13 Poza schronem
Przepraszam że tak długo mnie tutaj nie było ... ale wena nie przychodzi na zawołanie. Napiszcie co myślicie <3
Oparłam głowę o betonową ścianę spiżarni i głośno odetchnęłam, otwierając powoli oczy. Spojrzałam na położony u moich stóp plecak do którego Seth wrzucał część prowiantu. Chwyciłam stojącą obok mnie butelkę wody i upiłam z niej łyk przecierając zmęczone oczy.
- Za chwile kończy się moja zmiana przy drzwiach – wyszeptał brunet – musimy się pospieszyć.
- Z tego co obliczyłam, wschód słońca powinien być o 4:50 – powiedziałam – twoja zmiana kończy się o 5:00
- Wiesz że jeżeli coś w obliczeniach poszło nie tak, lub chmury zasłoniły słońce, przekraczając próg bunkra prawdopodobnie zginiemy – chłopak zapiął plecak i narzucił go sobie na ramiona.
Chwyciłam płaszcz z kapturem i zarzuciłam go na moją czarną bluzę. Chwyciłam kołczan ze strzałami oraz pas z fiolkami i skierowałam się do wyjścia ze spiżarni. Obydwoje musieliśmy niepostrzeżenie przemknąć obok pokoju wspólnego i sypialni w której obecnie odpoczywał czujny Marco. Sunęłam przy samej ścianie, gotowa aby w każdej chwili rzucić się do drzwi.
- Dostaniemy niezły opierdziel jak wrócimy – mruknął Seth – mieliśmy iść tam razem.
- Dobrze wiesz czemu idziemy we dwójkę – weszłam na pierwszy stopień – Marco, Vanessa czy Warren są zbyt ...
- Ludzcy – dokończył za mnie nastolatek również wlekąc się cicho po schodach – ja jestem zaklinaczem cieni a ty jesteś wróżkokrewna... ciemna i jasna strona.
- Jeżeli ktoś ma przetrwać to tylko my – powiedziałam i chwyciłam za korbę – mamy pięć godzin zanim reszta zauważy nasze zniknięcie.
- A Warren ? - Seth pomógł kręcić korbką – Ma teraz swoją wachtę.
- Nie zauważy że nas nie ma, ty mogłeś po prostu iść do łazienki lub kuchni a ja spałam ...
- Z Marco – uśmiechnął się złośliwie na co przewróciłam oczami – tak, domyśliłem się.
Kiedy usłyszeliśmy charakterystyczne kliknięcie mocno popchnęliśmy drzwi które zatrzasnęły się za nami kiedy tylko weszliśmy do gabinetu. Ze ściśniętym gardłem spojrzałam przez okno na słońce wschodzące nad horyzontem.
- Świta – odetchnął młodszy Sorenson – jednak nie jesteś takim debilem z matmy.
- Bardzo śmieszne – warknęłam i zarzuciłam kaptur na głowę chwytając naciągniętą cięciwę łuku – jeden z jeźdźców w każdej chwili może nas zobaczyć, musimy być czujni.
- Nie możemy się rozdzielać – mruknął chłopak.
- Jestem zdziwiona że to TY to mówisz – prychnęłam czując jak chłopak obwiązuje coś wokół mojego nadgarstka.
- Związywaliśmy się tym z chłopakami na misji żeby nie rozdzielić się w labiryncie – wytłumaczył wskazując na ciemnoniebieską wstążkę łączącą nasze nadgarstki – nie krępuje ruchów, rozciąga się nie spowalniając ręki ale nie pozwala od siebie odejść na więcej niż dziesięć metrów.
- A co w wypadku ucieczki ? - spytałam przyglądając się materiałowi.
- W przypadku zagrożenia sama się rozerwie – powiedział – ale to naprawdę kryzysowe sytuacje.
Kiwnęłam głową i poczekałam aż chłopak wyciągnie miecz po czym ostrożnie otworzyliśmy drzwi gabinetu wychodząc na korytarz. Powoli rozejrzałam się na około a następnie zaczęliśmy schodzić na parter. Prosto z klatki schodowej skierowaliśmy się w stronę drzwi wyjściowych. Spojrzałam przez małe witraże lecz na zewnątrz nadal panowała szarówka przez co nie byłam w stanie nic zobaczyć. Panowała głucha cisza a ja my niepewnie naciskaliśmy złotą klamkę. Poczułam nagle jak oblewa mnie zimny pot a po reakcji Setha od razu wiedziałam że również coś poczuł. Obydwoje mieliśmy gęsią skórkę na rękach a brunet zaczął głośno oddychać. Poczułam na sobie palący wzrok. Powoli odwróciłam się i spojrzałam na koniec holu. Oparłam się o drewnianą powłokę a oczy zaszły mi łzami. Chłopak zacisnął mocno powieki ale nie był w stanie odwrócić głowy. Jak za mgłą widziałam rosłego człowieka na wielkim koniu który przyglądał nam się oczodołami pozbawionymi gałek ocznych.
- Jaki jest kolor konia – wyszeptał Seth, na co wydusiłam z siebie jedynie cichy pisk – Kendra ... kolor cholera, podaj kolor.
- Czarny – wyszeptałam ale nie byłam pewna czy na pewno jakikolwiek dźwięk opuścił moje usta – koń jest czarny.
- Głód – powiedział i chwycił mnie za rękę wyciągając mnie na zewnątrz gdzie znowu odzyskałam możliwość normalnego oddychania.
- Co teraz ? - mój głos nadal drżał a pot oblewał całe moje ciało.
- Tylko jeden jeździec ma zdolność poruszania się – powiedział – będzie to śmierć... głód jedynie nas widział ale nie był w stanie nic zrobić.
Rozejrzałam się wkoło, niebo było czerwono pomarańczowe , dosłownie jakby trawił je ogień a samo słońce miało czarny kolor zza którego wystawały jasne promienie. Trawa była żółta a rośliny uwiędnięte leżały na ziemi. Powietrze było lepkie, gęste i pachniało siarką.
- Gdzie najpierw ? - Sorenson ruszył do przodu wchodząc na wysypaną kamyczkami ścieżkę.
- Dom główny i satyrowie – mruknęłam – mieli najsłabsze kryjówki, chce wiedzieć czy wszystko u nich w porządku.
***
Weszliśmy do ogrodu gdzie przy stodole stał kolejny jeździec na rudym koniu. Zaraza. Cały las wydawał się być martwy lecz poza tym nie doszukaliśmy się żadnych innych szkód. Satyrowie jedynie odkrzyknęli że wszystko u nich w porządku z czego byliśmy zadowoleni. Słońce pięło się w górę a na zewnątrz byliśmy już od trzech godzin. Przedzierając się przez las nie czułam się jak w starym rezerwacie pełnym magicznych stworzeń a raczej w zwykłym zniszczonym borze.
- Kendra – powiedział cicho Seth – kolejny jeździec.
- Idźmy na wzgórze ogrzycy - spojrzałam na koński ogon który wystawał zza żywopłotu – a stamtąd prosto do rezydencji, szybko.
Zaczęliśmy dość szybko kierować się na wzgórze. Minęliśmy polanę driad oraz chatkę Muriell. W końcu kiedy kroki zaczęły stawać się cięższe zwolniliśmy lekko i zaczęliśmy się wspinać po dachu aż do komina z którego tym razem nie wydobywał się przyjemny zapach zupy. Przystanęłam szybko kiedy będąc już prawie na samym szczycie zobaczyłam końską głowę.
- Jeździec – mruknął brunet – dobrze że tamten nas nie zauważył, tego możemy bezpiecznie obejść.
- Chwila – chwyciłam go za nadgarstek kiedy zaczął iść dalej.
Czułam coś dziwnego, jakby jakiś bardzo ważny fakt został pominięty, a moja podświadomość nie chciała do niego wrócić. Skupiłam się na jednym źdźbłu trawy i zaczęłam mu się przyglądać tak uważnie że aż rozbolała mnie głowa. Spojrzałam na ogród rezydencji, i przez chwilę wydawało mi się że widzę kości, płomienie i dymiącą rezydencje lecz po chwili wszystko znowu było szare i ponure.
- Chodźmy – zaczął się lekko szarpać – nie mamy czasu.
- Kolor – wyszeptałam – to był jakiś czar dekoncentrujący któremu nawet ja nie była w stanie się oprzeć. Seth, jakiego koloru był ogon konia w lesie?
- Nie wiem – powiedział zszokowany – nie pamiętam...
- Jakiego koloru jest koń jeźdźca śmierci ? - zapytałam a moje ręce zaczęły się niekontrolowanie trząść – Jakiego ?!
- Biały – chłopak ledwo zdołał to z siebie wydusić a ja spojrzałam na wystający zza komina łeb bladego konia.
- Biegniemy – powiedziałam – biegniemy do lasu, a następnie prosto do rezydencji rozumiesz?
- Tak – powiedział i rzucił się do ucieczki a ja razem z nim.
Biegliśmy ile sił nie trzymając się ścieżek, co chwila patrzyłam za siebie patrząc na postać za kominem. Kiedy wpadliśmy do ogrodu przez ułamek sekundy poczułam ulgę. Zniknęła ona kiedy postać za kominem zniknęła i cztery konie galopowały w naszą stronę. Wrzask jaki wydobył się z mojej krtani mroził krew w żyłach. Byliśmy w stanie im uciec. Wystarczyło jak najszybciej wbiec do willi. Kiedy wbiegałam po schodach rezydencji ponownie przez chwile widok zmienił się na krwawy i pełny zniszczeń lecz szybko wrócił do swojej postaci.
- Szybko Seth – krzyknęłam – już prawie jesteśmy.
Nacisnęłam złotą klamką i spojrzałam na łączącą nas wstążkę mając nadzieję że na drugiej jej końcu zobaczę nadgarstek Setha. Koniec wstążki wisiał bezwładnie. Po raz kolejny krzyknęłam i spojrzałam na wejście do ogrodu. Brunet leżał na ziemi a cztery konie deptały go racicami kiedy to ich jeźdźcy wydawali się napawać jego cierpieniem.
- Seth – załkałam czując rozdzierający ból w klatce piersiowej – proszę nie ...
Ostatni raz spojrzałam w tamtą stronę i zaczęłam wbiegać po schodach dopadając do drzwi bunkra. Chwyciłam korbkę i zaczęłam kręcić.
Straciłam go ...
Pov : Seth
Biegłem wprost przed siebie przez ogród rezydencji, słyszałem jak Kendra biegnie tuż za mną. Nacisnąłem klamkę i czując jej oddech na karku otworzyłam drzwi.
- Już prawie – krzyknąłem.
Spojrzałem na wstążkę na której końcu ... nie było nic. Strach sparaliżował moje ciało. Odwróciłem się i u wejścia ogrodu widziałem jedynie jej martwe ciało pomiatane jak zabawka. Czułem jak mięśnie odmawiają mi posłuszeństwa. Scena jak z najgorszych koszmarów których nie byłem nawet w stanie śnić. Zatrzasnąłem drzwi z wrzaskiem żalu i wściekłości. Wbiegłem na samą górę wprost do gabinetu gdzie jak najszybciej zacząłem kręcić korbką. Wrota się otworzyły tak jakby same dobrze wiedziały że potrzebuję schronienia.
Straciłem ją ...
Mam nadzieję, że ten krótki ale znaczący rozdział wam się spodobał <3 Piszcie jakies swoje teorie spiskowe odnośnie książki i trzymajcie się zdrowo <3
Honey
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro