Rozdział 22. Święta.
/Gabriel/
Kiedy się obudziłem poszedłem do głównego pomieszczenia. Zauważyłem coś co mnie zatkało. Pod choinką było pełno prezentów. Podszedłem do chrapiącego Raphaela leżącego na kanapie i mocno szturchałem. Kiedy się obudził spojrzał na mnie wściekły.
-Po cholerę mnie budzisz? Jest za wcześnie.- Powiedział nakrywając się kocem który po chwili zrzuciłem.- Odczep się.- Warknął chowając się w skorupę.
-Spójrz gamoniu pod choinkę!- Krzyknąłem przewalając skorupę na ziemie. Ten uparciuch spojrzał gdy wszyscy przybiegli. Momentalnie wszystkich zatkało. Prezenty od tak się nie pojawiają pod choinką.
-A mówiłem wam, że Mikołaj istnieje!- Wykrzyczał radośnie Mikey po czym wszyscy rozdzieliliśmy prezenty. Wszystkie były piękne. Cieszyłem się z czasu spędzonego z przyjaciółmi. Gdy ci zaczęli się kłócić o słodycze udałem się do pokoju by wysłać życzenia moim przyjaciołom z pracy. Wiedziałem, że niebawem wyjadę z tego pięknego miejsca tylko po to by wrócić do Polski i do swojego rutynowego częściowo życia. Po wysłaniu przyjaciołom życzeń wróciłem do reszty gdzie wszyscy kłócili się o rurki z kremem o smaku Oreo. Wszedłem na ścianę i gdy nikt nie patrzył gwizdnąłem im opakowanie.
-Nowy!- Krzyknęła cała czwórka patrząc na mnie. Zaśmiałem się po czym zaczęliśmy się ganiać. Jednocześnie wykorzystując do tego sztuki walki. Gdyby nie to, że muszą być ukryci zapewne wiele osób było by zadowolonych z ich obecności. Na pewno dzieci z onkologii czy Tadzio z Lidzią i Patryczkiem. Po chwili udaliśmy się wszyscy do kuchni na śniadanie. Po posiłku zajęliśmy się wszyscy treningiem. Jednak kiedy moi przyjaciele go skończyli ja postanowiłem jeszcze pomedytować by przemyśleć niektóre sprawy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro