Rozdział 17. Broń.
/Gabriel/
Minęły trzy dni od kąt przekazałem wojownikom kilka kwestii o sobie. Szczerze... Powinni mieć takie taktyki by zaskakiwać swoich wrogów. Od wczoraj z nalegań Mikey'ego jestem z nimi w kanale. Po prostu powiedziałem pani z recepcji, że mój pobyt w hotelu się zakończył. Oczywiście wszystko było załatwione. Słyszałem jak chłopaki trenują. Ja sam udoskonalałem coś nad czym pracowałem od paręnaście godzin. Przykręciłem ostatni już element i nałożyłem przedmiot na rękę. Sprawdziłem czy działał co potwierdziło się. Schowałem ostrze po czym podszedłem do torby. Wyjąłem z niej strój Asasyna. Nałożyłem go i spojrzałem na siebie. Uśmiechnąłem się zawiązując czarną bandanę by zasłonić nos u usta.
-Czas ich nastraszyć- Pomyślałem po czym chwyciłem katanę i czerwoną farbę pobrudziłem ją tak by wydawała się jakby była to krew. Nałożyłem kaptur wychodząc z pokoju po cichu. Pobiegłem i rzuciłem patyczkiem w jedno z miejsc które uruchamiało alarm.
-Co do cholery?!- Wrzasnął Raph na co ukazałem się trzymając katanę. Mike na mnie spojrzał. Aż przerażenie widziałem w jego oczach.
-Emm... Chłopacy. Mamy intruza.- Powiedział i wskazał na mnie. Gdy pozostała trójka na mnie spojrzała ich wzrok chyba się bardziej skupił na mojej broni. Nie czekali długo na atak. Odpychałem ataki i robiłem uniki. Rzuciłem mop na co Donnie go złapał. Zacząłem biegać wokół niego aż go przywiązałem do kolumny.
-Donnie!- Wrzasnęli pozostali. Mikey'ego szybko pokonałem. Z Leonardem było nieco trudniej. Zrobiłem akcję prawie jak z treningu kuzyna. Spojrzałem na Rapha. Zaszarżował na mnie, a ja uderzyłem go w szczękę robiąc unik. Kiedy przewalił się usiadłem na nim wysuwając ukryte ostrze i przykładając je do jego gardła. Chyba przestraszyłem go. Stara się nie wybuchnąć śmiechu. Wstałem z niego chowając ostrze i zdejmując po chwili kaptur z bandaną.
-Żółwie ninja zero, a żółtodziób jeden. Dziękuję.- Powiedziałem po chwili kłaniając się teatralnie. Na ich twarzach widziałem szok. Chyba nawet nie dali rady nic powiedzieć. Poszedłem i rozciąłem liny które skrępowały ruchy Donniego. Usłyszałem powolne klaskanie. Spojrzałem. Zauważyłem Splintera klaszczącego w dłonie.
-Muszę powiedzieć Gabrielu, że doskonale ci poszedł ten atak znienacka.- Powiedział, a ja skinąłem głową.- Za to wy moi synowie musicie brać z niego przykład. Gdyby był to Shredder na pewno byście tego nie przeżyli.- Dodał Splinter.
-Dokładnie. Gdyby nie fakt, że to ja to wtedy bym ci poderżną gardło. Kilka minut i byś był martwy.- Powiedziałem poprawiając strój. Usłyszałem kroki i ukryłem się w cieniu nakładając kaptur. Do pomieszczenia weszła po chwili jakaś dwójka. Chłopak i dziewczyna.
-Mówię wam chłopaki April zrobiła kawał dobrej roboty.- Powiedział chłopak. Podszedłem po cichu. Nagle złapałem go i przyłożyłem ostrze. Chuchnąłem mu w ucho, a ten się rozdarł.- Kurwa! Duchy!- Rozdarł się chłop. Puściłem go, a ten uciekając się wywrócił chyba z trzy razy.
-Wsłuchuj się w otoczenie inaczej byś został krwawym żarciem dla rekinów.- Powiedziałem chowając ostrze i zdejmując kaptur. Spojrzałem i wyciągnąłem do niej dłoń.- Gabriel. Ale możesz mówić mi Nowy.- Powiedziałem na co dziewczyna chwyciła moją rękę i ścisnęła.
-April.- Powiedziała puszczając po chwili moją rękę.- Nowy? Nie kojarzę by w Nowym Jorku ktoś taki był.- Powiedziała April przyglądając mi się. Mikey zaczął już gadać. Więc ja korzystając z tego udałem się do swojego pokoju gdzie przebrałem się w kimono. Strój schowałem do torby tak jak ukryte ostrze. Wróciłem o wszystkich którzy już jedli chińszczyznę. Gwizdnąłem jedno pudełko i jedzą rozmawiałem ze wszystkimi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro