Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Walentynkowy potwór

W wysokich czerwonych szpilkach i tego samego koloru brokatowej sukience przekroczyłam próg hali, na której odbywał się doroczny nowojorski bal walentynkowy. Goście przejawiali sobą najwyższą klasę, ale na ich tle i tak zwracałam uwagę. Czułam na sobie liczne spojrzenia. Liczyłam na te męskie, jednak w takim dniu wszystkie wiernie wracały do swoich partnerek. Dokładnie tego można się było spodziewać po tym balu, raczej nie szło się na niego bez pary. Mimo to wierzyłam we własne szczęście.

Przy jednym ze stołów stał z papierowym kubkiem mężczyzna w byle jakiej marynarce. Z kieszeni wystawał mu kabelek, musiał należeć do obsługi technicznej. Raczej nie mój typ, przygruby i trochę zaniedbany, ale na dobry początek podeszłam, przyglądając się rozłożonym na szerokich talerzach przekąskom.

Gdy poczułam na sobie wzrok mężczyzny, spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się.

— Amanda. — Wyciągnęłam do niego rękę.

— Ted — odparł lekko zaskoczony, prostując się. Nie sądził, że mogę do niego zagadać. Przeczesał dłonią dość rzadkie włosy.

— Zapowiada się miły wieczór — zagadnęłam.

Kiwnął głową.

— Ja pracuję. Mam na oku dźwięk. Właściwie na uchu — poprawił się.

— Czyli nie mogę liczyć na taniec?

Zaczerwieniony odparł niewyraźnie, że jeden taniec nie zawadzi, odstawił kubek i skłonił się przede mną. Dygnęłam wdzięcznie, ruszyliśmy na parkiet. Ted okazał się być całkiem niezłym tancerzem. Poprosiłam go o jeszcze jeden taniec.

Gdy drugi utwór przeszedł w trzeci, siadłam na najbliższym wolnym krześle i choć piosenka nie była taka szybka, złapałam kilka głębszych oddechów.

— Nic ci nie jest? — Ted zamiast odejść i zająć się pracą, stanął przy mnie.

— Nie, nie, tylko... Muszę wyjść na zewnątrz.

Zatroskany mężczyzna pomógł mi wstać i bocznymi drzwiami wyprowadził na ulicę.

— Już mi lepiej, dziękuję. — Dostrzegłam pod ścianą drewnianą skrzynkę. Odwróciłam ją, żeby móc usiąść. — Zostanę tu jeszcze chwilkę.

— Może poczekam tu z panią? — zaoferował, znów zakłopotany.

— Byłoby mi miło, ale jeśli musi pan wracać do pracy...

— Na pewno zrozumieją — zapewnił i przykucnął obok. — Najwyżej znajdę nową.

Parsknęłam, spojrzałam na jego twarz, która była teraz jakieś trzy stopy od mojej. Dwie, gdy się nachyliłam.

Ucałowałam go w policzek. Teda zamurowało, jednak otrząsnął się szybko i również mnie pocałował. Przykleiliśmy się do siebie. Po kilku intensywnych pocałunkach zabrałam się do dzieła. Przylgnęłam do Teda jeszcze silniej, wyraźnie czując uczucie, które zdążyło się w nim rozwinąć. Było jak owoc, bardzo młody, ale który śpieszyło mi się zebrać. Chłonęłam tę miłość, zamierzając wyssać ją z niego do cna. Czułam przypływ siły, jaką mi dawała, znów oddychałam pełną piersią. Ze strony Teda namiętność powoli ustawała, jakby zapominał, że właśnie całuje piękną kobietę.

Odsunęłam go od siebie. Zmroczyło go, usiadł na brudnym chodniku, nie zważając na strój.

— Pójdę już — oznajmiłam, poprawiając sukienkę. Ręką głasnęłam jego policzek, pokryty parudniowym zarostem. Poradzi sobie.

Przed odejściem obejrzałam się z tyłu. Niewyszlifowane drewno zostawiło w mojej sukience dziurkę. Poprawiłam to ruchem jednej ręki. Po dwóch wygładzeniach po skazie nie było śladu. Wróciłam na salę tak samo doskonała, jak z niej wyszłam.

Znów poszukując, zadowolona pierwszym, błyskawicznym sukcesem, przechadzałam się między parami. Spodobały mi się kolczyki, jakie zauważyłam u jednej z kobiet. Poruszałam palcami przy własnych uszach i po chwili identyczne drobne gwiazdeczki wisiały u mnie.

Krążyłam dalej. Byłabym niepocieszona, gdyby tego wieczoru nie udało mi się wyciągnąć już nikogo więcej. Chciałam nasycić się przed kolejnym zapadnięciem w letarg. Upatrzyłam sobie nowy cel, jednak został on przekreślony w chwili, w której podeszła do niego niska brunetka.

Stanęłam pod ścianą, a następna ofiara podeszła do mnie sama. Wysoki, szczupły, młody mężczyzna o nienagannym stroju. Zmierzyłam go wzrokiem, oceniając. Spodobał mi się.

— Cześć. Brak partnera? — zagaił, uśmiechając się. Miał uroczy uśmiech.

— Zgadłeś — odparłam, unosząc lekko podbródek. Odwzajemniłam uśmiech.

— Cóż, ja też zostałem sam — wyznał.

— Tak? Co się stało z twoją partnerką?

— Przyszła, ale nie została na długo. Od dawna nam się nie układało. Właściwie miałem wątpliwości, czy w ogóle tu przyjdzie.

— Przykro mi, zrywać w takim dniu...

Machnął ręką.

— Nie mówmy już o niej, szkoda na to wieczoru. Może zatańczymy? Nasze piękne kreacje nie pójdą na marne.

Przystałam na tę propozycję ochoczo.

— Przepraszam, nie przedstawiłem się, jestem Frederick. — Podał mi rękę.

— Amanda.

Przetańczyliśmy razem kolejne pięć tańców, a po krótkiej przerwie kolejne dwa. W oczach Freda widziałam blask, czułam, że mu się podobam. Zapowiadała się udana noc. Tym razem chciałam poświęcić na rozniecanie uczucia trochę więcej czasu, by owoc był jak najsłodszy. Rozmawiałam z Fredem w trakcie i między tańcami, śmiałam się i zaglądałam w jego oczy. Byłam pewna swego, gdy nagle mój partner skamieniał, przerywając nasz taniec. Zdziwiona podążyłam za jego wzrokiem. Dotarłam do stojącej przy drzwiach dziewczyny, której tego wieczoru jeszcze nie widziałam.

— Coś się stało? — spytałam.

— Wybacz, ale... Nie jestem pewien... Czy mogę cię na chwilę zostawić?

Nie zaprotestowałam, ale też nie wyraziłam zgody. Fred odsunął się ode mnie i poszedł w kierunku dziewczyny, przedzierając się przez tańczące pary. Nie chcąc go utracić, podążyłam za nim. Blondynka wyglądała na zaskoczoną widokiem Freda, a im bliżej on był, tym jej oczy robiły się szersze.

— O mój Boże, Fred? — zaparło jej dech. Niedowierzała, na jej twarzy wymalował się uśmiech. Stała w miejscu, ale wyglądała, jakby chciała rzucić się mu na szyję.

— Natalie — wymamrotał równie ogłupiały jej widokiem Fred. Stanęłam przy nich. Zmroziło mnie na widok ich złączonych spojrzeń, nie widziałam, co się dzieje, ale Fred właśnie uciekał z moich objęć.

— Kto to jest? — W moim głosie wybrzmiał zarzut, który wolałabym ukryć. Fred odwrócił się do mnie nieco zakłopotany.

— To Natalie, chodziliśmy razem do liceum. Nie widzieliśmy się od lat.

Natalie potaknęła, speszona moją obecnością. Mimo to trudno jej było od Freda oderwać oczy. Nie dotykali się, ale przyciąganie między nimi przyprawiało mnie o ból głowy.

— Witaj — rzuciłam, nie wyciągając nawet ręki. Spojrzałam na Freda, chcąc natychmiast wrócić do tańca.

— A to jest Amanda, poznaliśmy się tego wieczoru — przedstawił mnie.

Natalie uśmiechnęła się do mnie. Chyba ucieszyło ją, że nie jesteśmy w związku. Wyciągnęła rękę, więc musiałam ją uścisnąć.

— Miło mi — powiedziała, a ja najchętniej bym ją zadusiła.

Fred widział moją niechęć.

— Nat, pogadamy później? Mam taniec do dokończenia. — Spojrzał na mnie. Tamta piosenka już się skończyła, teraz pobrzmiewała inna melodia. — Zobaczymy się później?

Natalie uśmiechnęła się ponownie, bardziej niepewnie, nie mówiąc ani tak, ani nie. Miałam nadzieję, że odczytała to jako „Wolę tę drugą" i ulotni się, kiedy tylko Fred odwróci oczy.

Wróciliśmy do tańca. Ustawiłam nas tak, by Frederick nie mógł patrzyć w kierunku drzwi. Od ujrzenia Natalie zaszły w nim zmiany. Znikł cały jego czar i urok, a pojawiło się rozkojarzenie i błądzenie wzrokiem w poszukiwaniu tamtej. Usiłując ukryć złość, przeprosiłam go i poszłam do toalety.

Przed lustrem poprawiłam wszystkie szczegóły swojej twarzy. Gdy byłam zdenerwowana, zdarzało mi nieumyślnie niszczyć swój perfekcyjnie dopracowany wizerunek. Kiedy wróciłam, zastałam Freda w tym samym miejscu, w którym skończyliśmy taniec, ze stojącą przy nim Natalie. Ona śmiała się z czegoś, a on był w nią wpatrzony jak w obrazek. Musiałam to jak najszybciej zakończyć.

— Amanda, musimy pogadać — powiedział z bijącym sercem Fred, gdy mnie zobaczył.

— Wyjdziemy na zewnątrz? — spytałam. Zanim odpowiedział, złapałam go za rękę i wyciągnęłam z hali.

— Natalie była twoją dziewczyną? — chciałam wiedzieć już za drzwiami.

— Nie chodziliśmy razem, ale prawdę mówiąc, to byłem w niej zakochany po uszy. Moja pierwsza prawdziwa miłość. Ale wtedy pojawił się Garrick Fleck i... — Skrzywiłam się. — Amanda, jesteś cudowną dziewczyną... — Powstrzymałam go, uśmiechając się.

— Poznaliśmy się kilka tańców temu, nie musisz mi się spowiadać.

Ulżyło mu. Wyprostował się, jakby rzeczywiście spadł z niego jakiś ciężar. Rozejrzałam się migiem wokół. Teraz albo nigdy, pomyślałam. Będzie wyglądało jak pocałunek.

Chwyciłam go za głowę i przycisnęłam jego usta do swoich. Przestraszony chciał się odsunąć, ale nie puściłam go.

Natalie głośno złapała powietrze. Słysząc ją, Fred odepchnął mnie tak mocno, że prawie upadłam. Nie dałam za wygraną i skoczyłam na niego znowu, zdecydowana pożywić się resztką uczucia do mnie, jaka w nim jeszcze została, nieważne, jak gorzka była. Szarpaliśmy się, a wokół zaczęli gromadzić się gapie. Natalie spróbowała nas rozdzielić. Rozsierdzona tym, jak głupia jest ta dziewczyna, przeniosłam atak na nią. Wbiłam jej w ramiona ostre paznokcie, aż pisnęła. Fred złapał mnie i odepchnął.

Wstałam i gniewnym ruchem starłam z rąk krew Natalie. Tłumek gapiów niebezpiecznie się powiększył, rozchodziło się szemranie. Musiałam odpuścić, zanim ktoś wezwałby policję. Na pożegnanie splunęłam w stronę gołąbeczków.

Odeszłam ulicą, krzywiąc się cały czas. Irytowały mnie niemiłosiernie trzymające się za ręce pary, które mijałam. Najchętniej powbijałabym im wszystkim kołki w serca. Straciłam swoją zdobycz, i choć zdarzało mi się chwytać lepsze okazy, byłam wyjątkowo zła.

— „Moja pierwsza miłość" — przedrzeźniałam. — „Prawdziwa miłość". Kpina.

Zatrzymałam się pod latarnią i spojrzałam na lampę. W jej złotym świetle latało kilka nędznych owadów, które pewnie wylęgły się w śmieciach.

W miejscu, w którym miałam na dłoniach krew Natalie, skóra zaczęła mnie piec. Chwilę później poczułam ścisk w klatce piersiowej. Nigdy wcześniej nie doświadczyłam czegoś takiego. Nie uciekałam. Powoli, w świetle latarni, moje ciało zaczęło znikać. Po setkach lat polowań wiedziałam, że nadszedł mój koniec.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro