Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 59

SKYLOR

Cały dzisiejszy dzień, zastanawiałam się nad tym, co zamierzam zrobić. Rozważałam wszystkie za i przeciw. Próbowałam się wycofać, ale nie mogłam stchórzyć, inaczej bym żyła w ciągłym strachu. Strachu przed mężczyzną, który zabił mi rodziców, który zabijał mnie od środka. Był dla mnie największą szują, na świecie i wiedziałam, że nie zmieniłabym zdania na ten temat, choćby nie wiem, co się stało. Podobno zemsta nic nie daje i nie zwróci mi rodziców ani wszystkich krzywd przez te lata, ale chciałam jedynie, żeby poczuł się tak jak ja. Chociaż raz.

Wyjście z domu okazało się banalnie łatwe. Przez dwa dni próbowałam, wymyślić sensowną wymówkę, żeby wymknąć się z domu. Okazało się, że, nie było to konieczne. John wyszedł dwie godziny przed przyjęciem, mówiąc, że musi załatwić coś z Rickiem. Nie zatrzymywałam go. Miałam cale dwie godziny na przygotowanie się i spróbowanie uspokoić nerwy, jakie towarzyszyły mi w drodze tutaj.

Dwa czarne cadillaki podjechały pod ogromną bramę wjazdową, prowadzącą do domu Marco. Z pierwszego samochodu wysiadła para, na oko po pięćdziesiątce, ubrana w dopasowane do siebie, eleganckie stroje wieczorowe. Mężczyzna w czarnym kapeluszu podał kluczyki, jednemu z wielkich facetów i podszedł ze swoją partnerką do drugiego, ubranego w jasny garnitur ochroniarza. Trzymał w ręku podkładkę, na której przewrócił kilka kartek i z uśmiechem wpuścił parę zza bramę. Lista gości. Tego się nie spodziewałam, chociaż po Marco, można spodziewać się wszystkiego. Najwyraźniej w tym roku postawił na bezpieczeństwo.

Spojrzałam na mój ubiór i poczułam ucisk w żołądku. Suknia Alison była na mnie trochę za duża, tak samo, jak czarne, na wysokim obcasie buty. Jednak nie było tego aż tak widać, szczerze to miałam nadzieje, że będą bardziej patrzeć na moją twarz. Wydawało się to głupie, bo przecież ktoś mógłby mnie rozpoznać, ale pierwszy raz w życiu miałam na sobie makijaż i włosy ułożone w dostojnego koka. Zupełnie nie wyglądałam jak ja, co dawało mi przewagę.

Wiedziałam też, że nie mogę pójść tam na pieszo, bo byłoby to dość mocno podejrzane. Lista gości jeszcze bardziej pokrzyżowała mi plany, ze względu, że nie było na niej mojego nazwiska. Postanowiłam, że pójdę wzdłuż ulicy i rozejrzę się po okolicy. Już na samym początku wszystko idzie źle. Może to była dobra pora, żeby się wycofać? Nie mogłam tego zrobić, to była jedyna okazja i nie mogłam jej przepuścić. Nawet jeżeli nie miałam pomysłu co dalej.

Było ciemno, bo na ulicy nie było lamp, które rozświetlałyby drogę. Za to za mną, zostały już postawiane, ale wiedziałam, że nie mogłam ruszyć w drugą stronę.

Zobaczyłam światła samochodu na przeciwko. Drogiego samochodu, więc na pewno jechał do Marco. Nie myśląc, co robię, wystawiłam rękę. Może mnie to słono kosztować, ale nie przejmując się tym, stanęłam w miejscu. Na szczęście samochód zatrzymał się, a szyba od strony pasażera zjechała na dół. Podeszłam bliżej i wepchnęłam głowę przez otwarte okno. Na miejscu kierowcy siedział facet po trzydziestce, szeroko się uśmiechając w moją stronę. Był obleśny, może nie w tym sensie, że brzydki, ale jego uśmieszek, powiedział mi, że nie jest to typ dżentelmena.

-W czym mogę pomóc, ślicznotko?- Już prawie się wycofałam, po pierwszym pytaniu miałam dość i najlepiej rzuciłabym to w cholerę.

-Samochód zepsuł mi się po drodze, o tam- Wskazałam na ciemny zaułek, w którym nic nie było, ale facet był tak zajęty przyglądanie się mi, że nie zwrócił na to uwagi. -Szukam kogoś, kto mógłby mnie podwieźć do Marco Hale'a, nie wypada mi iść tam pieszo.

-Ależ oczywiście, że nie. Tak dama, jak ty, nie może pobrudzić się, idąc pieszo. Zapraszam do siebie, co za szczęście, że jedziemy w tym samym kierunku- Uśmiechnęłam się i cofnęłam, otwierając drzwi. Miałam nosa, co do niego. Na pewno nie raz robił interesy z Marco, co tylko pomoże mi w dostaniu się do środka.

-Ten Hale to ma gust, same piękne kobiety zaprasza, nic tylko pozazdrościć. Jak masz na imię, kochana?- Zlustrował moje ciało od góry do dołu, a ja przewróciłam oczami, bo wiedziałam, że i tak tego nie zobaczy.

-Scarlett. Scarlett Leigh- To pierwsze co przyszło mi do głowy. Miałam nadzieje, że nie znał dokładnej obsady „Przeminęło z wiatrem", ale sądząc po jego uśmiechu, nie znał.

-Piękne imię, należysz do jakiejś rodziny królewskiej, śliczna?- Jeszcze czego. Zerknęłam w jego stronę i zobaczyłam jak bezczelnie gapi mi się w dekolt. Nie, żeby przerwał, gdy otwarcie na niego spojrzałam.

-Nie.- Mruknęłam, a on uniósł wzrok do góry i szeroko się uśmiechnął, pokazując rząd białych zębów.

Na całe szczęście, droga do domu Marco nie była długa. Miałam wrażenie, że przez cały czas facet nie spuszcza ze mnie wzroku, aż dziwne, że dojechaliśmy bez żadnego wypadku.

Kiedy stanęliśmy pod bramą wjazdową, wiedziałam, że nie było już odwrotu. Nie czekając, aż ktoś otworzy mi drzwi, wyszłam na zewnątrz, podchodząc prosto do mężczyzny w jasnym garniturze. Znałam go, nawet bardzo dobrze. Był u Marco ochroniarzem przez dobre parę lat, ale nigdy nie miałam z nim bliższego kontaktu. Marco zawsze zabierał go ze sobą, co trochę mnie zdziwiło, że teraz dostał tak niewymagającą zaangażowania robotę.

-Nazwisko?- Zapytał, podnosząc wzrok. Zatrzymał go dłużej, niż myślałam i naglę z przerażenia, zaczęło mnie skręcać. Może jednak nie wyglądałam tak całkiem inaczej. Może tylko mi się tak wydawało. Kiedy z powrotem spuścił wzrok na podkładkę, odetchnęłam z ulgą.

-Leigh- Zaczął przewracać kartki, ale na marne, bo i tak wiedziałam, że nie było tam takiego nazwiska. Mimo wszystko postanowiłam grać na zwłokę.

-Przykro mi, ale nie widnieje pani na liście gości- Spojrzał na mnie i uniósł brwi, w oczekiwaniu na to, co powiem.

-To niemożliwe, proszę sprawdzić jeszcze raz.- Kiedy ponownie zaczął przeglądać listę, ja rozejrzałam się w poszukiwaniu jakiejkolwiek pomocy.

-Niestety...

-Pani jest ze mną- Facet z samochodu, objął mnie i posłał szeroki uśmiech mężczyźnie na przeciwko. Trzeba mu przyznać, że wyczucie czas, to on ma dobre.- Neil Harisson.

Ochroniarz nawet nie musiał przewracać kartek. Harisson widniało na samej górze listy gości, co trochę mnie zdziwiło, ale też wiedziałam, że los się do mnie uśmiechnął.

-Przepraszam panie Harisson, za utrudnienia. Pani- Skinął głową i wcisnął guzik otwierający bramę.- Proszę wejść, pan Hale czeka.

Razem weszliśmy przez bramę i ruszyliśmy przez szeroki podjazd do domu Marco. Pierwszy raz zobaczyłam, jak zostało włączone całe oświetlenie. Nigdy wcześniej nie widziałam aż tak oświetlonego budynku. W porównaniu z tym biały dom, to zwyczajny domek.

-Może opowiesz mi coś o sobie? Chciałbym cię bliżej poznać- Harisson zbliżył swoją twarz, tak że poczułam jego oddech na policzku. Natychmiast się odsunęłam.

-Z chęcią, ale teraz muszę pogadać z parkingowym, o moim samochodzie- Cofnęłam się parę kroków to tyłu, patrząc jak z twarzy mężczyzny, znika uśmiech- Widzimy się później.

Zmrużył oczy i długo nie odpowiadał. Trochę mnie przerażał, kiedy podszedł do mnie i złapał za moje ramiona. Miał zimne ręce i wyraźnie górował nade mną. Za to jego oczy były najgorsze. Czułam się, jakby czytał mi w myślach, jakby dobrze wiedział, po co tu przyszłam. Natychmiast postanowiłam wziąć się w garść. Odwróciłam od niego wzrok i lekko się uśmiechnęłam.

-Tak, dobrze. Do zobaczenia w środku Scarlett- Uśmiech gwiazdy filmowej powrócił i miałam wrażenie, że patrzy za mną jeszcze długo, zanim odeszłam.

Kiedy upewniłam się, że nikt nie zwraca na mnie uwagi, podeszłam do gęsto posadzonych krzaków. Nie było szans, żeby normalnie przez nie przejść, a przecież musiałam się tam dostać, aby trafić do piwnicy. Przez chwile myślałam, żeby je obejść, ale szybko z tego zrezygnowałam, jak tylko zobaczyłam grupkę facetów, stojących zaraz obok krzaków.

Z drugiej strony, nie miałam pojęcia, że były tu jakieś krzaki. Chodziłam tu codziennie i nigdy ich nie widziałam, a na pewno bym je zapamiętała. Cóż, pewnie Marco, chciał zrobić jak najlepsze wrażenie i zainwestował w jak najlepszy wygląd swojego domu i podwórka.

-Potrzebuje pani pomocy?- Gwałtownie obróciłam się do tyłu i zobaczyłam nad sobą potężną sylwetkę. Mężczyzna pochylił się nade mną, oczekując mojej odpowiedzi.

-Nie, proszę się nie martwić. Ja tylko...ja tylko muszę siku- Lepszej odpowiedzi nie mogłam wymyślić. Jak Boga kocham!

-Siku?- Lekko zdezorientowany i skrępowany mężczyzna, zaczął unikać mojego wzroku.

-Tak, siku. Wy mężczyźni wyobrażacie sobie nie wiadomo co. To, że wy możecie sikać pod drzewa, czy gdzie indziej jak psy, to nie znaczy, że my też. Kobiety potrzebują, trochę prywatności, dlatego właśnie idziemy za krzaki. Żeby nas nikt nie widział!- Jego policzki lekko się zaróżowiły, a sam postanowił poluźnić sobie krawat. Odwrócił się i zaczął odchodzić w przeciwną stronę. Przynajmniej mam go z głowy.

-Wystarczyło iść do toalety- Mruknął, odchodząc, ale nie zwróciłam na niego najmniejszej uwagi. Popatrzyłam jeszcze czy aby na pewno wszyscy ludzie byli zajęci sobą. Większość rozmawiała w grupach i trzymała kieliszki w dłoniach. Zupełnie nie zwracając uwagi na innych. Nie mogła uwierzyć, że chciałam to zrobić, ale jak będę za dużo myślała, to zdam sobie sprawę, że to jest zły pomysł, więc natychmiast rzuciłam się w małą szczelinę pomiędzy krzakami.

Usłyszałam, dźwięk rozdzierającego materiału, kiedy wylądowałam na trawie. Spojrzałam do tyłu, gdzie kawałek materiału z sukienki zaczepił się o gałąź. Próbowałam go delikatnie zdjąć, ale tylko pogorszyłam sytuacje i rozdarcie się powiększyło. Pięknie. Po prostu cudownie.

Wstałam, uważając na materiał, ale kiedy zrobiłam krok do przodu, cały ten kawałek, urwał się od sukienki i został na gałęzi. Teraz w przodzie miałam jeden wielki prześwit. Jęknęłam i zdjęłam obcasy, żeby łatwiej było mi się dostać do piwnicy przez trawnik. Jeszcze brakowało tego, żeby obcas urwał się i został gdzieś w błocie.

Podeszłam do ściany domu i ruszyłam przed siebie, kiedy nagle gwałtownie się zatrzymałam. Kamery. Kamery były wszędzie. Spojrzałam na jedną najbardziej widoczną i szybko się cofnęłam. To trudniejsze niż myślałam, ale wciąż byłam dobrej myśli. Zerwałam urwany kawałek z gałęzi i szybko zakryłam nim całą kamerę. Może, gdy będę miała szczęście, nikt nie zauważy braku ekranu z jednej kamery, chociaż dobrze wiedziałam, że dzisiaj liczy się tylko wnętrze domu, a te na dworze, już nie tak bardzo.

Lekko pochylona, ruszyłam biegiem wzdłuż ściany domu, aż dotarłam na tył. Szybko obejrzałam się czy nikogo tu nie ma, a potem skręciłam w prawo i ręką zaczęłam szukać drzwi do piwnicy. Było tu ciemno jak cholera, a nigdzie żadnej lampki. Macałam ścianę, aż w końcu trafiłam na zimy metal. Zjechałam ręka na dół i pod palcami poczułam klamkę. Nieźle mi się poszczęści, jeżeli piwnica okaże się otwarta. O ile pamiętam, z tym nie powinno być problemów. Marco zawsze trzymał ją otwartą, kiedy za pierwszym razem zgubił od niej klucze, kiedy przyszedł to z dziwką. Od tamtej pory jej nie zamyka, żeby nie powtórzyła się taka sytuacja.

Nacisnęłam klamkę i pociągnęłam do siebie. Drzwi były otwarte. Cudownie. Weszłam do środka i od razu poczułam zapach alkoholu i czegoś jeszcze, czego nie mogłam rozpoznać. Postawiłam krok do przodu i mało co nie upadłam. Podłoga tutaj była pochyła. Żeby przejść do drzwi po lewej, gdzie było wejście do garażu, trzeba było iść pod lekką górkę. Wyciągnęłam rękę przed siebie i uderzyłam o coś drewnianego. Pewnie był to regał z narzędziami. Pamiętałam jak była tu za dnia i mniej więcej orientowałam się, co było gdzie, ale nie miałam pewności, czy Marco czegoś nie pozmieniał.

Postawiłam kilka kroków przed siebie, dokładnie sprawdzając stopą, czy nic nie leży na podłodze, o co mogłabym się przewrócić i narobić hałasu. Jeszcze tego mi brakowało, żeby jeden z ochroniarzy przyszedł tu i mnie wywalił. Obróciłam się w lewo, chcąc dojść do drzwi od garażu, tam już było światło i gdy tam będę połowa moich zmartwień za mną. Złapałam za regał i ruszyłam przed siebie, po drodze, obok niego leżało kilka wiaderek i pojemników. Kilka największych, kwadratowych stało pod ścianą. Niektóre były pełne inne nie. Obeszłam je, uważając, żeby nic nie wylać i oparłam się plecami o ścianę, za regałem.

Jak na razie wszystko szło po mojej myśli. Rozejrzałam się dookoła i zatrzymałam wzrok na ścianie po prawej stronie. Pamiętam, jak kiedyś się o nią oparłam i prawie przez nią przeleciałam. Wyjątkowo ta jedna ściana była cała ze spróchniałych desek. Oczywiście wiedziałam, że w większości dom był z drewna, tylko wyglądał, tak porządnie. To była najsłabsza ściana w całym domu, a zaraz za nią znajdował się salon, więc spokojnie można było słyszeć rozmowy dochodzące z niego, działało to też w drugą stronę, dlatego starałam się zachowywać jak najciszej.

Już zamierzałam ruszyć dalej, bo wiedziałam, że nie dużo mi zostało, gdy nagle usłyszałam kroki zmierzające w stronę wejścia do piwnic, przez które przeszłam. Zamarłam. Starałam się nie hałasować i nasłuchiwać, może, kiedy będę miała szczęście, ten ktoś przejdzie koło piwnicy, przy okazji nie wchodząc do środka. Ale wiedziałam, że moje szczęście na dziś, zostało już wykorzystane.

Ktoś uchylił drzwi i wszedł do środka. Nie widziałam go, ale starałam się nie ujawniać mojej obecności. Przez chwile zobaczyłam, jak coś błysnęło, by za chwile pozostać małym świecącym punktem. To chyba zapałka.

Nie mogłam pozwolić, by ktoś mnie tu znalazł, więc położyłam rękę na regale i najciszej jak się da, próbowałam znaleźć na półce coś ciężkiego. Postać w ciemnościach, się pochyliła i odpaliła kolejną zapałkę, rzucając ją na ziemie. Moja ręka trafiła na dość grubą deskę. Złapałam za nią i przesunęłam lekko w moją stronę. Przywalę tej cholerze, tak, że się nie pozbiera.

Nagle w pomieszczeniu, zobaczyłam smugę ognia. Trochę się rozjaśniło dzięki czemu, mogłam dokładniej obejrzeć, gdzie co jest. Kilka regałów z drewna stało po przeciwnej stronie, a połamane krzesła porozrzucane były w rogu pomieszczenia. Co za szczęście, że na nie, nie wpadłam. Przede mną stała pochylona męska sylwetka, która patrzyła na ogień w kominku. To było dość dziwne miejsce na ustawienie kominka. Gdybym od ściany za mną postawił piłkę, spadłaby prosto do ognia, całkiem szybko, bo spad był duży.

Mężczyzna wstał z ziemi i zaczął rozglądać się dookoła. Nie marnując czasu, szybko wzięłam w obie ręce deskę i podbiegłam do niego. Znalazłam się za jego plecami, ale w chwili, gdy się przy nim zatrzymałam, on już obracał się w moją stronę. Nie marnując czasu, zamachnęłam się i walnęłam mu dechą, prosto w tył głowy. Upadł na kolana, trzymając się za głowę, więc kopnęłam go jeszcze w plecy, żeby leżał na ziemi. Byłam całkiem zadowolona z mojego ataku.

-Co do diabła?!- Usłyszałam z ziemi, a głos odbił się echem od ścian pomieszczenia. Jeszcze, żeby poprawić swoją udaną robotę, postanowiłam kopnąć go w tył głowy. Niestety jego ręką, tak szybko objęła moją kostkę, że wylądowałam plecami na ziemi z krzykiem. Ból przeszył mnie po całych plecach. Ledwo co mogłam złapać oddech. Zanim zdążyłam się podnieść, duża sylwetka mężczyzny przycisnęła moje obie ręce do ziemi. Szarpałam się, ale nie miałam szans, kiedy przesunął mnie po ziemi, przystawiając bliżej ognia.

-To było za słabe uderzenie- Powiedział, a ja nagle przestałam się szarpać i zamarłam. Znałam ten głos. Dzisiaj rano z nim rozmawiałam.

-John?- Zapytałam, a facet puścił moje ręce i ze zdziwienia otworzył szeroko oczy. Pochylił się jeszcze, jakby chciał sprawdzić, czy to na pewno ja. Domyśliłam się, że on też nie poznał mnie za pierwszym razem. Podniósł się, nie mogąc wejść z podziwu i pociągnął mnie za rękę do pozycji siedzącej. Nie czekałam, aż pomoże mi wstać, sama sobie poradziłam mimo strasznego bólu w plecach.

-Co ty tu, do cholery, robisz!?- Krzyknął, stając obok kominka. Dopiero teraz zauważyłam, że miał na sobie elegancki smoking.

-Mogłabym cię zapytać o to samo- Wstałam z ziemi i cofnęłam się z powrotem do mojego regału. Złapałam się za drewno i pochyliłam, żeby zmniejszyć ból pleców.

-Zgłupiałaś do reszty!?- Złapał się za głowę, wyraźnie było słychać, jaki jest wściekły, jeszcze jak nigdy.

-Zamknij się, bo jeszcze nas usłyszą, idioto- Szepnęłam, kręcąc głową. Strasznie bolały mnie plecy. Zrobiłam krok do tyłu i wpadłam na coś, przewracając na ziemie. Kiedy przyjrzałam się bliżej, zobaczyłam czerwony pojemnik, z którego coś wypływało.- Cholera, wylałam coś.

-Nie ma mowy, żebyś tu została- Podszedł do mnie i złapał mnie z rękę, ciągnąc w stronę wyjścia.

-Zostaw mnie, nigdzie nie idę- Powiedziałam i wyszarpałam swoją rękę z jego.- Byłam tu pierwsza.

-Nie zachowuj się jak dziecko, Skylor. Nie możesz tu zostać.

-Nie będziesz mi mówił, co mogę, a czego nie!- Zaśmiał się i oparł o ścianę. Patrzyłam na niego z chęcią mordu, teraz to ja byłam wściekła.- Idę z tobą.

-Chyba żartujesz- Roześmiał się jeszcze bardziej, ale kiedy nie odpowiedziałam, spoważniał i podszedł do mnie.- Nie rozumiesz, że to nie jest dla ciebie bezpieczne? Wejdziesz tam i co? Zrobisz scenę i podłożysz się Hale'owi?

-Nie zrobię sceny, mam plan- Uniosłam podbródek do góry i skrzyżowałam ręce na piersiach.

-Ty i te twoje zasrane plany- Obszedł mnie i podszedł do drzwi od garażu, po drodze wdeptując w mokrą plamę, która zaczęła się tworzyć, od pojemnika, który przewróciłam nogą. Otworzył drzwi i wyszedł, zostawiając mnie samą. Cholera! Nie myślałam, że John wpadł na ten sam pomysł co ja, niech go szlag, pokrzyżuje mi wszystkie plany.

Odwróciłam się i z postanowieniem otworzyłam drzwi do garażu, gdzie mocne lampy zaczęły razić mnie w oczy. Kiedy przyzwyczaiłam się do światła, zobaczyłam, jak John stoi oparty o maskę jednego z samochodów. Patrzył na mnie, a potem przeniósł wzrok na moją suknię i uniósł brwi do góry.

-Już chyba wiem, dlaczego cię wpuścili- Podeszłam do niego i uderzyłam go w ramię. Zrobił zbolałą minę i złapał się w miejsce, gdzie go uderzyłam.

- Co zamierzałeś zrobić?- Zapytałam z powagą. Nie miałam ochoty na żarty, nie w tym momencie, gdzie w każdej chwili mogą nas złapać. John zauważył moją minę i też przestał się uśmiechać. Wyjął z kieszeni duży klucz i mi go pokazał.

-To klucz do sejfu, w którym Hale trzyma narkotyki, jest ich tyle, że spokojnie wystarczy, żeby zgnił za kratkami- Rzeczywiście, Marco miał taki sejf, ale nigdy nie widziałam do niego klucza. Właściwie, to nawet nie wiedziałam na oczy tego sejfu.

-Skąd go masz?- Zmarszczyłam brwi, biorąc klucz do ręki. Był ciężki, ale wyglądał, jakby nigdy nie został użyty.

-Ważne, że mam- odpowiedział i wziął klucz z powrotem, chowając go do kieszeni.- A co ty chciałaś zrobić?

Co ja chciałam zrobić? To było dość proste. Wystarczyło, że podmieniłabym papiery, które ma zamiar przedstawić nowym klientom, na zupełnie niemające sensu dokumenty. Wydawałoby się, że to głupie i za proste, ale widziałam, że to by go całkiem pogrążyło, a kiedy on nie miałby klientów, straciłby wszystko. Jego papiery były dla niego tak ważne, że trzymał je w kilku sejfach pod jego łóżkiem, a teraz pewnie leżały w teczce, gdzie spokojnie mogłabym je podmienić. Mówiąc szybko, chciałam go jedynie pogrążyć i zrównać z ziemią i wiedziałam, że by mi się to udało.

John odepchnął się od samochodu i stanął przede mną, wyraźnie chcąc coś powiedzieć. Jednak przerwał mu cichy jęk. Zmarszczył brwi i próbował zacząć znowu, gdy jęk przybrał na sile. Tym razem to ja się zainteresowałam. Spojrzałam za Johna na garaż. Nie było w nim nic podejrzanego, stały tu tylko samochody i parę metalowych regałów. Całe pomieszczenie było białe i sterylne, zupełnie jak na sali operacyjnej.

-Co to było?- Zapytałam, ale John wzruszył tylko ramionami. Po chwili znowu usłyszałam jęk, dochodzący zza lamborghini. Obeszłam Johna i ruszyłam w stronę samochodu. Zerknęłam do tyłu i patrzyłam, jak chłopak idzie za mną. Spojrzałam za samochód, za którym nic nie było. To wszystko było dziwne.

Ponowny jęk zmusił mnie do podejścia bliżej ściany naprzeciwko. Miałam wrażenie, że coś za nią jest. Zerknęłam na Johna, który podszedł do rogu pomieszczenia, a następnie do drugiego, przyglądając się uważnie ziemi.

-Tam- John wskazał ręką na małą klapę w podłodze, która był praktycznie niezauważalna. Zanim zdążyłam się ruszyć, chłopak już znalazł się przy niej i próbował ją otworzyć. Podeszłam bliżej i patrzyłam na jego zmagania. Nie miałam pojęcia, że takie coś tu jest. Chociaż gdyby pomyśleć, bywałam tu tak rzadko, że było to całkiem możliwe, iż tego nie zauważyłam.

-Podaj mi klucz- Wskazał na regał, na który leżał duży, klucz samochodowy. Wzięłam go i mu podałam, chociaż był strasznie ciężki i cały od smaru, o mało co nie wyleciał mi z rąk. Wsadził jego końcówkę pomiędzy szczelinę, oddzielającą podłogę od klapy i mocno pociągnął.

-Cholera- Za pierwszym podejściem, klapa nawet nie drgnęła. Za drugim też. W końcu John wstał i z całej siły kopnął w klucz wsadzony w szczelinę. O dziwo, otworzyła się. Pochyliłam się, kiedy John zaczął podnosić klapę. Przez chwile nic nie widziałam, bo było za ciemno, ale kiedy do środka wpadło światło z garażu, zamarłam.

Nie mogłam uwierzyć w to, co widziałam, wydawało mi się, że czas stanął w miejscu. Na dnie małego ciemnego pomieszczenia siedziała skulona osoba. Owinięta brudnym od czegoś czarnego kocem i przyciśnięta do ściany. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to masa czarnych loków, po rozsypana wokół głowy. Takich samych jak moich. Zanim zadałam pytanie, wiedziałam już, jaka będzie odpowiedź.

-Mamo?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro