Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 54

JOHN

Przez resztę dnia starałem się unikać Skylor, co wcale nie okazało się trudne. Najwyraźniej ona sama nie miała ochoty mnie oglądać. Zaraz po tym, gdy przyjechaliśmy pod dom, wyskoczyła z Bethy i z podniesioną głową ruszyła do drzwi. Za to, kiedy już weszła, a ja byłem za nią, zamknęła mi drzwi przed nosem. Zastanawiające było to, że od takiego uderzenia nie wypadły z futryny.

Miałem dość siedzenia w garażu. Wszystko, co było można zrobić, przez ten czas już zrobiłem. Każda część Bethy lśniła, a silnik chodził jak marzenie. Nawet przetarłem opony, co nie miało żadnego sensu, bo i tak przy najbliższym wyjeździe, się zabrudzą.

Kiedy wchodziłem po schodach, za drzwiami było dość cicho, co zdarza się bardzo rzadko. Odniosłem wręcz wrażenie, że kiedy otworze drzwi nie będzie nikogo w środku. Mimo wszystko, kiedy pociągnąłem za klamkę i wszedłem do środka, zobaczyłem Skylor siedzącą z Ed'em na fotelu. Jednym, chociaż kilka kroków dalej stał drugi i to do tego taki sam.

-Masz wszystko?- Usłyszałem głos Alison dochodzący z korytarza. Po chwili zobaczyłem także postać dziewczyny z dwoma walizkami u boku, które ciągnęła za rączki.

-Raczej tak- Ash obładowany w bagaże szedł spokojnie za swoją dziewczyną. Chociaż, gdybym tak mu powiedział, z pewnością by się obraził. On woli określenie narzeczona i zawsze wszystkich poprawia, gdy mówią inaczej.

-Raczej, czy na pewno? Zdecyduj się Ash- Alison stanęła na środku tak gwałtownie, że chłopak z tyłu o mało co, na nią nie wpadł.

-Tak, na pewno mamy wszystko- Ashton może i miał nerwy ze stali, ale wszystko się z czasem kończy. Zaciśnięte szczęki i głębokie oddechy, świadczyły o tym, że już niedługo jego cierpliwość prawdopodobnie się skończy.

-O, John jak dobrze, że cię widzę. Nie będzie nas góra dwa dni, tak tylko chciałam ci powiedzieć. Jedziemy do mojej matki, powiedzieć jej o dziecku- Westchnęła i zmarszczyła nagle brwi.- W każdym razie wątpię, że się ucieszy, ale musi wiedzieć, że niedługo zostanie babcią.

Spojrzałem na Ashtona, który nie był specjalnie z tego powodu zadowolony. Wcale się mu nie dziwiłem, też nie chciałbym jechać do matki swojej narzeczonej, z która nie jeden- a kilka razy- pieprzył się pod nieobecność ojca Alison. Za to matka dziewczyny na pewno będzie nie zadowolona, z faktu, że jej córka jest w ciąży z męską dziwką. Jeszcze niedawno myślałem, że dziewczyna nie chce mieć z nią nic wspólnego, ale jak widać, ta ciąża zmieniła nie tylko jej zachowanie, ale także poglądy.

-Ashton powiedz mi szczerze. Czy aby na pewno wziąłeś wszystko? Naprawdę nie chce wracać z powodu twojej nieszczęsnej pamięci.

-Mam wszystko, nie wiem nawet, po jaką cholerę zgodziłem się jechać do twojej matki- Wyminął ją, biorąc po drodze, walizki stojące obok dziewczyny.

-Może dlatego, że mnie kochasz, co?- Kiedy za Alison zamknęły się drzwi, z powrotem spojrzałem na Skylor. Siedziała w tym samym miejscu, ale za to Ed przeniósł się na drugi fotel. W ręku trzymał telefon i natarczywie naciskał palcem na ekran.

Poszedłem do kuchni i oparłem się o szafkę. Przez cały ten czas w garażu, zastanawiałem się, w jaki sposób mam jej to powiedzieć. W końcu nie wymyśliłem nic, poza tym, że powiem jej to w sposób, jaki sam się dowiedziałem, tylko że oczywiście nie przez telefon. Mimo wszystko miałem nadzieję, że uda mi się powiedzieć to delikatniej. Cholera jasna, ona się załamie. Może pochowam wszystkie noże, żeby przez przypadek się do nich nie dobrała. Chociaż mam nadzieje, że nie wpadną jej do głowy takie głupie pomysły.

Im powiem to szybciej, tym lepiej, w każdym razie mam taką nadzieję. Ostatni jeszcze raz spojrzałem na dziewczynę, nadal siedziała, tyle że od ostatniego razu zmieniła pozycję. Ed nadal uderzał w ekran telefonu palcem.

-Ed, mógłbyś zająć się czymś innym?- Zapytałem, opierając się o ścianę obok drzwi. Chłopaka uniósł głowę, ale tylko na chwilę, bo zaraz ponownie przeniósł wzrok na ekran telefonu.

- Nie, znalazłem taką fajną grę. Zobacz, sam- Wstał z fotela i w podskokach pokonał dzielącą mnie od niego odległość.- Trzeba naciskać takiego stworka-potworka i potem coś z niego wyleci...

-Nie interesuje mnie, twoja pieprzona gra Ed. Masz stąd, po prostu wyjść i się czymś zająć- Warknąłem, na co chłopak lekko zbity z tropu zaczął drapać się po głowie.

-Nie krzycz na niego- Skylor stanęła obok Ed'a, wściekła, zapewne na mnie. Na pewno nie pomoże mi to w powiedzeniu jej prawdy, wręcz przeciwnie.

-A, dobra już rozumiem. To wy pogadajcie, a ja się czymś zajmę- Mrugnął do mnie i poszedł w stronę korytarza.

Najgorzej jest zacząć. Przypominało mi to, jak w szkole musiałem wygłosić przemówienie dla dyrektora szkoły. Zgubiłem wtedy kartkę, gdzie miałem wszystko dokładnie napisane, co i kiedy mam powiedzieć. Musiałem improwizować i mówić od siebie, co zupełnie mi nie wychodziło. Jedna z nauczycielek ściągnęła mnie na bok, zanim wydusiłem z siebie drugie- zupełnie bez sensu i nie na temat-zdanie. Dyrektor był zły jak cholera i powiedział, że ma nadzieje, iż w przyszłości nikt nie będzie wygłaszał dla niego przemówień. Tak też się stało, z każdym następnym rokiem nikt więcej nic nie mówił, ani od siebie, ani z kartki.

-Muszę ci coś powiedzieć- Odepchnąłem się od ściany i stanąłem przed dziewczyną.

-Szybko się zdecydowałeś, nie lepiej było mi powiedzieć od razu?- Skrzyżowała ręce na piersiach i lekko uniosła głowę do góry.

-To nie takie proste.

-Wręcz przeciwnie, John. To proste, otwierasz buzię i mówisz, tak to działa. Bez filozofii- Potarła skronie, jakby nie mogła uporać się z narastającym bólem głowy.

-Wynająłem detektywa...- Zacząłem, bez owijania w bawełnę. Skylor w tym samym momencie zaczęła dusić się powietrzem.

-Co, zrobiłeś?- Jej źrenice rozszerzyły się, wyglądała na całkiem zdezorientowaną.

-Pozwól mi dokończyć. Wynająłem detektywa, a raczej poprosiłem go o pomoc. To znajomy mojego ojca, więc znałem go od dziecka. Chciałem pozbyć się Hale'a, znaleźć coś, co pozwoliłoby go zamknąć na długie lata. Wszystkie informacje o twoim ojcu nie znalazły się u mnie przez przypadek. Musiałem dokładnie obejrzeć jego wyciągi bankowe i firmy, z którymi współpracował. Często na nich widniało nazwisko Hale'a. Były to dość spore kwoty pieniędzy i z każdym następnym przelewem wzrastały. Twój ojciec robił z nim interesy. Razem z detektywem doszliśmy do wniosku, że chodziło o narkotyki, bo jak wiesz, Hale ma dość duży udział w rynku narkotykowym. Potem udało się odkopać ze starej skrzynki twojego ojca e-maile, które wysyłał do Hale'a. Ostatni został wysłany w dzień przed śmiercią twojego ojca i napisał w nim wyraźnie, że chce z tym skończyć. Skylor to nie był przypadek, że ci handlarze wpadli wam do domu.

Dziewczyna stała, nie patrząc na mnie. Wpatrzona była w punkt znajdujący się za moimi plecami. Miałem wręcz wrażenie, że nie oddycha, ale mimo wszystko musiałem dokończyć, to co zacząłem.

-Dowiedziałem się o tym, kiedy wyjechałaś i nie miałem jak ci o tym powiedzieć. Kilka dni po twoim wyjeździe, Hale miał dostać list, w którym było podane, gdzie jesteś. Nie dokładnie, ale ktoś od samego początku o tobie wiedział. Kiedy szczęśliwym trafem cię znalazłem, okazało się, że spod domu tego sukinsyna wyjechał samochód, ten sam, który kilka dni potem wjechał do Big Lake- Rozejrzałem się po pokoju, żeby zebrać myśli- Jest coś jeszcze, o czym ci nie powiedziałem.

-Nic nowego- Powiedziała to tak cicho, że prawie nie usłyszałem. Chociaż gdybym miał wybór, pewnie nie chciałbym tego słyszeć.

-Poprosiłem faceta twojej mamy, żeby ją pilnował. Na wszelki wypadek, detektyw załatwił też znajomego policjanta z okolicy, aby miał na nią oko. Skylor...- Znienawidziłem siebie, że w takiej chwili musiałem ją dobić.- ten facet wylądował w szpitalu, a twoja mama...twoja mama zniknęła. Szukają jej, ale musimy być przygotowani na najgorsze, minęło już sporo czasu, od kiedy zniknęła. Ona może już...

-Obiecałeś, że nic jej się nie stanie. Obiecałeś, że będziesz ją bronił- Łzy zaczęły spływać po jej policzkach, a słowa, które mówiła, ociekały wielkim cierpieniem. Czułem się podle za każdym razem, kiedy na nią spojrzałem.

-Robiłem co w mojej mocy...

-Kłamiesz! Ty zawsze kłamiesz! Cały czas mnie oszukiwałeś, mówiłeś, że będzie wszystko dobrze, pozwoliłeś, żebym się w tobie zakochała i po co to wszystko? Jesteś zwykłym pieprzonym kłamcą! Przez ten cały czas wiedziałeś o mnie wszystko, do tego na pewno nie ode mnie, gdzie ja nie miałam pojęcia z kim mam do czynienia. Okłamywałeś mnie przez cały czas, wykorzystałeś mnie! A wiesz co, jest w tym najgorsze? Że zaufałam ci, zanim dokładnie poznałam, kim jesteś. Że zachowałam się jak naiwna dziewczynka- Oparła ręce na mojej piersi, a następnie pchnęła z całej siły.- Jeżeli ją straciłam, nigdy ci tego nie wybaczę, nie wybaczę sobie. Boże, ale ja jestem głupia. Najpierw Marco potem ty. Wiedziałam, że miałam racje, kiedy cię do niego porównałam, prawie niczym się nie różnicie- Zaśmiała się, patrząc mi prosto w oczy.- Tacy sami- Odwróciła się do mnie plecami. Trzęsła się i nadal płakała. Nawet nie potrafiłem wyobrazić sobie, jak się teraz czuję. - Nie chce na ciebie patrzeć, zostaw mnie w spokoju, John- Moje imię mówiła z takim samym obrzydzeniem, jak imię Hale'a, za każdym razem. Poczułem się gorzej niż, miałbym dostać od niej w twarz.

-Skylor, to nie tak- Ruszyłem za nią, ale zanim ją dogoniłem, wbiegła do mojego pokoju i trzasnęła drzwiami. Po chwili usłyszałem jak, przekręca klucz w zamku. Czułem, że właśnie w tej chwili ją tarce bez możliwości odzyskania. Oparłem czoło o zimną ścianę i pozwoliłem sobie zostać chwile w tej pozycji. Próbowałem oczyścić myśli, poukładać to wszystko, co mi powiedziała, a raczej wykrzyczała. Niestety na nic, tego było za dużo.

-Hej, ziom- Lekko speszony Ed, podszedł do mnie i oparł się o ścianę. -Wybacz mi, ale podsłuchiwałem, waszą...hmm rozmowę.

-Nie teraz Ed- Warknąłem, nadal się nie ruszając. Czułem się jak rozjechane gówno i największy idiota na świecie. Naprawdę nie miałem zamiaru teraz słuchać mądrości Ed'a.

- Jasne, rozumiem, ale Skylor to moja przyjaciółka i ty też jesteś moim przyjacielem. Nie lubię, jak ktoś się kłóci. Myślę, że powinieneś, szczególnie teraz, dać jej trochę czasu. Ja z nią pogadam, a ty idź i posiedź sobie, albo...coś, okej?

-Nie masz nawet pojęcia, jakie to wszystko jest popieprzone. Myślisz, że jesteś, nie wiadomo kim, bo wpadłeś mi pod koła jak jakiś cholerny x-men? Mylisz się, nie znasz mnie, ani mojej sytuacji, do cholery!- Uderzyłem pięścią w ścianę, robiąc dziurę w płycie kartonowo gipsowej.

-Masz rację, przecież jestem tylko zwykłym dziwakiem, wpadającym pod koła samochodów. Ubrany zazwyczaj w dziewczęce, za małe bluzy, mówiący dziwne rzeczy, cholernym świrusem. Chociaż tak naprawdę nie znasz powodów, dlaczego to robię. Lubie się uśmiechać, bo wiem, że sprawia to przyjemność innym, czują się lepiej, nawet jeśli nie chcą tego przyznać. Nosze te bluzy, bo kiedyś były mojej siostry, która została zgwałcona i zamordowana na pasażerskim siedzeniu jakiegoś napalonego faceta. Nienawidzę mojego ojca, bo bił nas dzień w dzień. Osoby, które kochałem, już nie żyją, przyjaciół nie miałem nigdy, bo wszyscy uważali mnie za dziwaka. Więc teraz kiedy znalazłem osoby, które się ze mnie nie śmieją, ani nie dyskryminują, a po prostu mnie lubią, chce, żeby wiedziały, że było warto, dać mi szanse. Pokochałem Skylor, bo przypomina mi siostrę i czuję się źle z myślą, że ona może być smutna. A ty jestem moim ziomem, moim bratem, nawet jeżeli tak nie uważasz.

-Nie miałem pojęcia, Ed- Spojrzałem na niego. Naprawdę nie wiedziałem, że Ed też nie miał łatwo. Zawsze był szczęśliwy, doskonale umiał ukryć wszystkie emocje za tym swoim uśmiechem. Tak jak teraz, uśmiechnął się szeroko i poklepał po włosach.

-Nic się nie stało, ziom. To było kiedyś, teraz jest inaczej. Mam...was i mogę uśmiechać się ze szczęścia. A teraz zajmij się czymś, no już, już- Odepchnąłem się od ściany i popatrzyłem na dziurę, którą zrobiłem. Później się nią zajmę.- Z pewnością, nie chciałbym ci się narazić- Popatrzył na dziurę i westchnął. Odszedłem parę kroków, ale zatrzymałem się i spojrzałem jeszcze na Ed'a, który już sięgał po klamkę do mojego pokoju.

-Ed- Gwałtownie odwrócił głowę w moją stronę.- Dziękuje.

Poszedłem do drzwi i wziąłem kurtkę. Miał rację, musiałem dać jej trochę czasu, miałem nadzieję, że to coś da. Otoczyłem drzwi i nie patrząc za siebie, wyszedłem na zewnątrz.

Stojąc już przed domem, włożyłem jeszcze rękę do kieszeni spodni i wyjąłem z nich zgniecioną kartkę. Upewniłem się, że nadal jest widoczny na niej numer dziewczyny, która była mi teraz niezwykle potrzebna. Uśmiechnąłem się, kiedy zobaczyłem, że numer nadal tam widnieje. Włożyłem ją z powrotem do kieszeni i ruszyłem przed siebie, mając nadzieje, że jeszcze nie wszystko stracone.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro