Rozdział 51
JOHN
Z każdym kolejnym kilometrem zbliżającym mnie do domu, moja czujność wzrastała. Jednocześnie czułem się spokojny, bo wiedziałem, gdzie jestem i co może mnie tu spotkać. Mieszkałem od urodzenia w pięknym starym budynku, którego na gruzach został postawiony nowy, równie ładny dom. Zawsze, gdy go widziałem, miałem wrażenie, że nie powinno go tu być. Nigdy nie powinien zostać zbudowany w tym miejscu. Ta ziemia była moja, a raczej nasza. Niestety po pożarze nie miałem do niej żadnych praw, za to Teofil nie chciał jej więcej widzieć, dlatego ją sprzedał, a wszystkie pieniądze przechlał w pobliskim barze.
Dlatego, teraz gdy obok niego przejeżdżałem, nie mogłem oderwać wzoku od podwórka, na którym kiedyś się bawiłem. Trawa odrosła w miejscu, gdzie wypaliły ją ogień. Nie było żadnych śladów, że kiedyś spłonął tu budynek. Co się dziwić, minęło już tyle lat. Tyle lat, a ja nadal nie mogłem wyrzucić tego z pamięci.
Czułem wzrok Skylor na sobie, gdy tylko skręciłem w ulicę na końcu, której był mój mały domek. Odwróciłem głowę, żeby na nią spojrzeć. Ściskała nerwowo ręce, ale widząc jej uśmiech, zorientowałem się, że czuje się dobrze. Przynajmniej miałem nadzieje, że tak właśnie było. Za to Ed, zaczął wiercić się na fotelu, co chwila, poprawiając swój pas.
-Kiedy będziemy?- Odpiął go i pochylił się do przodu, zarzucając rękę na sąsiedni fotel. W chwili, gdy zatrzymałem samochód przed domem, Ed poleciał do przodu, uderzając o deskę rozdzielczą.
-Nic ci się nie stało?- Skylor odskoczyła, przyciskając plecy do drzwi po swojej stronie, nie chcąc, żeby chłopak pociągnął ją za sobą.
-Nic, a nic- Odepchnął się i wrócił na swoje miejsce w tyle, gdzie usiadł i oparł głowę o zagłówek. - Ziom, trzeba było mówić, że stajemy.
-Trzeba było nie odpinać pasów- Warknąłem i wyszedłem na zewnątrz. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to to, że kolor domu się zmienił. Stara farba, która odpadała płatami ze starych desek, została zdrapana i zastąpiona, nową. Też niebieską, chociaż co do tej starej, to nie miałem pewności.
Stare deski które, były położone na schodach, zostały zastąpione przez nowe, pomalowane na ciemny kolor. Nie mogłem zobaczyć dokładnie, bo było zbyt ciemno. Poręcz po lewej stronie, została wymieniona na zupełnie nową, a ta po prawej tylko pomalowana, żeby nie różniła się od tamtej. Nie miałem pojęcia, że Ash zamierza odnowić dom, ale wygląda na to, że nie potrzebne mu było moje zdanie. Sam zamierzałem się nim zająć, ale nigdy nie miałem na to czasu, więc może to i dobrze.
Podszedłem do tylnych drzwi i otworzyłem je, wyjmując wszystkie bagaże. Skylor także zdążyła wyjść na zewnątrz i razem z Ed'em stali patrząc się wszędzie byle nie na mnie. W końcu, gdy nie mogli się na niczym skupić, dziewczyna zaczęła kopać niewidzialne kamienie, a Ed stający obok niej poszedł za jej śladem. Zarzuciłem torbę na ramię i wziąłem bagaże dziewczyny, ruszając do drzwi. Gdy stanąłem na pierwszym stopniu, usłyszałem za sobą głos Skylor.
-O Boże, John. Jest trzecia w nocy, zamierzasz tam wejść jakby nigdy nic?- Spytała, stając obok mnie.
- To w końcu mój dom- Wyjąłem klucz z doniczki stojącej obok okna. Nigdy nie chowaliśmy z Ash'em kluczy ani zazwyczaj ich nie nosiliśmy przy sobie, a w szczególności ja. Kiedy z nim rozmawiałem, powiedział, że od czasu kiedy Alison jest w ciąży, woli dbać o bezpieczeństwo i zawsze zamykać drzwi.
Włożyłem klucz do zamka i przekręciłem kilka razy, następnie chwytając za klamkę. Pchnąłem drzwi i przeszedłem przez próg, zapalając światło. Gdy tylko w pokoju się rozjaśniło, zobaczyłem coś, co z pewnością nie było moim domem, a raczej salonikiem idealnej rodziny. Na ścianach zostały powieszone ramki ze zdjęciami, a same ściany pomalowane były na żółty kolor. W miejscu, gdzie stała moja kanapa, stały teraz dwa czarne fotele. Wszystko mógłbym wybaczyć, ale szafka, na której stał telewizor i z resztą on sam, zniknęły, zastąpione przez wielki drewniany stół.
-O.- Skylor zatrzymała się, jakby nie wiedziała, co tu się stało. Gdy tylko tu weszła, nie mogła odwrócić wzroku od jednego miejsca. Też tam spojrzałem i od razu tego pożałowałem. Różowa ściana obok kuchnia, już sama w sobie była pieprzonym koszmarem, a do tego wszystkiego obok niej stało różowe łóżko do dziecka, a nad nim jakieś powieszone zabawki.
-Ja nie wiedziałem...ja, kurcze, młoda, naprawdę nie miałem pojęcia. Gdybyś mi powiedziała nie dawałbym ci tego wina, Matko jedyna, ale nic mu... jej się nie stało prawda?- Ed stanął przed Skylor wyraźnie zdenerwowany.- Czy to znaczy, że zostanę wujkiem? Wujkiem? Zostanę wujkiem!
Skylor przerażona spojrzała na mnie, a następnie na Ed'a, który podbiegł do różowej ściany, złapał za to łóżko i lekko nim potrząsnął, szeroko się uśmiechając. Zamiast dziecka można mieć za przyjaciela Ed'a, nie widzę żadnej różnicy między nimi.
-Zamknij się, bo...- Dziewczyna nie dokończyła, ponieważ przerwał jej wyjący alarm. Czerwona lampka nad drzwiami zaczęła się palić, przez co cały pokój stanął w czerwonym świetle. Hałas był nie do zniesienia, na korytarzu zapaliło się światło, a drzwi od pokoju Ashton'a gwałtownie się otworzyły. Spojrzałem na alarm i nacisnąłem na mały guzik, obok lampki, przez co natychmiast się wyłączył. Bobi miał taki sam i nie raz musiałem go rozbroić, dlatego też nie miałem problemu z tym tutaj.
-Stać, mam broń! Nie ruszajcie się- Ashton wybiegł z korytarza, trzymając w ręce mały pistolet, który z pewnością był zabawkowy. Pamiętałem, jak go kupił i cieszył się jak dziecko, a gdy się dowiedział, że jest on zwykłą zabawką, rzucił go w kąt. Najwyraźniej teraz mu się przydał.
-Spokojnie, nawet gdybym chciał okraść jakiś dom, to nie wybrałbym takiego z różową ścianą- Powiedziałam, a gdy oczy chłopaka na przeciwko przyzwyczaiły się do światła, opuścił zabawkową broń. W tej chwili jego twarz wyrażała zdziwienie i lekkie przerażenie.
-Nie miałem pojęcia, że wracasz- Wypuścił wstrzymywane powietrze i otarł spocone czoło.- Mogłeś mnie uprzedzić.
-Ty też. Jak tylko tu wszedłem, miałem wrażenie, że pomyliłem domy- Rozejrzałem się po ścianach, a następnie przeniosłem wzrok na podłogę, gdzie leżał kolorowy dywan. Zostawić dom kobiecie w ciąży i facetowi, który jest tak zaślepiony, że zgodzi się na wszystko. Nigdy, kurwa, więcej.
-No cześć. Jestem Ed, my się jeszcze nie znamy, ale nie martw się, na pewno będzie okazja - Ed stanął przed Ash'em i wyciągnął do niego rękę. Ten tylko na nią spojrzał, a następnie przeniósł wzrok na mnie. Uniósł brew i podał chłopakowi dłoń.
-Ashton- Ed uśmiechnął się szeroko i popatrzył na korytarz za jego plecami.
-Co tu się dzieje!? Mam już tego dosyć, jak nie urok to sraczka, do jasnej cholery!- Dziewczyna w białym szlafroku i burzy blond włosów weszła do pokoju. W oczach miała wyraźną chęć, zrobienia komuś krzywdy. W dłoni trzymała poduszkę, którą mocno ściskała, zupełnie jakby chciała ją udusić. Można już było zauważyć lekko zaokrąglony brzuch, wystający spod szlafroku.- John, Skylor! Co wy tu robicie?- Zdziwienie odmalowało się na jej twarzy, gdy nas zobaczyła. Podeszła do nas i się uśmiechnęła, przytulając najpierw mnie, potem dziewczynę.- Co za niespodzianka, nie spodziewałam się was, na pewno nie o tej godzinie- Mruknęła i ruszyła w stronę korytarza.
-Tak wyszło- Skylor odezwała się, powodując śmiech Alison, która miała chyba wahania nastroju. Jeszcze przed chwilą, miała ochotę zabić, a teraz jest jak anioł.
- Chodź Ash, dajmy im się w spokoju rozpakować i... temu koledze też- Wskazała głową na Ed'a, a następnie złapała Ashton'a za rękę i pociągnęła przez korytarz.- Dobranoc, a i jak byście mogli jeszcze zamknąć za sobą drzwi, to byłabym w niebie.
Ed patrzył do końca za parą, która zniknęła za drzwiami, a potem spojrzał na jeden z foteli. Rozejrzał się po całym salonie, a następnie znowu popatrzył na fotel. Podszedł do niego i rozłożył tak, że spokojnie było można się położyć.
-Za dużo wrażeń na dziś, zmęczony jestem. Dobranoc- Uśmiechnął się i rozsiadł na fotelu. Ręce podłożył sobie pod głowę, zamknął oczy i przekręcił się na bok.
Spojrzałem na Skylor, która także była zmęczona. Wydawała się taka mała, tak bezbronna stojąc obok mnie. Zakluczyłem drzwi i zgasiłem światło, uniosłem głowę do góry i popatrzyłem na alarm. Jeżeli już go mamy to, trzeba korzystać. Nacisnąłem przycisk i włączyłem go.
Objąłem dziewczynę, prowadząc ją do mojego pokoju. Miałem nadzieję, że chociaż tam, nikt nic nie zmieniał. Gdy otworzyłem drzwi, rozejrzałem się po wszystkim. Łóżko było na swoim miejscu, ściany miały taki sam kolor jak przedtem, a szafa była nietknięta. Czyli wszystko po staremu.
Rzuciłem bagaże obok łóżka. Teraz kiedy już tu byliśmy, nie było odwrotu. Hale dowie się, prędzej czy później, że Skylor jest tutaj. Najwyższa pora, żeby rozwiązać wszystkie sprawy. Całe szczęście, że nadal mam numer tej dziewczyny z klubu, ona może okazać się kluczem do świata Hale'a.
-John, wszystko okej?- Poczułem dotknięcie drobnej dłoni na ramieniu.
-Jasne- Odchrząknąłem i odwróciłem się w jej stronę. Martwiła się i było to wyraźnie widać.
-Mam wrażenie, że jednak nie- Westchnęła i złapała mnie za rękę. Splotła swoje palce z moimi, a następnie na mnie spojrzała.- Wiesz, że możesz mi o wszystkim powiedzieć.
-Wiem. Nie przejmuj się - Żałowałem, że nie mogę powiedzieć jej wszystkiego. Ale wmawiałem sobie, że to dla jej dobra. Tylko to mnie powstrzymywało. Stanęła na palcach i dotknęła ustami moich warg, a potem odsunęła się kilka centymetrów. Kiedy tylko mnie pocałowała, serce zaczęło mi bić wolniej i poczułem, jak odpręża się każdy mięsień mojego ciała. Opamiętałem się i uśmiechnąłem do dziewczyny. Wziąłem ją w ramiona i złapałem za podbródek, żeby na mnie spojrzała. - Naprawdę, wszystko jest w jak najlepszym porządku.
W momencie, kiedy się uśmiechnęła, wiedziałem, że mi uwierzyła. Wiedziałem też, że niedługo będę musiał jej o wszystkim powiedzieć. Ale to później, a teraz musiałem pozbyć się smutku z jej twarzy. Znacząco spojrzałem na łóżko obok nas, a kiedy Skylor zorientowała się, o co chodzi, uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Zanim dziewczyna zdążyła mrugnąć, leżała już pode mną i się śmiała. Był to szczery śmiech. W tej chwili tylko to się dla mnie liczyło.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro