Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4

JOHN

  Rozglądając się dookoła, widziałem otaczających mnie ludzi. Wrzeszczeli, wykrzykując imiona i nazwiska zawodników, którzy mieli zmierzyć się dzisiaj na ringu. Niektórzy z piwami w rękach stawiali na najlepszego zawodnika, inni wypatrywali swojego faworyta. Kochałem tu przychodzić. Mimo że zawsze było tak samo, miałem wrażenie, że za każdym razem obserwują mnie inni ludzie. Nigdy nie ci sami. Ta właśnie myśl, sprawiała, że czułem się tu swobodnie.

Kiedy rozległ się głos prowadzącego walki, czterdziestoletniego Ricka, byłem gotów stawić czoła kolejnemu biedakowi, który miał dzisiaj zlizywał kurz z ringu.

- Panie i Panowie, dzisiaj swoją obecnością zaszczycił nas wasz ulubiony zawodnik, DIABLOOO! - Jeszcze Rick nie skończył mówić, a widownia już wydawała dzikie, rozentuzjazmowane krzyki, padające pod moim adresem.

Truchtając w stronę ringu, usłyszałem kobiece piski. Co prawda imponowało mi to, ale z drugiej strony, nawet jakby miały się kolejno pozabijać, jasne było, że z żadną bym się nie przespał. Nie stąd, ponieważ gdyby jedna rozniosła, że się z nią pieprzyłem, następne pchałyby się drzwiami i oknami. Wolałem jednak tego uniknąć, bo nie o to tu chodziło. Nie o te wszystkie laski, a o boks. To on był najważniejszy.

Wbiegłem na ring i uniosłem ręce do góry, przez co gwar od razu przybrał na sile. Światła fleszy raziły mnie po oczach, ale byłem już na tyle przyzwyczajony, że zupełnie mi to nie przeszkadzało. Przez tyle czasu, ile tu spędzałem, można było się na to przygotować. Gorzej było dla początkujących.

W tych walkach byłem faworytem, a w rankingu, który istniał od jakiś kilku lat, zajmowałem pierwsze miejsce w wadze ciężkiej. Do tej pory nikt mnie jeszcze nie pokonał. A to wszystko dzięki dobrej technice. Od ojca dostałem wskazówki, od Teofila nauczyłem się szybkości, ale sam wypracowałem perfekcję, którą miałem w małym paluszku.

Podczas każdej walki myślałem o tym, że wtedy nie zdążyłem. Przelewam całe moje cierpienie na przeciwnika, masakrując go przy tym całego. Każdy ma jakiś sposób na to, aby chociaż na krótką chwilę pozbyć się bólu, który towarzyszy nam praktycznie zawsze. Mój był właśnie taki i nie miałem zamiaru go zmieniać.

Gdy byłem młodszy, ojciec zawsze mi przypominał, że agresja prowadzi donikąd, ale gdy sam był wściekły, umiał wszcząć bójkę, w każdym miejscu. Zawsze go podziwiałem za jego odwagę. Marzyłem, żeby być taki jak on. Wiedziałem, że to nigdy się nie zdarzy, bo od kiedy pamiętam, wychowywałem się w cieniu ojca i nie potrafiłem spod niego wydostać. Chociaż, gdy teraz pomyślę, na pewno nie byłby dumny z tego, co robiłem. Nawet jeżeli miało to związek z jego ulubionym sportem.

Rick przedstawił mojego przeciwnika, który był dwa razy większy niż ja. Zawsze miałem obawy, że nie wyprowadzę dobrego ciosu na czas i wykrwawię się na miejscu, ale to tylko obawy, a tu nie ma na nie miejsca.

Na ring wszedł wielki grubas przypominający bardziej sumo niż zawodnika tego typu walk. Spodenki, które miał na sobie, wyglądały, jakby zaraz miały się rozlecieć. Jego twarz naznaczona bladymi bliznami błyszczała się od, jak myślę, jakiegoś kremu. Chociaż równie dobrze mógł być jedynie spocony.

Gdy tylko stanął w narożniku, już wiedziałem, że pójdzie mi łatwo. Nie lubiłem bawić się na ringu, no, chyba że miałem lepszy dzień. Jak na razie miałem jedynie ochotę pójściu pod prysznic.

Słysząc gong, który oznaczał rozpoczęcie walki, lekko wyłaniając się z narożnika, zacząłem oceniać jaki cios zada mój przeciwnik. Długo to trwało, zanim pomyślał. W tym czasie zdążyłem nawet zanucić melodię z reklamy telewizyjnej.

W końcu zdecydował się na prawy sierpowy, a ja zrobiłem unik w lewo, dzięki czemu wyprowadziłem idealny cios w jego szczękę. Sumo zachwiał się na otyłych nogach i w ostatniej chwili przed upadkiem przytrzymał się narożnika. A więc tak chce grać.

Zmrużył oczy i rozluźnił ramiona, idąc powoli w moją stronę. Zadał cios, ale był on tak wolny, że bez problemu go uniknąłem. Zaatakowałem go trzema prostymi, a on cofnął się do poprzedniej pozycji. Wiedziałem, że krew zalał m oczy, dlatego też trzymał je zamknięte.

W kilku podskokach dotarłem do niego i z całej siły uderzyłem w żebra, słysząc zgrzyt łamiących się kości. Pogratulowałem sobie w duchu, bo to musiało być potężne uderzenie, skoro moją pięść przebiła się przez taką warstwę tłuszczu.

Grubas zwinął się z bólu, a wtedy dwoma szybkimi prostymi powaliłem go na deski. Po jego zakrwawionej twarzy wiedziałem, że już nie wstanie. Unosząc ręce w geście zwycięstwa, słyszałem krzyki podnieconych kobiet, które przepychały się, żeby mnie zobaczyć, a także zadowolone wyrazy twarzy kilku mężczyzn stojących przy ringu.

Byłem zawiedziony tym, że moje walki trwają zawsze po kilka minut. Nigdy nie trafiłem na godnego siebie przeciwnika, ale nie traciłem nadziei. Wiedziałem, że kiedyś się taki znajdzie.

Gdy schodziłem z ringu, podszedł do mnie Rick, szczerząc się od ucha do ucha.

- Świetna walka młody, oby tak dalej a będziemy bogaci — Widziałem, jak jego oczy błyszczą ze szczęścia, kiedy patrzył na moje ręce, owinięte lekko zakrwawionymi bandażami. Dziś nawet pokazał swoje obleśne zęby, połowa z nich była złota i razem ze światłem reflektorów, dawała zabójczą mieszankę.

W rękę wcisnął mi plik banknotów, których grubość wskazywała na to, że było ich dwa razy więcej, niż poprzednim razem. Popatrzyłem na pieniądze, a potem na Ricka. Od razu wiedział, o co chodziło i już pośpieszył z wyjaśnieniami.

- Dzisiaj złapaliśmy na haczyk jakiegoś sponsora, postawił na ciebie tyle pieniędzy, że można kupić za to przeciętny samochód. Resztę dostaniesz po następnej wygranej. Powodzenia. - Po tych słowach zniknął w tłumie, a ja z uśmiechem na twarzy ruszyłem do wyjścia.

*******

Wbiegłem po schodach i otworzyłem drzwi, o mało co nie wyrywając ich z zawiasów. Głośne skrzypienie zasygnalizowało, że ktoś wszedł do domu. Zwykłe nienaoliwione zawiasy, a jak bardzo przydatne.

Popatrzyłem na czystą podłogę w przedpokoju, na której nie leżały żadne śmieci. Poczułem się dziwnie, coś było nie tak. Spojrzałem na kanapę, na której leżał Ashton z ręką przewieszoną przez oparcie. W powietrzu nie poczułem damskich perfum, co samo w sobie było dziwne.

Ruszyłem przez korytarz i otworzyłem drzwi do mojego pokoju. Co jak co, ale w moich czterech ścianach czułem się najlepiej. Położyłem torbę na podłodze, wziąłem prysznic i przebrałem się w czyste dresy.

Poszedłem do kuchni, żeby wziąć kilka butelek wody na kolejną walkę, która mnie jeszcze czekała. Ponownie spojrzałem na kanapę, gdzie od pół godziny Ash nie zmienił pozycji. Może znów miał problemy ze swoimi klientkami albo – co gorsza – znowu wpadł w depresję.

Gdy Ashton się do mnie wprowadzał, był normalnym chłopakiem, który skończył szkołę i tak jak ja, na razie darował sobie studia. Potem odkryłem, że coś się z nim dzieje. W nocy szwendał się po domu, przez co nie mogłem wychodzić na walki. Nie spał, nie jadł, nie odpowiedział na moje pytania, aż w końcu miałem tego dość.

Siłą zaprowadziłem go na terapię i po miesiącu poczuł się o wiele lepiej, zaczął chodzić ze mną na najbliższą siłownię i zadbał o siebie, dzięki czemu starsze, bogate kobiety zaczęły się nim interesować. Po miesiącach propozycji pod jego adresem w końcu zabrakło mu pieniędzy i zaczął sypiać z nimi za pieniądze i tak zostało do dziś.

Ash jest dla mnie jak brat, więc kiedy dowiedziałem się, skąd ma pieniądze, próbowałem przekonać go, żeby z tym skończył, czym zasłużyłem sobie na miesiąc morderczych spojrzeń, za każdym razem, gdy się do niego odzywałem. Teraz już przyzwyczaiłem się do jego stylu życia, w końcu ja też miałem swoje za uszami.

Wziąłem karton soku pomarańczowego z lodówki i usiadłem na fotelu przy kanapie. Włączyłem telewizor i rozsiałem się wygodnie, popijając świeży sok.

Spojrzałem na Ashtona, którego ramiona dziwnie się zatrzęsły. Najpierw pomyślałem, że się śmieje, dopóki się nie obrócił, na jego twarzy zobaczyłem płynące strumieniami łzy. Zdziwiłem się. Od lat, kiedy się znamy, nigdy nie płakał.

- Wszystko w porządku? - Zobaczył mnie, kiedy w końcu przyzwyczaił się do światła. Natychmiast zaczął się tłumaczyć, że kurz mu naleciał do oczu, a gdy nie uwierzyłem, powiedział, że klientka spryskała go w oczy gazem pieprzowym, a gdy w to też nie uwierzyłem, zaczął mówić prawdę.

- Stary, byłem dziś u Samanty, gdy wszystko miało pójść tak jak zwykle, do domu weszła Alison, ale ja nie wiedziałem, że to jest jej matka. - Urwał i ukrył twarz w dłoniach. Przez chwilę nie rozumiałem, dlaczego z tego powodu tak rozpacza, dopiero potem to do mnie dotarło.

- Czekaj, to ta Alison, o której ciągle gadasz? - Przez całe dwa miesiące mówił bez przerwy o tej dziewczynie, zachwycał się, jaka ona jest piękna, inteligentna i zabawna. Chociaż wiedziała, czym zajmuje się Ashton, nie odtrącała go, ani nie osądzała tak jak inni. W zeszłym tygodniu poszedłem z nimi do baru, już wtedy wydawali mi się nie do zniesienia.

- Tak to właśnie ta, a wiesz, co jest najgorsze?

-Nie wiem, ale pewnie mi powiesz. - To nie pierwszy raz, kiedy jakaś dziewczyna, która mu się podobała, nakryła go z klientką, ale jeszcze nigdy się tak nie zachowywał. Naprawdę musiało mu na niej zależeć.

- Ja się zakochałem - Spojrzał na mnie, a ja wiedziałem, że mówi szczerze.

- Odzyskaj ją - powiedziałem. -Wiem, że nie będzie łatwo, ale jeśli jej zależy tak samo, jak tobie na niej, przebaczy. Jeżeli nie, będzie inna.

- Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. – Wstał z kanapy i ruszył w kierunku kuchni - Muszę się napić, chcesz też?

- Nie. – Musiałem się przygotować na następną walkę, zerwałem się z fotela i poszedłem po torbę.

Będąc już przy drzwiach, jeszcze raz spojrzałem na kanapę, gdzie Ash kończył już czwartą butelkę piwa. Otworzyłem drzwi i westchnąłem. Po kilku sekundach przeniósł wzrok z telewizora na mnie i uniósł brwi.

- Powodzenia. - Machnął ręką, na znak, żebym dał sobie spokój. Poszedłem po Bethy, żeby pojechać do opuszczonej hali na końcu miasta.

Moim kolejnym przeciwnikiem był Sampson, czyli jeden z zawodników, który miał zbudowane mięśnie na samych sterydach. Miał ze dwa metry, przez co był ode mnie wyższy i można by pomyśleć, że ma nade mną przewagę, ale nic bardziej mylnego.

Gdy gong dał znać, że rozpoczynamy, Sampson ruszył na mnie, jakbym był kawałkiem mięsa. Chciał wyprowadzić porządny cios, ale jednym ruchem go zablokowałem i walnąłem w brzuch. Po chwili zaatakowałem go prawym sierpowym i serią prostych, przez co złamałem mu nos, ale na tym nie skończyłem. Wyprowadziłem porządny lewy sierpowy, czym położyłem go na deski.

W chwili, gdy próbował się podnieść, sprzedałem mu prostego, powodując, że wylądował na plecach, w kałuży krwi, która tworzyła się na ringu. Widownia zaczęła krzyczeć i wiwatować, a ja uniosłem pięść do góry, co było już tradycją.

Gdy ucieszony z wygranej, schodziłem z ringu, zauważyłem intensywnie zielone oczy i burzę czarnych włosów, znikającą w tłumie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro