Rozdział 1
Szedłem i szedłem. I tak bez końca, monotonna wyprawa wzdłuż torów. Moje nogi się ruszały. To cud. Zastanawiałem się, jak to możliwe, że jeszcze żyłem. Poturbowałem go jak śmiecia, jak kupę gówna, a on nie wahał się mi oddać.
Wyciągnąłem rękę przed siebie, była posiniaczona, a od nadgarstka w górę pięły się prześwitujące, niebieskie żyły. Dłoń miałem całą czerwoną od krwi, która rozprysła, kiedy uderzałem go kolejno w szczękę, nos i brzuch. Siła, którą go poczęstowałem, musiała przysporzyć mu niezwykle wiele bólu.
Patrzyłem teraz na obydwie. Żadna z dotychczasowych walk nie dała mi tyle satysfakcji, co ta. Moje pięści były zniszczone, całe w otarciach i większych lub mniejszych otwartych ranach, z których sączyła się krew. Ściągnąłem na dół rękawy bluzy, żeby nie musieć na to patrzeć. Od pasa w górę byłem cały we krwi, zarówno swojej, jak i jego. Nadal nie mogłem wyjść z podziwu, jak to możliwe, że dałem się tak załatwić.
Sięgnąłem po suwak i zapiąłem go pod samą szyję. Przeszedł mnie dreszcz. W okolicy kręciło się niewiele osób, ostatnio nawet nikt nie pojawił się w okolicach torów. Nigdy nie pytali, co się ze mną dzieje, miałem dwadzieścia lat, a to wiek, w którym nikt się tobą nie interesował.
Nie miałem przyjaciół, a przed wypadkiem byłem inny, niż ci, którzy ze mną chodzili do szkoły. Oni byli sportowcami, gdzie ja nawet nie mogłem porządnie chwycić sztangi.
Byłem martwy w środku, po wypadku, już nic nie było takie, jak powinno. Nie miałem dla kogo żyć, wszyscy mnie opuścili, cała rodzina. Nikt mi nie został.
Podniosłem głowę, szyja bolała mnie od duszenia, ale da się przeżyć. Rozejrzałem się dookoła, ostatnio często się na tym przyłapywałem. Nie wiem, co w ten sposób chciałem uzyskać, chociaż podświadomie chyba chciałem znaleźć wzrokiem jakiś znak, który przywróciłby mnie do życia.
Moją uwagę przykuła czarna plama leżąca na torach. Z większej odległości wyglądało to jak worek. Czarny, zwykły worek na śmieci. Zamrugałem kilka razy, żeby wyostrzyć wzrok, oczy mnie bolały, co nie pomagało w sytuacji, w jakiej się znalazłem. Przyjrzałem się uważniej i zobaczyłem, że kształtem przypominało to dziewczynę, drobną, kruchą dziewczynę. I też nią była. Głęboko westchnąłem, kręcąc głową, chociaż wiedziałem, że nikt na mnie nie patrzył. Życie jej niemiłe albo nie była stąd, albo po prostu była głupia. Pociągi przejeżdżały tutaj naprawdę rzadko, nikt nie wyjeżdżał z tej dziury. Ludzie zawsze zostają i umierają, nawet jeśli nie chcą.
Znowu spojrzałem na dziewczynę, leżącą na torach. Byłem dość blisko, żeby zobaczyć, że miała zamknięte oczy i kaptur zarzucony na głowę. Była przeraźliwie blada, jak trup.
Słysząc pociąg, zdziwiłem się, a jednocześnie zaniepokoiłem. Dziewczyna musiała mieć pecha albo dokładnie to sobie zaplanowała. Nie powinno mnie to obchodzić, to było jej życie i jej wybory, ale cholera, nie mogłem tak tego zostawić. Co prawda mógłbym odwrócić wzrok, ale nie potrafiłem nawet o tym myśleć. W tej chwili wróciłem myślami do mojej rodziny. O tym, co się z nimi stało i o tym, że nie było nikogo, kto mógłby im pomóc. Jeżeli nie byłem w stanie ich uratować, to przynajmniej mogłem ocalić kogoś innego, narażonego na śmierć.
Była przytomna, musiała słyszeć nadjeżdżającą maszynę. Wstała, rozłożyła ręce w geście poddania i stanęła nieruchomo z zamkniętymi oczami.
Spojrzałem na pociąg, którego dzieliła z dziewczyną niewielka odległość. Zbliżał się z zawrotną prędkością w jej stronę. Ona tak na serio? Zastanawiałem się przez chwile i ruszyłem biegiem w stronę tajemniczej samobójczyni. Nie byłem daleko, wystarczyło kilka szybkich ruchów. Natychmiast zapomniałem o bólu, który towarzyszył mi przez całą drogę, jakby w ogóle go nie było.
Nie spuszczałem z oczu pędzącej maszyny. Była tak blisko, a dziewczyna ani drgnęła, ciągle mocno zaciskając powieki. To był impuls. Skoczyłem, wyciągając przed siebie ramiona.
Czekałem na uderzenie. Jedyne co słyszałem w tej chwili to szalone bicie mojego serca. Głośne bicie, zero strachu. Jedynie determinacja i adrenalina. Ciekawe, co by się stało ze mną po śmierci. Czy wtedy mógłbym zobaczyć się z moją rodziną, która opuściła mnie zbyt wcześnie? Pewnie tak, chociaż nie byłbym tego aż tak pewny. Natychmiast odsunąłem te myśli na bok. Teraz musiałem skupić się na tym, co robiłem.
Poczułem, że trzymam w ramionach drobną postać. Zacisnąłem mocniej powieki, aby żadne światło się przez nie nie dostało. Kiedy uderzyłem w coś twardego, cały tlen, który wstrzymywałem, uciekł mi z płuc. Spadłem na bok i od razu poczułem tego skutki.
Po kilku sekundach niechętnie otworzyłem oczy. Pociąg oddalił się już tak bardzo, że znikał za gęstą chmurą pyłu. Jeszcze przez kilka sekund, a może nawet minut, wpatrywałem się w miejsce, gdzie zniknęła pędząca maszyna. Przez całe moje życie nie jeździła, a dzisiaj akurat musiała pojechać. Szlag by to trafił.
Popatrzyłem na dziewczynę pode mną, nie zwracając uwagi na tępy ból w czaszce. Miała otwarte oczy. Były piękne, duże, zielone wpatrywały się we mnie. Widziałem w nich pełno emocji. Była zdezorientowana, po chwili dopiero dotarło do niej, co się dzieje, a wtedy zaczęła się pode mną kręcić. Szarpała się na wszystkie strony, a gdy w grę wkroczyły ręce, którymi zaczęła mnie odpychać, prawie się roześmiałem. Kiedy zdała sobie sprawę, że jestem od niej silniejszy, odpuściła. Zmarszczyła brwi, dzięki czemu zauważyłem, że tworzy jej się pomiędzy nimi malutkie V.
– Zwariowałeś?! Zejdź ze mnie! – Jej lekko zachrypnięty, ale i mocny głos przywrócił mnie do rzeczywistości.
Poruszyłem się i przeturlałem na bok, po czym niezdarnie wstałem. Trzeba mnie zamknąć z wariatami. Żeby skoczyć przed pędzący pociąg. Po prostu wariat.
Otrzepałem brudne spodnie od piasku i spojrzałem na zielonooką niedoszłą samobójczynię. Już się we mnie wpatrywała, o dziwo nie przejęła się śladami krwi na moich ubraniach. Widać było narastającą w niej złość, ale zupełnie mnie to nie przestraszyło, była niegroźna, jak te miniaturowe pieski.
– Mogłeś mi żebra połamać! Czy ty w ogóle przemyślałeś to, co przed chwilą zrobiłeś?
Byłem zaskoczony jej wybuchem. Rzuciłem się przed pędzący pociąg, żeby ratować dziewczynę proszącą się o śmierć i w zamian zostałem nazwany wariatem. W ciągu dwudziestu czterech godzin zajrzałem śmierci w oczy dwa razy. Świetnie. Ha! Nie ma to, jak odrobinę adrenaliny, ciekawe, tylko kiedy się na tym przejadę.
– Ja zwariowałem? Ja? Dziewczyno, zastanów się przez chwilę. To nie ja chciałem zostać rozjechany przez pociąg.
Patrzyła na mnie tak, jakby wyrosła mi druga głowa, albo po prostu była głupia i standardowo obchodziła się tak ze wszystkimi. Zamrugała kilka razy, jej oczy się powiększyły. Rozejrzała się dookoła, w poszukiwaniu odpowiedzi, albo ucieczki. To też było możliwe. Kiedy wróciła do mnie wzrokiem, zauważyłem jej zakłopotanie.
– To nie twoja sprawa. Dzięki, że mnie no… uratowałeś. Dziękuje i zapomnijmy o tym, jakby nic nie zaszło. – Odwróciła się i dziarskim krokiem ruszyła przed siebie. Szybka jak na kogoś, kto dopiero został przepchnięty sprzed pędzącej maszyny. Z drugiej strony chociaż podziękowała, chaotycznie, ale podziękowała.
Zaintrygowała mnie, było w niej coś takiego, co przyciągało uwagę innej osoby. Miałem wrażenie, że gdzieś już ją spotkałem – takich oczu się nie zapomina.
– Zaczekaj! – Zdołałem ją dogonić, pomimo tego, że szła dość szybko. Obróciła się, a przy gwałtownym ruchu kaptur zsunął jej się z głowy. Na zewnątrz wyleciała burza czarnych lekko falowanych włosów, które były dość imponującej długości. Staliśmy tak blisko, że nasze oddechy mieszały się ze sobą. Zauważyłem, że powoli traciła cierpliwość, świadczył o tym jej wzrok, którym przeszywała mnie na wskroś. Założyła ręce na piersi i cofnęła się, czekając no to, co miałem jej do powiedzenia.
Wpatrywałem się w jej hipnotyzujące, głębokie oczy. Wiedziałem, że muszę coś powiedzieć, ale nie miałem pojęcia co. Mógłbym w nich zatonąć. Pozostać tam na wieczność. Wydawały się takie żywe, a z drugiej strony takie martwe, jakby coś w nich pękło. Tak jakby czarna dziura pochłonęła połowę życia. Niesamowite. Gdybym patrzył się w nie dłużej, uznałaby mnie z psychopatę, dlatego musiałem jak najszybciej odwrócić wzrok.
– To nowość, w tym mieście nie było jeszcze samobójcy. Cieszę się, że mogłem poznać go osobiście, jednak chciałbym się dowiedzieć, jak się nazywa dziewczyna, którą uratowałem od potrącenia przez pociąg. Ale najpierw ja ci się przedstawię. Jestem twoim bohaterem, zbawicielem – Dla dodania efektu pochyliłem się, jakbym był na scenie.
Patrzyła na mnie ze złością, a gdyby wzrok mógł topić, już bym był kałużą. Ale u tej dziewczyny wściekłość była znacznie zabawniejsza. Na jej policzki wpłynęła szkarłatna czerwień. Próbowałem się powstrzymać, ale nie wytrzymałem. Mój nagły wybuch śmiechu nawet mnie zaskoczył, nie śmiałem się od lat. Po śmierci rodziców zostałem pod opieką alkoholika, brata mojego ojca, Teofila. Już, gdy miałem piętnaście lat, zaczął mnie bić do nieprzytomności, wszystkim dookoła mówił, że jestem w złym stanie psychicznym, dlatego wdaję się w bójki, tak było mu łatwiej. Prawda była taka, że gdy tylko spóźniałem się do domu o kilka minut, do swojego pokoju wchodziłem z podbitym okiem i siniakami na całym ciele. Dyscyplina, tak właśnie to nazywał.
Od tamtej pory minęło pięć lat. Teraz gdy byłem na tyle odważny, odszedłem od niego, wyprowadziłem się do wynajętego domu, na który zarobiłem, pracując jako mechanik w warsztacie Bobiego Weisa. W wieku piętnastu lat byłem chudy i nie miałem siły mu oddać. Teraz gdy przybrałem na wadze i wyrobiłem mięśnie na siłowni, myślałem, że nie będzie miał ze mną żadnych szans. Jednak Teofil był jednym z najlepszych zawodników w wadze ciężkiej, dlatego zawsze udawało mu się wyprowadzić kilka dobrych ciosów.
Dziewczyna błądziła wzrokiem po moim ciele, aż w końcu zatrzymała się na licznych śladach krwi na mojej bluzie. Myślałem, że zaraz ucieknie z krzykiem, pomyśli, że na pewno jestem psychopatą i wyciągnę nóż, żeby wyciąć jej serce, ale ona tylko patrzyła, jakby było dla niej codziennością oglądać zakrwawionych ludzi. Moje zainteresowanie nią wzrosło, chciałem się dowiedzieć, o czym myśli i dlaczego się nie boi tak jak inni.
Popatrzyłem jej w oczy. Miały wyraz jakby już jej ze mną nie było. Wcześniej błyszczące, żywe, teraz wpatrzone w zamek od mojej bluzy. Była niska, z ledwością dosięgała mi do piersi. Przy moim wzroście metr osiemdziesiąt siedem, byłem jak wieżowiec górujący nad nią. Gdy w końcu otrząsnęła się z transu, spojrzała na mnie, a cała złość wyparowała. Dopiero teraz zauważyłem ciemne cienie pod jej oczami. Nie wyglądała na osobę, która jest bezdomna, wręcz przeciwne.
Otaksowałem ją spojrzeniem od góry do dołu, miała na sobie czarne dżinsy i o wiele za dużą męską koszulkę z nazwą jakiegoś zespołu rockowego, a na nią zarzuconą bluzę. Gdybym nie spotkał jej w takich okolicznościach, pomyślałbym, że jest całkiem ładna.
– Muszę już iść – odezwała się cicho. A jednak zdolność mówienia powróciła! Wyminęła mnie i powolnym krokiem ruszyła wzdłuż torów. Zastanawiałem się, czy nie iść za nią i dopilnować tego, żeby „przypadkiem” znów nie położyła się na torach, ale kim ja do cholery jestem? Aniołem stróżem?
Spojrzałem na zegarek, który dostałem kiedyś od ojca na urodziny. Cholera, była już druga w nocy. Jeżeli chciałem być przytomny w pracy, musiałem natychmiast się położyć. Chociaż szanse na to, że zasnę, były marne.
Ruszyłem w stronę domu przez jedną z najgorszych dróg w mieście. Miałem dość blisko, zaledwie kilka metrów od stacji benzynowej, na której się teraz znajdowałem. Mój domek nie był luksusowy, był mały i odchodziła z niego farba z elewacją, która jak podejrzewam, była kiedyś niebieska. Nie miałem czasu się nim zająć, cały dzień spędzałem w warsztacie, a po nocach zazwyczaj chodziłem do podziemi, gdzie odbywały się walki.
Moja miłość, pasja. Od dzieciństwa byłem zarażony pasją do walk bokserskich. Mój ojciec zawsze powtarzał, że żeby osiągnąć sukces, potrzebna jest wiara, a nie siła. Od lat kierowałem się tą zasadą, chociaż wiedziałem, że czasami się nie sprawdzała.
Ojciec w moim wieku robił wielką karierę, dopóki nie spotkał mamy, była to najwspanialsza kobieta na ziemi, a jednocześnie zaprzepaszczenie szans na rozwój kariery. Gdyby nie ona, tata stałby się pewnie mistrzem, ale nie mogłem go za to winić, nie mógłbym wyobrazić sobie lepszej matki dla mnie i mojego brata.
Wchodząc do domu, poczułem zapach damskich perfum. Nic nowego, ale i tak ledwo co wytrzymałem, podobno takie drogie a śmierdzą gorzej niż psie gówno. Mój współlokator, a zarazem najlepszy przyjaciel sprzedaje swoje ciało zamożnym, niewyżytym seksualnie kobietom, ale już od dawna przestało mi to przeszkadzać. Co noc wracając do tego mieszkania, zastawałem nowe bogate lalunie, które wiedziały, czego chciały i były w stanie zapłacić każdą sumę, żeby to mieć.
Ruszyłem przez korytarz mojego pokoju, po drodze chwiejąc się na bok. Przy upadku, cały ciężar ciała przeniosłem na lewą nogę, przez co teraz czułem w niej dość uciążliwy ból.
Zatrzymałem się na chwilę i niepewnie otworzyłem drzwi. Wchodząc do środka, nie poczułem dymu ani nie widziałem płomieni na ścianach. Zdjąłem zakrwawione rzeczy i wyrzuciłem je do kosza na pranie, następnie wziąłem zimny prysznic. Z lodówki zabrałem worek z lodem i przyłożyłem do opuchniętej ręki.
Po półgodzinnym siedzeniu przed telewizorem położyłem się na łóżku i myślami powędrowałem do pięknych, błyszczących, zielonych oczu, które z sekundy na sekundę traciły swój blask.
Wkrótce cały tekst przejdzie radykalną poprawę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro