Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 48

SKYLOR

Moja głowa była ciężka, zbyt ciężka żebym normalnie funkcjonowała.Do tego dochodził także ból, pulsujący ból w całej czaszce.Jedno było pewne, nigdy więcej nie napije się alkoholu, ani kropelki. Przerzucę się na sok pomarańczowy. Teraz tylko i wyłącznie soczek.

Podjęłam próbę wstania z łóżka, co było praktycznie niemożliwe.Jednak po kilku męczących próbach mi się udało. Przytrzymując się ściany ruszyłam w stronę łazienki z nadzieją, że znajdę w niej tabletki przeciwbólowe. Droga była długa i męcząca.W połowie moje ciało odmówiło współpracy i musiałam się zatrzymać. Niech mnie coś trafi. Po kilku minutach powolnych ruchów dotarłam do łazienki, gdzie w szafce znalazłam tabletki. Co za szczęście. Niestety kiedy uświadomiłam sobie, że muszę wrócić z powrotem w to samo miejsce, nogi się pode mną ugięły.Usiadłam na toalecie i patrzyłam się w ścianę naprzeciwko mnie. Jak ja nie znoszę alkoholu.

Nie mam pojęcia ile czasu tak spędziłam, ale ból głowy zmalał i zaczęłam w miarę normalnie się poruszać. Weszłam pod prysznic, gdzie okazało się, że nie ma ciepłej wody. Mogę założyć się o to, że mój krzyk było słychać w całym motelu. Nie zagościłam tam długo, a po wyjściu zobaczyłam na mojej ręce ogromnego siniak, który ciągnął się od nadgarstka, aż do łokcia. Jego ciemno fioletowa barwa, świadczyła o tym, że musiało być to mocne uderzenie. A wszystko przez to, że chciałam pobawić się w Frances Houseman, której- jakby nie patrzeć- wyszło to o wiele lepiej, niż mnie.

Owinęłam się ręcznikiem i wyszłam z łazienki, starając się iść prosto, co wcale nie okazało się takie trudne. W momencie gdy byłam już niedaleko łóżka, drzwi się otworzyły. Przyzwyczaiłam się, że nikt nigdy nie puka, zresztą i tak po co tu pukać, jak byłam tu tylko ja. John zawsze zamykał drzwi, za to ja nie mogłam się do tego zmusić. Zawsze to mnie zamykano, żeby unieruchomić w pokoju.To dlaczego ja sama miała bym się zamykać. Nie chce być więźniem tego pokoiku.

John wszedł do środka, ale coś w jego twarzy mi nie pasowało. W ogóle, wczorajszy John nie przypominał tego, który stał teraz przede mną. Był wyspany o czym świadczył brak cieni pod oczyma i jeszcze...

-Ogoliłeś się?- Dłoń chłopaka, jakby na zawołanie przylgnęła do gładkiej szczęki. Uśmiechnął się do mnie, ale to co najbardziej mnie zdziwiło, to, to co trzymał w dłoni. - I kupiłeś mi kwiaty?- Bukiet czerwonych, pięknych róż, trzymany w dłoni Johna, spowodował, że na mojej twarzy pojawił się wielki uśmiech. Może to dlatego, że nigdy w życiu nikt nie kupił mi kwiatów, a do tego takich pięknych i w takiej ilości.

-Przepraszam, nie powinienem tak na ciebie naskakiwać. To nie twoja wina, że w ostatnich dniach jesteś taka zdenerwowana - W chwili, gdy John się produkował, nawet nie musiałam patrzeć mu w oczy żeby wiedzieć, iż mówi szczerze. Nadal nie wyszłam z podziwu, że kupił mi kwiaty. Zawsze śmiałam się z tych kobiet w filmach, które cieszyły się, jakby wygrały na loterii, z kwiatów. Szczerze to już nic do nich nie mam, teraz wiem, że to cudowne uczucie.

-Kupiłeś mi kwiaty- Byłam jak w transie, John chyba nie wiedział, czy to dobrze, czy źle. Postanowiłam wyprowadzić go z błędu i wzięłam je, przy okazji dziękując.

-Nie byłam na ciebie zła, bardziej na siebie, ale jeżeli już przeprosiłeś...- Pocałowałam go w szczękę, bo tylko tam dosięgłam, stając na palcach. Chyba muszę sobie kupić jakieś wyższe buty, bo to robi się męczące. Obserwowałam pojawiający się na jego ustach cień uśmiechu, który z tego punktu widzenie wyglądał zupełnie inaczej niż zwykle. Nie mogłam się przyzwyczaić do jego ogolonej twarzy. Teraz wyglądał jakby był conajmniej młodszy od dwa lata.

Przyciągnął mnie do siebie, a ja do tej pory nie zwracałam uwagi, na to co miałam na sobie. Zanim się zorientowałam ręcznik, którym byłam owinięta spadł na ziemie. Pocałował mnie i nie było to zwykłe muśnięcie, a głęboki, namiętny pocałunek. W chwili, gdy zostałam uniesiona nad ziemie, oplotłam Johna nogami w pasie. Nie było trzeba, długo się nad tym zastawiać, gdzie mnie zanosił.

****

Leżałam przytulona do boku Johna i w roztargnieniu wodziłam palcem po wytatuowanym diable na jego ramieniu. Ciągle zastanawiałam się, po co mu portret takiej istoty, ale brakowało mi odwagi żeby zapytać.

-Moja mama miała na imię Elizabeth. Mówiono na nią Bethy- Te słowa z powrotem sprowadziły mnie na ziemię. Uniosłam głowę żeby spojrzeć mu w oczy, ale on wpatrywał się w sufit.

-Dlatego tak nazwałeś swojego harleya?- Dławiło mnie w gardle, gdy jeździłam po wzorach na jego ręce. Niedawno dostrzegłam pod jego tatuażami masę blizn i nie równości.

-Banalne,co?- Zaśmiał się i popatrzył na mnie. Nie wyglądał jakby był smutny, a raczej pogrążony w wspomnieniach. Zastanawiałam się, czy powiedzieć mu, że znałem jego mamę, że znałam go już wcześniej zanim spotkaliśmy się na torach.

-Muszę ci coś powiedzieć- Tylko, że nie miałam pojęcia jak zacząć.-Chodzi o to, że my się już znamy- Wskazałam palcem na mnie, a następnie na niego. John jednak nie miał pojęcia, o czym mówię. Patrzył na mnie, wręcz, jak na wariatkę.

-Oczywiście, że się znamy. Ja jestem John, a ty jesteś Skylor, pamiętasz?-Roześmiał się, jakbym była jeszcze nie do końca trzeźwa.

-Nie o to chodzi. Znamy się z dzieciństwa- Uśmiech z jego twarzy natychmiast zniknął. Kiedy przeglądałam stare zdjęcia, przypomniałam sobie o tym, jak kiedyś z tatą jeździłam niebieską furgonetką, niby nic istotnego, ale przyjeżdżałam nią właśnie do Johna. Nie pamiętałam tego, byłam zbyt mała. Ale gdy znalazłam zdjęcie, na którym pozuje razem z Johnem,przypomniałam sobie wycieczki w tamto miejsce. -Pamiętasz niebieską furgonetkę?

-Widziałem w życiu wiele niebieskich furgonetek, kotek- Widać było, że nie był przekonany, czy mi wierzyć, czy też nie.

-Tyle że ta była wyjątkowa. Miała na tylnych drzwiach, grafikę z napisem „Księżniczka"- Jakby nie patrzeć był to naprawdę ładny napis, ale mimo wszystko, jak o nim teraz mówiłam, czułam jak moja twarz staje w ogniu. John ledwo powstrzymywał się od wybuchu śmiechu, zupełnie mi nie dowierzając. - Czekaj, pokaże ci- Wstałam z łóżka i złapałam za moje spodnie, gdzie jak dobrze pamiętałam, powinno być zgięte w pół zdjęcie. Okazało się, że jest w tylnej kieszeni więc wyjęłam je i podałam Johnowi. Patrzył na mnie sceptycznie, ale przyjął zdjęcie i je rozłożył. Na początku przyglądał mu się chwilę, a następnie popatrzył na mnie w milczeniu.

-Chceszmi powiedzieć, że ten mały chłopiec to ty?- No tak, może i nie wyglądałam jak mała miss, ale żeby od razu chłopiec? Spojrzałam Johnowi przez ramię, na małą wersje mnie. Miałam krótkie czarne włosy, rzeczywiście obcięte na chłopca. Na sobie z dumą nosiłam ogrodniczki, a pod nimi pasiastą bluzkę.

-Nieprzesadzaj, nie wyglądałam aż tak źle - Popatrzyłam na wyższego o połowę, chudego chłopca, którym był kiedyś John. Nie wyglądał na zadowolonego ze zdjęcia, jakie mu robili. Stał ze skrzyżowanymi ramionami, a wzrok miał wbity w ziemię. Na jego nodze był uwieszony mały chłopczyk, który mimo swojego wieku przypominał brata. Połowa jego twarzy była zakryta, ale dało się zauważyć, że uśmiech na pewno odziedziczył po starszym bracie. Przez parę sekund palec Johna zatrzymał się na nim, a przez jego twarz przemknął cień.

-Noah, zawsze był szczęśliwy- Uśmiechnął się, przeciągając palcem, po twarzy roześmianego malucha.

-Dlaczego Noah?- Zapytałam, bo to imię zupełnie nie pasowało do stanu, w którym mieszkali.

-Mama urodziła się w Kalifornii- Krzywy uśmieszek Johna świadczył o tym, że nie ma on najlepszych wspomnień z tym miejscem.-Uwielbiała wodę i piasek, zresztą jak każdy kto tam mieszkał. Była urodzoną surferką, ale po przeprowadzce do ojca jakoś jej przeszło. Było dobrze do czasu, aż zaczęła wypominać mu z czego musiała zrezygnować, co musiała dla niego zostawić. Rzeczywiście miała tam wszystko, ale to była jej decyzja i nikt jej do tego nie zmuszał. To go niszczyło, kompletnie nie mógł sobie z tym poradzić. W dniu porodu, kiedy dowiedzieli się, że mają kolejnego syna, ojciec nie odezwał się słowem do matki. Postanowiła więc, że sama się wszystkim zajmie, nazwała go tak jak zawsze chciała nazwać syna, a ojciec musiał się z tym pogodzić.- Wpatrywał się w zdjęcie ze zmarszczonymi brwiami.

-A kto tobie wybierał imię?- Zapytałam, patrząc jak unosi brwi do góry.

-Ojciec i Teofil- Odpowiedział bez wahania.- Dali mi imię po Johnie Ruiz'ie. Uwielbiali go, więc gdy tylko ojciec dowiedział się, że będzie miał syna, nie wahał się nawet na chwilę.

-Moim zdaniem, dobrze wybrali- Powiedziałam i objęłam go za szyję. Uśmiechnął się, ale zaraz spoważniał.

-Nie pamiętam cię- Obrócił głowę w moją stronę, z wyrazem smutku na twarzy.

-O nie, masz prawo nie pamiętać. Byłam u was w domu tylko raz i ustawili nas do zdjęcia, dlatego później już nie chciałam wchodzić. Zostawałam w furgonetce - Wyjaśniłam, a John znowu spojrzał na zdjęcie.- Czy wyjdę na psychopatkę, jeśli teraz powiem, że przez cały czas cię obserwowałam, siedząc na tylnym siedzeniu?- Roześmiał się, a następnie przyciągnął mnie bliżej i pocałował w czoło.

-To prawda, masz zadatki na psychopatę- Zawsze lubiłam obserwować ludzi, do dzisiaj łapie się na tym, że czasami przyglądam się im o kilka sekund za długo. Tak samo jak przyglądałam się Johnowi, kiedy był u siebie. To było i jest ode mnie silniejsze. - Byłaś naprawdę przystojnym chłopcem, kotek

-John!-Uderzyłam go w ramię, co spowodowało wybuch śmiechu z jego strony. Zdawałam sobie sprawę z tego jak wyglądałam. Nigdy nie lubiłam długich włosów, a to dlatego, że przeszkadzały mi we wszystkim, czego bym nie robiła. Z biegiem lat przestałam zwracać na to uwagę.

-Mogę zatrzymać to zdjęcie?- Zapytał ze wzrokiem utkwionym w małego chłopczyka. Wiedziałam, że w pożarze przepadły wszystkie zdjęcia jego rodziny. Dlatego też specjalnie zabrałam ze sobą to.Potwierdziłam i oparłam głowę na jego ramieniu. Zaraz jednak ją zabrałam, gdy usłyszałam pukanie do drzwi. Spojrzeliśmy po sobie z Johnem, bo naprawdę nie miałam pojęcia kto mógł przyjść, a w szczególności pukać. Nawet ta kobieta z recepcji nie pukała, tylko od razu szarpała za klamkę. Na całe szczęście, wtedy kiedy jest John, nigdy nie udało jej się tu swobodnie wejść.

Chłopak poszedł pierwszy, a ja za nim, po drodze ubierając jego koszulkę.Chciałam zobaczyć, kto przyszedł, ale John zasłonił swoim ciałem całe wejście. Otworzył drzwi, a ja próbowałam, chociaż trochę zobaczyć, kto za nimi stoi.

-Ziom, ja naprawdę nie chciałem upić ci dziewczyny. To nie jej wina, była smutna to pomyślałem, że poprawie jej humor, więc kupiłem ciacha i wino. No bo w końcu, nic tak nie poprawia humoru jak cudowne ciasteczka i tanie wino musujące. Nie bądź na nią zły. Przyjmuje to wszystko na klatę. Jeżeli chcesz możesz mi za to dać w mordę, ale ostrzegam mam papiery na to, że jestem kaleką, więc bijesz na własną odpowiedzialność- Nie widziałam go, ale miałam przeczucie, że używa swojego talentu aktorskiego, żeby tylko John się na mnie nie gniewał. Nie mam pojęcia skąd się biorą tacy ludzie, ale z pewnością, powinno ich chodzić o wiele więcej na tym świecie.

-Naprawdę chcesz żebym dał ci w mordę?- Zapytał, ale wiedziałam, że ledwo powstrzymuje się od śmiechu.

-Jeżeli tylko poprawi to sytuacje młodej, to tak. Wal ile chcesz- W tej chwili to nawet ja nie wytrzymałam i wybuchłam śmiechem, za plecami Johna.

-Nie musisz się tak starać, młoda już odkupiła swoje winy- Przyciągnął mnie do siebie, a uśmiech na jego twarzy mówił, że podziwia Eda za takie zachowanie. Kiedy przyjrzałam mu się uważnie, zauważyłam, że Ed ma na sobie damską bluzę z jednorożcem na prawej piersi. Może nie raziła by tak w oczy, gdyby była w jakimś innym kolorze niż różowy. Chłopak za drzwiami spojrzał najpierw na mnie, a potem na obejmującego mnie Johna. Zmrużył na chwile oczy, a potem na jego ustach zagościł wielki uśmiech.

-W takim razie, moja propozycja jest już nie ważna- Puścił do mnie oko, a następnie, powoli wycofał się w głąb korytarza.

-Ciekawy dobór garderoby - Krzyknęłam za nim. Chłopak obrócił się gwałtownie i spojrzał na swoją bluzę. Na jego twarzy pojawił się wielki, promienny uśmiech, który znikł, kiedy tylko Ed z powrotem zrobił obrót i dumny wyszedł z motelu. Pamiętam jak na samym początku nazwałam go dziwnym. Miałam rację, on jest dziwny, ale to właśnie dziwacy są najlepszymi ludźmi pod słońcem.

****

-Pójdę sama- Powiedziałam i już miałam zamiar skręcić w kolejną alejkę, ale przeszkodziła mi w tym dłoń Johna, która mnie powstrzymała.

-Nie ma mowy- Szybko przekonałam się o tym, że zakupy z tym facetem nie należą do przyjemnych. Ha! To czysty koszmar, teraz wiem dlaczego, zazwyczaj w sklepach widzę same kobiety.

-John, jestem już dużą dziewczynką. Umiem przejść z punktu „A"do punktu „B"- Jęknęłam, ale nadal nie zabrał ręki.

-Nie wątpię w twoje zdolność orientacji w terenie, kochanie. Ale jestem przekonany, że nie poradziłabyś sobie z dwoma facetami,którzy jak się składa, są tu przez twoją osobę- Jedynym powodem, dla którego John zabrał mnie ze sobą, było potwierdzenie, że będę trzymała się blisko niego. Zgodziłam się, ale nie myślałam, że „blisko" znaczy mniej niż dziesięć centymetrów.

-Czy widzisz tu jakiś facetów?- Nie potrafię zliczyć ile razy, już się na niego zdenerwowałam, w ciągu godziny. Wskazałam ręką na otaczające nas kobiety, które zajęte zakupami, wybierały w spokoju produkty. Nie było tu nikogo podejrzanego, a mimo to John nie był przekonany. Mało tego, on nawet nie przejął się moim wybuchem, jedynie patrzył na mnie z tym denerwującym uśmieszkiem.

- Idę po podpaski- Zaczęłam iść w stronę innej alejki, John szedł za mną, ale gdy dotarły do niego moje słowa stanął jak wryty. Po krótkim namyśle postanowił się wycofać. Kompletnie nie rozumiem mężczyzn, żyjemy w czasach w jakich żyjemy, a oni nadal nie mogą się pogodzić z tym, że kobiety mają okres. Poszukując potrzebnych rzeczy nie potrafiłam powstrzymać uśmiechu. Patrzyłam na regały i wzięłam to czego potrzebowałam, może i uciekłam się do małego kłamstwa, ale te ciastka były tego warte. Już chciałam wracać, ale przez jedną, pustą półkę zobaczyłam, dwie pary czarnych, błyszczących, eleganckich butów. Znałam takie buty doskonale.

Cofnęłam się o krok, mając nadzieję, że mnie nie zauważą, ale przy następnym kroku, uderzyłam w regał, z którego produkty posypały się na podłogę. Cholera! Zacznę się zastanawiać nad zmianą imienia ze Skylor Watson, na chodzące nieszczęście. Przynajmniej każdy by wiedział, z czym ma do czynienia.

Jak na zawołanie dwie pary butów, obrócił się w stronę wyjścia z alejki, w której stali. Nie miałam wątpliwości, gdzie zaraz zamierzają wejść. Odepchnęłam się od regału i zaczęłam rozglądać za John'em, który akurat teraz, musiał gdzieś zniknąć. Puściłam się biegiem w stronę, z której przyszłam. Byłam już blisko, gdy nagle czyjejś ręce złapały mnie w pasie. Jedyne co teraz mogłam zrobić to uderzać, gdzie popadnie.

-Hej, spokojnie, bo jeszcze uwierzę, że potrafisz zrobić mi krzywdę-Natychmiast przestałam się szarpać i obróciłam się w stronę dochodzącego głosu. John rozejrzał się dookoła, a następnie spojrzał mi w oczy.- Musimy stąd wyjść- Jak dla mnie to była najlepsza propozycja. John objął mnie ramieniem i rozglądając się przez cały czas, wyprowadził ze sklepu. Po drodze zdążyłam też kupić paczkę ciastek, rzucając kasjerce kilka dolarów. Zdziwiła się, gdy wyszliśmy stamtąd nawet nie czekając na resztę. Trudno, to były najdroższe ciastka w moim życiu. Stojąc już na zewnątrz, nie czekając na słowa chłopaka, wsiadłam do samochodu i skuliłam się na fotelu. Po kilku minutach drzwi od strony kierowcy otworzył John. Nie był szczęśliwy, mimo wszystko zachował zimą krew.

Gdy tylko weszłam do motelowego pokoju, obróciłam się w stronę chłopaka, zamykającego drzwi. Podszedł do mnie, a ja bez wahania wypowiedziałam słowa, które tak długo chodziły mi po głowię.

-Chcę zemsty, John- Chłopak jedynie na mnie patrzył, a w jego spojrzeniu nie widziałam oskarżenia, ani obrzydzenia moją decyzję, ale coś na kształt zrozumienia. On też nie miał zamiaru darować Marco, tego co zrobił. Wiedziałam, że nadal chodzi o postrzelenie pana Wais'a. Nadal nie mógł tego przeboleć. Za to ja, nie miałam zamiaru, więcej żyć w ciągłym strach. Być pionkiem w chorej grze Marco. Mieliśmy jeden i ten sam cel, a wspólnie mogliśmy o wiele więcej niż w pojedynkę.

-Dostaniesz ją. Mogę ci to obiecać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro