Rozdział 47
SKYLOR
Nienawidzę budzić się w innym miejscu niż moje łóżko, teraz raczej materac. Czuje się źle nie wiedząc gdzie i z kim dokładnie jestem. Za każdym razem gdy budziłam się gdzie indziej, wiedziałam, że to nie może być nic dobrego. Wszystko co powiązane z Marco było złe. Nawet jego cholerna herbata, była zła.
Przez dobre pół minuty, nie mogłam załapać, gdzie jestem. Brudne ściany i jeden mały obraz, krzywo powieszony, na pewno nie pomagały. Dopiero kiedy zauważyłam pochyloną postać, siedzącą w nogach łóżka, przypomniałam sobie, co się działo wczoraj. Czego się dowiedziałam, a także odkryłam sama. Zdecydowanie wczorajszy dzień mogę zaliczyć do niezbyt udanych. Jakby nie powiedzieć, jednych z najgorszych.
-John?- Mój piskliwy głos, mógłby przestraszyć zmarłego. Nie raz mama zastanawiała się, czy aby na pewno jestem dziewczynką, a wszystko za sprawą tego, że zawsze z rana miałam taki głos, jakbym przechodziła właśnie mutację. Tak zostało mi do dzisiaj, straszne.
Na całe szczęście John chyba tego nie zauważył, bo tylko odwrócił się i lekko uśmiechnął. Moją uwagę przyciągnęły jednak ciemne cienie, pod jego oczyma. Nie wyglądał na kogoś kto dopiero wstał, raczej jakby w ogóle nie zmrużył oka.
-Jak się czujesz?- Włożył telefon do kieszenie spodni i obrócił się tak, że teraz mogłam patrzeć mu w oczy.
-Dobrze, tak myślę. Za to ty, nie wyglądasz najlepiej - Grymas na jego twarzy, utwierdził mnie w przekonaniu, że nie tylko tak wygląda, ale też się tak czuję. Uniosłam się na rękach i oparłam o ścianę. Miałam wrażenie, że spałam na kamieniach, od tego łóżka nawet podłoga jest wygodniejsza.
-Przepraszam- Powiedziałam i przytuliłam się do poduszki, którą była pod ręką. Gdy uniosłam wzrok, John już nie siedział na łóżku tylko patrzył w okno, jakby czegoś szukał.
-Musisz nauczyć się nie przepraszać za coś, co nie jest twoją winą - Zacisnął powieki i oparł rękę o framugę okna.
Jednak coś mi mówiło, że to raczej moja wina. W końcu gdybym nie uciekła, John nie musiałby się teraz martwić. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, jakim wielkim jestem dla niego ciężarem. Ile musiał dla mnie poświęcić, ile zostawić. Całe jego życie zostało tam, a mimo wszystko wyjechał żeby mi pomóc.
Nie mam pojęcia czym sobie na to zasłużyłam. Z jednej strony jestem szczęśliwa, a z drugiej nie daje sobie rady. Tyler razy, zostałam postawiona przed dokonaniem jakiegoś trudnego wyboru. Może gdybym wiedziała jak to się skończy, gdybym znała zakończenie każdej drogi jaką zdecyduje się pójść, może wtedy nikt by nie cierpiał. Ale wiem, że każda droga niesie za sobą konsekwencje. Zawsze ktoś ucierpi, na to nie mamy wpływu. Tak samo jak śmierć i upływ czasu.
Kiedyś miałam swoją ulubioną bajkę na dobranoc. Co wieczór prosiłam tatę o to, aby mi ją opowiedział, jeszcze raz i następny. Była o kobiecie, kobiecie, która była śmiercią. Oczywiście nie zabrakło w tej historii mężczyzny. Tego księcia, na którego czeka każde dziewczyna. Ale na jakiego księcia mogła czekać śmierć? Była piękna, to było naturalne piękno, nie żadne poprawiane chirurgicznie. Mogła mieć każdego kogo chciała, a chciała wielu. Niestety każdy kto się w niej zakochał, umierał szybko z miłości. Śmierć czekała długo, a że była nieśmiertelna, każdy kolejny dzień był dla niej jeszcze gorszy. Rzuciła się w wir pracy, nie zawracała sobie głowy facetami, tak było łatwiej. Do czasu, aż na jej drodze stanął mężczyzna z wieloma zegarkami. Miał ich tysiące, niektóre zwisały na łańcuszkach, inne grzały się w kieszeniach płaszcza. Śmierć nigdy nie zobaczyła jego twarzy, a wszystko z powodu tego, że czas nie miał twarzy, nie miał także ciała. Był jak duch, jedynie czarny płaszcz pokazywał jego sylwetkę. Nie mówił, nie czuł i nie miał czegoś, co miał każdy inny. Brak serca pozwolił mu stać u boku śmierci na wieki. Samotność, która towarzyszyła obojgu, zniknęła. Rozumieli się, byli dla siebie stworzeni.
Będąc młodsza, myślałam, że to bajka o księżniczce, ale trochę inaczej opowiedziana. Teraz kiedy powtarzałam sobie tę historię, zrozumiała, że czas bez śmierci by nie istniał, tak samo jak śmierć bez czasu. Uzupełniali się doskonalę. Gdy tylko wybiła godzina, a wskazówki zegara danej osoby przestały tykać, śmierć brała się do roboty.
Tak też było ze mną i problemami, ja bez problemów bym nie istniała. Zresztą tak jak każdy człowiek. Niektórzy wierzą, że każdy jeden kłopot ma swoją lepszą stronę. Nie pokazuje się ona od razu, tylko z czasem daję krótką wiadomość, że jest i czeka. A nawet jeśli ja taką miałam, to raczej nie dostawałam żadnych wiadomości, może po prostu mnie pominęli, zapomnieli o mnie.
-Nie mam już siły, John - Powiedziałam i zapatrzyłam się w pościel pode mną.- Czego bym nie zrobiła zawsze jest źle. Zawsze są jakieś problemy -Kątem oka zobaczyłam, jak John odwraca głowę w moją stronę.- Mało tego, ja wiem, że one będą zawsze, będzie ich więcej. Po prostu jestem jakimś trefnym egzemplarzem. Uwierz mi, nie warto się w to bawić, ta gra już od początku była skazana na porażkę.
-Co chcesz przez to powiedzieć?- Pod ciężarem chłopaka, łóżko się ugięło. Uniosłam wzrok i zapatrzyłam się w jego profil, ale nie na długo. Gdyż po chwili znowu patrzyłam się w pościel.
-Tam masz dom, masz przyjaciół, pana Waisa, który traktuje cię jak syna. Mówiąc szczerze, nie mam pojęcia, co ty tu jeszcze robisz. Od kiedy tu przyjechałeś, masz same problemy. Przecież mógłbyś w tej chwili siedzieć w więzieniu za pobicie Bill'ego. Pani Gail mogła by też pójść na policję. Przy każdej jednej okazji narażałeś się przeze mnie na niebezpieczeństwo. Po co to wszystko, John? Dlaczego jeszcze stąd nie wyjechałeś, co masz do stracenia?
-Ciebie- Odpowiedział w ułamku sekundy. Jego zachrypnięty głos i napięte ramiona, świadczyły o tym, że ledwo utrzymuje swoje emocję na wodzy. Odwrócił się do mnie przodem, a w jego oczach widziałam, że jest poważnie zdenerwowany. -Ciebie mam do stracenia. Robię wszystko, wszystko do cholery, żeby ci pomóc. Nie wycofam się, nie zrobię tego. Za daleko doszedłem żeby się wycofać. Nie chcesz mnie, nie musisz - Każde jego słowo ociekało szczerością, pod wpływem jego wzroku czułam jak zaczynam się kurczyć, a do oczy napływają mi łzy.- Chcesz żebym wyjechał, wyjadę, ale tylko wtedy kiedy będę miał pewność, że jesteś bezpieczna. Nie jesteś przeze mnie więziona, Skylor. Niczego ci nie bronie, rób co chcesz.- Wstał i wyjął z kieszeni kluczyki do samochodu. Przed wyjściem z pokoju, odwrócił się do mnie, a w jego oczach nie widziałam już niczego co świadczyło by o jego emocjach. Był obojętny. - Jeżeli takie jest twoje życzenie, od teraz będę tu tylko, do czasu aż pozbędę się problemu.
Gdy drzwi za John'em się zamknęły, wtuliłam twarz w poduszkę i pozwoliłam łzą płynąć. Było trzeba się zamknąć, w ogóle niczego nie mówić. Kiedy tylko znajdę jakąś igłę i nitkę, zaszyje sobie te cholerne usta, tak żeby już żadne słowo nie ujrzało światła dziennego.
Kolejne godziny mijały tak samo, minuta za minutą. Gdy rozglądałam się po pokoju, siedząc na łóżku, zobaczyłam jak coś wystaje z torby chłopaka. Moja ciekawska natura nie pozwoliła mi tego zostawić. Jak się okazało był to jakiś stary laptop. I tak nic lepszego mi się nie trafi, nie przeciągając włączyłam sobie pierwszy lepszy film.
Miałam chociaż pewność, że John wróci, może nie od razu, ale kiedyś na pewno. Zostawił tu swoje rzeczy, a przecież nigdy nie zostawi swojej torby. No chyba, że będzie wolał kupić sobie nową, zamiast mnie oglądać. To też było możliwe.
Kiedy film się skończył, patrzyłam się w czarny ekran laptopa. Nawet nie wiem o czym był, nie poświęcałam mu większej uwagi. Odłożyłam sprzęt i położyłam głowę na poduszce. Prze kilka minut patrzyłam w sufit, z którego odlatywała biała farba. Myśląc o tym wszystkim, podsumowałam, że jestem chodzącym nieszczęściem. Jedną wielką porażką ludzkości. Jedyne na co było mnie stać to zamknięcie oczu i podjęcie próby snu. Przynajmniej tym nie zepsuje wszystkiego.
****
Głośny huk wyrwał mnie ze snu. Wstałam gwałtownie podpierając się na rękach. W pokoju było ciemno, tak jak na dworze, więc pewnie nie spałam długo.
-John?- Zapytałam w chwili, gdy światło w pokoju się zapaliło. Zobaczyłam jak wysoki chłopak podchodzi do łóżka i stawia na nim reklamówki z jedzeniem. Wyjął z jednej pudełko ciasteczek i usiadł obok mnie.
-Ciacho?- Ed wyjął parę ciastek i wrzucił do buzi. Po jego minie uznałam, że pewnie mu smakują. - Nie to nie, więcej dla mnie- Uśmiechnął się i nie tracąc chwili schrupał kolejne.
-Gdzie jest John?- Chłopak westchnął i położył się na plecach. Teraz gdy miałam okazje mu się bliżej przyjrzeć, pomyślałam, że nie może być wiele starszy ode mnie.
-Powiedział, że przyjdzie później, ale jakoś nie wyglądało na to, że faktycznie ma zamiar tak zrobić. Chyba powiedział tak tylko, żeby mnie spławić, ale dał mi kasę, miałem kupić za nią coś do jedzenia. Kupiłem kilka opakowań ciastek, jeśli masz ochotę mogę ci jedno dać...-Szturchnął mnie łokciem w kolano, unosząc brwi do góry. Wyciągnęłam rękę, co poszerzyło jego uśmiech.
-Dzięki - Wzięłam dwa ciastka i muszę przyznać, były bardzo dobre. Ed musiał zobaczyć, że mi smakują, bo na jego twarzy zobaczyłam zadowolenie.
-Cudowne, nie?- Pokiwałam jedynie głową, biorąc następne. - Ale to nie wszystko, popatrzy tylko na to- Wyciągnął z drugiej reklamówki, wino musujące. Kiedy na niego spojrzałam, na jego twarzy pojawił się grymas niezadowolenia.- Było tylko takie, ale gdy John powiedział, że mam tu przyjść, od razu wyczułem, że coś między wami nie gra. Dlatego kupiłem pakiet pocieszenia i...- Rozejrzał się po pokoju, aż zatrzymał wzrok na laptopie, leżącym obok mnie.- Obejrzymy jakiś dobry film. Nie będę się chwalił, ale odegrałem rolę trzecioplanową w jednym filmie.
-Grałeś drzewo, czy może coś bardziej żywego?- Ed złapał się za serce, a na jego twarzy zagościła pogarda.
-No wiesz, aż tak nisko oceniasz moje zdolności aktorskie? Zawiodłem się na tobie, mała zielonooka dziewczyno.- Pokręcił głową, ale z uśmiechem.- Chociaż nie wątpię, było by ze mnie cudowne drzewo. Mogę?- Zapytał ze wzrokiem utkwionym w laptopa. Podałam mu go, a on natychmiast odpalił stronę internetową.
Oglądaliśmy trzymając w jednej ręce butelkę z winem, a w drugiej pudełko z ciasteczkami. Na całe szczęście chłopak pomyślał o tym, aby kupić dwie butelki, jedną dla mnie, a drugą dla siebie. Kiedy doszliśmy do sceny, w której występował Ed, wybuchałam śmiechem i o dziwo był to szczery śmiech.
-To ty!? Wyglądasz jak mały Willy Wonka z „Charlie i fabryka czekolady". A do tego grasz jakiegoś lamusa, któremu ukradli koło z rowera - Ed śmiał się razem ze mną, nie mówiąc już o tym, że prawie się udusił ciastkiem.
-Zabrali mnie z ulicy i zaproponowali role w filmie, miałem odmówić!? To jedno z najlepszych wspomnień w moim życiu- Chłopak zabrał mi laptopa i wyłączył film, a zamiast niego z głośników urządzenia zaczęła lecieć jakaś piosenka.- Zatańcz ze mną, młoda. Nie daj się prosić to moja ulubiona piosenka!- Wstał z łóżka i zaczął się kręcić po całym pokoju. Po tym jak przestałam się śmiać dołączyłam do niego i razem kręciliśmy się w rytm muzyki. Po chwili, postanowiłam przysłuchać się słowom piosenki, ale nie były po angielsku.
-Ej!- Krzyknęłam na co chłopak, odbił się plecami od ściany i poleciał na ziemie.
-Co?- Potknęłam się o torbę Johna i też znalazłam się na ziemi.
-Zawsze chciałam odegrać końcową scenę z „Dirty dancing". Zostaniesz moim Patrick'iem Swayze?- Spróbowałam się podnieść, ale zamiast wstać, znowu upadłam.
-No to lecimy- Spojrzałam na Ed'a, który bez problemu wstał z ziemi, ale już w drodze do laptopa zachwiał się jakby znowu miał się przewrócić. Gdy wrócił pomógł mi wstać i cofnął się na drugi koniec pokoju, a z urządzenia ponownie zaczęła lecieć piosenka. - Gotowa?- Śmiech chłopaka był tak zaraźliwy, że oboje zaczęliśmy łapczywie łapać powietrze.
-Łap mnie!- Ed wyciągnął ręce, a ja zaczęłam biec w jego stronę. Niestety coś nie poszło, bo gdy skoczyłam, a chłopak mnie podniósł zamiast zostać w powietrzu, wylądowałam na ścianie, a następnie zsunęłam się na łóżko. Ed poleciał na podłogę z wyciągniętymi rękoma.
-Chyba sobie coś złamałam- Powiedziałam i wybuchłam śmiechem, w tym samym momencie, gdy drzwi pokoju się otworzyły i wszedł przez nie John. Wyraźnie nie był zadowolony z obrotu spraw, najpierw spojrzał na leżącego Ed'a, a później na mnie. Wyraz jego twarzy, mówił sam za siebie.
-Co wy, do cholery, odpierdalacie?- Podparłam się na łokciu i spojrzałam w sufit unikając jego wzroku.
-Pijemy, tańczymy i jemy ciacha, ziom. Chcesz się przyłączyć?- Chłopak leżący na ziemi podniósł głowę, żeby zaraz ją opuścić z powrotem.
-I oglądamy znakomite filmy!- Dodałam i roześmiałam się, po chwili dołączył do mnie Ed.
-Upiłeś nieletnią dziewczynę, już wystarczająco zrobiłeś, wyjdź- John ucisnął nasadę nosa i oparł się o ścianę. Chłopak ledwo co, podniósł się z podłogi, chwiejąc się przy tym na wszystkie strony. Ed, który z ostatnim obrotem otworzył drzwi i wyszedł, zostawił mnie samą ze złym John'em.
-John, kochanie, chodź do łóżka...- Położyłam się na brzuchu i zaczęłam machać nogami w powietrzu. Liczyłam, że mój urok osobisty zadziała. Chłopak odwrócił się kręcąc głową, ale zdążyłam zauważyć cień uśmiechu na jego ustach.- Nie daj się prosić- Jęknęłam i wyciągnęłam ręce w jego kierunku- Potrzebuje cię!
-W tej chwili, jedyne czego potrzebujesz, to snu- Podszedł do mnie i podniósł, żeby następnie położyć na plecach. Chwycił koc, który był obok jego torby i mnie przykrył. Czułam się zawiedziona.- Śpij- John zgasił światło, a następnie wyszedł na korytarz. Zostawił mnie, znowu. Nie byłam w stanie dłużej o tym myśleć, gdy tylko zamknęłam oczy, nie mogłam ich już otworzyć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro