Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 25

JOHN

-Gotowy?- Jeszcze raz rozejrzałem się po pustym pomieszczeniu, w którym stała tylko ławka. Podskoczyłem parę razy, kręcąc głową we wszystkie strony. Rick chwycił moją twarz w dłonie, a następnie mocno uderzył w oba policzki.

-Tak, gotowy - Założyłem rękawice, a Rick porządnie je zapiął. Odsunął się na bok, żebym spokojnie wyprowadził ciosy w powietrze.

-Załatw ich, synu - Przytaknąłem i założyłem kaptur na głowę, ruszając do wejścia. Przygotowywałem się na tę walkę tak długo, nie przegram, nie mogę, innej opcji nie ma. Wchodząc, uderzyło we mnie światła reflektorów skierowanych wprost na mnie.

Powolnym krokiem ruszyłem w stronę ringu, gdzie czekał już mój pierwszy przeciwnik. Był z równoległego miasta, ciekawe czy zdawał sobie sprawę z tego, że do domu przyjedzie jako przegrany. Spojrzałem w prawo, a potem w lewo. Wszędzie stały osoby, które kibicowały mi, albo komuś innemu. Niestety ci inni, będą dzisiaj lizać podłoże ringu. Nie zamierzałem dać się dotknąć. Uderzenie, odejście, seria, odejście, wygrana. Tak właśnie to widziałem. Nie może być inaczej.

Zrzuciłem z głowy kaptur jednym płynnym ruchem, następnie pozbyłem się całej bluzy i rzuciłem ją w widownie. Wyprowadziłem jeszcze parę ciosów w powietrze, upewniając się, że mój przeciwnik mnie obserwuje. Niech wie, że dziś jestem w formie. Wskoczyłem na ring i stanąłem w narożniku, lekko podskakując. Spojrzałem na mojego przeciwnika. Był podobnego wzrostu co ja, za to miał o wiele mniejszą masę. Czasami myślę, że nie ma przeciwników godnych mnie. Rick stanął na swoim podeście, w ręku trzymając mikrofon.

- Panie i panowie, witam na walce, na którą tak długo czekaliście. W prawym narożniku stoi, wasz ulubiony i niepokonany. Mistrz wagi ciężkiej, młody i niebezpieczny John Diablo Hyde!- Widownia zaczęła krzyczeć, a ja pocałowałem rękawice i uniosłem dłoń do góry.- A jego przeciwnikiem dziś będzie nieokiełznany i nieprzewidywalny Maxon Hatton Tabasky! Życzę powodzenia.- Dodał jeszcze w stronę Hattona, uśmiechając się szeroko. Stary dobry Rick, na niego zawsze można liczyć. Uwielbia denerwować moich przeciwników. Wie, że oni zrobią wszystko żeby mu pokazać, iż się mylił, co do faworyta.

Mój przeciwnik zaczął coś krzyczeć w stronę kibicujących osób po jego stronie, a potem posłał groźne spojrzenie w kierunku Ricka.

Po pomieszczeniu rozszedł się dźwięk uderzenia w gong. Czas zacząć przedstawienie. Stanąłem twardo na nogach i zaśmiałem się w twarz mojemu przeciwnikowi. Hatton ruszył z rykiem w moją stronę. Zdążyłem odskoczyć w bok, zanim w mnie uderzył. Szybko zaczyna, zobaczymy, na ile starczy mu sił. Odwróciłem się w jego stronę. Hatton był już gotowy do zadania ciosu. Uderzył niecelnie. Jeszcze raz i następny. Niech się zmęczy. Stanął na środku ringu i wybuchł śmiechem.

-Niepokonany Diablo ucieka?- Chciał mnie sprowokować, ale nie zamierzam ulec. Uniosłem garde i ruszyłem w jego stronę. Zanim przewidział mój cios, uderzyłem go w bok. Usłyszałem, jak bezskutecznie próbuje zaczerpnąć powietrze. Odsunąłem się o krok, napawając się tym widokiem. Uwielbiam patrzeć, jak moje ofiary kończą swój marny żywot. Gdy podniósł głowę, zobaczyłem na jego ustach uśmiech. Aż tak mu wesoło? Zobaczymy na jak długo. Nie czekając ani chwili dłużej, uderzyłem prosto w jego obleśne zęby.

Pierwsze co zobaczyłem to rozprysk krwi, a następnie rozsypane tik tacki. Ale widziałem, że nie były to cukierki. To jego zęby. Ciekawe czy teraz też jest mu do śmiechu. Widownia zaczęła skandować moje imię. Hatton upadł na kolana, a krew kapała na ring. Widok nieokiełznanego i nieprzewidywalnego Hattona, wyglądającego jak z kopany mały kundel, bezcenny. Czekałem jedynie aż wstanie, wtedy będę mógł dokończyć to, co zacząłem. Mój przeciwnik powoli się podnosił, a ja rozejrzałem się dookoła. Wszędzie stały dziewczyny w skąpych strojach i mężczyźni z butelkami piwa w ręce. Przez te światła reflektorów mało co widziałem, ale przez chwile wydawało mi się, że zauważyłem przeciskającą się przez tłum drobną dziewczynę z burzą czarnych włosów. Czy to możliwe, żeby to była... Długo się nie zastanawiając, podbiegłem do narożnika i zacząłem rozglądać się w poszukiwaniu dziewczyny. Nie, to nie mogła być ona. Czy naprawdę aż tak za nią tęsknie, że widzą ją teraz w tłumie?

Zaraz jednak usłyszałem za sobą szuranie butami o podłoże ringu. Gwałtownie się odwróciłem. Hatton z rykiem mrożącym krew w żyłach wyprowadził lewy sierpowy. Jego pięść idealnie podążała w stronę mojej twarzy. Jednak w ostatniej chwili zrobiłem unik i najmocniej jak potrafiłem, uderzyłem Hattona w głowę. Wiotkie ciało upadło z hukiem na ziemie.

Nie czekając, aż Rick ogłosi koniec walki, wyskoczyłem z ringu i zacząłem przepychać się przez tłum. Muszę to sprawdzić, jeżeli rzeczywiście to była Skylor to nie zmarnuje kolejnej okazji żeby ją zobaczyć. Niektórzy próbowali mnie zatrzymać, inni krzyczeli moje imię, ale ja nie traciłem na nich czasu. Chociaż moi fani są dla mnie bardzo ważni, to Skylor była ważniejsza. Dobiegłem do drzwi prowadzących na korytarz do wyjścia. Opierała się o nie grupka pijanych dziewczyn, które próbowały zatarasować mi drogę. Przepchnąłem się przez nie i otworzyłem drzwi, biegnąc wzdłuż korytarza. Miałem wielką nadzieję, że jednak nic mi się nie przewidziało, że znajdę ją tu i spojrzę w jej piękne oczy.

Wybiegłem zza zakrętu i się rozejrzałem. Było dość ciemno, a od tych pieprzonych reflektorów słabo widziałem. Gdy wzrok przyzwyczaił mi się do ciemności, przypatrzyłem się dokładniej. Nie mogłem skupić się na jednej rzeczy, dziko rozglądałem się w poszukiwaniu Skylor, gdy nagle zobaczyłem drobną dziewczynę siedzącą pod jedną ze ścian. Zatrzymałem się i na nią spojrzałem. Nie widziałem jej twarzy, ale po sposobie, w jakim jej ciało układało się przy tym, jak objęła nogi rękoma, wiedziałem, że to Skylor. Cicho podszedłem i usiadłem na ziemi obok niej.

-Możemy porozmawiać?- Musiała nie słyszeć jak obok niej usiadłem, ponieważ gwałtownie uniosła głowę. Przez chwile ślepo mi się przypatrywała, a potem zdała sobie sprawę, że to ja. W jej oczach widziałem radość, smutek i złość. Oczywiście stanęło na tym ostatnim. Już otwierałem usta żeby coś powiedzieć, gdy nagle uderzyła mnie w twarz. No cóż, należało mi się. Poruszyłem szczęką żeby złagodzić ból, ale jej to nie wystarczyło, bo uderzyła mnie jeszcze raz w to samo miejsce.

-Nie będziemy rozmawiać. Nie mamy o czym - Posłała mi mordercze spojrzenie i już zamierzała uderzyć po raz trzeci, gdy złapałem ją za nadgarstek i popatrzyłem głęboko w oczy.

-Mamy o czym, na przykład o nas - Spojrzała na mnie, jakby wyrosła mi druga głowa.

-Ty chyba żartujesz. Nie ma żadnych nas. Jestem ja - Pokazała na siebie ręką, a następnie na mnie.- i jesteś ty. Osobno - Zaprzeczyłem głową. Nie możemy być osobno, nie potrafię wytrzymać nawet sekundy, nie myśląc o niej, a ona... cóż, jeżeli tu przyszła musiała mieć podobnie. Wiem, że to nie było uczciwe posunięcie z mojej strony, ale zbliżyłem się do niej niebezpiecznie blisko i ująłem jej twarz w dłonie, na których miałem jeszcze rękawice. Widziałem, jak mięknie. Złość powoli przemienia się w coś innego, czyżby pożądanie?

- Daj mi jeszcze jedną szansę, kochanie. Obiecuje, że cię nie zawiodę - Patrzyła mi w oczy, nie odzywając się słowem. Nie wiedziałem, czy to znaczy tak, czy nie, chociaż miałem nadzieje na to pierwsze. Tak długo jej nie widziałem. Może było to kilka dni, ale ja to odczuwałem, jakby minęły wieki.

- Nie - Odrzuciła moje ręce i się odsunęła. Westchnąłem, chwytając zębami zapięcie rękawicy, zdjąłem ją, z drugą robiąc podobnie.

- Więc dlaczego przyszłaś na walkę?- Skylor wzruszyła ramionami, zaciskając powieki. Liczyłem na bardziej rozbudowaną odpowiedź. Może nie była najbardziej rozgadaną dziewczyną, jaką znam, ale chociaż parę słów wypowiedzianych przez nią działa na mnie jak terapia u najlepszego psychiatry. Dziewczyna powoli otworzyła oczy i patrząc na mnie, przygryzła wargę. Spojrzałem na jej usta, te piękne idealnie różowe usta. Do jasnej cholery! Teraz przegięła. Chwyciłem ją za biodra i zanim zdąży coś zrobić, posadziłem na moich nogach. Skylor wytrzeszczyła oczy, patrząc raz w lewo, raz w prawo.- Mogłabyś powiedzieć to całym zdaniem?

-Nie zasługujesz na odpowiedź całym zdaniem - Wydukała, już mniej zdezorientowana.

-A na co zasługuje?- Zapytałem. Dziewczyna zmrużyła oczy i się zamyśliła.

-Hmm... Zastanawiam się nad odstrzeleniem ci łba albo zrzuceniem z klifu, chociaż to pierwsze dałoby mi większą satysfakcje - Roześmiałem się, a ona posłała mi groźne spojrzenie. Jak mi jej brakowało!- Mówię poważnie.

-Ja też mówiłem poważnie o drugiej szansie -Uśmiechnąłem się. Jedyne, o czym teraz marze to żeby mi wybaczyła. Dziewczyna mocno zacisnęła zęby. Nie odmówiła od razu, tylko się zastanawiał, a to dobry znak. Najpierw niechętnie pokiwała głową, żeby potem szybko nią pokręcić, następnie westchnęła, patrząc mi w oczy.

-No dobrze, zobaczymy czy na nią zasługujesz - Zanim zdążyłem się obejrzeć, wstała i szybkim, zdecydowanym krokiem ruszyła do drzwi. Nie ma co, dziewczyna jest szybka. Gdy nie poszedłem za nią, obejrzała się w moją stronę.- Chcesz tę drugą szansę?- Uniosła brew do góry.- To rusz dupę i chodź.- Lekko oszołomiony wstałem z ziemi i poszedłem w ślad za Skylor, zastanawiając się, czy to już czas żeby zacząć się bać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro