,,Vienna"
Autor: Mordotoja
,, Umarłem samotny, bo nie zniósłbym twojego cierpienia."
Sierpniowy zachód słońca należał do tych, które kochałem w moim nędznym życiu. Obłoki przybrały jeden z wielu odcieni pomarańczu, a złote smugi słońca padały wprost na moją i jej twarz. Orzeźwiająca bryza morskiego powietrza uderzała w nasze nozdrza i była tak przyjemna, jak jej truskawkowe perfumy. Siedział obok mnie anioł, który nigdy nie powinien pojawić się na mojej drodze, bo przynoszę tylko zagładę ukochanym ludziom.
Ale ona była tysiąckroć piękniejsza od samych gwiazd, a jej blask zawstydzał naturę.
Spojrzałem na nią, a rude fale, które pachniały zawsze jaśminem, opadały na jej ramiona. Wiśniowe wargi, które pokochałem, rozciągnęły się w uśmiechu najpiękniejszym na świecie. Na zgrabnym nosie i zaczerwienionych, pełnych policzkach miała rozsiane piegi. Cholera, mogła być czyjąś muzą, czyimś natchnieniem, czyjąś harmonią i wszystkim.
W ciągu tego roku ona się dla mnie tym stała.
Była tlenem, oddechem, wodą, ciepłem i każdą moją emocją.
Ale tego tlenu nigdy więcej nie będzie mi dane zaczerpnąć.
Bo przyszedł czas, aby rozliczyć się z życiem.
Dziewczyna z niebieskimi jak ocean oczami odwróciła się do mnie i spojrzała na mnie.
- Wrócimy tu za rok? – zapytała melodyjnym głosem, a radosne iskierki nadziei tańczyły w jej oczach.
Pieprzoną nadzieją, której ja już od dawna nie miałem.
- Wrócisz tu, obiecuję.
Bo tego choćbym miał umrzeć, dotrzymam tego słowa.
Podniosłem się pierwszy z murku i wyciągnąłem jej ku dłoń, ona ujęła ją, a stado motyli rozszalało się po moim ciele. Jej dłoń była tak delikatna, tak krucha i tak... anielska.
Była moją poezją, moim każdym tchnieniem i moją młodością.
Jak słowa kocham cię, były piękne, były tak samo, jak rozgrzany sztylet wycelowany wprost w serce.
Spacerowaliśmy alejami Portland, chłonąc widoki, które były tak piękne, ale nic nie równało się z jej pięknem. Cichą, spokojną muzykę grali pobliscy, uliczni muzycy. Ona przykleiła się do mojego boku, chłonąc moje ciepło, a ja chłonąłem jej obecność, której tak mi będzie brakować.
To było bardziej uzależniające niż najczystsza heroina.
Nagle anioł w rudych włosach zatrzymał się przede mną i ułożył dłonie na moich barkach. Automatycznie położyłem swoje dłonie na jej krągłościach, które tak kurewsko pięknie wyglądały. Ona cała ze swoimi kilkoma kilogramami więcej była moją boginią.
Ona była moją religią i cholernym grzechem.
- Kocham cię. – powiedziała, spuszczając wzrok, a ja nie mogłem wypowiedzieć tych dwóch słów, bo moje serce doszczętnie rozpadłoby się.
W akcie odpowiedzi przyciągnąłem ją bliżej siebie i kolejny raz już zatraciłem się w smaku jej ust. Były tak dobre i grzeszne. Czułem, jak ułożyła dłoń na mojej piersi, aby poczuć bicie mojego serca. Pozwoliłem jej na dotyk, bo to było coś najpiękniejszego na świecie. Pozwoliła mi dominować w pocałunku, ale nasze usta jedynie badały się po raz tysięczny. Delektowaliśmy się tym, jakby świat miał dzisiaj się skończyć.
Droga do naszego hotelu nie zajęła długo, ale i tak ten czas trwał, jak wieczność.
Przysunąłem się blisko niej, śledząc swoimi zielonymi tęczówkami jej twarz. Była taka idealna. Przycisnąłem swoje wargi do jej, a moja dłoń powędrowała do jej sukienki. Powoli zsunąłem ramiączko liliowej kreacji, przejeżdżając palcami po aksamitnej skórze. Jej chciwe palce szybko powędrowały do mojej koszuli, ale powstrzymałem ją. Odsunąłem się i uklęknąłem. Chwyciłem jej stopę i zsuwałem szpiki, pozostawiając mokre pocałunki na jej łydce. To samo uczyniłem z drugą nogą. Sam w międzyczasie pozbyłem się swoich butów. Chłonęliśmy widoki swoich ciał. Ona pozostała w czarnych, koronkowych majtkach, a moja wyobraźnia sama zaczęła działać. Duże piersi i te przepiękne krągłości, które były moje. Ona była moja, a ja od dawna byłem jej. Podeszła bliżej i splotła nasze dłonie, muskając przy tym moje wargi. Pociągnęła mnie w stronę łóżka i położyła moją dłoń na swoich piersiach. Cały czas wpatrywała się w moje oczy. Moje usta zostawiały mokre ślady, począwszy od brody, aż do jej najpiękniejszego podbrzusza. Wolno ściągnąłem jej majki, a dziewczyna wciągnęła powietrze. Była taka niewinna. Sięgnęła po srebrną paczuszkę i rozerwała ją, nakładając prezerwatywę na mojego członka. Zniżyłem się i znów zasmakowałem jej ust. Wszedłem w nią powoli, a jęk bólu i rozkoszy wpadł wprost w moje usta. Dałem jej chwilę na przystosowanie się i później moje biodra płynęły w tym samym rytmie. Wreszcie przyszedł słodki koniec, który zbliżył nas jeszcze bardziej i moje uczucia względem niej były jeszcze silniejsze.
Ja tak cholernie ją ubóstwiałem.
Była gwiazdą na ciemnym niebie. Słońcem w pochmurnym dniu. Potrzebną wodą i powietrzem. Moim oddechem, moją kobietą.
Była każdym pragnieniem, grzechem, przebaczeniem.
Oparłem swoje czoło o jej, a następnie na jej pięknym nosie złożyłem pocałunek.
Opadłem plecami, na białą hotelową pościel, dysząc. Dziewczyna szybko przylgnęła do mojego boku, a ja ubóstwiałem ją i oplotłem ramionami. Oparła swoją głowę na mojej piersi, wsłuchując się w bicie mojego lodowatego serca. Wplątałem swoje palce w jej ogniste włosy, dla których przepadłem. Ona swoim czerwonym paznokciem rysowała jakieś przypadkowe wzorki, śledząc je swoimi oczami. Nagle uniosła głowę i spojrzała na mnie.
- Żałujesz? – zapytała głosem, który był bliski płaczu.
- Jedynie czego żałuje to tego, że znamy się dopiero rok...
Uśmiechnęła się tak kurewsko pięknie, że moje serce samo zaczęło bić szybciej. Była idealna pod wszystkimi względami. Ogniste włosy pokochałem i wielbiłem je. Niebieskie oczy przypomniały mi najczystszą wodę jakakolwiek była na ziemi. Jej dwa szafiry były tak czyste, jak jej dusza.
Spokojny oddech oznaczał, że dziewczyna usnęła. Westchnąłem ciężko, bo wiedziałem, że jej dni w moich ramionach są policzone. Im bardziej się zatracałem w tym uczuciu, które było tak dobrze czuć, to tym bardziej było mi jeszcze ciężej odejść.
Przełknąłem ślinę i wlepiłem wzrok w biały sufit. Zacząłem się zastanawiać, jak będzie wyglądać to miejsce, gdzie się znajdę już za kilka dni.
Będzie tam ciepło, a może zimno? Jakie to będzie uczucie? Czy ktoś za mną zatęskni oprócz niej? Czy ona kiedykolwiek mi to wybaczy? Czy będzie szczęśliwsza beze mnie? Czy odnajdzie szczęście? Czy otrząśnie się kiedyś z tego? Czy będzie mnie pamiętać? Czy zawsze będzie kochać i akceptować swoje piękne kilogramy jak robi to teraz? Czy będzie pamiętać o tym, że ja pokazałem jej, jaka jest piękną? Czy ona będzie pamiętać, że była moją Afrodytą?
Pytania mnożyły się w mojej głowie, a ja zaczynałem się stresować tym dniem, który był już tak blisko. Nie chciałem tego robić, ale chciałem uniknąć tego wszystkiego, o czym zdążyłem się nasłuchać już od dwudziestu lat. Teraz pokochałem moje życie, bo moje życie to była ona.
Ale nadchodził pierdolony bajki kres.
Finis coronat opus to znaczy, że koniec wieńczy dzieło.
Moje życie było jej dziełem, bo przez ten rok znowu żyłem.
I to było kurewsko uzależniające uczucie. Kochałem ją.
Ale jestem tchórzem, bo nigdy nie usłyszy tego ode mnie.
Widziałem jak ciemność, następuje miejsca jasności. Noc ustępuje dniu, kwiaty umierają, aby na ich miejsce mogły wyrosnąć nowe.
Z ludźmi jest podobnie. Na początku jest płacz, ból i wszystko cię boli. Z dnia na dzień przestaje to boleć, aż tak i przychodzi taki dzień, że jesteśmy z tym w pełni pogodzeni. Po co żyć, jeśli wiesz, że umrzesz?
Jeśli kochasz kogoś, to płyniesz z życiem na jednej łódce, ale aby kogoś pokochać musisz zacząć od siebie.
Z tymi myślami zamknąłem powieki.
***
- Zwariowałeś do reszty?- zaśmiała się, a ja przebiegłem tylko językiem po swoich wargach. – Nie zrobię tego, nie ma opcji kretynie! – wyplątała swoją dłoń i założyła ręce pod biustem. Podszedłem bliżej niej. Uroczo zmarszczyła swój nosek, a ja już przepadłem kolejny raz tego dnia.
Objąłem ją w tali, cmokając czule w czoło.
- No weź, chciałem mieć tatuaż i ty też, więc zróbmy go razem. – powiedziałem, ujmując jej policzek. – Będzie taki nasz.
Wiedziałem, jak wzdycha, dlatego uśmiech na mojej twarzy zaczął się powiększać.
- Dobra idioto, ale robię go tylko dlatego, że będziesz ze mną.
Musnęła szybko moje usta i skierowaliśmy się do środka. Studio tatuażu, do którego się udaliśmy, należało do mojego znajomego. Widziałem, jak rudowłosa rozglądała się po lokalu, podziwiając obrazy na ścianach. Podobało jej się to, ale pewna cecha nie pozwoliłaby jej przyznać tego na głos.
- Kay, chłopie jak wyrosłeś!- zawołał miło Carlos. Zgarnął mnie w swoje ramiona. Oddałem uścisk, bo cholera był dla mnie jak drugi rodzic.
- Witaj Carlosie, zrobisz przysługę mi i wykonasz małe tatuaże? – zapytałem, drapiąc się po karku i odnajdując jej dłoń.
Dwie godziny później byliśmy już po zabiegu. Na naszych nadgarstkach znajdowało się słońce, a pod nim księżyc. Uśmiechnąłem się na to, bo kolejna rzecz z listy została zrobiona.
Wieczór był chłodny, ale nie przeszkodziło nam to, aby spędzić czas nad wodą. Dwa białe balony z helem unosiły się przy mnie, a ona próbowała dowiedzieć się, po co są nam potrzebne. Usiadła na piasku, a ja naprzeciw niej.
- Masz tutaj balon i marker. – wyciągnąłem jeden z dwóch mazaków z kieszeni, moich ciemnych jeansów. – To są balony z helem, jak zdążyłaś zauważyć. Każde z nas napisze tu swoje życzenia i, kiedy zajdzie słońce wypuścimy je w górę.
Uśmiech rozciągnął się na jej kształtnych wargach, a oczy zamigotały w ten radosny sposób.
Chwyciła balona i mazak, a następnie zaczęła pisać. Sam powtórzyłem tą czynność i zacząłem pisać kilka zdań.
Niech ona będzie szczęśliwa.
Niech się uśmiecha.
Niech nauczy się żyć beze mnie.
Niech moja śmierć będzie dla niej nowym początkiem.
Niech moja śmierć nie boli.
Zatraciłem się w pisaniu tych kilku zdań, bo kiedy podniosłem wzrok, ona wpatrywała się we mnie z zaciekawieniem. Podniosłem się pierwszy, otrzepując spodnie i podałem jej dłoń. Splotła nasze palce i powędrowaliśmy prosto przed siebie.
Doszliśmy na mały pomost i unieśliśmy dłoń, w której mieliśmy balon ku górze i puściliśmy go. Wzrokiem odprowadziłem go i oplotłem ją swoim ramieniem. Wtuliła się we mnie i patrzyliśmy na obłoki.
Leżeliśmy na łóżku, oglądając jakiś romantyczny film. Obok nas stała cola i jakieś przekąski. Moja kobieta leżała na plecach, nudząc się, a co jakiś czas drażniła mnie swoimi paznokciami.
Zbliżyłem się do niej powoli i podwinąłem jej bluzę. Moje usta zderzyły się ze skórą na jej brzuchu. Zaśmiała się, ale dała mi pełne pole manewru. Teraz znajdowała się w czarnym, koronkowym biustonoszu prezentując się jak bogini.
Pomiędzy moim wargami umieściłem kostkę lodu i rozpocząłem wędrówkę po jej pięknym ciele.
Chłód powodował dreszcz na jej ciele. Odchyliła głowę w tył, wciągając powietrze. Jedna z jej dłoni znalazła się w burzy moich ciemnych kosmyków. Sama rozpięła górną część bielizny, a moje spragnione wargi zaczęły się kierować się w stronę jej piersi. Okrążyłem je i na nowo, a kiedy kostka lodu zniknęła, postanowiłem, włączyć swoją dłoń. Usta zbliżyłem do jej łabędziej szyi i zassałem ją. Pozostawiłem po sobie ślad, a rudowłosa wypuściła drżący oddech.
Popchnęła mnie i usiadła okrakiem, a ja pozwoliłem na to, bo uwielbiałem to. Wszystko w niej uwielbiałem. Przycisnęła swoje rozgrzane wargi do moich i wiedziałem, że mój świat kończył się i zaczynał na niej.
Uosobienie diabła i anioła brzmiało jak najsłodszy i zarazem najgorszy grzech. Słodki smak rozlewał się po moim organizmie, kiedy to właśnie nasze języki tańczyły grzesznie.
Zacisnąłem dłonie na jej pośladkach, a jej jęk wpadł w moje usta. Uśmiechnąłem się i przyciągnęłam ją bliżej siebie. Między naszymi ciałami nie było już miejsca na kartkę. Moja koszulka szybko znalazła się poza zasięgiem łóżka.
Jak mieliśmy zasmakować smaku grzechu, to razem i całym ciałem.
Podniosłem się, a ona zaskoczona oplotła mnie nogami w pasie i przylgnęła jeszcze bardziej. Znaleźliśmy się w łazience. Ciepła woda zaczęła spływać, bo naszych ciałach, a ubrania chaotycznie były zrzucane. Pociągnęła mnie jeszcze bliżej, a moje usta brutalnie się zderzyły z tymi jej.
Pragnęliśmy się wzajemnie, przyciągaliśmy jak magnes, byliśmy razem zawsze i wszędzie w ciągu tego roku. Jedna noc bez siebie była dla nas jak kara, a teraz nadciągała rzeczywistość bez niej.
Bez nas.
Uklęknąłem przed nią, a moje dłonie spłynęły zmysłowo po jej ciele. Wargi spotkały jej podbrzusze i zaczęły grzeszny taniec.
Przerzuciłem jej nogę przez moje ramię i zbliżyłem głowę do najczulszego miejsca. Przejechałem językiem po jej wargach, a słychać było, jak wciągnęła powietrze. Zassałem jej łechtaczkę i domyśliłem się, jak odchyliła głowę w tył. Dodałem po chwili zęby, a kiedy pociągnęła za moje włosy, mój pomruk rozbrzmiał w łazience.
Delektowaliśmy się sobą, pod prysznicem, na podłodze, w łóżku, w każdym możliwym miejscu. Jęki, sapnięcia, namiętność i pożądanie roznosiły się po pokoju, a muzyka dodatkowo podkręcała napięcie między nami.
Słodki, grzeszny koniec uderzył w nas w tym samym momencie. Opadłem na plecy, a nasze przyśpieszone oddechy powoli się normowały. Promienie wschodzącego słońca wpadały przez duże okno balkonowe, padając na nasze twarze. Widziałem, jak moją ulubioną osobę dopadł sen, ale wtedy cieszyłem się. Podniosłem się z łóżka i zacząłem ubierać. Nachyliłem się na nią i zostawiłem ostatni pocałunek na jej czole, a koperta spoczęła na szafce nocnej wraz z zeszytem.
***
Moja najdroższa Vienno,
Rok trwa 365 dni, doba liczy 24 godziny, minuta sześćdziesiąt sekund, a my liczyliśmy tylko 373 dni. Nasza relacja trwała tylko tak krótko. Gdybym mógł zmienić coś w moim życiu, to poznałbym cię o wiele wcześniej.
Praktycznie przez rok zbierałem się, aby napisać do ciebie te kilka słów. Nie wiem co mam ci napisać. Odszedłem bez pożegnania z tego świata, bo nie mógłbym znieść widoku twoich łez. Serce pękałby mi, gdybym widział twoje zapłakane szafiry.
Wiesz, nigdy nie usłyszałaś ode mnie tych dwóch słow. Byłem najszczęśliwszy na świecie, kiedy powiedziałaś mi to. Cholera, mógłbym przenosić góry, bo to było tak piękne. Pierwszy raz się zakochałem i pierwszy raz pokochałem.
A tymi uczuciami obdarowałem najpiękniejszą dziewczynę, jaka kiedykolwiek stąpała po ziemi.
Przez ten rok i dotąd to niezmiennie, byłaś to ty Vienno. W każdej minucie mojego życia każdej sekundzie myślałem o tobie. W każdym moim śnie odwiedzałaś mnie, a twoje rude włosy podskakiwały razem z tobą. Uwielbiałem twój uśmiech i śmiech, który był piękniejszy od śpiewu ptaków. Twoje policzki i nos były usiane piegami, a kiedy się rumieniłaś, wyglądałaś tak niewinnie i dziewczęco.
Byłaś idealna, a czasami miałem wrażenie, że to tylko dzieje się w mojej głowie.
Prawda była natomiast taka, że od początku naszej pięknej relacji byłem przygotowany na moją śmierć. Od urodzenia, czyli od dwudziestu lat choruje na białaczkę. Kiedy miałem trzy miesiące, moi rodzice dowiedzieli się o tym. Wygrałem tą walkę, ale równie wiele przegrałem. Później w wieku osiemnastu lat choroba powróciła, a wraz z nią pojawiłaś się ty. Byłaś moim promykiem, szansą na lepsze jutro. Byłaś moim antidotum na te wszystkie toksyny, które uderzały we mnie.
Kochałem cię i będę kochać, aż do skończenia świata, bo, mimo że nie żyje już, to uczucie jest silniejsze niż śmierć.
Pamiętasz nasz tatuaż, na który tak bardzo nie chciałaś iść? Słońce i księżyc. Ty byłaś moją światłością, moim każdych oddechem, moją harmonią. Byłaś moja, a ja byłem twój.
Pamiętam, że obiecałem ci, że wrócisz do Portland. Dotrzymałem słowa i jeden z domków przy wybrzeżu jest twój. Kupiłem jeden z domków, bo to było twoje marzenie i wiem, jak cieszyłaś się z tego wyjazdu. Nie sprzedawaj go i niech to miejsce przypomina ci o mnie. Kochałem cię tak mocno, że ta miłość była chyba nie z tego świata.
Wiem, że teraz boli cię i nienawidzisz mnie, że nic nie wiedziałaś, ale chciałem tego uniknąć. Tak, byłem tchórzem, bo nie powiedziałem ci tych kilku słów, ale moje serce roztrzaskałoby się.
W zeszycie obok masz dokładnie trzysta siedemdziesiąt trzy zdjęcia i tyle samo wspomnień spisanych.
Ciesz się życiem, bo nie zasługujesz na gwiazdkę z nieba, a cały wszechświat.
Kocham cię.
Twój na wieki,
Kayden
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro