The Last Summer
Autor: xyz
ONE SHOT
To miały być najlepsze wakacje w całym moim życiu, a zamieniły się w koszmar. Prawdziwą apokalipsę. Nawet przez głowę mi nie przeszło, że coś takiego może wydarzyć się na niewinnym, spokojnym wyjeździe grupy przyjaciół, pomyślałam, wiercąc się na niewygodnym krześle w pokoju przesłuchań. Dla prawdziwych przestępców. Gwałcicieli i psychopatów, a nie osiemnastoletniej dziewczyny, takiej jak ja.
Całe moje ciało pokrywała gęsia skórka. Nie potrafiłam zapanować nad swoimi dłońmi, które niemiłosiernie się pociły oraz trzęsły z nerwów, jakbym właśnie oczekiwała na egzekucję. Zawsze byłam typem osoby, która unikała kłopotów, więc to był mój pierwszy, i miałam nadzieję że ostatni, raz na komisariacie. Chciałam stąd uciec. Czułam się, jakbym została zamknięta w klatce i podana chorym eksperymentom, będąc wybrykiem natury. Aż za dobrze zdawałam sobie sprawę z tego, że jestem obserwowana. Za lustrem, w którym mogłam zobaczyć swoje odbicie twarzy, stali funkcjonariusze. Mimo że ich nie widziałam ani nie słyszałam, byłam więcej niż pewna, że tam są, analizując każdy mój gest, każde moje mrugnięcie, każdy mój oddech. Dodatkowej dawki adrenaliny dodawało mi urządzenie umieszczone w rogu pomieszczenia. Kamera. Nagrywali mnie, by móc później, co do sekundy, odtworzyć moje zachowanie i słowa, przy okazji dokładnie rozkładając je na czynniki pierwsze, aby nic nie umknęło ich uwadze. To że się bałam, było stanowczym niedopowiedzeniem. Byłam przerażona tym, co się zaraz wydarzy, ale jeszcze bardziej przejmowałam się tym, co się stało z moimi przyjaciółmi. Czy też zostali zamknięci w takim samym pokoju? Czy ich przesłuchanie już się zaczęło? Zamierzali ich aresztować? A może właśnie zmierzali w kierunku domu? O co tutaj chodziło? Czy któryś z nich widział całe zajście?
-Aurora Susan Hughes – odezwał się za mną kogoś głos, wypowiadając moje dane. Przełknęłam ogromną gulę ślinę i pokiwałam głową, nie będąc w stanie wydusić z siebie nawet słowa.
Odwróciłam głowę o dziewięćdziesiąt stopni, zauważając jak wysoka blondynka, ubrana w ciemny, pracowniczy uniform zmierzała w moją stronę. Tuż za nią szedł mężczyzna, niosąc stertę papierów. Ku mojemu zdziwieniu, nie zabrał głosu. Zamiast tego, oboje wymienili ze sobą spojrzenia i zajęli wolne miejsca naprzeciwko mnie. –Lat osiemnaście, tak? – upewniła się, zerkając na kartkę i pragnąc, bym wreszcie się odezwała. Była tak oziębła, że od razu zapragnęłam znaleźć się w domu. W swoim pokoju, z rodzicami na parterze, czując bezpiecznie.
-T-tak – zająkałam się, wkładając palce pod uda, by choć trochę je uspokoić. Niewiele to jednak pomogło, ponieważ one jeszcze bardziej drżały, nie zamierzając mnie słuchać. Akurat teraz mojemu ciału zachciało się buntu, prychnęłam, hardo zakładając nogę na nogę, by przynajmniej sprawiać wrażenie profesjonalnej.
Wiedziałam, że dobre wrażenie to podstawa, jednak równocześnie byłam przekonana, że oboje słyszeli jak mocno i szybko waliło moje serce, chcąc wyskoczyć z klatki piersiowej i zacząć żyć na własną rękę. Z każdą mijającą sekundą stawałam się coraz bardziej podejrzana, ale nie potrafiłam zapanować nad swoim stresem. Miałam wrażenie, że wydali już na mnie wyrok, mimo że to była standardowa procedura. Przesłuchanie świadków.
-Powiesz nam, co się wydarzyło dwudziestego siódmego czerwca? – zapytała, krzyżując ramiona na piersi, na co pokiwałam głową. Chciałam opowiedzieć wszystko co wiedziałam, zostać uniewinniona i wrócić do swojego rodzinnego miasteczka.
Byłam pewna, że tego dnia już nigdy nie zapomnę. To był piątek. Ostatni dzień naszego tygodniowego wyjazdu nad jezioro. Następnego, z samego rana, mieliśmy wyruszyć do swoich mieszkań, zastanawiając co dalej oraz podejmując wspólne decyzje odnośnie studiów bądź pracy. Skończyliśmy szkołę, więc każdemu z nas dopisywał dobry humor. Traktowaliśmy je jak ostatnie wakacje przed rozpoczęciem dorosłego życia, dlatego chcieliśmy zaszaleć. Miały być jak żadne inne. Nieporównywalne do poprzednich. I były. Tylko w negatywnym znaczeniu tego słowa.
Wracaliśmy właśnie z parku pobliskiego miasteczka, w którym świętowano jakąś rocznicę. Niestety, nikt z nas nie zainteresował się tym na tyle bardzo, by wiedzieć czego dotyczyła. Liczyła się dla nas tylko dobra zabawa, która na nas tam czekała. Z tej okazji wyprawiono tam huczne przyjęcie z muzyką na żywo oraz najróżniejszymi atrakcjami, które można było spotkać w typowym wesołym miasteczku. Karuzele, rollercoastery, diabelskie młyny, kolejki, huśtawki i wiele więcej. Po prostu nie mogliśmy ominąć takiego wydarzenia.
Cameron Reed, jako najstarszy z nas, ponieważ urodził się na początku roku, prowadził masywnego jeepa, a tak przynajmniej nam wmawiał. Każdy z nas posiadał prawko, więc bez problemu mógł przejąć jego stanowisko, jednak on nie zamierzał go nikomu oddać. Obok niego siedziała Charlotte Ward oraz jej chłopak, Travis Stine. Tylne siedzenia były zaś okupowane przeze mnie, Stacy Powell oraz Oskara Cartera. Pragnęliśmy wykorzystać ostatnie godziny odpoczynku, jak najlepiej się dało. Słuchaliśmy radia, rozmawialiśmy oraz śmialiśmy się, zajadając resztki waty cukrowej, dopóki do naszych uszu nie dotarł kultowy przebój naszego dzieciństwa.
-Holidays, so beautiful – zaczęła śpiewać, siedząca po mojej lewej, Powell, a po chwili wszyscy do niej dołączyli, całkowicie zagłuszając urządzenie. –Take me to a place called paradise! Holidays, so beautiful! Listen to this sound and I'm closing my eyes! – kontynuowaliśmy, wydzierając się wniebogłosy.
Na całe szczęście, wokół nas nie było nawet jednej żywej duszy, więc nikt nie posyłał nam krzywych, karcących spojrzeń, każących się zamknąć. Akurat tego lata złożyło się tak, że tylko my zarezerwowaliśmy noclegi na plaży, co, nie ukrywam, bardzo nam odpowiadało. Nie musieliśmy z nikim dzielić jeziora ani słuchać pretensji pozostałych turystów na nasze całonocne imprezy. W końcu przyjechaliśmy tutaj, by świętować, bez rodziców i innych dorosłych, prawiących nam kazania. Nie zamierzaliśmy się ograniczać.
-Spotykamy się za piętnaście minut przy wodzie? – zapytał nasz kierowca, wjeżdżając na posesję z drewnianymi domkami.
-Za pół godziny – poprawiła go Stacy, odpinając swój pas bezpieczeństwa. –Musimy się przecież wykąpać – dodała, gdy wszystkie spojrzenia zostały skierowane na jej osobę.
-Wykąpiesz się w jeziorze – odpyskował, na co brunetka przewróciła oczami, nie uważając tego za dobry pomysł.
-Nie no, Powell ma rację – wtrąciła się Ward. –Jesteśmy cali spoceni. Mamy jedną łazienkę na dwie osoby, a zakładam że wszyscy będą chcieli się odświeżyć i przebrać, więc trzydzieści minut to minimum.
-Minimum? Wy to akurat możecie się wykąpać razem, więc nie powinniście protestować. Co wy zamierzacie tyle czasu robić pod tym prysznicem?– rzucił rozbawiony Reed, przy okazji gwiżdżąc, za co otrzymał przyjacielskiego kuksańca w ramię od brunetki.
-Zazdrościsz? – spytał Travis, prowokacyjnie unosząc jedną brew w górę i obejmując swoją dziewczynę ramieniem. –Ty to najwyżej możesz zadowolić się ręką – prychnął, uśmiechając arogancko. Cameron otworzył usta, by mu odpyskować, jednak Oskar go ubiegł.
-Nie gadajcie tyle, tylko już idźcie – westchnął zirytowany.
Nietrudno było się domyślić, że Carter czuł coś do Charlotte, jednak, ze względu na naszą wspólną przyjaźń, woleliśmy udawać, że tego nie widzimy. Dziewczyna była zajęta, na dodatek szczęśliwie zakochana, więc chłopak nie miał u niej najmniejszych szans. Postanowiliśmy to ignorować, wierząc że nastolatkowi zauroczenie niedługo minie, bo co innego mogliśmy zrobić? Nie zamierzaliśmy mówić parze, by publicznie nie okazywała sobie uczuć czy wyrzucać Oskara z paczki.
–Zwłaszcza wy – sarknął, lustrując mnie, Powell oraz Ward wzrokiem. - Znając was, to nawet za pół godziny nie zdążycie się ubrać, a jutro o jedenastej ma nas tutaj nie być – dodał sfrustrowany, na co zgodnie pokiwaliśmy głowami i wyskoczyliśmy z samochodu, orientując się że akurat w tej kwestii miał rację. Było już późno, więc chcąc się napić, popływać, trochę przespać i jeszcze spakować przed odjazdem pociągu, musieliśmy się pośpieszyć.
-Ej, ej, ej! – krzyknął Cameron, gdy ludzie zaczęli się rozchodzić. -Trzeba jeszcze wypakować zakupy – jęknął, podchodząc do bagażnika.
-Idź. Ja to zrobię – oświadczył Carter, przelotnie zerkając na Travisa oraz Charlie, którzy byli już pod drewnianymi drzwiami. Nie zamierzali wracać.
Była nas szóstka, więc wynajęliśmy trzy, małe chatki. Pierwsza należała do naszych zakochanych gołąbków, druga do Camerona oraz Oskara, a trzecia była moja i Stacy.
-Zamawiam pierwsza łazienkę! – krzyknęła moja współlokatorka, z prędkością światła biegnąc przed siebie. Na ślepo złapała za klamkę i w tym samym momencie potknęła się o próg, cudem nie rozwalając sobie głowy.
-Wszystko w porządku?! – pisnęłam, uważnie obserwując jak podnosi się z klęczek, otrzepując kolana i dłonie.
-Taa, nic mi nie jest – burknęła, czerwieniąc się i znikając z pola mojego widzenia.
-Pomóc ci? – zapytałam, zauważając że zostaliśmy z Oskarem sami. Nawet nie zorientowałam się, kiedy Reed się oddalił.
-No co ty – pokręcił głową, otwierając tylne drzwi. –Nie ma tego dużo, więc raz dwa to wyciągnę i zaniosę. Nie zajmie mi to nawet dwóch minut – kontynuował, zbywając mnie.
-Jesteś pewien? – dopytałam, przygryzając wargę i obserwując wnętrze pojazdu.
-Tak – potwierdził, posyłając mi swój szczery, szeroki uśmiech. – Lepiej wybierz sobie jakieś kosmetyki czy co wy tam dziewczyny robicie. To jest robota dla jednej osoby – zakończył, wyciągając ze środka dwie reklamówki. Jedną z alkoholem, a drugą z przekąskami, tym samym mi przekazując, że naprawdę nie miałam co tu robić, więc odpuściłam.
Zamiast tego, weszłam do domku i od razu podeszłam do szafy, z której wygrzebałam zielony, dwuczęściowy strój kąpielowy, luźne szorty oraz krótką koszulkę. Z kosmetyczki natomiast wyciągnęłam szampon, odżywkę oraz żel pod prysznic. Ułożyłam wszystkie przedmioty na puchowym ręczniku, po czym rzuciłam się na łóżko, odpalając telefon i czekając aż Powell opuści toaletę.
Zdążyłam przejrzeć całego Facebooka, Twittera, a nawet Tumblra, zanim dziewczyna wreszcie wyszła, na dodatek, nie ubrana. Włosy owinęła specjalnym materiałem w turban, a ciało przykryła białą tkaniną. Nie miałam pojęcia, co tak długo tam robiła, ale cieszyłam się, że postanowiła zmienić ubrania i wysuszyć włosy w pokoju, skoro tak długo zajęło jej samo umycie się. W innym wypadku, nigdy bym się nie dostała do środka.
-W KOŃCU! – oświadczyłam, wyrzucając ręce w powietrze i podnosząc do pozycji siedzącej.
-Długo mnie nie było? – zapytała, przekrzywiając głowę w bok i podchodząc do biurka, na którym znajdowała się jej komórka. –O cholera! Dwadzieścia pięć minut! – pisnęła zszokowana, posyłając mi przepraszające spojrzenie. –Rany, Aurora...
-Spokojnie, nic się nie stało – weszłam jej w zdanie, zgarniając wcześniej przygotowane przedmioty. –Jak się trochę spóźnię, świat się przecież nie zawali – dodałam, nie chcąc by miała wyrzuty sumienia. Poza tym, trzydzieści minut to był luźny czas, którego zapewne nikt się nie będzie trzymał.
-Em... Mam jeszcze pytanie – zaczęła niepewnie, gdy złapałam za klamkę od drewna.
-Hm? – wymruczałam, odwracając się do niej przodem.
-Wtedy kiedy się przewróciłam... - szepnęła zdenerwowana, przerzucając ciężar na jedną nogę. –Wiesz, jak wchodziłam do domku... Czy... - jąkała się. -Zostałaś z Oskarem. Czy coś mówił? Albo się śmiał? – wykrztusiła z siebie w końcu.
-Nie – zaprzeczyłam momentalnie, uspokajając ją. –Nie skomentował tego. Szczerze mówiąc, nawet nie wiem czy to widział. Otwierał wtedy bagażnik – wytłumaczyłam, pocieszając ją.
-Och, okej – przeciągnęła, a kącik jej ust bezwarunkowo drgnął ku górze. –Już ci nie przeszkadzam. Możesz się iść myć – rzuciła radośnie, zmierzając w stronę swojej części pomieszczenia.
Relacje w naszej ekipie zdecydowanie były mocno pokręcone. Stacy podkochiwała się skrycie w Oskarze, Oskar w Charlie, a Charlie z wzajemnością w Travisie. Poza miłosnymi problemami pozostawałam tylko ja i Cameron. W sumie wszystko było lepsze i przyjemniejsze, kiedy nikt nie myślał o sprawach uczuciowych. Teraz wszystko powoli zaczynało się komplikować i obawiałam się, że niedługo to wszystko wybuchnie, a nasza paczka się rozpadnie. Na razie wolałam jednak nie zakładać najgorszych scenariuszy, lecz myśleć pozytywnie.
-Jakaś ty dobroduszna. Dzięki za pozwolenie – zripostowałam żartobliwie.
-Nie ma za co! – odkrzyknęła, wystawiając mi język. –Tylko nie czerp za dużo wody. Lepiej nie nadużywaj mojej gościnności– rzuciła na odchodne, na co przewróciłam oczami.
-Pewnie! Jeszcze umyję się w zimnej wodzie! – fuknęłam.
-Jakbyś mogła, to byłoby super! Głupio mi było ci coś takiego proponować, ale skoro sama to zrobiłaś... - urwała, posyłając mi jednoznaczne spojrzenia.
-Zmień lekarza – prychnęłam, stukając się palcem wskazującym w czoło. –I Stacy – burknęłam, w ostatniej chwili sobie o czymś przypominając. –Nie czekaj na mnie. Jak się ubierzesz, to możesz iść nad jeziorko. Ja zaraz też tam przyjdę – oświadczyłam na zakończenie.
-Dobra, to spotkamy się na miejscu – postanowiła, a ja wreszcie zabrałam się za mycie.
Niecałe piętnaście minut później stałam już na wycieraczce, wkładając na siebie odzież. Myślałam, że uwinę się szybciej, jednak umycie włosów i ogolenie nóg zajęło mi zdecydowanie najwięcej czasu. Tę drugą czynność starałam się robić w miarę powoli, nie chcąc zaciąć, jednak to i tak mi się nie udało. Na całe szczęście, tym razem skończyło się tylko na dwóch, malutkich ranach.
Z prędkością światła wysuszyłam suszarką włosy i związałam je w koka na czubku głowy, by mi nie przeszkadzały. Na koniec psiknęłam się perfumami i włożyłam klapki, rezygnując z makijażu, ponieważ, po pierwsze, nie chciało mi się go robić, a po drugie, planowałam popływać, więc i tak ostatecznie skończyłabym bez niego. Już miałam zamiar wychodzić, gdy zdałam sobie sprawę z tego, że kilka piw zostało nam z ostatniego wieczoru. To był nasz ostatni dzień, więc podeszłam do lodówki i wyciągnęłam z niej cztery butelki, zabierając je ze sobą. Nie chciałam, by się zmarnowały.
Chwilę potem byłam już na miejscu. Usiadłam obok dziewczyn i położyłam przed sobą piwa, które były takie same, jak te kupione przez Reeda, więc nikt nawet się nie zorientował, że przyniosłam je z pokoju. Otworzyłam szkło, nie zamierzając ich o tym informować. Wiedziałam, że nie będą miały nic przeciwko.
-Za nasze ostatnie wakacje? – zapytałam, unosząc trunek, a Powell mi zawtórowała. -A ty co? Znowu nie pijesz? – rzuciłam do Ward, orientując się, że przez cały wypad nie tknęła nawet kropli alkoholu. Ciekawa byłam, jaką teraz poda nam wymówkę.
-Nie mam ochoty – westchnęła znudzona, rozglądając się dookoła. –Wiecie co? Wy sobie pijcie, a ja pójdę popływać – zbyła mnie, chcąc zniknąć spod naszego ostrzału.
-Dziwna jest – mruknęła Stacy. –Za nasze ostatnie wakacje! – krzyknęła i przechyliła butelkę, a ja poszłam w ślad za nią.
Miała rację. Charlie była naprawdę dziwna. Zachowywała się jak nie ona. Nie chciała nic o sobie zdradzić, a ja nie miałam nawet jednej okazji, by zostać z nią sam na sam i spróbować coś z niej wyciągnąć. Definitywnie coś przed nami ukrywała. Tak czy owak, zamierzałam poważnie z nią porozmawiać po powrocie.
Przez kolejne dwie godziny, chociaż nie byłam do końca pewna, czy dokładnie minęło tyle czasu, siedzieliśmy na plaży, wspominając szkołę średnią. Nie miałam zegarka, a na niebie, gwiazdach i tych sprawach kompletnie się nie znałam, więc równie dobrze mogła minąć godzina albo i trzy. Piłam właśnie trunek z ostatniej butelki, którą ze sobą przyniosłam, gdy chłopcy zaczęli ziewać. Już chciałam ich skarcić, gdy Stacy również do nich dołączyła, zdradzając mnie.
-Jestem na nogach od szóstej rano. To wesołe miasteczko totalnie mnie wykończyło – jęknęła, przykładając dłoń do ust.
-Mnie tak samo – burknął Travis, kładąc głowę na kolanach swojej dziewczyny, która wplotła mu dłonie we włosy.
-Oczy same mi się zamykają. Ja już odpadam – dodał Reed, przecierając powieki i wstając.
-Ja też – oświadczyła Powell, idąc w ślad za nim. –Muszę się zdrzemnąć – kontynuowała, wskazując na trasę za sobą. –Do końca wakacji zostało jeszcze dużo czasu, więc poświętujemy innym razem.
-Czekajcie, my też idziemy spać – powiedziała Charlotte, podnosząc siebie i swojego chłopaka, który zdecydowanie potrzebował teraz łóżka.
-Dobra, to ja też idę – zrezygnowana zabrałam głos, dołączając do swoich znajomych. –Oskar? – spytałam, zauważając że jako jedyny wciąż siedział, wpatrując w wodę przed sobą.
-Ja tu jeszcze chwilę posiedzę. Dołączę do was za pół godziny – oznajmił, nawet na mnie nie zerkając.
-Poważnie? – wtrąciła się zszokowana Charlie, unosząc brew w górę.
-Tak – odpowiedział wkurzony, głęboko wpatrując w jej tęczówki. –Idź spać – rozkazał twardo.
-Tylko nie siedź za długo i nie wchodź do jeziora – nakazałam, klepiąc go po ramieniu. –Gdyby coś się działo, krzycz, będziemy obok – zapewniłam, na co chłopak się zaśmiał, jednak ten uśmiech nie dotknął jego oczu.
-Nie jestem dzieckiem, Aurora. Poradzę sobie. Dokończę piwo i przyjdę. Nic mi nie będzie – zapewnił, unosząc prawie pełne szkło na potwierdzenie swoich słów, a ja musiałam przyznać, że brzmiał na bardzo przekonującego. –Domki są dosłownie minutę stąd – kontynuował uspokajająco, na co pokiwałam głową. W końcu co mogło mu się stać? Nikogo poza nami tutaj nie było.
-Skoro nie wracasz, to ja idę do waszego domku, dziewczyny – rzucił Cameron, obejmując ramieniem Stacy, na co ta zachichotała od namiaru procentów.
-Też możesz potem do nas wpaść – rzuciłam, kierując swoje słowa do Cartera, po czym wszyscy, oczywiście oprócz niego, skierowaliśmy w stronę, z której przyszliśmy.
-Co było potem? – zapytała funkcjonariuszka, czekając aż zdradzę najważniejszą informację w tej opowieści.
-Właśnie nic – odpowiedziałam, wzruszając przepraszająco ramionami. Problem był właśnie w tym, że potem nic się nie wydarzyło. –Poszliśmy spać. Travis z Charlie, a ja z Stacy i Cameronem. Złączyliśmy ze sobą dwa łóżka i spaliśmy w trójkę. Rano obudziła nas para, mówiąc że znaleźli ciało Oskara na moście, przy wejściu do jeziora – wyjaśniłam, próbując powstrzymać łzy. –Mówił, że zaraz wróci. Po co tam poszedł? – jęknęłam żałośnie, próbując zrozumieć jego zachowanie.
-Jesteś pewna, że nikt z was nie wychodził z pokoju? – zadała kolejne pytanie, notując moje zeznania na kartce.
-Nie. Nie wiem. Wszyscy byliśmy pijani – westchnęłam, przeczesując dłonią włosy. –Ale raczej nikt z niego nie wychodził. Wieczorem położyliśmy się wspólnie spać i rano wspólnie się obudziliśmy. Nie sądzę, by ktokolwiek z nas wstawał, a tym bardziej mógł zabić Oskara. Przyjaźniliśmy się! – wyrzuciłam z siebie.
-Przyjrzyj się, Aurora – powiedziała, otwierając teczkę i wyciągając z niej zdjęcia. –To...
-Wiem, co to jest – przerwałam jej ostro. –Widziałam na żywo jego... – martwe ciało, dokończyłam w myślach. -Niech mi Pani tego nie pokazuje – syknęłam, odwracając fotografie przodem do drewna. Nie chciałam na nie patrzeć. Nie zamierzałam po raz kolejny widzieć Oskara w kałuży krwi. Do tej pory nie miałam pojęcia, jak to się stało.
-Czy ktoś z was miał broń? – spytała, z powrotem zbierając swoje dokumenty, gdy tylko zdała sobie sprawę, że szantażem emocjonalnym nic ze mnie wyciągnie. –Wiem, że nie mieliście pozwolenia, ale obie doskonale wiemy, że nie trzeba go mieć. Wystarczy trochę więcej pieniędzy, odpowiednie kontakty i wszystko można kupić – dodała, gdy tylko otworzyłam usta, by zaprzeczyć.
-I myśli Pani, że zwykłe dzieciaki byłoby stać na kupno broni? – zakpiłam zszokowana. –Dopiero skończyliśmy szkołę. Nie mamy nawet pracy – kontynuowałam bezradnie. Byłam zmęczona. –Na dodatek, nikt z nas nie był karany. Nie mamy żadnych przyjaciół gangsterów – prychnęłam zirytowana. Jej oskarżenia były absurdalne.
-Ja nic nie myślę. Ja tylko próbuję ustalić przebieg wydarzeń – odpyskowała surowo. –W każdym razie, na miejscu zbrodni znaleziono pistolet i to z niego postrzelono Oskara Cartera. Skoro nikt z was nie posiadał broni, skąd się tam wzięła? Możesz to jakoś wyjaśnić? – prowokacyjnie uniosła jedną brew. Wiedziałam, że tak będzie. Traktowała mnie jak kryminalistkę.
-Naprawdę nie wiem – oświadczyłam szczerze. Nie miałam pojęcia, jakim cudem ona się tam znalazła ani do kogo należała. Byłam w większym szoku niż ona. Na dodatek, nie wierzyłam w to, by ktokolwiek z nas mógł kupić broń i zastrzelić Cartera. Po prostu nie. To było niemożliwe.
-Więc w gruncie rzeczy, broń mogła należeć do każdego z was – podsumowała.
-Do każdego z nas? – podchwyciłam, marszcząc nos. –Nikt z nas na pewno nie zabiłby Oskara. Znaliśmy się od przedszkola. Wychowaliśmy się na jednym osiedlu – podkreśliłam. Czy do niej nic nie docierało?
-Więc kto według ciebie zabił? Poza wami nie było tam nikogo – burknęła zirytowana, krzyżując ramiona na piersi. Oblizałam usta, nie mając pojęcia, co powinnam była jej na to odpowiedzieć. Tak, byliśmy tam tylko my, ale... Jak? Cameron? Travis? Stacy? Charlie? Dlaczego? Nie. Ma. Mowy. Nigdy w to nie uwierzę, poprawiłam się natychmiast.
-Żadne z nas go nie zabiło – powtórzyłam po raz kolejny. –Jestem pewna, że Stacy i Cameron spędzili całą noc w domku. Charlotte natomiast była z Travisem, który był tak pijany, że nie byłby w stanie tego zrobić. Poza tym, dlaczego mielibyśmy to robić? Nie mieliśmy nawet jednego, najmniejszego powodu! – wycedziłam, nie mogąc się doczekać, aż to wszystko dobiegnie końca.
-Żadne z was nie słyszało również wystrzału? – prychnęła, nie ufając mi. Myślała, że kręciłam, podczas gdy mówiłam samą prawdę. Wszystko wyglądało podejrzanie, ale tak właśnie było. Nie wiedziałam, co jeszcze mogę zrobić, by udowodnić naszą niewinność.
-Byliśmy wyczerpani i pijani. Weszliśmy do domu i od razu położyliśmy się na łóżku, zasypiając – wytłumaczyłam, licząc na to że tym razem dokładnie przetrawi moje słowa. –Ja... Ja przynajmniej niczego nie słyszałam. Spałam jak... - urwałam w połowie zdania, nie chcąc wypowiadać tego słowa na głos. Zabita.
-Albo wszyscy się kryjecie... - zaczęła, mrużąc oczy.
-Albo? – pośpieszyłam ją, ponieważ to rozwiązanie nie miało racji bytu.
-Albo przyszedł tajemniczy wróg, wiedząc że akurat w tym momencie ofiara będzie sama i go zastrzeliła – powiedziała to tak szyderczym i ironicznym tonem, że od razu można było się domyślić, że nawet w jednym procencie nie uznawała tej wersji wydarzeń.
Nie dziwiłam się jej. Co prawda, czysto hipotetycznie, jakaś osoba mogła nas śledzić, chować się po krzakach i czekać na odpowiedni moment, ale po co? Nie mieliśmy aż takich wrogów. Poza tym...
-I sądzi Pani, że zostawiłby broń? – upewniłam się. Zamiast przesłuchiwać prawdziwego przestępcę, prowadzili ze mną jakąś głupią grę.
-Nie ma niej odcisków palców – rzekła obojętnie, jakby to był wystarczający powód, by zostawiać narzędzie zbrodni.
-Dobra, zostawmy tę teorię – przeciągnęłam, postanawiając przejąć stery. –Myśli Pani, że gdybyśmy uknuli spisek i wspólnie zabili Oskara, zostawilibyśmy pistolet? Że zadzwonilibyśmy po was? – zakpiłam, nie dając jej czasu na odpowiedź. -Gdybyśmy byli wszyscy w to zaangażowani, dobrze pozbylibyśmy się ciała. Jak sama Pani powiedziała, byliśmy tam tylko my. My i mnóstwo czasu. Nie ściągalibyśmy na siebie całych tych przesłuchań – mruknęłam, mając nadzieję że ją przekonam. –Jesteśmy niewinni. A ja naprawdę nic więcej nie wiem – zakończyłam.
-Mogliście upozorować samobójstwo – po raz pierwszy głos zabrał mężczyzna, wskutek czego został zlustrowany zabójczym spojrzeniem swojej wspólniczki. Widocznie nie chciała, by się odzywał.
-S-samobójstwo? – zająkałam się.
-Rozważamy też taką wersję, ale nie chcieliśmy o niej wspominać, bo sądzimy, że to było zabójstwo, a morderca chce, byśmy tak myśleli – wyjaśnił, zdradzając mi ich przemyślenia.
-Czy Oskar mógłby się zabić? – wtrąciła kobieta, postanawiając przepytać mnie i w tej kwestii.
-Co? – Byłam zdezorientowana. Samobójstwo? Oskar Carter i samobójstwo? Ten uśmiechnięty chłopak? Ten chłopak, który wchodził na każdą atrakcję w wesołym miasteczku?
-Czy miał jakieś problemy? Zachowywał się ostatnio inaczej? – dopytała, czekając na moją odpowiedź. –Może wspominał o śmierci? Albo próbował już kiedyś odejść z tego świata?
-Nie – wyszeptałam, kręcąc głową. Miałam już naprawdę dosyć. Samobójstwo?
-Jesteś pewna? – rzucił mężczyzna, nachylając się nade mną. –Musisz być z nami szczera. Potrzebujemy twoich zeznań, by ustalić, co się wydarzyło tego dnia – kontynuował. –A skoro było jak mówisz i się naprawdę przyjaźniliście, powinno ci zależeć na odkryciu prawdy –próbował grać na moich emocjach.
-Byliśmy przyjaciółmi, ale nie byliśmy ze sobą aż tak blisko – zaczęłam, bawiąc się palcami. –Nie zwierzał mi się. Wiem tylko tyle, że jego rodzice się rozwodzą i że jest zakochany w Charlie, ale to nie jest powód, by się zabijać – wymamrotałam. –Przez cały wyjazd był normalny. Bawił się z nami... normalnie.
-Jego rodzice się rozwodzą? – podłapali temat.
-Tak, ale... - wzięłam głęboki wdech. –Mnóstwo par się teraz rozwodzi. Na początku był trochę przygnębiony, ale nie aż tak, by mieć myśli samobójcze. Na litość boską, Oskar kochał życie! Nie mógłby się zabić! – podsumowałam twardo. Ale w takim razie co się stało? Skoro nikt z nas go nie postrzelił, ani sam tego nie zrobił, to kto?, zapytałam siebie, gubiąc się w tej całej sprawie. Coś tutaj definitywnie nie grało.
-Kim jest Charlie? Masz na myśli Charlotte Ward? – spytała, diametralnie zmieniając temat.
-Tak. Oskar się w niej podkochiwał, ale ona umawiała się, w sumie to wciąż się umawia, z Travisem. Wszyscy to ignorowaliśmy, nie chcąc psuć dobrych relacji w ekipie, ale... Eh, sądzi Pani, że mógłby się zabić z powodu nieodwzajemnionego uczucia? Przecież to nawet brzmi idiotycznie. Oskar taki nie był – pokręciłam głową nieprzekonana. Carter nie był jak Werter.
-Charlie wyznała nam, że jest w ciąży i że Oskar o tym wiedział – wyrzuciła, a mi szczęka opadła na podłogę. W ciąży? To dlatego nie piła? I mi o tym nie powiedziała? Byłam ciekawa, czego jeszcze dowiem się dzisiaj o swoich znajomych. Ile jeszcze sekretów przede mną ukrywali? –Po twojej reakcji wnioskuję, że o tym nie wiedziałaś – kontynuowała, a ja wreszcie wróciłam do rzeczywistości, próbując nie być wkurzona.
-Nie powiedziała mi – odpowiedziałam ledwo słyszalnie. –Ale Oskar? Jest Pani pewna? Jak to możliwe, że on wiedział? Tylko on wiedział? – upewniłam się. Kiedy niby o tym rozmawiali? I od jak dawna...
-To już musisz wyjaśnić z koleżanką – oświadczyła, nie mając ochoty zdradzać mi nic więcej, a ja byłam jednak pewna, że od niej niczego nie dostanę.
-Więc... - starałam się wszystko ułożyć sobie w głowie. –Oskar popełnił samobójstwo, bo wiedział, że nie może z nią być? Bo jest w ciąży z innym? – kontynuowałam, wypowiadając swoje myśli na głos. -Jego uczucie było aż tak poważne? W takim razie, czemu pozwalał nam to ignorować? Dlaczego z nami nie porozmawiał? – zadawałam pytanie za pytaniem, na które odpowiedzi znała tylko jedna osoba. Oskar Carter.
Po domknięciu wszystkich formalności, para wreszcie pozwoliła mi opuścić budynek. Nie było na mnie dowodów. Nie było motywu. Było natomiast alibi. Nic nie wiedziałam, więc postanowili zostawić mnie w spokoju, na koniec informując tylko, że mogą chcieć się jeszcze ze mną skontaktować. Liczyłam jednak na to, że to nigdy nie nastąpi.
Otuliłam się szczelniej kurtką, gdy zimne powietrze uderzyło w moje ciało i odetchnęłam głęboko, wdychając świeże powietrze. Wolność. Chyba nigdy w życiu nie byłam bardziej szczęśliwa i chyba nigdy w życiu jej tak bardzo nie doceniałam, jak w tamtym momencie. W końcu nie codziennie groziło ci skończenie za kratkami.
-Ale cię długo nie było! Już myśleliśmy, że cię tam zamknęli! – krzyknęła Stacy, podbiegając do mnie i biorąc w swoje objęcia.
-Pytali mnie dosłownie o wszystko i temu tak długo zeszło. Byłam ostatnia i myśleli, że coś więcej ode mnie wyciągną – jęknęłam, zauważając za nią resztę przyjaciół.
-Nie wierzę, że się zabił – rzucił Travis, wpatrując się w swoje buty.
-Nie wierzę, że nie zauważyłem, że miał przy sobie broń. Mieszkałem z nim w jednym pokoju – prychnął Reed, kręcąc z niedowierzaniem głową.
-A ja nie wierzę, że z nami nie porozmawiał – dodała Powell. –Nigdy nawet nie dał nam znaku, że tak wpłynęła na niego cała ta sprawa z rozwodem – jęknęła.
-Musiał to planować od dawna – stwierdził Cameron. -Broń, ostatni dzień wyjazdu, plaża. Już wtedy wiedział, co zrobi– dodał zrezygnowany.
-Może chciał spędzić ostatnie chwilę z nami i umrzeć szczęśliwy, po szczęśliwym dniu – zasugerowała Stacy, wzruszając ramionami. –Mam nadzieję, że tam, gdziekolwiek jest, jest mu lepiej – szepnęła, unosząc głowę w kierunku nieba.
-Wracajmy do domu – wtrąciła Charlie, na co wszyscy się zgodziliśmy. Potrzebowaliśmy odpocząć. –I tak już się niczego nie dowiemy.
Uniosłam wzrok, a wtedy moje tęczówki spotkały się z oczami Ward. Uśmiechnęłam się do niej lekko i pokiwałam głową, niemo ją informując że wszystko było w porządku. Było już po wszystkim. A to, co się tam zdarzyło, zostanie naszą tajemnicą. Tylko naszą.
Leżałam w łóżku, potwornie się nudząc. Na social mediach nie działo się nic interesującego, a telewizora nie chciałam włączać, ponieważ bałam się, że obudzę dwójkę moich przyjaciół, chociaż to było chyba nierealne. Zapadli w sny zimowe niczym niedźwiedzie.
Poprawiłam poduszkę i przykryłam się miękką pierzyną, pragnąć zasnąć, gdy nagle uświadomiłam sobie, że zawsze mam problemy ze snem po alkoholu. Niby wypiłam tylko cztery piwa, ale one wystarczyły, bym miała w sobie mnóstwo energii. Nie widząc innego wyjścia, zarzuciłam na piżamę długi kardigan i, po włożeniu stóp w klapki, wyszłam na zewnątrz, chcąc się przewietrzyć. Miałam nadzieję że, gdy się trochę dotlenię, procenty szybciej ze mnie wyparują.
Spacerowałam pomiędzy domkami, jednak w żadnych z nich nie świeciło się światło. Byłam ciekawa, czy Carter wrócił już do środka, więc podeszłam do drugiego i zapukałam, jednak nikt się nie odezwał. Weszłam zatem do środka, orientując że mieszkanie było kompletnie puste. Minęło już trochę czasu, więc postanowiłam go poszukać, powoli zaczynając się martwić.
Zamykałam właśnie za sobą drzwi, gdy zauważyłam jak Charlotte opuszcza swój budynek, kierując w kierunku jeziorka. Nie zastanawiając się długo, od razu za nią ruszyłam.
-Czego chcesz? – spytała, wchodząc na molo. –Miałeś przestać do mnie pisać!
-Usuń dziecko! – zażądał znajomy głos. Oskar.
-Powiedziałam ci już, że nigdy tego nie zrobię. Wychowam je – oświadczyła pewnie siebie, dotykając swojego brzucha.
-I co? Będziesz chciała, bym ci płacił alimenty? A może powiesz Travisowi, że to jego? – prychnął z niedowierzaniem.
-To nie twój interes! Idę spać! – syknęła, odwracając się na pięcie, gdy nagle chłopak złapał ją za ramię, z powrotem odwracając w swoją stronę.
-Nikt nie może wiedzieć, że ze sobą spaliśmy! –ostrzegł.
-Spaliśmy? – zakpiła. –Zgwałciłeś mnie! – wycedziła przez zęby.
-Nie pozwolę, byś urodziła to dziecko, ani by jakiś idiota je wychowywał. Jest moje – powiedział, sięgając za pasek swoich spodni. –Jeśli ty go nie zabijesz, ja to zrobię – postanowił, wyciągając broń.
-Zwariowałeś?! – krzyknęła, robiąc krok w tył. –Wszyscy usłyszą strzał! – próbowała go uspokoić.
-Nikt nic nie usłyszy – wyjaśnił, chichocząc. Przypominał psychopatę. Zaczynałam się bać.
-Co ty zrobiłeś? – spytała przerażona, analizując jego słowa.
-Nic nikomu nie będzie. Dosypałem do każdego piwa trochę środków. Teraz będą spać jak niemowlęta, a rano obudzą się, jak gdyby nigdy nic – wytłumaczył lekceważąco. Nie czuł się winny.
-Zaplanowałeś to wszystko! – prychnęła, próbując mu uciec. Bezskutecznie.
-Oczywiście! Wiedziałem, że nie będziesz piła, a dla siebie odłożyłem kilka, by nie wzbudzać podejrzeń! Nie chciałaś mnie słuchać, więc...
-Oskar! – krzyknęłam oburzona, nie pozwalając mu dokończyć.
Zszokowany chłopak odwrócił się do mnie przodem, a ja opuściłam swoją kryjówkę, ukazując mu się i podchodząc do niego. Natomiast Ward, wykorzystując okazję, wytrąciła mu pistolet z rąk, który wylądował na piasku. Na całe szczęście, udało mi się do niego dobiec szybciej.
-Aurora. Powinien był się domyślić – westchnął, przeczesując włosy dłonią. –Zbyt dobrze się trzymałaś.
-Piłam piwo z wczoraj –burknęłam, nie wierząc w to, czego się właśnie dowiedziałam.
-Och, to wszystko wyjaśnia – szepnął, intensywnie nad czymś myśląc. –Ale i tak nie przeszkodzisz mi w planie. Jesteś tu sama – zakpił, rozglądając dookoła. –Jeśli nie chcesz również zginąć, wracaj do domku i udawaj że nic nie widziałaś, a ja zapomnę o wszystkim – zagroził mi, z powrotem podchodząc do Charlie.
-Zaczekaj! – pisnęłam, wyciągając przed siebie broń i celując do niej w chłopaka. Sądziłam że się przestraszy, ale się pomyliłam.
-Pożegnaj się ze swoją koleżanką – rzucił, ignorując mnie, po czym wyciągnął zza szlufki materiał, w którym znajdował się nóż. Kolejna broń? To żart czy on naprawdę aż tak się przygotował? Był gotowy na każdy scenariusz. Oszalał.
-Uspokój się, Oskar – poprosiłam błagalnie.
-Ucieczka nic ci nie da – zaczął, zwracając się do Ward, która zaczęła się cofać, zbliżając do granicy z wodą. Doskonale słyszałam jej rozpaczliwy szloch. –Jak myślisz, Aurora, ile razy muszę wbić ten cholerny nóż w jej brzuch, by zabić ją i tego cholernego bachora? – zapytał z jadem, obejmując ją ramieniem i odwracając się do mnie przodem, a ja, pod wpływem chwili, nacisnęłam spust, sprawiając że wystrzelił prosto w jego głowę.
A potem nie pozostało nam nic innego jak upozorowanie samobójstwa, wiedząc, że więzienie jest dla gwałcicieli i psychopatów, a nie dziewczyny, takiej ja.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro