Pułkownik Hudson
Autor: Halz
- Najgorszy w życiu jest niepokój. To brak stabilności i zachwiane poczucie bezpieczeństwa, odbierają nam dziecięcą radość i na wieki oszpecają traumą. Śmierć jest następstwem strachu. Jeśli nie jesteś wystarczająco silny, by stawić czoła napotykanym przeszkodom - giniesz. Tego właśnie nauczył mnie Richard Christian Murphy. By przezwyciężać swoje demony. Wychodzić im naprzeciw i zjadać na śniadanie, niczym najpyszniejsze tosty z serem - gromki śmiech rozniósł się po sali, co wywołało niemały uśmiech wzruszenia na twarzy brunetki. Łzy zaświeciły w jej oczach. Zacisnęła mocniej swoją szczękę, ściskając w dłoniach poplamioną przez błoto kartkę. - Generale - gardło zacisnęło się jej boleśnie, odbierając na chwilę mowę. Kosmyk grzywki wyślizgnął się z ciasnego koka, opadając na czoło. - To był zaszczyt z wami pracować - zasalutowała. Głośne wiwaty, pogwizdywania, a także fala braw spowodowała, że po policzku, byłego już dowódcy jednostki wojskowej, spłynęła szczera łza.
- Pozwolisz, że wydam swoją ostatnią komendę - mężczyzna zerknął na kobietę, uśmiechając się na własne słowa. - Spocznij, pułkowniku Hudson - wymienili się dyskretnymi spojrzeniami. - Chciałbym powiedzieć parę słów od siebie - odchrząknął, spoglądając na odznaki wczepione w swój mundur. - Czterdzieści jeden lat służyłem w wojsku. Prawie drugie tyle spędziłem na kształceniu się na dobrego dowódcę. Mam nadzieję, że właśnie takiego mnie zapamiętacie. Trochę szalonego... - uśmiechnął się, wspominając swoje początki. - ...nieraz gburowatego, ale odpowiedzialnego i wiernego kompana, z którym razem broniliście murów tego państwa - przełknął ślinę, oblizując spierzchnięte usta. - Gdy byłem małym smykiem, moja mama dała mi zawieszkę w postaci wilka. Mam ją ze sobą do dziś - wyciągnął brzęczące klucze z kieszeni marynarki. Uniósł dłoń do góry. - Jest symbolem walki, którą przebyłem, by móc teraz, tutaj z wami stać. Spędziliśmy razem piękne chwile. Pełne wzruszeń, szczęścia i uśmiechu. Po prawdzie nie zawsze było tak kolorowo - podwinął materiał nogawki, odsłaniając protezę, która zdobiła jego nogę od kolana w dół. - Ale na tym właśnie polega życie. By docenić te dobre chwile, nieraz musimy przejść przez najgorsze piekło. Mam tylko nadzieję, że moja kolejna misja pod tytułem emerytura, przyniesie mi równie dużo radości, co wam przyszła służba - zakończył z głośnym wydechem. Został nagrodzony falą braw, które nie ucichły nawet po wręczeniu zasłużonych nagród.
Trzydziestodwuletnia Judith Hudson opuściła namiot, w którym właśnie rozpoczęła się kolacja pożegnalna jej przełożonego. Nie chciała po sobie pokazywać, jak bardzo wpłynęła na nią ta chwila. Mężczyzna, który zastępował jej ojca przez ostatnie sześć lat, właśnie odchodził z szeregów. Na dobre.
Jednak cieszyła się jego szczęściem. Po długich, wymęczających latach służby, zasługiwał w końcu na odpoczynek. Była pewna, że Alexandra - żona generała Murphyego, już przygotowywała jego ulubioną pieczeń, by uczcić powrót męża do domu. Pochłaniała ją ciekawość, jak u licha, uda się wiecznie żywemu i spragnionemu nowych doznań Richardowi, wymienić strzelbę na domowe papcie, a codzienną musztrę na jogging dla seniorów.
- Nie bawiłam się tak dobrze, od czasów mojej osiemnastki - mruknęła Peny, zakopując głowę w pościeli. Czknęła pijacko, przymykając powieki. - Rick wie co dobre - mruknęła, jeszcze zanim jej ozdobiona czarnymi lokami głowa przykleiła się od poduszki na dobre, a z lekko uchylonych ust poleciała ślinka.
Judi skrzyżowała ramiona za głową, wpatrując się w ciemny sufit. Przez jej owalną twarz przemknął cień uśmiechu, gdy usłyszała znienawidzone przez siwowłosego przezwisko. Była pewna, że będzie jej brakowało tej krzywej miny, którą obdarzał każdego, gdy zwracał się do niego w ten sposób. Westchnęła, zanim jej powieki opadły z wycieczenia i nadmiaru emocji.
---
Głośny stukot kuloodpornych drzwi schronu, w którym znajdowała się dwójka przyjaciółek, wybiła je obie ze snu. Penelope podskoczyła w miejscu na przerażający dźwięk, zlatując z łóżka. Jęknęła, gdy jej głowa obiła się o zimną i twardą podłogą.
- Co jest? - mruknęła pod nosem, rozmasowując obitą potylice. Jej czaszka pulsowała sama w sobie, a suchość w ustach utwierdziły ją we własnym przekonaniu. - Cholera mam kaca - stwierdziła z niedowierzaniem w głosie.
- Na twoim miejscu nie byłabym taka zaskoczona - wtrąciła Judith, wkładając na siebie mundur. Była w o wiele lepszym stanie, niż jej partnerka, chociaż również skusiła się na lampkę alkoholu poprzedniego wieczora. Zapinała właśnie guziki prawego rękawa, gdy czarnowłosej udało się wydostać z kokonu pościeli. - Po takich mieszankach - nawiązała do drinków, które mieszała na oślep, testując powstałe smaki.
- Tak, ale po każdej wypiłam szklankę wody niegazowanej - a przynajmniej po niektórych - pragnęła dodać. - W internecie było napisane, że to ma pomóc - skrzywiła się, gdy każdy dźwięk docierał do niej z podwojoną mocą. - Jebani oszuści - skrzywiła się z niesmakiem, po czym skierowała się do łazienki na poranną toaletę. W tym samym czasie Hudson zdążyła spiąć swoje włosy w ulizaną kitkę tuż nad karkiem. Grzywkę przypięła wsuwkami. Ta fryzura zdecydowanie była jej ulubioną. Włosy nie plątały się jej przed twarzą, ograniczając pole widzenia, a także łatwiej było jej założyć hełm, który stanowił nieodłączny element pracy, którą wykonywała.
Nie czekając na swoją przyjaciółkę, pognała do wyjścia. Każdego ranka na jej barkach spoczywało odpowiedzialne zadanie, jakim był patrolujący lot. Oblecenie okolic bunkrów od wybrzeża rzeki, po granice stacjonującego na północy Afganistanu wojska, miało na celu zwiększenie bezpieczeństwa amerykańskich żołnierzy, a także zniwelowanie ataku z zaskoczenia.
Weszła do hali, w której przetrzymywane były odrzutowce. Zabrała z półki walizkę ze sprzętem. Zanim jednak założyła ochronne okulary, oraz słuchawki w przejściu do głównego hangaru drogę zastąpił jej Stanley - mechanik.
- Co ty tutaj robisz? - zmarszczył krzaczaste brwi. Na jego czole pojawiła się nieatrakcyjna bruzda, a w kącikach oczu zakwitły kurze łapki. Wytarł brudne od smaru dłonie w brązowy kombinezon.
- A co innego miałabym robić? - zapytała ironicznie. - Lecę na obchód - wyminęła staruszka, pociągając za klamkę w drzwiach. Jej usta rozchyliły się, a dłoń zadrżała niebezpiecznie. Mrugnęła kilkukrotnie, jakby miało to sprawić, że nowiusieńki Lockheed SR-71 cudownie pojawi się z powrotem na swoim miejscu. Odetchnęła głęboko, w myślach licząc do trzech. - Gdzie jest mój samolot? - palce brunetki mocniej zacisnęły się na hełmie, który trzymała w lewej dłoni. Pusty, objęty głos odbił się echem hangarze.
- Myślałem, że wiesz - odwróciła się na pięcie ze skwaszoną miną. Zmrużyła oczy, lustrując mężczyznę bacznym spojrzeniem.
- Wiem, co? - jej rozcięta brew powędrowała do góry.
- Nowy generał zażądał zmiany. Od dzisiaj ćwiczysz z nowicjuszami.
Musiała dać sobie chwilę na przyswojenie jego słów.
- Zdegradował mnie? - zapytała z niedowierzaniem. Z nowicjuszami. Z nowicjuszami. Te słowa bębniły w jej głowie, rażąc, niczym neonowy napis. - Jestem pierdolonym pułkownikiem. Nie może tak po prostu zrzucić mnie ze stołka - sześć ciężkich lat pracowała na ten tytuł. Należał jej się równie mocno, jak bezdomnemu psu buda.
- Sam chce ocenić wasze umiejętności. Wtedy będzie przyporządkowywał was do odpowiednich stanowisk - kobieta cofnęła się o krok, jakby ktoś uderzył ją w twarz. Pokręciła głową z niedowierzaniem, prychając pod nosem.
- Kto za mnie poleciał? - dociekała.
- Nie sądzę, że chcesz o tym wiedzieć - zerknął na nią z rezerwą. Na te słowa błękitnooka zmrużyła oczy.
- Mów - poleciła, zaplatając dłonie na piersi.
- Kol - drugi, niemy cios został właśnie wymierzony w jej policzek. Miała ochotę zaśmiać się ironicznie.
- Chcesz mi powiedzieć... - zaczęła spokojnie, chcąc upewnić się, czy aby na pewno niczego nie przekręciła - ...że Peterson, właśnie w tej chwili, leci sobie gdzieś tam... - wskazała na niebo - ...moim... - podkreśliła dosadnie ostatnie słowo - ...samolotem? Nie wiedząc nawet, co to jest przepustnica i do czego służy?
- Mówiłem ci - wtrącił, wzruszając ramionami. - Czasami lepiej żyje się z niewiedzą.
Pieprzony seksista - skomentowała w myślach, zagryzając dolną wargę do krwi. Próbowała opanować obelgi w stronę jej szefa do minimum, co wcale nie było takie łatwe. Zaistniała sytuacja doprowadzała ją do białej gorączki.
- Wiesz, gdzie znajdę generała? - pragnęła w tempie natychmiastowym się z nim rozmówić.
- Sędziuje na egzaminach - zmarszczyła czoło.
- Przecież są dopiero za półtora miesiąca - wypomniała.
- Sprawnościowe, a i owszem - zgodził się. - Ale dowódca zarządził wielki test, w którym wytypuje swojego następce - wyjaśnił. Zaraz jednak ugryzł się w język, widząc, jak kobieta przed nim niemal kipi ze złości. Cała ta sytuacja wydawała się dla niej absurdalna. Jaką ważność miał zatem jej tytuł, jeśli ot, tak można było go odbierać, bez większego powodu?
- Miło mi się z tobą rozmawiało Stanley. Jednak muszę już iść. Wybaczysz mi? - zakończyła tę rozmowę z fałszywym uśmiechem na ustach. Mężczyzna jeszcze długo po jej wyjściu wpatrywał się w pokrywę zamkniętych drzwi. Znał porywczy temperament dziewczyny i modlił się, by nie zwiódł on jej na złą drogę.
W tym samym czasie brunetka przemierzała główny dziedziniec szybkim, zdeterminowanym krokiem. Złość wymieszana z zawodem i frustracją stanowiły niebezpieczną mieszankę, która krążyła w jej żyłach. Jej drobne pięści zacisnęły się, reprezentując niezadowolenie. Paznokcie wbijały się w wewnętrzną skórę jej dłoni, pozostawiając po sobie małe, krwawiące rany.
Przeszła przez środek miasta, kierując się w stronę łąki, na której co rano ćwiczyli rezerwowi. Już z daleka mogła dostrzec porozstawiane po całej długości polany przeszkody.
Przeszła obok kolejki, którą zapełniali jej koledzy. Rozpoznała kilka znajomych twarzy. Szczerze zdziwiła się, widząc pomiędzy nimi takie osobistości, jak major Joel Evans, czy kapitan Antonio Tenye, którzy stanowili dwójkę najsilniejszych charakterów, jakie posiadał jej oddział.
Wysunęła się na sam przód, zastępując drogę następnemu kandydatowi tego testu. Zaplotła dłonie na piersi, przerzucając ciężar ciała na prawe biodro. Zasznurowała usta, unosząc podbródek. Skupiała na sobie uwagę wszystkich zebranych. Również jego. Nowego generała w ich szeregach.
Mężczyzna uniósł głowę do góry, gdy na dany przez niego znak - głośne gwizdnięcie, nikt nie ruszył. Zerknął pustym wzrokiem na początek kolejki. Westchnął, jakby spodziewając się takiego zachowania. Z ociąganiem wstał z krzesła. Nieśpiesznie wyłączył stoper, odkładając go na stolik. Gwizdek wypadł z jego ust, uderzając w twardą jak skała pierś. Ani razu nie zdjął spojrzenia z kobiety, która stała za opóźnieniem całej akcji.
Ruszył wolnym krokiem, zatrzymując się niespełna sześć stóp od czubków jej butów. Słońce okalające jego mocno wyrysowaną twarz pozwoliło Judi w pełni ocenić z kim ma do czynienia. Nadęty dupek z przerośniętym ego, który myśli, że dzięki swojej oszałamiającej urodzie i wysokiej pozycji jest w stanie dopiąć swego w każdej kwestii. Czerpie z tego energię, którą podbudowuje swój testosteron - opinię, którą wystawiła, wydawała się być ostateczna. Wątpiła, że cokolwiek mogłoby ją kiedyś zmienić. Takich, jak on, trzeba było trzymać na krótkiej smyczy.
- Co myślisz, że robisz, degradując wszystkich do tej samej rangi - wysyczała, a w jej tęczówkach zaświeciły iskierki oburzenia. Kruczowłosy nie pozostawał jej dłużny. Już po pierwszych słowach, jakie wygłosiła, zbudował o niej renomę. Nadęta, zbyt pewna swoich racji panienka, której dawno nikt dobrze nie przeleciał. Najzwyczajniej w świecie brakowało w jej życiu kutasa, który wyperswadowałby z jej główki myśli o zgrywaniu bohaterki narodu.
- Biorąc pod uwagę statystyki poległych w ostatnim miesiącu... - zaczął pewnym siebie tonem. Niski tembr jego głosu idealnie pasował do masywnej postaci, jaką reprezentował. - ...myślę, że ratuję wam tyłki - słowa te ociekały kpiną.
- Dobrze sobie radziliśmy bez tej całej maskarady - zrobiła duży krok w jego stronę, pokazując tym samym, że wcale nie zamierza mu ulegać, jak pozostali.
- Dobrze? - zakpił, również przysuwając się w jej stronę. Stali naprzeciw siebie, dzieliły ich zaledwie cale. Oboje emanowali silną aurą. Przez chwilę wymieniali się ostrymi spojrzeniami. - Dwie przegrane bitwy, czterdzieści jeden ofiar i odebrany teren na wschodzie - wyrecytował, jakby znając te słowa na pamięć. Jak gdyby uczył się ich całą noc, by teraz móc wygarnąć je brunetce, naśmiewając się z niej na oczach całego oddziału. - Zmierzają wymienić was na nowe jednostki. Jak myślisz, co się wtedy stanie? - uniósł brew, spoglądając na kobietę bez krzty emocji. - Tytuł szeregowego będzie twoim jebanym marzeniem - powieka nie zadrżała mu ani na chwile podczas tego intensywnego kontaktu wzrokowego. - Potrzebujecie kogoś, kto wyciągnie was z tego gówna i poprowadzi do wygranej.
Znalazł się pierdolony bohater - wykrzyczała wewnątrz siebie. Starała się skupić własne myśli na czymś pożytecznym. Musiała działać strategicznie. Nie mogła tak po prostu wyrazić na głos wszystkich epitetów, którymi w obecnej chwili chciała go uraczyć. Wiedziała, że takie znieważenie mogłoby ponieść za sobą spore konsekwencje. Już teraz narażała się na kłopoty.
- Muszę cię zasmucić... - przerwał jej, uśmiechając się z wyższością.
- Generale Maxwell - polecił. Znieruchomiała. - Zwracaj się do mnie generale Maxwell.
Myślała, że eksploduje od nadmiaru emocji, jakie nią targały. Obiekt jej nienawiści wydawał się jednak świetnie bawić. Był widocznie rozbawiony zaistniałą sytuacją i aż nadto uradowany użyciem swojej pozycji przeciwko niej.
- Bardzo mi przykro, że rujnuje pańskie marzenia... - zawahała się - ...generale Maxwell - postarała się, aby poziom jadu w jej głosie był wystarczająco wysoki. - Być może tam, skąd pochodzisz, możesz bezkarnie łamać prawo, ale tutaj tak to nie działa - uśmiechnęła się, gdy do jej głowy wpadł pomysł. - Co powiecie na głosowanie - odwróciła się do zebranych. - Kto jest za pomysłem generała... - pozwoliła sobie na wywrócenie oczami, podczas wymawiania jego nazwiska, gdyż nie był w stanie dostrzec teraz mimiki jej twarzy - ...by zrujnować wszystko to, co zbudował do tej pory emerytowany dowódca Richard Murphy - dobrze wiedziała, że posłużyła się jedną z technik manipulacji. Próbowała wpłynąć na uczucia odbiorcy, by wygrać to głosowanie i utrzeć nosa uwierającemu jej wojenne serce mężczyźnie. - By podzielić nas według jakiegoś głupiego testu. Nie zważając na lata przygotowań, wyrzeczeń i ciężkiej pracy, która zaprowadziła nas tutaj, gdzie jesteśmy, niech podniesie rękę - ludzie zaczęli patrzeć po sobie zdezorientowani. Działała na nich presja otoczenia, a także stres, związany z bacznym okiem nowego przywódcy, który już zdążył wzbudzić w nich respekt. W końcu pierwsza dłoń wzbiła się w powietrze, a za nią kolejne. Z każdą kolejną sekundą serce Judi zdawało się bić coraz wolniej. Zacisnęła wargi w jedną linię.
- A kto jest za pomysłem byłego... - mężczyzna wychylił się zza jej prawego ramienia. Pozwolił sobie podkreślić ostatni wyraz, by dogłębniej zranić, działającą mu na nerwy brunetkę. - ...pułkownika, by trzymać się przestarzałych zasad, które od dawna nie przynoszą pozytywnych rezultatów? - czuła na sobie jego spojrzenie. Nie była jednak w stanie go odwzajemnić.
- Ja - odezwał się cichy głos. Judith zerknęła w stronę tłumu, który rozstąpił się na dwie części. Jedna dłoń zawisła w górze. Należała ona do Peny. Jak na dobrą przyjaciółkę przystało, trzymała stronę swojej kompanki. Uczucie ciepła chwyciło niebieskooką za serce.
- Ktoś jeszcze? - niestety nikt więcej nie pokusił się, o stanięcie po stroni dziewczyny. - Jak smakuje porażka, panno Hudson? - generał nachylił się nad jej uchem. Ciepły oddech owiał jej ucho, powodując delikatny prąd, który przeszył jej ciało. - Czy tak gorzko, jak to opisują?
Postanowiła zgrywać niewzruszoną. W końcu nie pierwszy raz znalazła się w sytuacji, kiedy ktoś z niej drwił. Uśmiechnęła się zwycięsko, przekręcając głowę w prawo. Czubek jej nosa niemal zetknął się z policzkiem mężczyzny, gdy spojrzała w jego stalowe tęczówki, przepełnione rozbawieniem.
- To jeszcze nie koniec. Odwołam się do ministra.
- Możesz go ode mnie pozdrowić - złapała aluzje, jaką posłał w jej stronę. Miał znajomości. Jednak brakowało mu pewnej cechy, którą przez lata Judi zdołała doprowadzić w sobie do perfekcji - zawziętość. Wrodzona upartość i wysokie ambicje powodowały, że się nie poddawała. Nigdy. I teraz też nie zamierzała tego zrobić.
---
Jęknęła przeciągle, drąc następną kartkę. Kilka ostatnich godzin spędziła na próbie napisania ujmującego listu, który wpłynąłby odpowiednio na zarząd. Problem leżał w tym, że pomysł Maxwella wydawał się - dla kogoś z góry, mądry i dopracowany. Skoro coś nie przynosi korzyści, należało to zmienić. Czasami potrzeba było do tego niekonwencjonalnego sposobu, ale liczył się efekt końcowy. A tego właśnie oczekiwali od oddziału. Rezultatów. Z racji, że w ostatnich miesiącach nie były one zadowalające, postanowili pokusić się o radykalne kroki.
Drzwi do pokoju otworzyły się z hukiem. Do środka weszła przepocona Penelope. Zdjęła z siebie mokrą bluzkę, pozostając w samym staniku. Od razu rzuciła się na łóżko, padając ze zmęczenia.
- Ominął cię jakże intensywny trening siłowy - mruknęła, próbując nawiązać jakąś rozmowę. Judi przytaknęła, niespecjalnie słuchając tego, co ma do powiedzenia. Była skupiona na własnej misji. - Generał wydał rozkaz. Każdy, kto nie stawił się dzisiaj na ćwiczeniach, obejmuje wartę na zmywaku.
Cudownie - zakpiła kobieta. Ścisnęła nasadę swojego nosa. Z pułkownika awansowała na pomywacza. Życie było naprawdę niesprawiedliwe.
- Co robisz? - ciągnęła przyjaciółka, podciągając się na łokciach. Zerknęła na biurko, na którym walały się pogniecione kartki papieru.
- Piszę list - odparła Judi, przygryzając końcówkę od długopisu.
- Nie żartowałaś z tym odwołaniem? - choć pytanie było zadane czysto retorycznie, postanowiła na nie odpowiedzieć.
- Postanowiłam napisać do departamentu. Może coś zaradzą na to, co się tutaj wyprawia - nabazgrała kilka pierwszych liter. Krzyknęła oburzona, gdy ciemnowłosa wyrwała kartkę z jej rąk, czytając zapiski. Wyciągnęła dłoń, by odebrać swoją własność, gdy przyjaciółka porwała papier na strzępy.
- Co ty robisz? - zapytała oburzona, wstając z krzesła.
- To, co muszę - wzruszyła ramionami. - Wpadniesz w niezłe tarapaty, jeżeli to wyślesz.
- Niby z jakiego względu? - pokręciła głową. Zielonooka westchnęła, a jej dłonie opały do boków, gdy fragmenty kartki wylądowały na podłodze.
- Wiesz, kto pół roku temu objął to stanowisko? - zapytała. Judith pokręciła głową. - James Maxwell - to dlatego to nazwisko wydawało jej się tak znajome - pomyślała. Opadła na fotel, wzdychając ze zrezygnowaniem. W takich okolicznościach żaden list nie miał większego sensu.
- To jego ojciec? - upewniła się. Skinienie ciemnoskórej było niczym ostatni gwóźdź do trumny.
- Cholera - przygryzła dolną wargę, odchylając się w tył. Znajdowała się na przegranej pozycji. - Co teraz?
- Obstawiam, że opcja podporządkuję się nowym rozporządzeniom i, jak na grzeczną dziewczynkę przystało, nie będę się wychylać, odpada? - upewniła się Peny, żartobliwie szturchając jej bok.
- Nawet o tym nie myśl - zagroziła, wystawiając do góry palec. - Trzeba się go jak najszybciej pozbyć. Zanim zamieni nas wszystkich w wierne pieski, które słuchają się posłusznie swojego pana, mając wyprany z myślenia mózg.
- Nie przesadzaj - Riley oparła się o blat za sobą, zaplatając dłonie na piersi. - Nie wydaje się taki zły. A poza tym ma sześciopak - przygryzła paznokieć, błądząc po pomieszczeniu rozmarzonym wzrokiem.
- Tak, to idealny powód, dlaczego powinnyśmy mu odpuścić. Nie zastanawiałaś się może kiedyś nad prawem? Świetnie sprawdziłabyś się w roli prawnika - zażartowała, choć w głębi duszy musiała przyznać, że generał Johnatan Maxwell niezaprzeczalnie należał do przystojnych mężczyzn. Postawny z obezwładniającym spojrzeniem. Już na polanie mogła poczuć, jak nad nią górował - nie tylko fizycznie. Zdawał się być wyższy od niej co najmniej o głowę, chociaż Judi należała do wysokich kobiet. Wierzyła w teorię kraty na jego brzuchu. Mogła zauważyć bowiem, jak mięśnie przemieszczały się pod jego skórą przy każdym ruchu. Oznaczało to, że albo był wielkim fanem siłowni albo brał sterydy. W to drugie szczerze wątpiła. Nie dało się przecież otrzymać tytułu generała, oszukując dziecinnymi sztuczkami. Do tego ta lekko przydługa, hebanowa grzywka, która opadała na jego czoło. Aż się prosiła, by ktoś zatopił w niej swoje palce. Fetysz grubych brwi podrzucał jej sprośne myśli, gdy wracała wspomnieniami do jego twarzy. Wróciła wspomnieniami do ich porannej rozmowy. To, jak stalowe tęczówki przenikały jej ciało, a pulchne wargi wypowiadały słowa skierowane tylko do niej. To, jak nachylał się nad jej uchem, szepcząc. Dodatkowo ta zarysowana brodą szczęka. I zapach. Obezwładniający zapach perfum, które stosował. Był przystojny. Nawet bardzo. Ale jego gburowate nastawienie i arogancja wydawały się zaniżać te standardy. Był totalnym fiutem z seksownym spojrzeniem. A to najgorsze ze wszystkich istniejących połączeń.
- Co powiesz na zemstę? - ten pomysł zdawał się zadowalać wojowniczą stronę kobiety.
- Nareszcie gadasz do rzeczy - nachyliła się w kierunku przyjaciółki.
- Za dwa tygodnie odbędzie się wielki turniej, w którym Maxwell wybierze swojego zastępcę...
- Myślałam, że był dzisiaj - wtrąciła.
- Generał kategoryzuje nowych i dręczy resztę, by pokazali coś więcej, niż papierek ukończenia roku na służbie - wywróciła oczami. - Nadal nie znalazł godnego sobie przeciwnika, który zdołałby go pokonać, więc dał nam więcej czasu - grymas podekscytowania przeleciał przez twarz Judith, gdy tylko wyobraziła sobie, jak uciera nos swojemu przełożonemu. Gdyby tylko wygrała... Mogłaby odzyskać tytuł, zyskać respekt wobec swojej osoby i upokorzyć szefa.
Wstała, wyciągając dłoń w stronę swojej wspólniczki.
- A więc operację zgnieść Maxwella na kwaśne jabłko uważam za otwartą.
---
Wiwaty wezbrały na sile, gdy biała flaga zawisła w powietrzu. Dwoje przeciwników zerknęło na siebie po raz ostatni. Oboje byli pewni swoich umiejętności. W ich żyłach krążyła adrenalina, która potęgowała chęć rywalizacji.
- Połamania nóg - kąciki ust uformowały się w cwaniackim łuku, gdy mężczyzna podskoczył kilka razy w miejscu w celu rozgrzania.
- Wzajemnie - Judi pochyliła swoje ciało do dołu, dotykając palcami lewą stopę.
Ostatnie dni były dla niej mordercze. Jeszcze nigdy w życiu nie trenowała tak dużo. Codzienne, często podwojone treningi wykańczały ją do cna. Miała nadzieję, że to ile serca i ducha walki włożyła w swoje przygotowania, zaowocuje na dwu milowym torze.
- Start! - strzał z pistoletu rozpoczął bitwę o wszystko.
Ruszyli równo. Pierwsze sześć set stóp stanowiło czystą rozgrzewkę. Małe pagórki ustawione z desek były jedynie iskrą w piekle, które czekało na nich za najbliższym zakrętem.
Bez większego problemu pokonali klaustrofobiczne wąski tunel. Błyskawicznie uporali się z przejściem nad wąwozem, posiłkując się jedynie siłą własnych rąk. Jako pierwszy od liny oderwał się generał.
Dobiegł do stanowiska z bronią. Wymierzał swój pierwszy strzał w stronę puszek, gdy Judith przeładowywała karabin. To była jej chwila. As wyciągnięty z rękawa, który miał zapewnić jej zwycięstwo. Dziewczyna była bowiem najlepszym strzelcem, jakie widziało to miasto. Nigdy nie pudłowała.
Wystarczyły zaledwie cztery pociski, by zestrzelić puszki po jej stronie. I to w sam środek.
Uśmiechnęła się triumfująco, zerkając w stronę swojego kompana.
- Musi szef działać z większym wyczuciem - poleciła. W przypływie energii mrugnęła w jego stronę.
Na nieszczęście Judith jedną z dyscyplin zawartych w turnieju okazało się pływanie. Mimo kilku lat spędzonych na lekcjach, jakie odbyła za młodu, nadal nie była wystarczająco dobra. Przewaga czasowa, jaką udało jej się zdobyć nad przeciwnikiem, wydawała się w tej chwili zbyt mała.
Spięła wszystkie mięśnie, machając rękoma najszybciej, jak tylko była w stanie. Od drugiego brzegu rzeki dzieliło ją niecałe sto stóp. Zadania nie ułatwiał również szybki nurt.
Instynktownie schyliła się, gdy wzburzona fala uderzyła w jej ciało. Wstrzymała powietrze, próbując na powrót wypłynąć na powierzchnię. Jej ciałem zawładnął paniczny strach, gdy działania nie dawały pozytywnych rezultatów. Wpadła w wir, który pociągał ją na samo dno. Z tyłu głowy przemknęła jej myśl. Krótkie wspomnienie, jak należy się zachować w takich sytuacjach. Powinna oddać się, pozwolić, by nurt zabrał ją na samo dno, a następnie odbić się od niego pod kątem. Więc dlaczego nie była w stanie zastosować się do tej myśli? Machała nieudolnie kończynami, powoli opadając z sił. Jej płuca zalała lodowata woda w tym samym momencie, w którym męska dłoń owinęła się wokół jej tali. Johnatan Maxwell zdołał uporać się już z poprzednim zadaniem. Gdy tylko zauważył topiącą się w rzece brunetkę, nie wahając się ani chwili, wskoczył do wody. Działał intuicyjnie. Jako generał zaprogramowany był na pomoc innym. Ta sytuacja nie wydawała się bardziej różnić od innych misji ratunkowych, jakie przeprowadzał. A jednak. Jego czynami nie tyle, ile kierował rozsądek i poczucie odpowiedzialności za swoich ludzi, co czysta troska o życie upierdliwej kobiety. Przez ostatnie dwa tygodnie zdążył zaobserwować, z jakim zapałem podchodzi do swojego zadania. Zaimponowała mu.
Wyciągnął ciało Hudson na brzeg, klękając przy jej nieprzytomnym ciele. Jego dłonie objęły nieco pyzatą twarz brunetki.
- Judith - poklepał zimny policzek, starając się ocucić rywalkę. - No dalej - jęknął pod nosem, mocniej potrząsając jej zwiotczałym ciałem. Zdecydował się na dwa głębokie wdechy, które wpompował w jej usta. - Judi - pokusił się o zdrobnienie, które kiedyś usłyszał z ust jej przyjaciółki. Już miał przystępować do uciskania jej klatki piersiowej, gdy spomiędzy warg dziewczyny wypłynęła, zalegająca do tej pory w płucach, woda. Kaszlnęła, otwierając powieki. Mężczyzna odetchnął z ulgą, pomagając jej podnieść się do siadu. Zerknął przed siebie. Do mety zostało im zaledwie osiemset pięćdziesiąt stóp.
Uniósł więc poszkodowaną. Dziewczyna automatycznie zaplotła dłonie na jego karku. Pozwoliła sobie przytulić policzek do klatki piersiowej, która emitowała przyjemne ciepło.
Zebrani na mecie zamarli w bezruchu, dostrzegając dwójkę zawodników. Niektórzy - jak na przykład Penelope Kimberly Riley, wyrwali się do przodu, biegnąc na ratunek. Inni, zapewne zbyt zaskoczeni, wstrzymywali oddechy, czekając na rozwinięcie sytuacji.
- Co się stało? - Peny zerknęła na osłabioną lokatorkę. Jej mina przedstawiała czyste zatroskanie.
- Topiła się w rzece - odmówił pomocy, twierdząc, że sam doniesie brunetkę do namiotu lekarza. Wolał osobiście zadbać o jej bezpieczeństwo, jak na odpowiedzialnego generała przystało. A przynajmniej to cały czas sobie wmawiał.
- Co do cholery właśnie się tutaj wydarzyło? - całą sytuację skomentował Joel. Jego oczy rozszerzyły się do średnicy dojrzałej śliwki, gdy wpatrywał się w oddalającego dowódcę.
- Nie mam zielonego pojęcia - pokręciła głową ciemnowłosa.
---
Po krótkim przebadaniu, szerszym wywiadzie i setką zapewnień o swoim dobrym samopoczuciu, jakimi zbywała lekarzy Judi, wreszcie mogła powrócić do swojego pokoju. Opadła na łóżko, przymykając powieki ze zmęczenia. O ile jej ciało nie wymagało regeneracji, jaką zapewniał sen, jej psychika ewidentnie potrzebowała chwili, by odsapnąć.
Nie była pewna, czy udało jej się usnąć choć na chwilę, ale z błogiego stanu, wybudziło ją pukanie do drzwi.
Leniwym krokiem przemierzyła pokój na wskroś. Ziewnęła, zanim pociągnęła za klamkę. Wyprostowała się automatycznie, widząc, kim jest jej gość.
- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam - oznajmił generał, po czym wszedł do środka bez pytania.
- Spałam - słowa, którymi go uraczyła, zdawały się brzmieć opryskliwiej, niż w jej myślach. - To znaczy... dopiero się kładłam - raz mogła pofatygować się o odrobinę uprzejmości w jego stronę, zwłaszcza że niespełna dwie godziny temu uratował jej życie.
Zerknął na nią, formując usta w przyjacielskim uśmiechu. - Przyszedłem sprawdzić, jak się czujesz oraz poinformować cię, że jutro masz wolne. Ktoś inny zastąpi cię na obchodzie - zaplótł palce na lędźwiach.
- Nie potrzebuję dodatkowego dnia wol... - zamilkła się, w myślach jeszcze raz przetwarzając jego słowa. - Mógłby generał powtórzyć? - poprosiła. Chciała upewnić się, czy słuch nie płatał jej figli.
- Nie chce cię jutro widzieć w kokpicie, pułkowniku Hudson - uchyliła usta, mrugając z niedowierzaniem.
- Ale przecież nie ukończyliśmy turnieju - pokręciła głową.
- Mylisz się Judith - dłonie wsunął do kieszeni swoich wojskowych spodni. Uśmiechnął się z rezerwą. - Przekroczyliśmy metę. Razem - podkreślił. - Zdaje się, że mamy remis - w jej głowie śmignął widok jej samej, niesionej w ramionach swojego dowódcy. Była święcie przekonana, że Johnatan wystąpi o ponowienie wyścigu. W najśmielszych snach nie spodziewała się, że przystanie na remis.
Kąciki jej ust powędrowały do góry, rozciągając się w łuku. Endorfiny przejęły kontrole nad jej ciałem i nim zdążyła dokładnie przemyśleć swój następny ruch, rzuciła się mężczyźnie na szyję.
Ten wydawał się nieco zszokowany jej zachowaniem. Pozwolił jednak, by jego dłonie oplotły kobiecą talię, przyciągając do swojej piersi. Oparł brodę na czubku jej głowy. Minęło sporo czasu od kiedy po raz ostatni się do kogoś przytulał. Ostatnie wspomnienie z tym związane budziły w nim traumatyczne emocje. Równe dwa lata temu w szpitalu w samym sercu Nowego Orleanu ściskał swoją pięcioletnią już siostrę. Był to moment, na który wyczekiwali on i jego rodzina z utęsknieniem. Diagnoza. Czy mieli szanse na wygraną ze złośliwym nowotworem, który nieproszony zagościł się w jej mózgu? Niestety lekarze nie mieli dla nich dobrych wieści. Kilka dni później serce małej Rosalinde na zawsze stanęło, zabierając ze sobą cząstkę Johnatana. By zapomnieć, wyjechał z kraju i wstąpił do patrolu wojsk afganistańskich.
- Dziękuję... - brunetka odsunęła się od niego delikatnie, zapanowawszy nad własnymi emocjami. - ...za uratowanie mi życia.
Mężczyzna skinął głową, przyglądając jej się z bliska. Moment, w którym rzucił się do lodowatej wody na pomoc nieporadnej niebieskookiej, zdawał się oddziaływać na nich oboje. Poczuli nieprzemożoną chęć przebywania ze sobą.
Wzrok Johna zjechał na jej pełne wargi w tym samym momencie, w którym dłoń Judith spoczęła na jego torsie. Przez chwilę wpatrywali się w siebie bez słowa, jakby wymieniając własne myśli. Iskierki wybuchły między nimi, gdy zderzyli się ciałami, a ich usta zamknęły się w namiętnym pocałunku. Ich umysły szalały, a rozsądek odszedł w niepamięć. Plecy Judi zderzyły się ze ścianą. Zdając się na intuicję, podskoczyła, owijając swoje nogi wokół bioder chłopaka, który jedną ręką przytrzymywał ciężar jej ciała. Drugą natomiast zaczął rozpinać guziki koszuli, jaką miała na sobie. Dziewczyna jęknęła przeciągle, czując, jak mężczyzna zasypuje jej szyje mokrymi pocałunkami. Intensywność doznań, jakie przechwytywała, odbierały jej mowę.
Na oślep przenieśli się na łóżko. Jednoosobowy materac, z którego wystawały sprężyny, nie był spełnieniem marzeń, choć w tamtej chwili im to nie przeszkadzało.
Brunetka ściągnęła z siebie koszulę, odrzucając ją w tył. Zaraz w jej ślady poszła męska marynarka. Nachyliła się nad partnerem, składając drobne pocałunku wzdłuż jego mostku, aż po pępek. Złapała za skórzany pasek, którym przepasane miał spodnie. Szarpnięciem wyciągnęła go ze szlufek. Zerknęła wzrokiem pełnym pożądania w stronę mężczyzny. Zdobyli się na krótki pocałunek, zanim jej ciało zostało przyszpilone do materaca przez Johna. Palcami rozpiął biustonosz, by móc w łatwy sposób się go pozbyć. Przyszpilił nadgarstki Judi do materaca, unieruchamiając je. Jego pocałunki przeniosły się na jej dekolt. Dziewczyna wydała z siebie zduszone westchnienie, gdy wilgotny język bruneta zwinnie lawirował po skórze jej piersi, zostawiając za sobą kilka krwistych malinek. Okrążył jej brodawkę, zasysając zaróżowiony sutek. Drugą dłonią ściskał pełną pierś kobiety.
Pozbyli się reszty ubrań na rzecz potu, który otulił ich ciała, gdy wreszcie połączyli się ze sobą w szaleńczym akcie pożądania.
- Jesteś taka irytująca - sapnął, podpierając się na ramionach po obu stronach głowy brunetki. Pozwoliła sobie wpleść dłonie w jego włosy, ciągnąc za końcówki hebanowych kosmyków.
- I wice wersa - przymknęła oczy, czując, że zbliża się do krawędzi. Przeniosła swoje dłonie na policzki mężczyzny. Palcami kreśliła drogę od kości policzkowej po dolną wargę. Jej opuszki przyjemnie drażnił kilkutygodniowy zarost. Przyciągnęła jego twarz ku sobie w momencie, w którym spadła w otchłań przyjemności, zniewolona przez jego dotyk.
Wiedziała, że to, co robili, było złe. On także zdawał sobie z tego sprawę. I choć byli świadomi, że następnego dnia będą tego żałować, nie mogli powstrzymać, rosnącego między nimi nowego, nieznanego im dotąd uczucia, które pochłonęło ich do cna.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro