Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Przeznaczona

Autor: dopeformysoul


Biegła przez las cała zdyszana. Była już tak blisko, a jednocześnie tak daleko. Musiała się ukryć. Poruszała się jak w transie. Nogi same nadawały sobie tempo i kierunek. Jej umysł nie współpracował z ciałem. Była wyczerpana, gdyż przebiegła kilka kilometrów zupełnie na boso. Ubrana tylko w białą, aksamitną koszulę nocną. Na jej bladej lekko piegowatej skórze można było dostrzec gęsią skórkę. Noc ta wcale nie należała do ciepłych.

Jej celem był dom. Miejsce, w którym się wychowała. Miejsce, które opuściła w wieku trzynastu lat na rzecz bezpieczniejszego lokum. Bowiem dom, który powinnien być dla niej oazą spokoju i bezpieczeństwa, zniknął. Zniknął w momencie, kiedy to ona i jej matka zostały zaatakowane we własnych czterech ścianach.

Teraz nastolatka biegnąc w stronę miejsca, gdzie zastanie swoją matkę, nie potrafiła się skupić na niczym innym niż przetrwaniu. Tak bardzo pragnęła już tam dotrzeć i ostrzec swoją rodzicielkę przez niebezpieczeństwem.

Zostało jej zaledwie kilkaset metrów. Jednak z tych emocji nie zauważyła korzeni drzew na wydeptanej ścieżce. Rudowłosa potknęła się o wystającą część i runęła prosto w kałuże.

- Cholera - jęknęła zrezygnowana.

Teraz wyglądała jak tysiąc nieszczęść. Jednak w tym momencie nie obchodził ją wygląd. Wstała w ekspresowym tempie i dziękowała sobie, że nie upadła pod niewłaściwym kątem i niczego nie złamała.

Miała ochotę płakać ze szczęścia, gdy pomiędzy krzakami i koronami drzew ujrzała żółtą chatkę z brązowym dachem. Dom - pomyślała.

Zaledwie kilkanaście sekund zajęło jej dotarcie pod czerwone drzwi. Zastanawiała się czy ma zapukać w nie, czy może od razu wejść w głąb skromego mieszkanka.

Rozmyślanie uciekło na drugi plan, gdy usłyszała za sobą jakieś szmery. Adrenalina w jej ciele wzrosła do tego stopnia, że bez wachania wzięła do szczupłej dłoni siekierę. Tylko to miała pod ręką. Na jej ostrzu zauważyła krew. Dotknęła palcem cieczy i mogła śmiało stwierdzić, że jest świeża. Nie mogła należeć do jej matki, bo krew elfów kolorem przypomina stal. Ta na ostrzu narzędzia była szkarłatna.

Jednak nie myślała zbyt długo, ponieważ znów usłyszała dźwięki, które dochodziły zza krzaków. Wzmocniła ucisk na rączce siekiery i ruszyła w kierunku szmerów. Gdy była blisko, do jej nozdrzy dotarł bardzo nieprzyjemny zapach.

Oddychała płytko. Była zarówno przerażona, jak i ciekawa tego co zobaczy. Nastawiona była na najgorsze. Zatrzymała się za konarem drzewa i uniosła siekierę do góry. Wyszła i już miała się zamachnąć jednak, gdy zobaczyła co było powodem tych dźwięków, głośno odetchnęła z ulgą.

Nie chciała mieć już nikogo na sumieniu.

Opuściła rękę i podeszła bliżej. Śnieżnobiały kotek pochylał się nad martwym ciałem sarny, która miała ucietą głowę. No i sprawa wyjaśniona - pomyślała i spojrzała na przedmiot w jej ręku. Odłożyła siekierę na bok i odkleiła puszystą białą kulkę od pożywienia.

- Śnieżko, nie wiedziałam, że przestawiłaś się na mięso - dziewczyna uśmiechnęła się na widok jej zwierzaka. Nie widziała go odkąd wyjechała.

Pogłaskała zwierzę. Skrzywiła się jednak, gdy zobaczyła, że pyszczek kota był ubrudzony krwią.

Dziś, tej krwi widziała za dużo.

Wzięła do jednej ręki zwierzę, a do drugiej narzędzie zbrodni. Biedna sarenka. Ruszyła wreszcie w stronę drzwi. Gdy chwyciła za klamkę i miała ją nacisnąć; czerwona, drewniana płyta uchyliła się. Zza niej wychyliła się podstarzała elfka. Kobiety od razu wychwyciły swe spojrzenia.

- Eve?... Eve! Dziecko drogie, co ty tu robisz? - zapytała matka dziewiętnastoletniej Everly, która przed nią stała.

Everly zamiast odpowiedzieć na pytanie mamy, rzuciła się w jej ramiona. Zaskoczona elfka oplotła ją w żelazny uścisk.
Z matczynych oczu zaczęły płynąć słone łzy. Jednak te łzy różniły się od tych ludzkich. Bowiem elfie łzy błyszczały. Mieniły się na lekko niebieskawej skórze matki.

Odkleiły się od siebie i jeszcze raz spojrzały sobie w oczy. Kolory ich tęczówek były różne. Nawet nie podobne. Nie było to nic dziwnego zważywszy na to, że elfka, która stała w progu domu, nie była biologiczną matką Everly. Bo Everly była tylko człowiekiem. Zwykłym, nędznym, śmiertelnym przedstawicielem gatunku ludzkiego.

- Mamo, tak bardzo tęskniłam - łzy zebrały się w błękitnych oczach Eve. - Jednak nie czas teraz na czułości, bo znów jesteśmy w niebezpieczeństwie. To się znowu dzieje - tym razem rudowłosa nie zdołała powstrzymać łez. Płynęły one po jej brudnych od błota policzkach.

- Wejdź do domu słońce. Za chwilę mi wszystko opowiesz.

Everly pospiesznie przekroczyła próg domu i znalazła się w malutkim saloniku. Jedyne światło jakie oświetlało pomieszczenie pochodziło z kominka. Dzięki temu Eve mogła stwierdzić, że przez ten czas, kiedy nie była tutaj obecna, nic się nie zmieniło. Stare meble błagały o pomstę do nieba. Jednak miały one swoją duszę.

Przeszły do równie starej kuchni i spoczęły przy drewnianym stole.

- Zupełnie n-nie wiem jak to się stało. Nie mam pojęcia, co zrobiłam źle... Przecież... Ja... Wszystko było dobrze, więc czemu? Czemu mamo?

- Dziedzino, uspokój się. Zacznij od początku, bo zupełnie nic nie rozumiem - matka starała się uspokoić córkę. Gdy Jednak nie dostała odpowiedzi z jej strony, kontynuowała. - Co się stało?

- Mamo oni mnie znaleźli. Rozumiesz? On... On mnie znalazł!

Elfka cała pobladła. Nie chciała wierzyć w słowa córki. Pragnęła, aby to był tylko głupi sen. W końcu było parę minut po pierwszej w nocy. Mogło się to okazać tylko snem, prawda? Jednak nadzieja, że to wszystko okaże się nieśmiesznym żartem, ulotniła się, gdy Everly dotknęła przeraźliwie chłodnej dłoni matki.

Spojrzała na rude włosy córki, które gdzieniegdzie były posklejane błotem. Nie uszło również jej uwadze to, że była ubrana tylko w cienutką koszulę nocną, którą do czystych nie należała. Wzrokiem zatrzymała się na piegowatej twarzy Eve. Była lekko podrapana przez gałęzie krzewów i drzew. W jej błękitnych oczach stały łzy, które hamowała, ponieważ Everly wiedziała, że to nie czas na kolejną słabość. Musiała być silna dla mamy i samej siebie.

- Jak?... Jakim cudem, Everly?

- Nie wiem jak mnie namierzył, ale znalazł mnie w mieszkaniu. Zdążyłam mu uciec. Nie mam jednak pewności, że mnie nie śledził - Eve wzięła głęboki wdech i wydech. Trudno jej było mówić przez strach jaki odczuwała. Nie chciała powtórki z tego, co było sześć lat temu.

- Tutaj nie jesteś bezpieczna. Ja tak... Przez trzy lata doskonaliłam zaklęcie, które pilnuje mnie i tego domu. Niestety jestem już stara i brakło mi sił, aby zabezpieczyć i ciebie.

Everly spojrzała w fioletowe tęczówki matki. Kamień spadł z jej serca, gdy dowiedziała się, że jej matce nic nie grozi. Nie ma jej tego za złe, że chroni tylko siebie. Bowiem przez trzynaście lat życia matka nie tylko dała jej poczucie bezpieczeństwa. Obdarzyła ją tak wielkim, pięknym i bezwarunkowym uczuciem. Obdarzyła ją miłością.

Posłała matce uśmiech, który miał ją zapewnić, że nie jest na nią zła i, że wszystko będzie dobrze.

- Mamo, dam radę. Mam dziewiętnaście lat i zawalczę o swoją wolność - ścisnęła dłoń matki i kontynuowała. - Musisz mi tylko pomóc się ukryć.

- Gdy wyjechałaś zadbałam o to. We wiosce po drugiej stronie lasu jest jeszcze jeden śmiertelnik. Szanują go tam - zrobiła przerwę na głębszy oddech. - On ci pomoże.

Przytaknęła na słowa matki. Była jej wdzięczna, że zapewniła jej pomoc.

- Kiedy mogę wyruszyć?

- Kiedy tylko zechcesz - posłała w jej stronę pełen miłości uśmiech. - Jednak najlepiej by było, gdybyś wyruszyła o świcie.

***

Tak też zrobiła.

Zbliżała się szósta rano, a Everly była w połowie drogi. W domu zdążyła wziąć orzeźwiający prysznic i zjadła obfite, pożywne śniadanie. Przebrała się również w coś wygodniejszego i bardziej odpowiedniego do podróży przez las.

Na całe szczęście po drodze nie natknęła się na kłopoty. Dzięki mapie, którą dostała od mamy, wiedziała jaki kierunek obrać. Nigdy tam nie była. Gdy mieszkała z mamą, to w ogóle nie wychodziła dalej niż płot, który odradzał ich dom. Jako człowiek nie była mile widziana przez inne stworzenia. Inni uważali ją za gorszą.

Jednak inaczej było z jej niebiologiczną mamą. Znalazła małą Everly w lesie. Nie miała pojęcia skąd się tam wzięła. Ale bez zawachania wzięła ją pod swój dach. Wiedziała, że jest człowiekiem i była świadoma tego, że sprowadzenie śmiertelnika do swego domu grozi śmiercią. Natomiast elfka nie miała serca jej porzucić na pastwę losu. Dała Everly prawdziwy, kochający i ciepły dom. Stworzyła z nią rodzinę. Nie wiedziała jednak, że przez zbyt dobre serce spotkają ją kłopoty.

Everly dzielnie przemierzała resztę drogi. Nie było jej łatwo, bo na swoich plecach niosła plecak, który wcale nie należał do lekkich. Miała w nim prowiant, świeże ciuchy na brzebranie oraz broń; głównie trucizny. Matka dobrze ją wyposażyła na czas podróży.

Promienie słońca roświetlały ciemny i mroczny las. Pogoda dopisywała wędrówce. Nie było zimno, ale jak na początek października temperatura była wysoka. Everly ubrana w jeansy, brązową koszulkę i czarną, rozpinaną bluzę, śmiało mogła stwierdzić, że potrzebny był jej prysznic. Nie wiedziała, czy spociła się przez tą aktywność fizyczną, czy może ubrała się zbyt grubo.

Przystanęła i po namyśle ściągnęła okrycie. Przewiesiła sobie bluzę przez biodra i ruszyła w dalszą drogę.

***

Do wioski dotarła przed ósmą. Miejsce było dość małe. Na samym środku placu znajdowała się fontanna, a wokół niej było sporo osób. Na kamiennych chodnikach porozstawiane były przeróżne stragany. Natomiast sklepy i budynki mieszkalne były położone bliżej lasu.

Everly wyciągnęła ze swojego plecaka butelkę wody i upiła kilka łyków. Związała swoje rude włosy w kucyka i ruszyła w stronę zbiorowiska przy straganie.

- Przepraszam... Czy mogłabyś mi pomóc? - Eve zwróciła się do pierwszej lepszej osoby. Natrafiła na wróżkę. Poznała to po jej barwnych, lekko przezroczystych skrzydłach.

Stworzenie odwróciło się w stronę Everly i spojrzało na nią sceptycznie. Nie był to pierwszy człowiek, którego widziała w swoim życiu. Jednak za każdym razem obawiała się, że istota ludzka może wyrządzić sporą krzywdę.

- Czego może chcieć ode mnie człowiek? Trochę magii? Och, a może porządnego kopa w tyłek?

Everly przewróciła oczyma na słowa wróżki. Była bowiem przyzwyczajona do takich zachowań. I nauczyła się ignorować takie przytyki ze strony innych stworzeń.

- Szukam śmiertelnika. Zapewne wiesz o kim mówię.

- Och, naturalnie - wróżka zaśmiała się dźwięcznie, a z jej uszu poleciał błyszczący pył. Everly skrzywiła się, gdy proszek trafił do jej nozdrzy i z trudnością powstrzymała kichnięcie. - Nie wiedziałam tylko, że Lawrence spodziewa się gości - mówiąc to zmierzyła Eve od góry do dołu.

- Wiesz może gdzie go znajdę?

- Powinien być u siebie. Jego dom jest calutki czarny. Powinnaś go bez problemu znaleźć - posłała jej sztuczny uśmiech. - Chyba, że nie dasz sobie rady i potrzebujesz mojej pomocy?

- Poradzę sobie - odparła krótko Everly.

- Och, nie wątpię.

Everly nie zamierzała dalej ciągnąć tej bezsensownej dyskusji. Wróżka działała jej na nerwy. Oddaliła się od niej o kilka metrów i pozwoliła sobie na nie zbyt miły komentarz w jej stronę.

- Wredna suka.

- Słyszałam! - Everly odwróciła się twarzą do wróżki, ale nie przerwała kroku. Zobaczyła na jej pięknej buzi kpiący uśmieszek. Wzrok ponownie wbiła w chodnik i dodała pod nosem:

- I bardzo, kurwa, dobrze.

***

Everly stwierdziła, że szukanie domu Lawrence'a nie będzie takie trudne. W końcu jego dom jest cały czarny, czyli bardzo charakterystyczny. Powinna odnaleźć go od razu, prawda?

No cóż, może to szukanie byłoby proste, gdyby wszystkie domy w tej wiosce nie były, do cholery, czarne.

Była padnięta. Dotarcie do wioski niesamowicie ją zmęczyło. Marzyła tylko o łóżku. Nie musi być ono nawet wygodne. Byle żeby było.

Od dobrych dwóch godzin poszukiwała domu Lawrence'a. Nie była już nawet pewna, czy to tam zastanie. Dochodziła dziesiąta rano. Mogłyby być na przykład w pracy i wrócić dopiero późnym wieczorem. Jednak Everly nie dopuszczała do siebie tej myśli, bo nie zamierzała ponownie prosić o pomoc jakieś stworzenie.

Usiadła zmęczona na krawężniku i liczyła na cud. Nie spodziewała się jednak, że on nadejdzie. Bowiem po drugiej stronie drogi zobaczyła mężczyznę, który właśnie zamykał drzwi od domu. Była pewna, że jest to człowiek. Nie miał on żadnych szpiczastych uszu, czy dziwnego koloru skóry. Był normalny. Przynajmniej dla niej. Zatem musiał być to Lawrence.

Szybko wstała i przebiegła przez drogę. Zatrzymała się przed gankiem i czekała aż mężczyzna się odwróci. Nie chciała go przestraszyć.

- Cześć - rzuciła niepewnie Everly, gdy ujrzała jego twarz. Jego cholernie przystojną twarz.

Mężczyzna zszedł z ganku i zatrzymał się przed rudowłosą.

- Mogę w czymś pomóc?

- Yhm... Jestem Everly - mówiąc to wyciągnęła w jego kierunku szczupłą dłoń. - Everly Hill, córka Peggy Hill. Mama wspomniała, że w tej wiose otrzymam pomoc od innego śmiertelnika. Chyba dobrze trafiłam, prawda?

Mężczyzna spojrzał z zaciekawiem na twarz Eve. Jej ładna buźka wyrażała tylko zmęczenie. Po czole spływała jedna strużka potu. Piękne błękitne, niczym ocean, oczy okalane przez wachlasz długich rzęs skrywały w sobie sporo emocji. Śmiertelnik przejechał spojrzeniem po jej pełnych, lekko asymetrycznych, malinowych wargach i zatrzymał wzrok na jej biuście. Everly na miała na sobie biustonosza, bo nie lubiła go nosić. Teraz obcy jej mężczyzna lustrował jej jędrne piersi. Na dodatek przez cienki materiał koszulki widoczne były jej sutki. Gdy Eve zorientowała się, gdzie wpatrywał się mężczyzna, prychnęła z wyraźnie wyczuwalną kpiną.

- Oczy mam wyżej.

Nieznajomy dopiero teraz się ocknął i spojrzał na jej dłoń, którą wystawiała w jego kierunku. Pospiesznie ją uścisnął i po jego kręgosłupie przeszedł dreszcz. Bardzo przyjemny dreszcz.

- Lawrence Wright.

- Domyśliłam się - posłała w jego stronę kpiący uśmieszek.

Lawrence zwilżył językiem dolną wargę i przypomniał sobie, że faktycznie jakieś trzy lata temu otrzymał list od Peggy. Zawarła w nim prośbę, aby ten pomógł jej córce, gdy zajdzie taka potrzeba. Jednak wtedy, mając tylko siedemnaście lat nie przypuszczał, że nadarzy się ta okazja.

- Ponowię pytanie. W czym mogę ci pomóc?

Jego brązowe tęczówki wpatrywały się w lekko zirytowaną Everly. Sama do końca nie wiedziała, dlaczego była rozdrażniona. Być może powodem było jej zmęcznie, albo to, że szalenie przystojny mężczyzna działa na nią, choć zdecydowanie nie powinien. To nie czas na zawarcie głebszych relacji z nieznajomymi. A już tym bardziej romansów. Chociaż jeden, niezobowiązujący seks nie byłby chyba, aż tak złym pomysłem. Prawda?

Rozmyślania na temat tego, w jakich pozycjach mogłaby osiągnąć szczyt, przerwało głośne chrząknięie Lawrence'a.

- Ach tak... Chciałabym, abyś pomógł mi obronić się przed kimś - Eve zagryzła dolną wargę, co nie uszło uwadze mężczyźnie. Wlepiła w niego błagalne spojrzenie.

- Przed kim?

Everly zrobiła głębszy wdech. Nie wiedziała, czy to słowo przejdzie jej przez gardło.

- Przed moim ojcem. Moim biologicznym ojcem.

***

Po krótkich namowach, Lawrence zgodził się na przygotowanie Everly do walki z jej ojcem. Treningi mieli zacząć od jutra, więc mężczyzna po rozmowie z dziewczyną wrócił do swoich obowiązków. Od piętnastego roku życia prowadził warsztat z różnego rodzaju bronią. Sam ją tworzył i sprzedawał handlarzom. Teraz w wieku dwudziestu lat dorobił się sporego majątku z tego biznesu.

Zbliżała się godzina dwudziesta druga. Lawrence stwierdził, że to koniec pracy na dziś. Zabrał swoje rzeczy i po zamknięciu warsztatu udał się do domu. Droga zajęła mu około siedmiu minut. Był bardzo zmęczony. Dwanaście godzin szlifowania drewna i stali wbrew pozorom nie było łatwą rzeczą. Mało tego, przez nieuwagę skaleczył się w przedramię. Jego koszula w tym miejscu była splamiona krwią, bo prowizoryczny opatrunek jaki sobie zafundował, nie był wystarczająco dobry.

Jakie było jego zdziwienie, gdy zobaczył kobietę, którą poznał kilkanaście godzin temu. Siedziała na schodach prowadzących na ganek.

- Zabłądziłaś?

Everly przewróciła błękitnymi oczami. Wstała i podeszła do Lawrence'a.

- Nawet się stąd nie ruszyłam mądralo - zrobiła przerwę na głębszy oddech. Nie byla pewna czy pytanie, które zamierzała zadać było odpowiednie. - Nie znam tu nikogo, prócz ciebie i jakiejś wrednej wróżki... Nie mam noclegu, więc... Więc jeśli byłbyś na tyle mił...

- Nie.

- Nawet nie dałeś mi dokończyć.

- Wiem o co chcesz poprosić i moja odpowiedź brzmi: nie.

Odetchnęła zrezygnowana. Naprawdę nie miała gdzie przenocować. A wizja spania pod gołym niebiem, nie bardzo do niej przemawiała. Jednak nie miała innego wyjścia. Spojrzała na niego zawiedzonym wzrokiem. Wyminęła mężczyznę i ruszyła wolnym krokiem w nieznanym kierunku.

- Kurwa... - przeklął po nosem. Odwrócił się w jej stronę i kontynuował. - Mam tylko jedno łóżko. Śpisz na kanapie.

Everly dalej była odwrócona do niego plecami. Uśmiechnęła się do siebie. Wiedziała, że ta mała forma manipulacji zadziała.

***

Noc minęła spokojnie.

Byłoby o wiele lepiej, gdyby kanapa, na której spała, znajdowałaby się w innym pomieszczeniu niż jego sypialnia. Przez całą noc była zmuszona słuchać jego chrapania.

Dom, który z zewnątrz wydawał się duży, wcale taki nie był. Większość miejsca zajmowała broń. Nie było tu nawet miejsca na salon, nie mówiąc już o drugiej sypialni. Urządzony był skromnie. Widać, że do wystroju była przyłożona męska ręka.

Obudziła się parę minut bo siódmej. Wstała z kanapy z zamiarem pójcia do łazienki. Wejście do niej było bezpośrednio z sypialni.

Wyciągnęła z plecaka świeże ubrania i czyste majtki. Spojrzała jeszcze w stronę śpiącego Lawrence'a. Wyglądał dobrze. Zbyt dobrze. Everly cicho warknęła i udała się do łazienki. Tak dawno nie uprawiała seksu, że to napięcie nie dawało jej spokoju.

Rozebrała się do naga i weszła do kabiny prysznicowej. Zdziwiła się lekko, bo wewnątrz były dwie deszczownice. Zignorowała ten fakt i odkręciła wodę. Pod strumieniem stała z dobre trzy minuty zanim sięgnęła po żel. Męski żel. Innego niestety nie było. Nalała sobie trochę na rękę i zaczęła mydlić swoje ciało. Większą uwagę poświęciła swoim piersiom. Znów zaczęła odczuwać nagła potrzebę zaspokojenia się.

Zjechała więc dłonią na łechtaczkę i zaczęła ją pocierać. Ciche jęki wydobywały się z jej ust. Zacisnęła swoje uda i oparła wolną dłoń o czarne kafelki.

Przez lecącą wodę i dźwięki jakie wydobywały się z jej ust, nie zauważyła kiedy zaspany Lawrence wszedł do pomieszczenia.

Mężczyzna był przyzwyczajony to tego, że w domu jest sam, więc bez zastanowienia, od razu po przebudzeniu ruszył do łazienki.

Lekko się zdziwił, gdy zobaczył pod prysznicem dziewczynę. Jednak nie mógł narzekać. Everly stała do niego bokiem. Miała przymknięte powieki i lekko uchylone usta, z których na przemian wypadały coraz głośniejsze jęki i westchnienia.

Lawrence nie mógł się powstrzymać i zdjął z siebie koszulkę wraz z bokserkami. Otworzył szklane drzwi od kabiny. Bez wachania wszedł pod drugą deszczownice i odkręcił wodę.

Everly dopiero teraz zauważyła jego obecność. Jej ręka, która była między udami, zatrzymała się. Była jednak w zbyt dużym szoku, aby zrobić cokolwiek.

Lawrence widząc jej zdziwienie nie zastanawiał się, gdy złapał w dużą dłoń, jeszcze większego kutasa. Patrząc jej w oczy zaczą poruszać ręką.

- Och... - ciche westnienie opuściło usta rudowłosej.

Spuściła wzrok na jego fiuta i ponownie zaczęła poruszać ręką.

- Dotknij piersi - usłyszała od mężczyzny, więc uniosła głowę i spojrzała na jego poważną twarz. Nie żartował.

Zrobiła tak jak kazał. Zabrała dłoń, którą jeszcze chwilę temu opierała się o ścianę. Ścisnęła swoją pierś i jęknęła przeciągle.

Lawrence na ten widok przyśpieszył ruch dłonią. Tak bardzo chciał ją dotknąć. Pragnął, aby to jego ręce czule pieściły jej krągłe, jędrne piersi i pocierały mokrą cipke.

- Włóż dwa palce.

Eve powiedziała ciche: nie. Nie spodobało się to Lawrence'owi. Podszedł do niej w dwóch krokach i wolną ręką złapał ją za szyję.

- Włóż dwa palce do swojej mokrej cieki, Everly - powtórzył lekko zirytowany.

- Ty to zrób - kobieta spojrzała prowokacyjnie na Lawrence'a.

Bez wachania wykonał to. Uniósł lewą nogę Everly i przytrzymał ją na wysokości jego biodra. Patrząc w błękitne oczy, powoli wsuwał środkowy i serdeczny palec do jej gorącego wnętrza.

- Och tak... Mocniej Lawrence.

Jednak Lawrence jej nie posłuchał. Natychmiast wyjął z niej palce. Everly westchnęła rozpaczona. Nie zdążyła natomiast nic więcej zrobić, bo mężczyzna podniósł ją za uda. Eve od razu oplotła go w pasie.

- Muszę cię poczuć - mówiąc to, złapał za swojego twardego kutasa i nakierował go na kobiecość Everly. Dziewczyna złapała się za jego umięśnione barki powoli opuszczając się na członka. - Jak, kurwa, dobrze.

- Cholernie dobrze - posłała mu najpiękniejszy uśmiech, jaki kiedykolwiek widział.

Przyparł ją do ściany i zaczął się poruszać. Ich jęki przyjemności wypełniały całe pomieszczenie. Nie potrzeba im było dużo czasu, aby doprowadzić siebie nawzajem na szczyt.

***

Everly od dwóch tygodni trenowała z Lawrence'em samoobronę. Była jednak przygotowana to, aby zakończyć żywot jej ojca.

Treningi nie należały do lekkich. Dzień w dzień zapoznawała się z bronią, którą stworzył dla niej Lawrence. Był znakomitym nauczycielem. Poświęcał jej cały wolny czas.

W tą leniwą sobotę Everly zbierała siły po całonocnym maratonie seksu. Przez cały ten czas mieszkała u Lawrence'a. Zbliżyli się do siebie, nie tylko pod względem fizycznym. Czternaście dni spędzili na poznawaniu siebie. Ich nic nieznaczący romans przerodził w coś więcej. Nie była to jednak miłość. Broń Boże.

Jednak Everly Hill uzależniła się od Lawrence'a Wright'a. Obdarzyła go ogromnym zaufaniem. Pomógł jej, dał dach nad głową i zdradził techniki walki. Dlaczego miałaby mu nie ufać, prawda?

Jak codzień rano Eve wybrała się na poranny jogging. Teren wokół domu Lawrence'a pozwalał jej na poranne przebieżki.

Ubrana w luźną koszulkę i leginsy ruszyła przed siebie. Biegła ścieżką, którą sama sobie wydeptała. Pogoda dopisywała. Było bardzo słonecznie, ale temperatura wcale nie była wysoka. W końcu była połowa października.

Biegła od dłuższego czasu. Zdążyła się już lekko zmęczyć. Przystanęła przy wysokim dębie i oparła się o jego pień. Jej odrobinę przyśpieszony oddech powoli się normował. Zamknęła powieki i cieszyła się spokojem jaki ją otaczał.

Jej chwila beztroski została przerwana przez dźwięk łamanej gałęzi. Powoli otworzyła oczy i rozejrzała się wokoło.

- Jest tu kto? Lawrence?

Odeszła o krok od drzewa. Spojrzała w lewo i dostrzegła mężczyznę.

Jednak nie był to Lawrence.

Na ścieżce stał mężczyzn. W ręku trzymał siekierę, której kapała krew. Szarłatna ciecz.

- Kurwa - zaklęła i wyszczerzyła oczy. To nie może być prawda. To tylko sen. Pierdolony koszmar.

Nadal patrząc na postać zaczęła biec w przeciwnym kierunku.

Historia lubi kołem się toczyć. Bowiem zwnów biegła lasem i uciekała przez jej ojcem.

Tempo miała szybkie. W myślach dziękowała sobie, że przez ten czas wyrobiła sobie kondycję. Co chwilę odwracała się, aby spojrzeć czy go zgubiła. Nie była natomiast w stanie tego zrobić. Jej ojciec coraz bliżej.

- Pomocy! - Everly zdzierała sobie gardło. Do jej oczu zaczęły napływać łzy. Teraz widziała jak przez mgłę.

Trafiła na polanę. Trawa sięgała jej do kostek. Była nienaturalnie zielona. Łąka była otoczona drzewami. Nie miała jak stąd uciec. Powoli brakowało jej sił.

Nierówny oddech i drżace nogi były oznaką jej przerażenia. Nie chciała tak skończyć. Przez pesymistyczne myśli, nie zauważyła, że sznurowadło od jej buta się rozwiązało.

To był dosłownie moment kiedy się potknęła i upadła na miekką trawę. Nie zdążyła się podnieść. Jej ojciec podbiegł do niej szybko i wolną dłonią chwycił za jej smukłą szyję.

- Znów się spotykamy. To już chyba przeznaczenie.

Everly załkała cicho. Jego szorstka dłoń odbierała jej możliwość złapania normalnego oddechu.

- Co ty ode mnie chcesz? Czemu mnie tak nienawidzisz? - ojciej na jej słowa się gorzko zaśmiał.

Dlaczego jej nienawidził? Przede wszystkim dlatego, że została mu odebrana. Nie przez byle kogo. Odebrała ją przedstawicielka gatunku, którym najbardziej gardził. Elfka. Pieprzona elfka przygarnęła jego dziecko. Nienawidził jej za to, że nie próbowała do niego wrócić. Nienawidził jej za to, że zamiast z nim walczyć, uciekła. Sześć lat temu, kiedy miała szansę go pokonać, ona stchórzyła. Nienawidził jej za to, że była słaba.

- Nienawidzę cię za to, że jesteś mi przeznaczona, ale nie należysz do mnie.

Wypowiadając tego słowa uniósł rękę z siekierą. Everly właśnie sobie uświadomiła, że to jej koniec. Pierdolony koniec. Nie miał kto ją uratować. W pobliżu nie było żywej duszy. Na łace pełnej zielonej trawy byli tylko oni.

Ojciec Eve wziął mocny zamach, aż ostrze nie oddzieliło jej głowy od tułowia. Krew rozprysnęła się wokoło. Niegdyś intensywnie i nienaturalnie zielona trawa, teraz pokryta była krwistą cieczą.

Nastąpiła cisza. Było tak spokojnie, że słyszał bicie własnego serca. Wpatrywał się w martwe ciało Everly. Na jego twarzy widoczna była ulga.

Teraz jej dusza należała tylko do niego.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro