Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Krwawy Płomień

Autor: minionek_chce_banana


♚ Początek i koniec ♚

Spojrzała na swoje dłonie ociekające krwią wrogów, po czym ze zduszonym oddechem uniosła wzrok na rozgrywające się za oknem sceny. Co prawda znajdowała się od nich dość daleko, ale i tak zgrzyt broni powodował na jej ciele dreszcze. Starała się nie okazywać tego, jak ta sytuacja na nią wpływała. Z każdym uderzeniem miecza przed jej oczyma pojawiały się obrazy utraty powierzonej jej władzy i egzekucji tych, których kochała. Bała się, że przeciwne wojska pokonają ich, zakańczając tym samym jej krótkie panowanie.

Na dziedzińcu osłoniętym częściowo przez mgłę widziała walczących mężczyzn. Przebrani w czerwone mundury stali po wrogiej stronie. Wysłany przez królową legion ubrany był w czarne stroje, dzięki którym momentami byli ledwie widoczni dla przeciwników. Obserwowała jak przyjaciele, bracia, kochankowie, mężowie i ojcowie tracili życie w imię... No właściwie w imię czego?

Ten koszmar rozpoczął się w dniu, gdy do zamku zawitał elficki niewolnik. Początkowo wydawał się nikim, ale im częściej znikał z oczu dworzan, tym więcej podejrzeń niepokoiło ich umysły. Gdy w końcu udało im się dowiedzieć, kim był, w mieście rozbrzmiały pierwsze okrzyki powstańców. Młoda królowa, która zaledwie miesiąc temu zasiadła na tronie, musiała zmierzyć się z szalejącym w jej kraju niszczycielskim żywiołem wojny.

— Złapaliście go?! — wrzasnęła wściekle do strażnika wchodzącego do komnaty.

To właśnie ten niewolnik rozpętał to piekło. Przekazywał informacje pod samym nosem nieświadomej niczego królowej. Plany zamku, tajne dokumenty i wiele dworskich sekretów wyciekło poza granice państwa. Mogła się tylko domyślać, w czyje ręce trafiły i jak ktoś mógł z nich uczynić polityczną broń. Żałowała, że nie pozbyła się mężczyzny od razu. Żałowała, że w ogóle mu zaufała i dopuściła tak blisko siebie. Zdrada kuła ją niewyobrażalnym bólem.

— Tak, Wasza Królewska Mość. Ukrywał się w górskim domostwie za lasem — powiedział, spuszczając wzrok na podłogę. — Za pół godziny powinni go tu dostarczyć.

Kobieta uśmiechnęła się z zadowoleniem, a serce zabiło mocniej. Cieszyła się z pojmania elfa, choć myśl o nieuniknionym wyroku śmierci dla dawnego kochanka przyprawiała ją o zawroty głowy. Naprawdę go polubiła i nawet wieść o zdradzie nie stłamsiła tego uczucia. Bała się, że gdy znów ujrzy jego twarz, ulegnie pokusie i go uniewinni, do czego nie mogła dopuścić. Chcąc nie chcąc, musiała o nim zapomnieć. Dla dobra kraju.

Z ulgą dostrzegła, że na obszarze bitwy została zaledwie garstka wojowników z wrogiej grupy uderzeniowej. Otaczający ich żołnierze byli ledwie widoczni w lekko zacienionym przez zamek miejscu. Jedyne, co wskazywało na ich obecność, to lśniące od krwi miecze przyciskane do szyi klęczących mężczyzn. Z niespotykaną wcześniej ekscytacją wyczekiwała momentu, gdy ostrza zatopią się w ich ciałach. Każde bicie jej serca było jak mantra wykrzykująca: „Zabij!".

— Przynieś mi z garderoby złotą suknię i królewski diadem — poleciła strażnikowi, który niezbyt wiedział co począć. Miał chronić swoją panią, a nie służyć jako garderobianka.

Mężczyzna ruszył niepewnie w stronę drzwi, na które wskazywała Królowa. Z zawahaniem złapał za klamkę, po czym delikatnie za nią pociągnął. Skrzypnięcie zawiasów i odgłos uderzeń butów o kamienną posadzkę przerwały ciszę panującą w komnacie. Wrota do pomieszczenia otwarły się, ukazując ciąg sukien po lewej i butów wraz z dodatkami po prawej. Drogie błyskotki odbijały od siebie blask świec, tworząc barwną łunę na ścianie. Przełknął ślinę. Bał się cokolwiek uszkodzić. Złapał za najbardziej ozdobną z kreacji, a następnie schylił się ku szafce, gdzie, jak się domyślał, znajdował się diadem. Z drżącymi dłońmi wrócił do swojej pani, przekazując jej wybrany strój.

Spojrzała po raz ostatni na dziedziniec akurat w momencie, gdy miecze przebiły ciała wrogów i uśmiechnęła się władczo. Pokonali ich. Poczuła, jak ciężar z jej ramion znikł. Po raz pierwszy od kilku godzin mogła w pełni odetchnąć i przymknąć powieki, nie bojąc się ich ponownego otwarcia.

Przeszła powolnym krokiem za parawan. Odczuwała ogromną dumę ze swojego ludu, że powstrzymali najeźdźców i odparli niespodziewany atak. Dokonali historycznego czynu, o którym w przyszłości będą śpiewać w balladach. Jedyne, co psuło jej humor, to fakt, że jeden z tych elfickich pomiotów nadal żył. Nadal oddychał jej powietrzem.

Złapała za dwa sznurki od eleganckiej i zarazem zwiewnej sukni. W momencie wtargnięcia do zamku była w trakcie przeglądania dokumentów księgowych podsumowujących miniony miesiąc. Znajdowała się sama w gabinecie, więc była niemal całkowicie bezbronna. Dzięki podkradzionym wcześniej planom elficki oddział niepostrzeżenie dostał się do zamku, siejąc spustoszenie. Kiedy do jej uszu dobiegły okrzyki mordowanych strażników zamarła w bezruchu kompletnie nie wiedząc co robić. Nie była przygotowana na takie okoliczności, więc liczyła na swoich żołnierzy, który mieli odeprzeć atak. Niestety po kilku minutach odgłosy walki ucichły, a zza ściany słychać było przytłumione głosy najeźdźców. Zmusiła się więc do wstania z wygodnego fotela. Dzierżąc w ręku stary miecz dziadka, który wyjęła ze szklanej gabloty ruszyła do kontrataku. Była jak ogień zadający śmiertelne poparzenia każdemu, kto stanął mu na drodze. Sprawnie odpierała ciosy, jakby wielokrotnie przeżywała już takie sytuacje. To właśnie stąd wzięły się szkarłatne plamy zdobiące brzoskwiniowy materiał i aksamitną skórę kobiety. Przetarła mokrą szmatką skórę, ścierając zaschniętą krew.

Nie tracąc czasu, przebrała się w złotą suknię, której ciężar przyjemnie opadł na jej ramiona. Ostrożnie złapała za diamentowy diadem i przeglądając się w lustrze, ułożyła go na swej głowie. Musiała podziękować służkom za starannie upleciony warkocz, który, pomimo gwałtownych ruchów, nie rozpadł się. Panujące wokół warunki nie były sprzyjające, więc lustrzane odbicie zaskoczyło nawet samą królową.

Dostojnym krokiem ruszyła do wyjścia z komnaty. Poczekała chwilę, aż drzwi się przed nią otworzą, po czym skrzywiła się, czując w powietrzu przytłaczający zapach wojowników. Spojrzała pod swoje stopy, gdzie leżało martwe truchło wroga. Prychnęła lekceważąco i przeszła nad nim.

Barbarzyńca – pomyślała.

Nie zważała na to, że co chwilę mijała skąpane we krwi ciała. Zdawało się, że jedyne, co widziała, to swoich własnych ludzi leżących ze wbitymi w ciała mieczami, sztyletami, a nawet strzałami z wyrytymi elfickimi zdobieniami. Łzy napłynęły jej do oczu. Widywała ich codziennie uśmiechających się do niej życzliwie. Zadrżała, gdy zrozumiała, że wielu z nich nie będzie już dane spotkać się z rodziną i przyjaciółmi.

Ciężar poświęconych żyć spoczął na jej ramionach, a powstrzymywany dotąd gniew i rozpacz uderzyły w nią niespodziewanie. Zacisnęła pięści, wyobrażając sobie między nimi szyję elfa. Nienawidziła go. Nienawidziła siebie za to, że tak łatwo dała się omamić. Za jej pośrednictwem otrzymywał informacje, za które przyszło jej słono zapłacić. To przez nią zginęli ludzie. Załkała, roniąc kilka łez, po czym starła je szybkim ruchem.

Wtargnęła do sali tronowej, nie zaszczycając nawet jednym spojrzeniem zebranych tam ludzi. Miała gdzieś, że nie zachowywała się tak, jak na królową przystało. To nie czas na bicie pokłonów ani nawet na przestrzeganie dworskiej etykiety. Trzeba było uszanować pamięć poległych i dokonać egzekucji na człowieku, który stał za tym wszystkim.

— Przegrałeś, Sorenie. — Przerwała, wpatrując się uważnie w swoje paznokcie. Próbowała uspokoić drżący oddech. Nie chciała dawać satysfakcji pojmanemu elfowi.— A może były Lordzie Lorrimie Immeril?

W końcu na niego spojrzała i poczuła się tak, jakby ostatnie godziny były tylko snem. Znów wpatrywała się w jego zielone oczy, będące zarazem symbolem przeżytych z nim chwil, jak i upadku ich krótkiego romansu. Oddech jej przyśpieszył, a w oczach ponownie zabłysły od łez.

Królowa nie płacze – pomyślała, powstrzymując słone krople chcące wylecieć z jej oczu.

Wiedziała o jego zdradzie, ale dopiero w momencie stanięcia z nim oko w oko wszystko nabrało sensu. Liczne komplementy, chwile pełne namiętnych pocałunków i obietnice, jakie jej składał miały tylko na celu wydobycie znaczących informacji. Nic dla niego nie znaczyła.

— Witaj, skarbie — powiedział, uśmiechając się krzywo.

Jeszcze kilka godzin temu mdlałaby na sam dźwięk jego głosu. Teraz czuła się, jakby z każdym słowem i sylabą wbijał w nią tysiące pojedynczych szpilek.

— Nie masz prawa tak do mnie mówić! — wrzasnęła, jednak elfowi nawet powieka nie zadrżała. Wprawiło ją to w jeszcze większy gniew. — Być może zbyt bardzo ci pobłażałam, czego jak widać nie doceniłeś. Byłeś moim niewolnikiem, a mimo to dałam ci luksusy, o jakich inni nawet bali się pomarzyć. Czy to było dla ciebie za mało?

Lorrim jedynie przewrócił oczami. Znudził się udawaniem, że na czymkolwiek mu zależało. Dokonał tego, po co tu przyszedł i był z tego dumny. Osłabił Miriolię tak bardzo, że wystarczył jeden odpowiedni ruch, by zmieść ją z tego świata. Wiedział, jak bardzo załamała ją jego zdrada.

— Ty nadal nie rozumiesz? — spytał z ironią. Gdy nie otrzymał odpowiedzi, prychnął i kontynuował: — Nie chciałem twoich nagród, względów czy, jak wy to nazywacie... łaski. Jedyne, czego pragnąłem, to wolności, której ty nie jesteś w stanie mi dać.

Każde słowo wypowiadał z mocą i nienawiścią, która uderzała w serce Mirioli. Oddech zamarł jej w płucach. Co chwilę otwierała i zamykała usta, nie wiedząc co powiedzieć. Bolało ją wszystko, a zarazem nic. Sprzeczne ze sobą uczucia nachodziły jej umysł, nie dając szansy na zastanowienie. Desperacko pragnęła, aby to wszystko skończyło się jak najszybciej.

— Dlatego poświęciłeś tyle istnień? — spytała z niedowierzaniem.

Splotła ręce na piersiach, próbując ukryć ich drżenie. Ukrywanie słabości w pobliżu Lorrima było dla niej zbyt trudne. Na usta cisnęły jej się słowa, których nie mogła już wypowiedzieć. Całe jej ciało lgnęło do elfa. Chciała choć jeszcze razu ukryć się w jego ciepłych ramionach. Zmusiła się do duszenia uczuć względem mężczyzny, sprawiając sobie niewyobrażalny ból.

— Tak — przyznał, dumnie wypinając pierś okrytą jedynie w szarą bawełnianą koszulę z rozpiętymi guzikami.

Królowa starała się nie spuszczać wzroku z jego oczu. Bała się, że gdy spojrzy na całe ciało Lorrima zakutego w łańcuchy, znów zapała do niego uczuciem, które nieustannie tliło się gdzieś w jej sercu. Nie chciała okazywać mu litości. Dopuścił się zbrodni, jakiej nie dało się wymazać.

— Twoje działania były bezsensu — mruknęła swobodnym tonem, jakby wciąż rozmawiali o nic nieznaczących sprawach. — Posłałeś swoich ludzi na śmierć, więc z czego jesteś dumny? Zginęli z twojej winy, masz na rękach ich krew. Zawiodłeś ich.

Lorrim roześmiał się bez krzty rozbawienia. Może i został zakuty w kajdany, pozbawiony godności i szans na ucieczkę, ale nigdy nie pozwoli mówić do siebie w ten sposób.

— A co ty możesz wiedzieć? Ledwo zasiadłaś na tronie, a już doprowadziłaś do wojny. — Nienawiść i pogarda wręcz ciekła ze słów elfa. — Wolałbym zginąć, niż służyć takiej królowej.

Mirioli wstrzymała powietrze. To nie był już ten sam Soren, jakiego poznała parę tygodni temu. Tamten nigdy nie powiedziałby do niej czegoś tak obrzydliwego. Miły i uczciwy mężczyzna, który służył często dobrą radą, zmienił się w aroganckiego elfa. Nawet jego rysy stały się bardziej wyostrzone, a oczy ziały pustką, którą wcześniej zastępowało ciepło. Wiedziała jednak, że człowiek sprzed kilku dni nigdy nie istniał. Była to tylko gra pozorów, na którą dała się nabrać. Poznawała teraz prawdziwą twarz Lorrima dawniej zwanego Sorenem.

— Skoro tak, nie będziesz już musiał dłużej na mnie patrzeć — powiedziała to tak oziębłym tonem, że mimowolnie zadrżał.

W całym planie Lorrima znalazła się jedna luka, której istnienie dopiero sobie uświadomił. Po dokonaniu zdrady Mirioli miała się załamać i utracić pozycję, jaką zawdzięczała wysokiemu urodzeniu. Niezdolna do pełnienia władzy zostałaby usunięta ze sprawującej funkcji i najpewniej z dworu. W ten sposób elfy zyskałyby wolne stanowisko i możliwość przejęcia panowania. Ale co jeśli ta zdrada ją umocni i stanie się silniejsza niż kiedykolwiek wcześniej? Tego młody elf nie brał pod uwagę.

Kobieta wstała gwałtownie. Stukot wysokich obcasów rozbrzmiał w sali, wzbudzając dreszcze niepokoju w klęczącym mężczyźnie. Szarpnął się, ale strażnicy skutecznie przytrzymali go w miejscu. Mirioli nie patrzyła już na niego jak na kochanka czy też niewolnika, któremu dała zbyt wiele. Tamte uczucia zniknęły jak za dotknięciem leczniczej dłoni jednego z bogów uzdrowicieli. Wpatrywała się w niego, jakby był zwierzyną, a ona łowcą. Był jej ofiarą. Sympatia zmieniła się w gniew, a chwilowe zauroczenie kimś z innego świata wyparowało. Pozostała jedynie chęć zemsty, aby choć trochę odkupić winy za śmierć wielu niewinnych ludzi.

— Zabijesz mnie? — spytał, a głos na końcu lekko się załamał. Po raz pierwszy w jej obecności poczuł niepokój, który zatrząsł jego ciałem. Zaczął żałować podjętych decyzji.

Kobieta nic nie odpowiedziała, tylko wciąż kroczyła powoli w jego stronę. Stała się drapieżnikiem polującym na swoją ofiarę. Z kocią gracją zeszła z lekkiego podestu, wciąż nie spuszczając wzroku z zielonych oczu Lorrima. Widziała w nich wszystkie chwile, które razem przeżyli — ich pierwsze spotkanie, gdy przypadkowo wylał na nią sok, niespodziewane przyśpieszenie serca w momencie lekkiego otarcia dłońmi, a nawet ukradkowe spojrzenia rzucane sobie nawzajem. Już od tamtego momentu podświadomie wiedziała, że nie wyniknie z tego nic dobrego, ale nie przejmowała się tym. Nie mogła oprzeć się czarującemu niewolnikowi, który zabawiał dworzan opowieściami z innych królestw. Chciała, by mówił tylko do niej, aby był jej własnością.

Nagle w piwnych oczach królowej coś zamigotało, ale zniknęło tak szybko, jak się pojawiło. Lorrim pomyślał więc, że mu się przewidziało. Po chwili jednak zobaczył coś, co zmroziło krew w jego żyłach. Sądził, że niesamowity dar, jaki otrzymała od bogów jej rodzina, był tylko wymyśloną bajką, aby straszyć ludzi. Tak bardzo się mylił. Brązowe tęczówki kobiety płonęły żywym ogniem. Czuł bijące od niej ciepło, a raczej gorąc.

Mirioli przyzwała moc przodków, uśmiechając się przy tym z rozbawieniem. Zaskoczona mina dawnego niewolnika sprawiała, że drżała z ekscytacji. Lubiła wzbudzać strach, choć rzadko sięgała po tak radykalne środki. Wyciągnęła przed siebie dłoń, czując mrowienie i przyjemne łaskotanie na skórze. Na początku pojawił się ledwie widoczny dym o duszącym zapachu. Nie minęła sekunda, a opuszki jej palców zajęły się ogniem tak silnym, że buchnął aż pod sufit.

— Nadal chcesz wolności? — zakpiła, widząc iskierki strachu w oczach elfa.

Z fascynacją wpatrywała się w płomienie tańczące na jej dłoni. Kiedy była dzieckiem wielokrotnie widywała, jak ojciec dokonywał takich egzekucji na przestępcach i nigdy się przy tym nie zawahał. Ona też nie miała takiego zamiaru.

— Tak — powiedział hardo, choć nie był już tak pewien swoich słów jak wcześniej.

Nie obchodziło jej jednak, czego on chciał. Był zdrajcą i kłamliwym elfem, którego pierw powinna zamknąć w lochach i torturować, aby dopiero po kilku godzinach zabić. Nie zasługiwał na miłosierdzie, ale z jakiś dziwnych pobudek dostał jego namiastkę — szybką, ale bolesną śmierć.

Przyłożyła rozgrzaną dłoń do czoła Lorrima. Wciągnął gwałtownie powietrze, próbując powstrzymać się przed ulęgnięciem kobiecie. Nie chciał okazywać słabości, ani tym bardziej kulić się pod wpływem kontaktu z nią. Jednak z każdą sekundą ciało królowej stawało się coraz gorętsze, a dotyk nie do zniesienia. Z cierpiętniczym grymasem twarzy postanowił w końcu ulec. Zgarbił się, chcąc jak najbardziej ograniczyć kontakt z jej skórą. Nie było już śladu po odważnym mężczyźnie, który zaledwie kilka minut temu wypowiadał tak okrutne i raniące słowa. Nie był lordem, na jakiego opiekę zasługiwał jakikolwiek naród. Ludzie zapamiętają go jako tchórza z wygórowanymi ambicjami.

Miriolia nie mogła uwierzyć w to, że zauroczyła się kimś takim jak on. Nie był godny żadnych uczuć, a jednak jakieś wzbudził. Była zła na siebie, że w ogóle zwróciła na niego uwagę. Może gdyby nie dopuściła go tak blisko siebie, nie wydarzyłoby się nic z ostatnich godzin.

Kobieta przyzwała więcej mocy, przekierowując ją od razu na klęczącego elfa. Z jego gardła wydobył się skowyt przeradzający się w ogłuszający krzyk. Kilka płomieni znalazło się w bujnych lokach królowej. Ogień jej nie parzył. Miała często wrażenie, że po prostu płynął w jej żyłach. Odsunęła lekko osmoloną kończynę od czoła mężczyzny, pozostawiając spalony odcisk dłoni. Usłyszała westchnięcie ulgi Lorrima, który nie wiedział, że jej odejście wcale nie było błogosławieństwem. Spojrzała po raz ostatni na elfa. Nie czuła już kompletnie nic. Przepełniał ją spokój. Pstryknęła od niechcenia palcami, a klęczący przed nią elf w całości zajął się ogniem. Dokonała zemsty.

— Za zdradę się płaci — powiedziała i odeszła w kierunku drzwi.

♚♚♚

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro