It was too late, sunshine
Autor: daemoniumamoris
Rozdział I
Wdech i wydech.
-Oddychaj Fizz, po prostu oddychaj -powtarzała do siebie podczas wyciągania kolejnego papierosa z paczki. Siedziała na ziemi za starym budynkiem znajdującym się niedaleko jej szkoły. Pogrążyła się w swoich myślach, nie zwracając kompletnie uwagi na dziewczynę, która do niej podbiegła.
-Możesz mi do kurwy nędzy powiedzieć, dlaczego nie odbierasz telefonu? -zapytała wyraźnie zirytowana.
-Fizzy -cisza, -Felicity -głucha cisza, -Felicity De'Ath ocknij się. -Wtedy czerwono włosa skierowała swój wzrok na przyjaciółkę. -Dlaczego nie odbierasz?
-Włączyłam tryb samolotowy, żeby nie musieć słuchać twojego pieprzenia. -Ochrypły głos dziewczyny rozbrzmiał pomiędzy nimi.
-Znowu to samo? -Lily zadała pytanie, chociaż odpowiedź na nie była niemalże oczywista, ataki paniki zdarzały się notorycznie i często niespodziewanie. Wiedziała, że Felicity i tak się nie przyzna, ponieważ ona taka nie była. Jej duma nie pozwalała, aby ktoś inny dźwigał jej problemy. Potrzebowała pomocy, którą Liliana jej ofiarowała, lecz to nie od niej jej pragnęła.
Fizzy zmarszczyła brwi, po czym odpowiedziała. -Nie, nic się nie wydarzyło, nie dramatyzuj, po prostu miałam mieć niemiecki, a ten język przyprawia mnie o czyste wkurwienie, poza tym siedząc tam mam wrażenie jakby ta nauczycielka wzywała jakiegoś demona -Jak zwykle perfekcyjna wymówka wyciągnięta prosto z rękawa. Wiedziała, że jej przyjaciółka kłamała, miała jej plan lekcji z którego wynikało, że miała mieć angielski, który lubiła. Dziewczyna się nawet nie zawahała. Li nie miała już pretensji o to, że wciąż kłamie, było to dla niej naturalne. Stwierdziła już dawno, że to jej pomaga. Wmawianie sobie farmazonów wprawiało jej przyjaciółkę w lepsze samopoczucie, a z tym nie miała zamiaru polemizować. Siedziały, patrząc się prosto przed siebie, kiedy dźwięk przychodzącej wiadomości zagłuszył spokój, jaki panował.
-Kto napisał? -Fizzy sięgnęła do kieszeni, wyciągając telefon z jej czarnych spodni, gdy spojrzała na ekran, kąciki jej ust delikatnie drgnęły ku górze.
-Quentin zaprasza na imprezę do Young and Beautiful, wchodzisz w to? -W czarnych oczach Felicity pojawił się widoczny blask. Możliwość zabawienia się w klubie zdecydowanie ją rozweseliła. Zabawa, zatracenie, alkohol i taniec było tym, co kochała całą sobą.
-Jasne, czemu nie, rodzice wyjechali na weekend mam calutki dom dla siebie, więc jeśli chcesz po imprezie, możesz wpaść na noc, żebyś nie musiała wracać do domu. -Wszystko układało się perfekcyjnie, dzisiejszy dzień był idealny na ucieczkę od rzeczywistości, pomyślała Fizzy.
-Zajebiście, przyjadę po ciebie o ósmej i masz być w pełni gotowa, nie mam ochoty się znowu na ciebie czekać. -Czerwono włosa podniosła się z ziemi i ruszyła w stronę parkingu.
-A tak w ogóle czas najwyższy na prawo jazdy Harrison, ja wiem, że osobom z zaburzeniami jest o wiele ciężej, ale rusz dupę, bo zabawa w prywatnego szofera mnie nie bawi. -Rzuciła, obracając się przez ramię. Dziewczyna w reakcji wystawiła jej środkowego palca.
-Za to mi to jak najbardziej odpowiada debilko. -Krzyknęła jeszcze za Felicity.
-Co ty beze mnie zrobisz kretynko. -Takie odzywki były u nich jak najbardziej na porządku dziennym. Felicity nie należała do najmilszych osób świata, czułe słówka nie pasowały do jej twardej jak lód osobowości, a Liliana to akceptowała i odgrywała się tym samym, choć do sukowatości Fizzy było jej daleko.
Rozdział II
Odgłos stawianych kroków było słychać w całym domu. Dziewczyna zmierzała wzdłuż korytarza, by dotrzeć do wielkich białych drzwi ze złotą klamką. Ostrożnie wychyliła głowę, upewniając się, czy na pewno może wejść do środka. Widok, jaki zastała ani trochę jej nie zdziwił bowiem, jej matka leżała na łóżku, wpatrując się w sufit.
-Mamo -Zaczęła Felicity, zwracając na siebie uwagę kobiety.
-Tak Fizzy? -Odpowiedziała, podnosząc się do pozycji siedzącej.
-Wychodzę i nie wracam na noc. A ty, o której będziesz zbierać się na kolacje?
-Jednak dzisiaj nie wychodzimy, tata ma dużo pracy. -Na te słowa czerwono włosa przewróciła oczami. Bardzo dobrze wiedziała, co tak naprawdę jej ojciec wyprawia i jak to zabawia się z różnorodnymi kobietami pod przykrywką pracy. To nie tak, że nie powiedziała o tym incydencie, a właściwie incydentach swojej mamie, bo to zrobiła tylko, że ta albo nie chciała uwierzyć, albo kompletnie zignorowała słowa swojej córki. Ta sytuacja ciągnie się od dłuższego czasu. Pierwszy raz zdarzyło się dokładnie dwa lata temu miesiąc po piętnastym maja.
-Ależ oczywiście. Cóż za biedny, zapracowany człowiek. -Zwróciła sarkastyczną uwagę w stronę matki. -Nie rozumiem, dlaczego do cholery go usprawiedliwiasz, przecież doskonale wiesz, co on wyczynia. -Felicity stawała się coraz bardziej zdenerwowana, nienawidziła przeprowadzać tych rozmów, które i tak prowadziły do niczego.
-On nie jest złym człowiekiem Fizzy. Ma po prostu bardzo pojemne serce.
-Jak zwykle ta sama śpiewka. Mogłabyś przynajmniej wymyślić inną. -Wymamrotała w stronę rodzicielki, która przeszywała swoje dziecko tak obojętnym spojrzeniem, że to aż raniło. Felicity rzuciła, szybkim zobaczymy się jutro i w pośpiechu zbiegła po schodach o mały włos nie zabijając się na nich przez swoje wysokie czerwone buty. Po drodze złapała torebkę, która spakowana leżała w przedpokoju. Wygrzebała z niej kluczyki do auta, do którego zmierzała. Czarny Range Rover stał zaparkowany tuż przed domem. Zasiadła na miejscu kierowcy, a torebkę położyła na siedzenie obok.
Przejrzała się w lusterku, łzy zdążyły zaszklić jej czarne oczy. Przymknęła powieki, jakby to miało ją uspokoić, jednak po chwili ocknęła się z transu, w jakim się znalazła. Wyciągnęła telefon z tylnej kieszeni czarnych rozdartych jeansów i spojrzała na godzinę.
-Nagadałaś Lily o niespóźnianiu się, a sama zaraz to robisz ty hipokrytko. -Wymamrotała do siebie dziewczyna.
Podłączyła urządzenie do samochodu i włączyła swoją ukochaną playlistę, a kiedy z głośników rozbrzmiały pierwsze słowa Good Years od Zayna ruszyła w drogę. Podczas jazdy nie natrafiła na żaden korek, więc z zadowoleniem mogła stwierdzić, iż wyrobiła się na czas. Punkt ósma zaparkowała pod domem swojej przyjaciółki. Zatrąbiła dwa razy, wtedy Liliana wyleciała z mieszkania. Blondynka biegła w stronę auta Felicity ubrana w zieloną sukienkę, na którą miała założoną czarną bluzę z różnymi kolorowymi nadrukami. Pod pachą trzymała mały plecaczek, a w ręce czarne martensy. Nie wyrobiła się na czas. Z impetem otworzyła drzwi samochodu i wpełza do środka.
-Nie komentuj. -Zaczęła od razu, gdy zobaczyła wyraz twarzy Fizzy, jej brew była lekko u nieśniona w górę, dając jasno do zrozumienia, że znowu miała racje.
-Przecież nic nie mówię -Odpowiedziała prześmiewczo.
-Lepiej jedź już, czeka na nas impreza -Podekscytowanie, jakie czuła było wręcz namacalne, Felicity jeszcze raz na nią spoglądnęła i ruszyła z miejsca. Nic do siebie nie mówiły, lecz cisza nie była niezręczna. Li zauważyła, że coś się zdarzyło. Mowa ciała Fizzy zdradzała ją samą, sposób, w jaki zagryzała swoje pełne różowe usta albo to jak nerwowo zaciskała ozdobione masą pierścionków palce na kierownicy. Liliana postanowiła nie pytać tak jak zawsze. Pozwoliła przyjaciółce na pogrążenie się we własnych myślach. W jej osobistym świecie.
Podjechały pod klub kwadrans później. Dookoła było widać bawiących się ludzi, niektórzy się śmiali, inni palili, a kolejni popijali kolorowe drinki. Im bardziej się zbliżały do wejścia, tym głośniej dudniła muzyka. Dziewczyny wprowadzono bokiem, korzystając z tego, że to praktycznie klub ich przyjaciela nie musiały czekać w kolejce, która rosła coraz bardziej. Kiedy znalazły się w środku, uderzyło w nie, gorące powietrze i niezbyt przyjemny zapach potu i alkoholu. Przeciskały się przez tłum ludzi, żeby dostać się do osobnej sali, gdzie znajdowali się wszyscy ich znajomi i różne osoby ze szkoły.
Po przekroczeniu progu pomieszczenia wszystkich wzrok skierował się właśnie na nią. Taka była Felicity. Piękna na zewnątrz, kusiła, przyciągała oraz onieśmielała. Uśmiech, jakim darzyła każdą osobę, był zjawiskowy, choć nieszczery pomimo tego urzekał. Wyglądała doskonale, jednak nikt nie dostrzegał jak zgniła od środka. Jedyną osobą, która nie rozumiała, dlaczego każdy spogląda w stronę Fizzy, był Michael Arrow. Złapali kontakt wzrokowy, lecz dziewczyna od razu go przerwała i ruszyła w stronę baru.
-Kim ona jest? -Zapytał z nutą pogardy w głosie chłopaka, z którym zamienił kilka słów wcześniej.
-To mój drogi jest Felicity De'Ath.
-Dlaczego wcześniej jej nie widziałem i co niby ma takiego w sobie, że każdy patrzy na nią jak na ósmy cud świata? -Skrzywił się, wypytując o informacje na temat niejakiej Fizzy.
-Przeprowadziła się akurat w momencie, kiedy wyjechałeś, a co do tego drugiego to popatrz tylko na nią, jest niesamowita. -Odrzekł rozmarzony.
Brunet w odpowiedzi tylko prychnął pod nosem i wrócił do zabawy.
Rozdział III
Dwie godziny później, dziewczyny tańczą pijane w rytm piosenki I Gotta Feeling. Kołyszą biodrami, skaczą i się śmieją, a gdy dopada je zadyszka, udają się do baru po kolejną dawkę alkoholu, który będą mogły w siebie wlać, upajając się jeszcze bardziej. Liliana zamawia dla siebie sex on the beach, za to Fizzy standardowo postanawia wybrać czystą wódkę. Siedząc przy barze, Felicity poczuła, jak bardzo wyczerpał ją taniec, miała ochotę bawić się jak najdłużej, jednak jej ciało wyraźnie stawiało temu opór. Wtedy zdecydowała, że przyszedł czas na wizytę w toalecie. Ostrożnie zeszła z wysokiego stołka, zgarnęła torebkę i ruszyła w stronę ubikacji.
-Fizz gdzie ty idziesz do cholery? -Wybełkotała Lily.
-Muszę iść do toalety, zaraz wrócę. -Odpowiedziała przyjaciółce na ucho, żeby mogła zrozumieć, co mówi, bez przekrzykiwania hucznej muzyki.
-Chcesz, żebym poszła z tobą? -Zapytała.
-Nie ma takiej potrzeby, za chwilę będę. –Li pokiwała w zrozumieniu i zaczęła dopijać swojego drinka.
Felicity ruszyła przed siebie, przeczesując palcami poplątane od tańca włosy. Przemknęła się bokiem, aby uniknąć władowania się w środek tłumu osób. Szybko dotarła do miejsca docelowego. Weszła do środka kabiny i upewniwszy się dwa razy, że zamknęła drzwi, wyciągnęła z torebki foliowy woreczek z białym proszkiem. Rozsypała trochę narkotyku na płaską powierzchnię, kartą uformowała cienką kreskę, a następnie przyłożyła nos, zatykając jedną dziurkę palcem wskazującym i wciągnęła przygotowaną amfetaminę. Spojrzała w lustro, które wisiało tuż przed nią i z ubrudzonym nosem uśmiechnęła się do siebie, po czym powtórzyła całą czynność. Nigdy nie brała, aż tyle działki na raz, ale dzisiaj była wyjątkowa noc, bowiem chciała zapomnieć, musiała zapomnieć. Gdy wyszła z pomieszczenie, czuła się jak nowo narodzona. Zmęczenie zniknęło, w zamian zastąpiła je masa energii. Nie obchodziło ją już nic. Ruszyła w tłum ludzi. Wepchała się na środek parkietu, aby być ze wszystkimi jednocześnie. Poruszając się do rytmicznych piosenek, wszystko odchodziło w niepamięć, tak jak planowała. Będąc pijana i naćpana w środku imprezy czuła się jak jedna ze swoich znajomych. Tak zwyczajnie. Nie zwróciła uwagi na czas, który mijał nieubłaganie.
Gdy znów zalało ją znużenie i największy haj minął, poczuła się przytłoczona tym, że tak wiele osób ją dotyka, potrzebowała odetchnąć.
Niemal wybiegła z klubu i ruszyła obok w pustą uliczkę. Usiadła na drewnianej palecie i odpaliła papierosa, którego miała schowanego w kieszeni.
-Co tu robisz? -Fizzy zaskoczona obecnością drugiej osoby podskoczyła do góry.
-Pale, nie widzisz? -Zirytowana pytaniem uniosła rękę, w której trzymała używkę na potwierdzenie jej słów.
-Widzę, ale pytam, co robisz sama w ciemnej uliczce, gdzie ktoś mógłby ci coś zrobić? -Chłopak nie dowierzał lekkomyślności Felicity. On oczywiście nie miał złych zamiarów względem niej, po prostu, gdy ujrzał, jak zagubiona idzie w takie miejsce sama, jego sumienie nie pozwoliło mu na zignorowanie tego faktu.
-Słuchaj, jeśli chcesz mnie porwać, to ci się nie opłaca, nikt nie zapłaci okupu, jednak jeśli wolisz mnie zabić, zrób to szybko, a jeśli wybierasz gwałt, to mnie czymś naćpaj, żebym tego nie pamiętała. -Na jej komentarz przewrócił tylko oczami, rzeczy, o których mówiła, były okropne, a ona opowiadała o nich co najmniej jak o pieprzonej pogodzie.
-Gdzie twoi wyznawcy? -Fizz zmarszczyła brwi w nieporozumieniu. -No wiesz, wszyscy ci ludzie, którzy patrzą na ciebie jak na cholerne bóstwo. -Komentarz nieznajomego ją zaskoczył, każdy widział w niej ładną buzię, ale nikt nie postrzegał jej jako zwykłego człowieka.
-Są zbyt upici, żeby mnie dostrzec. -Dziewczyna parsknęła śmiechem. -A tak w ogóle, jak się nazywasz? -Zapytała zaciekawiona.
- Michael Arrow.
- W takim razie miło mi, jestem Fel....
-Znam twoje imię Felicity De'Ath. -Przerwał jej, zanim mogła dokończyć. -Dużo o tobie mówią, choć podejrzewam, że oprócz twojego imienia nie wiedzą absolutnie nic. Czy się mylę?
W tamtym momencie patrząc głęboko w szmaragdowe oczy Michaela, poczuła się komfortowo. Jakby zdjęto cały ciężar, jaki nosiła na barkach i pozwolono jej być sobą. Tą prawdziwą niewyimaginowaną.
-Znają mnie taką, jaką chcieliby, żebym była. Wykreowali sobie osobę, którą ja doskonale udaję. Odgrywam rolę życia.
Wystarczyła tylko krótka rozmowa, żeby zrozumiał, jak bardzo się mylił. Ona nie była pustą laleczką, ale kimś znacznie więcej.
Nie potrafił dokładnie określić, co w niej dostrzegł, jedyne czego był pewien to tego, że jest bałaganem. Gdy spoglądał prosto w jej czarne ślepia, zapragnął poznać jej każdą cząstkę, wszystkie pasje, tajemnice i upodobania.
Chciał zobaczyć Felicity taką, jaka jest.
Dziewczyna oparła się o budynek i z sekundy na sekundy coraz bardziej odpływała ciemności. Wiedziała, że tym wieczorem przesadziła. Jej powieki zrobiły się niesamowicie ciężkie, potrzebowała odrobiny snu.
-Wszystko w porządku? -Zapytał zmartwiony, gdy zauważył jej stan.
-Myślę, że za dużo wypiłam. -Po części nie było to kłamstwem, oczywiście spożyła zbyt dużą ilość alkoholu, chociaż większy wpływ na to, jak się czuje miały prochy, które zażyła, lecz przecież mu tego nie powie.
Czuła się coraz słabsza, zmęczenie przejęło kontrole i zaczęła odpływać. Jej ciało bezwładnie zaczęło opadać na bok. Mike nie pozwolił jej upaść, złapał ją w stylu panny młodej, a następnie delikatnie uniósł. Szedł z nią w stronę swojego auta, gdy znaleźli się przy pojeździe, usadowił ją na miejscu pasażera, przy zapinaniu jej pasów wyszeptał jej do ucha
-Zaopiekuje się tobą Fizz.
Rozdział IV
Kiedy Fizzy obudziła się po długiej drzemce, było już popołudnie. Gdy rano uciekała z mieszkania Mike'a, czuła się okropnie, nie tylko przez niemiłosierny ból głowy, ale także przez swoje wyznanie. Nie rozumiała, dlaczego powiedziała mu, chociażby ziarenko tego co w sobie trzyma, a przecież świetnie wychodziło jej kłamanie, prawda? Dlatego teraz od piętnastu minut leży na swoim ogromnym łóżku wpatrując się w sufit podczas odbywania kaca moralnego. Było jej najwyraźniej w świecie wstyd, że pokazała cień swojej osobowości. Nie mogła uwierzyć, jak bardzo żałosna jest, miała nadzieje, że już nigdy nie będzie dane jej spotkać Michael 'a.
Gdy poczuła głód, stwierdziła, że przyszedł czas się ruszyć. Wstała z miejsca, ubrana w samą koszulkę i majtki zeszła na dół do kuchni. Otworzyła lodówkę, szukając czegoś do jedzenia, ale jedyne co znalazła to same produkty, z których ewentualnie mogłaby coś sklecić, a na kucharzenie nie miała najmniejszej ochoty i na dodatek za grosz talentu. Ostatnio jak starała się zrobić jajecznice, przez przypadek uruchomiła alarm przeciwpożarowy. Zrezygnowała, więc z pomysłu jedzenia w domu i postanowiła udać się do swojej ulubionej kawiarni. Szybko poszła się ubrać, wciągnęła na siebie ciemnozielony komplet dresowy, związała włosy w niskiego koka i założyła czarne okulary przeciwsłoneczne, żeby ukryć śnice pod oczami. Przed wyjściem podeszła do szafy i spod sterty ubrań wyciągnęła pudełko, w którym trzymała wszystkie swoje skarby.
Delikatnie zdjęła wieczko i zaczęła myśleć, na jaki wybór dzisiaj padnie, bo aktualnie czuła się jak gówno, a ona nienawidziła tego uczucia, więc pragnęła czegoś, co ją rozweseli. Sięgnęła po heroinę, stanęła przy otwartym oknie i zaczęła podgrzewać folię aluminiową, wdychając opary narkotyku, a gdy poczuła, że już starczy schowała wszystko na swoje miejsce. W pełni gotowa ruszyła do wyjścia, z racji takiej, że auto nadal było pod klubem, a kawiarnia znajdowała się dość blisko jej domu, stwierdziła, że pójdzie na piechotę.
Czuła się o wiele lepiej, jej organizm ogarnęła euforia, była rozluźniona i nie czuła męczącego bólu głowy. Weszła do lokalu z uśmiechem na twarzy, zamówiła waniliowe latte i cynamonkę. Zasiadła przy stoliku w rogu tuż obok okna i delektowała się słodką bułeczką, którą jadła. Nagle dosiadła się do niej osoba, którą miała nadzieje już nigdy nie spotkać.
-Co ty... -Zaczęła, ale nie było jej dane skończyć.
-Nie uważasz słoneczko, że niegrzeczne jest się tak wymykać nad ranem? -Wywróciła oczami na przezwisko, którego użył.
-Nie nazywaj mnie tak, nie jestem żadnym pieprzonym słoneczkiem i nie wcale nie uważam, że to było niegrzeczne. Jak widzisz, miałam ochotę wyjść, więc to zrobiłam tak, jak kurwa zawsze robię. -Jej humor oficjalnie został spierdolony, nie żeby rano był jakiś wybitny, to tylko hera wpłynęła na nią lepiej.
-No oczywiście, że tak słoneczko, niemniej jednak jesteś mi coś winna za moje dobre serce i chęć pomocy twojej osobie. -Michael świetnie się bawił, irytując Felicity, wiedział, że nie czuła się komfortowo po swoim wyznaniu, niemniej miał to centralnie w dupie. Powiedział coś, co traktował, jak obietnice, a on obietnic zawsze dotrzymywał.
-Za cholerę nie jestem ci nic winna. -Wypowiedziała z zaciśniętymi zębami.
-A i owszem, randkę. -W tym momencie parsknęła śmiechem, nie to, że Michael jej się nie podobał, bo wizualnie jak najbardziej po prostu nie mogła sobie teraz pozwolić na coś tak bezsensownego, jak randki, tak naprawdę to nigdy by nie mogła.
-Ja nie chodzę na randki słoneczko. -Odrzekła z najbardziej sztucznym uśmiechem, jaki udało jej się wymusić.
-Uważasz, że to było pytanie? To tylko informacja dla ciebie Felicity, chodź, idziemy. -Sposób, w jaki wypowiedział, jej imię sprawił, że poczuła skurcz w brzuchu. Gdy spoglądała na niego, jedyne co widziała to szczerość i zaufanie pragnęła iść w tą stronę, pomimo że cholernie bała się skutków i choć w jej głowie zapaliła się czerwona lampka, ta uległa i podążyła za chłopakiem.
Szli obok siebie, nie odzywając się ani słowem, jednak cisza nie była męcząca, Fizzy idąc, powtarzała sobie, żeby znów przypadkiem nie zdradzić za dużo, za to Mike pozwalał jej na rozmyślenia i tak był w szoku, że z nim poszła bez większej awantury.
Dotarli na miejsce, gdy już było ciemno. Budynek, przed którym stali spowił mrok. Ewidentnie był opuszczony. Samo patrzenie na niego wywołało strach u Felicity, jednak nie miała zamiaru okazywać słabości i bez zająknięcia ruszyła do środka zaraz za Michaelem. Chłopak wspiął się po drabinie, a zaraz po nim zrobiła to Fizz.
Widok, jaki ujrzała, sprawił, że otworzyła usta ze zdziwienia. Było pięknie, dookoła widać było oświetlone domy i bloki. Uwielbiała to.
-Widzę, że ci się podoba. -Chłopak w końcu przełamał ciszę.
-Nawet nie masz pojęcia jak bardzo. -Fizzy nie miała zamiaru ukrywać swojego podziwu. Zbliżyła się do krawędzi dachu i usiadła zaraz obok.
-Tak właściwie, to czemu cię tu nigdy nie widziałam? -Zapytała zaciekawiona, chcąc nie chcąc była popularna i rozpoznawała raczej każdego.
-Dwa lata temu wyjechałem na wymianę do miasta, gdzie akurat studiuje mój brat. -Odpowiedział bez wahania, lubił wspominać czas, który spędził w Holandii.
-Więc masz brata?
-Mam, a ty? Jakieś rodzeństwo? -Słysząc pytanie, nerwowo zaczęła wyginać palce. Nie lubiła pytań o swoje życie prywatne, jednak sama je zadawała, więc musiała odpowiedzieć.
Chłopak, widząc gesty, jakie wykonuje, złapał jej dłonie i zaczął delikatnie pocierać ich wierzch. Czerwono włosa nie rozumiała, dlaczego nie odrzucił jej dotyk Michaela, z reguły nie tolerowała żadnego kontaktu fizycznego, bo sprawiał, że czuła się niekomfortowo.
-Mam siostrę, tylko że wyjechała daleko, chociaż i tak niedługo się zobaczymy. -Delikatny uśmiech pojawił się na jej twarzy.
Była taka piękna, gdy szczerze się uśmiechała, choćby delikatnie pomyślał. Miał zadać kolejne pytanie, gdy na niebie rozbłysły fajerwerki. Oczy Fizzy znacznie się powiększył, a delikatny uśmiech przerodził się w tak szeroki, że pokazywał białe zęby dziewczyny.
-Lubisz to, prawda słoneczko?
-Kocham, kocham oglądać fajerwerki. -Wyglądała na szczęśliwą, a to sprawiało, że humor poprawiał się także mu.
Zaczęli sobie zadawać wzajemnie mniej i bardziej znaczące pytania. Upłynęło mnóstwo czasu, ale zdawało się, że oboje nie zwracali na to uwagi. Dowiadywali się o sobie mnóstwo nowych rzeczy i to ich ekscytowało. Nawet Felicity, była szczera.
-Dobra, twój ulubiony serial? -Zapytał z pełną powagą.
-Lucyfer. -Nawet nie zastanawiała się nad odpowiedzią.
-Chyba sobie żartujesz, jest beznadziejnie nudny. -Wypowiadając swoją opinię, skrzywił się.
- Jak śmiesz ty bezczelny gnoju, Lucyfer jest zajebisty. W takim razie, jaki jest twój? – Fizz zdecydowanie oburzyła się na jego słowa.
- Gra o tron.
-I ty masz czelność oceniać mój gust? -Zadając pytanie, ziewnęła, była już wykończona.
-Jesteś zmęczona, to i tak cud, że tyle wytrzymałaś, pewnie jeszcze chujowo się czujesz po baletach. -Raczej to nie cud, a hera, lecz o tym przecież nie mogła mu powiedzieć.
-Racja, kac morderca nie ma serca. -Odpowiedziała prześmiewczo, wydostając się z uścisku, podniosła się z ziemi i podała rękę Mike'owi. Brunet przyjął pomoc i staną na równe nogi. Na dworze było chłodno, przecież był koniec września, zdjął swoją kurtkę i założył na Felicity, żeby się nie przeziębiła.
Ona stanęła jak wryta, troska ludzka była jej obca. I wtedy to poczuła pieprzone wyrzuty sumienia.
-Słuchaj, nie możesz, przecież, no kurwa, ja się nie nadaję dobra? Zniszczę cię. -W jej czarnych oczach odbijało się wszystko, jednak on nie wierzył w jej gadanie, nie miał zamiaru tego komentować. Dla niego Fizz bała się odpowiedzialności.
-Oczywiście, choć odprowadzę cię do domu. -Znowu zamilkli, udali się w mrok, podczas gdy w głowie Felicity rozbrzmiewało tylko smętne „będzie żałował".
Rozdział V
Dwa tygodnie później...
Wyładowała się, a potrzebowała tylko odrobiny energii, więc sięgnęła do swojego małego pudełka szczęścia i wyciągnęła amfetaminę. Szybko wciągnęła używkę i ukryła rzeczy, których inne osoby nie pochwalały, ale jej nadawały sens i to właśnie dlatego je kochała, bo pozwalały jej istnieć.
Uwinęła się w samą porę, bo wyszczerzony niczego nieświadomy Michael wparował do jej pokoju z torbą jedzenia.
-Co tam masz? -Podbiegła zachwycona do chłopaka i wyrwała mu torbę.
-Cóż za miłe powitanie. Przyniosłem twój ulubiony makaron z pesto pistacjowym, bo wiedziałem, że sama sobie nic nie zrobisz, więc proszę. Jestem taki kochany, więc liczyłem na jakiegoś buziaka słoneczko. -Fizz roześmiała się, gdy zauważyła niezadowolenie Mike'a. Odłożyła plastikowy pojemnik na stolik i złożyła soczystego całusa na ustach bruneta.
-Od razu lepiej, a teraz, choć, zjesz w końcu. -Pociągnął Fizzy za rękę i oboje usiedli wraz ze swoimi pudełkami na łóżku.
-Włączysz kolejny odcinek Lucyfera? -Dziewczyna w reakcji uniosła jedną brew do góry, ale nie skomentowała, tylko włączyła telewizor, na którym po chwili pojawił się Tom Ellis ubrany w brązowy garnitur.
Felicity wlepiła wzrok w ekran, skupiając uwagę na serialu, za to wzrok Michaela skierowany był właśnie na nią. Analizował cały jej wygląd, starając się zapamiętać każdy szczegół. Jednak coś wyraźnie go zainteresowało. Dostrzegł tatuaż na lewym nadgarstku, gdzie dziewczyna zazwyczaj nosi masę bransoletek.
-Masz wytatuowaną datę piętnasty maja dwa tysiące dziewiętnasty, dlaczego? -Fizz spojrzała w te piekielnie zielone oczy, delikatnie się uśmiechnęła i odpowiedziała.
-Pewnego dnia się dowiesz słoneczko.
***
Trzy tygodnie później...
Im więcej czasu spędzała z Michaelem, tym bardziej przepadała. Czuła się ze sobą źle, potrzebowała ucieczki, a jedyną rzeczą, która jej na to pozwalała, właśnie się skończyła. Felicity była na ogromnym głodzie. Była przytłoczona i zraniona. Ból zarówno fizyczny, jak i psychiczny odzwierciedlał się na jej ciele. Rozpacz to słowo, które ją określało. Płacz rozrywał jej gardło, drżała, szarpała za włosy i krzyczała zamknięta sama w pustym pokoju w domu, którego nienawidziła całą duszą, bo serca nie miała, już nie.
Nagle, jakby przyciągnięty podświadomością, pojawił się on. Widok, jaki zastał, go rozpieprzył. Niewiele myśląc, przyciągną Fizz do siebie i zaczął szeptać uspokajające słówka, mimo że nie znał powodu tego załamania.
-Nie zasługuje na ciebie, jestem nikim, nie możesz ze mną być, zniszczę cię. –Wyrzuty sumienie zawładnęły jej umysłem, wyrzucała z siebie każde słowo, które przyszło jej na myśl.
-Nie chce ci tego robić, bo tak cholernie mi na tobie zależy. –Wypowiedziała ostatnie zdanie zachrypniętym głosem. Był pogubiony, nic nie rozumiał, ale miał na to wyjebane, ponieważ liczyła się tylko ona, jego słoneczko.
***
Dwa tygodnie później...
-Mam dla ciebie niespodziankę. -Zaczęła Felicity, po czym zza wyspy kuchennej wyciągnęła urządzenie.
-Maszyna do waty cukrowej? -Zapytał ewidentnie zdziwiony.
-Otóż to mój drogi, kiedyś powiedziałeś mi, że okazjonalnie jeździłeś na festyny z rodziną. Było tam mnóstwo niezdrowego jedzenia, a tobie najbardziej marzyła się wata cukrowa, ale przez pierdolca twojej mamy na punkcie zdrowego odżywiania, nie mogłeś jej zjeść, a później już nie miałeś okazji się przekonać, jak smakuje, więc zorganizowałam to.
Michael był w kompletnym szoku, nie sądził, że Fizz to zapamięta. W jego szmaragdowych oczach pojawił się błysk, a w całym ciele poczuł coś nowego, dziwnego, czego wcześniej nie odczuwał.
-Zrobiłaś to dla mnie słoneczko? -Nadal nie dowierzał.
-Oczywiście, że tak. Zasługujesz na wszystko, co najlepsze. -Czyli nie na mnie pomyślała, po czym została pocałowana z ogromną pasją i namiętnością.
Rozdział VI
Tydzień później...
To wzgórze jest przepiękne, pomyślała. Był już wieczór, a niebo było wręcz czarne. Michael wyciągnął ją z domu, żeby pokazać jej coś „niesamowitego", więc się zgodziła, bo co innego miałaby zrobić.
-Gotowa? -Zapytał rozbawiony.
-Gotowa, na co? -Wtedy ujrzała masę kolorowych fajerwerków rozbłyskających na niebie. Tworzyły finezyjne kształty oraz wzory. Łzy zebrały się jej w oczach, nigdy nikt nie zrobił dla niej czegoś takiego, w sumie to nigdy nic dla niej nie robili.
-To... ja..., dziękuje, naprawdę dziękuje za wszystko, co dla mnie robisz. Uwielbiam cię, tak bardzo, że nawet nie masz pojęcia, a przede wszystkim zależy mi na tobie, chodź, nie sądziłam, że będę do tego zdolna.
-Chciałabym byś mnie pieprzył tutaj, w tym momencie. -Michael zachłysnął się powietrzem, słysząc, to co wypłynęło z ust Felicity.
-Nie o to mi chodziło, robiąc to wszystko. -Wymruczał pod nosem.
-Wiem, ale pragnę tego, pragnę ciebie. -Odpowiedziała, patrząc mu prosto w oczy.
Przybliżyła się do niego bardziej i zaczęła całować. Na początku delikatnie, ale z czasem przerodziło się to w żarliwe pocałunki. Brunet położył Fizz na kocu, który wcześniej przygotował i położył rękę na jej nagim brzuchu. Delikatnie sunął nią coraz wyżej, aż dotarł do piersi. Delikatnie je ścisnął, a następnie szybkim ruchem pozbył się zarówno bluzy, jak i stanika. Leżała przed nim półnaga ze świecącymi czarnymi oczami. Była taka piękna. Dorwał się do jej lewego sutka i zaczął go drażnić językiem, a następnie przerzucił się na drugą pierś i zrobił dokładnie to samo. Jego dłoń zjeżdżała coraz niżej, zahaczając o krawędź majtek. Fizzy lekko się uniosła, by zdjąć górną część garderoby Michaela i opadła z powrotem na ziemie. Chłopak wsunął rękę w majtki Felicity i zaczął pocierać łechtaczkę, wydobywając z Fizz ciche pomruki. Zrzucili z siebie resztki ubrań, pozostając całkowicie nadzy. Nie przerwali pocałunku ani na chwilę. Mike jeździł dłonią po wewnętrznej stronie jej uda, im wyżej docierał, tym bardziej czuł jak mokra dla niego była. Oderwał się od niej, by jeszcze raz przeskanować jej twarz.
-Na pewno tego chcesz? -Nie chciał robić niczego, czego nie byłaby pewna.
-Oczywiście, tylko... to mój pierwszy raz i nie wiem co robić. -Odpowiedziała zawstydzona.
-Niczym się nie przejmuj słoneczko, jesteś niesamowita i nieziemsko piękna. Nie masz się czego wstydzić, jeśli bolałoby zbyt mocno, musisz mi powiedzieć. -Odrzekł zatroskany.
-To zrób to już. -Felicity wydała polecenie z pięknym szczerym uśmiechem. Michael nie przeciągając chwili, bez gwałtowności wszedł w nią na początku do połowy swojej wielkości, a później zamaczał się coraz głębiej.
- Wszystko w porządku? -Obawiał się, że zrobi jej krzywdę.
-Jasne, umm... możesz przyśpieszyć? -Tak jak poprosiła, tak zrobił. Poruszał się coraz szybciej, doprowadzając dziewczynę do swojego słodkiego spełnienia, on doszedł zaraz po niej.
Oboje zadowoleni leżeli wtuleni w siebie, dopóki Michael postanowił przerwać ciszę.
-Wiem, że jesteś uzależniona od amfetaminy słoneczko, ale ja ci pomogę. Naprawię cię.
Rozdział VII
Wczorajsza noc była dla Felicity tą kulminacyjną, ten moment zbliżał się wielkimi krokami od dwóch lat. Czerwono włosa czekała na schodkach pod domem swojej najlepszej przyjaciółki. Była zagubiona, złamana i wyniszczona, mimo że Fizzy jest świetną aktorką i starała się udawać, że wszystko jest w porządku, poddała się, miała dość tego piekła.
Lily zmierzała w stronę domu, szła z założonymi słuchawkami, z których wydobywała się głośna muzyka. Gdy zauważyła przed sobą Fizz zapatrzoną w ziemie, zmarszczyła brwi w niezrozumieniu. Zawsze, gdy chciała zaszczycić swoją obecnością Lilianę, to po prostu przychodziła do jej mieszkania, nie zważając czy ona tam jest. Co najdziwniejsze, gdy wzrok czarnookiej spoczął na blondynce, podbiegła do niej i mocno ją do siebie przytuliła. Odkleiły się od siebie po długim upływie czasu. Li spojrzała Felicity w oczy, żeby cokolwiek z nich wyczytać, lecz nie dostrzegła nic prócz pustki.
-Dziękuje ci za wszystko, co dla mnie zrobiłaś, naprawdę cię kocham Liliano. -Te słowa były ostatnimi, które wypowiedziała w jej kierunku Fizzy, po czym odeszła.
Wtedy Lily już wiedziała.
***
Kilka słonych łez spłynęło na kartkę, kiedy kończyła pisać ostatnie zdanie. Delikatnie schowała kawałek papieru do koperty i ruszyła do łazienki. Zamknęła za sobą drzwi i skierowała swoją uwagę na przedmiot, który schowała w szafce za ręcznikami. Wyciągnęła ostrze i usiadła na podłodze.
Przyłożyła metal do nadgarstka i głębokim mocnym ruchem przecięła żyły u prawej ręki, spojrzała na swój tatuaż, po czym jeszcze raz, mocniej przeciągnęła ostrzem. Jej twarz była zalana bólem, wspomnieniami i łzami, jednak się uśmiechała, ponieważ po raz pierwszy czuła się, jakby naprawdę wygrała.
***
Właśnie wrócił z pogrzebu, usiadł na kanapie, a przed sobą trzymał list, który został mu wręczony przez matkę jego zmarłej dziewczyny. Koperta była cała czarna, jedynie srebrny napis „Dla Michaela, mojego słoneczka" wyróżniał się na tle. Chłopak drżącymi rękoma wyjmował ostatnie słowa, które jego ukochana napisała właśnie do niego.
Słoneczko, jeśli właśnie czytasz ten list, oznacza to, że jest już po wszystkim. Pozwól, że wyjaśnię. Wiodłam dość spokojne życie, kiedy mieszkałam w Manchesterze wraz z rodzicami i swoją kochaną siostrą. Mówiłam ci, że wyjechała i niedługo się zobaczymy, cóż połowicznie było to kłamstwem, bo gdziekolwiek się teraz znajduję, na pewno jest ze mną Anastasia, lecz ona nie wyjechała tylko zmarła i to z mojej winy. Data siedemnasty maja, którą mam wytatuowaną to dzień wypadku i dnia, kiedy straciłam siebie. Jako piętnastolatka uwielbiałam ryzykować, pewnego dnia ukradłam auto ojca i namówiłam ją, by do mnie dołączyła, nie chciała tego, ale zrobiła to dla mnie. Zmarła na miejscu. Była niesamowitą osobą, dobrą uczennicą, siostrą i ulubioną córką. Mój tata bardzo ją kochał więc kiedy zabiłam swoją bliźniaczkę, znienawidził mnie, ponieważ kochał ją tak bardzo, że nie mógł pogodzić się z tym, że zostałam tylko ja. Zaczął zdradzać mamę, ona o tym wiedziała, ale zbyt się bałaby odejść. Wtedy też zaczęłam ćpać, po prostu chciałam zapomnieć o wyrzutach sumienia, po tym, jak wszystko spierdoliłam. Nie dopuszczałam do siebie innych, jedyną osobą, która była mi bliska to Liliana, do momentu, kiedy pojawiłeś się ty. Uszczęśliwiłeś mnie, jednak byłeś właściwą osobą w niewłaściwym czasie. Mnie się nie dało naprawić słoneczko. Jednak wiedz, że to wszystko było szczere, może ukrywałam niektóre fakty, ale naprawdę cię pokochałam wszystkim, co jeszcze we mnie zostało. Chciałabym, żebyś był szczęśliwy, bo smutek nie ma sensu, w każdym razie nigdy mnie tu tak naprawdę nie było. Powiedziałeś mi raz, żebym robiła wszystko, co dla mnie najlepsze, więc to zrobiłam. Wykorzystaj życie, tak jak ja nie potrafiłam tego zrobić.
Zawsze będziesz w moim sercu, twoja nieśmiertelna ukochana.
Nigdy nie zauważył jak ciężko jej było. Długo pozostawała silna. Nie przegrała życia, a wygrała je w swój własny, specjalny sposób. Michael wrzeszczał z bólu jaki czuł, ponieważ pokochał, a stracił.
Opanował swój oddech i spojrzał na taras, na którym uwielbiała przesiadywać. Wyszeptał do niej słowa.
-Zakończyłaś swój krąg cierpienia, rozpoczynając mój. Zniszczyłaś mnie, zrobiłaś to tak, jak mówiłaś.
KONIEC
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro