Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

"IF WE DIE"

Autor: C. D. Rose


Abigail

— Jesteście tego pewni? — to pytanie z ust Carli zabrzmiało już chyba po raz piąty w ciągu piętnastu minut. Potrafiła być męcząca.

— Carla do cholery, jak masz wątpliwości to zatrzymamy się i wysiądziesz. Jaki jest twój problem? — zagrzmiał rozdrażniony głos Oliviera.

— Po prostu mam złe przeczucie... — westchnęła zrezygnowana dziewczyna.

Spojrzałam w okno, do miejsca pierwszego przystanku zostało około pięciu minut jazdy. To na co się zdecydowaliśmy, może skończyć się tragicznie, ale co tak właściwie mieliśmy do stracenia. Pakując się w te sytuacje, musieliśmy liczyć się ze złym zakończeniem naszej historii.

— Carla, Olivier wysiadacie, przygotujcie się i bądźcie przy telefonie. Nie mamy czasu na błędy.

Reece zatrzymał samochód, a wcześniej wymieniona dwójka wyszła z samochodu. Nie żegnali się, nie było takiej potrzeby.

— Wiesz, że nasz plan może nie wypalić, coś w każdej chwili może się zjebać. — Reece spojrzał na mnie swoimi pięknymi srebrnymi oczami z troską, którą doceniałam za każdym razem, gdy ją otrzymałam. Tylko on kiedykolwiek mi ją dał.

— To jedyny sposób, aby stąd uciec. Innego nie znajdziemy Ce.

Cóż mogłoby się wydawać, że w ogóle nie jesteśmy pewni tego, co mamy zamiar zrobić, a prawda była całkowicie inna. Wiedzieliśmy, o której mamy się zjawić w danym miejscu, gdzie znajdują się wszystkie przedmioty, jakich potrzebujemy i u kogo się zadłużyć, aby wszystko wypaliło. To nigdy nie była pochopna decyzja, omawialiśmy ją miesiącami i nigdy bym się z tego nie wycofała, nie zważając na żadne konsekwencje.

Chłopak podjechał pod wieżowiec, a ja przeszłam na tył, aby przebrać się w czarną sukienkę z odkrytymi plecami. Do tego założyłam szpilki i kolię ukradzioną od pani z kotami, której sprzątałam mieszkanie. Musiałam prezentować się nienagannie.

Złapałam za klamkę drzwi samochodowych, ale zatrzymał mnie ucisk na ramieniu. Reece spojrzał na mnie, wziął moją twarz w obie dłonie i złożył na moich ustach delikatny pocałunek. Odetchnęłam, poczułam, jakby zeszło ze mnie całe napięcie i pozostał tylko zdrowy rozsądek.

— Uważaj na siebie, skarbie. — z przymkniętymi powiekami, skinęłam głową. Pociągnęłam za klamkę i wyszłam z samochodu. Czas stawić czoła mojemu zadaniu.

Weszłam do zadbanego holu baku. Czerń zdecydowanie podkreślała nadmiar złotych dodatków, wchodząc tutaj, od razu czujesz wyższość. Podeszłam do lady, gdzie recepcjonistka spojrzała na mnie zza czarnych oprawek okularów.

— Dzień dobry, gdzie znajdę gabinet Pana Sandersa. — właśnie w tej chwili przyszedł SMS. Idealne wyczucie, uniosłam kącik ust w górę.

O'Niell jest umówiony na 14, dowód masz w pliku.

— Poproszę o nazwisko, sprawdzę, czy wszystko się zgadza — kobieta odwróciła się w stronę komputera.

— O'Niell, mąż był umówiony, jednak nie da rady dotrzeć na miejsce.

— W takim razie zapraszam do trzeciej windy, piętro 20, gabinet numer 34. — recepcjonistka spojrzała na mnie i przechyliła głowę w bok. Byłam pewna, że nie pracuje tutaj długo, gdy dowiedzą się, że nie sprawdziła dokumentów tożsamości, od razu wyleci.

Wszystko pod kontrolą, idę w stronę gabinetu.

Zapukałam do drzwi, słysząc zaproszenie, delikatnie odwróciłam głowę w bok, chcąc zobaczyć, jak daleko znajduje się ochrona.

Weszłam.

Czas zacząć zabawę.

Reece

Schyliłem się do czytnika, choć wiedziałem, że jest to niepotrzebne, Carla była mistrzem w hakowaniu, nie było mowy o żadnych nieprawidłowościach. Idąc w stronę kanciapy ochrony, zauważyłem mężczyznę o długiej czarnej brodzie, która była niebywale charakterystyczna, przeczuwałem problem, ale widząc bliznę na jego szyi, byłem pewien.

Mamy problem. O'Niell tu jest. Olivier przekaż Carli, aby systemy spowolniły, Abi musi się wyrobić.

Carla i Olivier to przyjaciele od małego. Razem z Abi poznaliśmy ich, gdy mała Carla płakała po tym, jak jacyś chłopcy ją zaczepili, a Olivier był w trakcie obijania im twarzy. Ich zadanie nie było trudne, mieli operować systemem tak, aby działał na naszą korzyść. Ich jeden błąd mógł nas zabić. Nasz jeden błąd mógł pozbawić ich lepszej przyszłości.

Siadając przy stanowisku z kamerami, starałem się jak najszybciej znaleźć postęp do nagrań, w którym powinna właśnie przebywać Abigail. Cóż, w momencie znalezienia odpowiedniego folderu dziewczyna była w trakcie grożenia Sandersowi bronią pod biurkiem. Z boku nikt nie zauważyłby nawet, że coś jest nie tak. Właśnie o to chodziło. Zacięty wyraz twarzy i ta przeklęta opinająca sukienka zdecydowanie pobudziły moje zmysły. Jezus ogarnij się, to nie czas i miejsce... pomyślałem, a garniturowe spodnie nie poprawiały mojej sytuacji.
Podczas moich głupich myśli, Sanders wraz z Abi zdążyli wyjść z gabinetu. Szli właśnie w stronę bocznego skarbca. Parę chwil i głównym wejściem powinni wejść uzbrojeni ludzie. Oni mieli zająć się głównym skarbcem.

Abigail

Szłam za Sandersem, obserwując otoczenie, jednocześnie starając się wyhaczyć zegarek. Musiałam być przy skarbcu w odpowiednim momencie, aby nikt nie powiązał mnie z całą akcją.

— Co planujecie? — wyszeptał mężczyzna. — To jakaś grubsza akcja prawda? Nie byłabyś tak głupia, aby przychodzić tutaj sama.

— Zamknij się i zacznij przebierać nóżkami szybciej. — wysyczałam do jego ucha.

Byliśmy już coraz bliżej, a ja wiedziałam, że zostało mniej niż trzy minuty do wtargnięcia reszty. Dochodząc do skarbca, zaczynałam odliczać.

— Otwieraj. — powiedziałam, stając tuż przy potężnie zabezpieczonych drzwiach. Sanders stał, nie ruszając się. — Zrobisz to ty albo moi hakerzy. To tylko kwestia czasu.

Po kilku sekundach drzwi otworzyły się same. Spojrzałam na mężczyznę z kpiną.

— Mówiłam, żebyś mnie słuchał, skarbeńku. — podeszłam do niego, złapałam za ramiona i kopnęłam w krocze. Dzięki temu zdobyłam kilka chwil na zabranie interesującego mnie klucza.

— Nie uda wam się, nie wiem, z kim współpracujesz, ale nie dacie rady. O'Niell wie, że tu jesteście. — wycharczał przez zaciśnięte zęby.

O'Niell tu jest? Dlaczego nikt mnie kurwa nie poinformował? Pomyślałam.

— Czas, żebyś zamknął mordę, dziadku. — złapałam za taśmę, która znajdowała się w torbie przy drzwiach. Została dostarczona tutaj przez jedną ze sprzątaczek dzisiaj rano.

Wiedziałam, że drzwi od wewnątrz nie da się otworzyć, dlatego wprowadziłam go do środka. Po znalezieniu odpowiedniego klucza skierowałam się w stronę wyjścia. Wychodząc, już wiedziałam, że to naprawdę się zaczęło, już nie ma odwrotu. Uzbrojeni weszli do środka.

Reece

Widziałem wszystko, co działo się w drodze do skarbca, w skarbcu, i po wyjściu z niego. Uzbrojeni są za ścianą, a ja przebrany w jeansy i koszulkę czekałem na znak, aby móc iść do Abi.

Nie jestem pewna, o co chodzi, ale pod bocznymi wejściami zaczynają gromadzić się jacyś ludzie. Nie są to ani nasi, ani policja.

Wiadomość od Carli nie poprawiła mojej sytuacji, a ja musiałem czekać na znak. Nie jestem idiotą, zdołałem domyślić się, że ludzie są od O'Neilla, nie dałby nam wygrać bez walki. Patrząc na nagrania z kamer, widziałem, że wyprowadzali ludzi poza bank, warunkiem szefa było jak najmniej strat w niewinnych. Teraz wiedząc, że wróg też ma plan, byłem pewien, że strat będzie mnóstwo.

Idź.

Po przeczytaniu tej wiadomości gwałtownie ruszyłem z miejsca. Wyszedłem z kantorka i będąc w ciągłym kontakcie ze ścianą, ruszyłem w stronę wind. Wchodząc, do jednej zauważyłem, przyglądającego mi się człowieka. Nie miałem pojęcia, kim on był, ani co tutaj robił, więc zignorowałem go. Nie mogłem ustać w miejscu, podróż na piętra naprawdę mi się dłużyła, a nie słynąłem z wielkiej cierpliwości. Po krótkiej chwili usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi. Wreszcie. Razem z Abigail umówiliśmy się, aby czekała na mnie tuż przy pierwszym wyjściu ewakuacyjnym. Na piętrze nie było nikogo, pracownicy szefa dobrze się spisali, wyprowadzając ich stąd. Mam nadzieję, że w walce z wrogiem, również to zrobią.

W pewnym momencie poczułem ten słodki zapach i otulające mnie ramiona.

— Nareszcie jesteś, nie mogłam się doczekać, aż cię zobaczę. Mam klucz do skrytki, musimy jedynie się tam dostać. — spojrzała na mnie oczami pełnymi nadziei. Obydwoje wiedzieliśmy, że jeśli uda nam się dostarczyć wszystkie dokumenty będziemy wolni od każdego długu czy niewykonanego zadania.

— Musimy też pokonać wiele zabezpieczeń i ochronę, a to nie będzie łatwe. Uspokój się i załatwmy to jak najszybciej. — odgarnąłem kosmyk jej niemal białych włosów za ucho. Jej roztargnienie spowodowane nadzieją zdecydowanie mogło popsuć wiele spraw. Tutaj liczyła się precyzja.

— Wiem, przepraszam, po prostu chciałabym, aby to wszystko było już za nami... — wyszeptała i zbliżyła swoją twarz chcąc, złożyć na moich ustach pocałunek. Wtedy usłyszeliśmy za sobą głośny, gruby śmiech. Abi odskoczyła ode mnie, a ja nie wahając się ani sekundy wyjąłem zza paska broń.

— Naprawę myśleliście, że ten wasz cały plan może się udać? Że O'Niell nie będzie węszył i się nie dowie? — powiedział to naprawdę mrocznym i przerażającym głosem. Poczułem, gdy Abigail zadrżała. — Wierzyłem, że nie jesteście aż tak głupi, aby w to wierzyć, ale cóż przeliczyłem się. Więc jak? Komu najpierw przestrzelimy twarz?

Kiedy odwrócił się do nas przodem, zrozumiałem, że to ten sam facet, który dziwnie obserwował mnie na korytarzu. Musiał być jednym z bliższych ludzi O'Niella, po co inaczej by nas śledził i za nami chodził. Wiedzieli od początku, że to właśnie my mamy zająć się skrytką.

— Zabijesz nas i co zrobisz? Nasi ludzie i tak zdołają zabrać dokumenty tylko, po to tutaj są. — postanowiłem podjąć dyskusje, jednocześnie dając znak nadal stojącej za mną dziewczyny, aby zbliżyła się w stronę drzwi i przez nie uciekła. Jej bezpieczeństwo było w tej chwili najważniejsze, w dupie miałem ten klucz. Ktoś autentycznie mógł zranić moją dziewczynę, nie liczyło się nic poza jej ochroną.

— Dobrze wiecie, że wam się nie uda. Jorgenson specjalnie dał wam takie zadanie, żebyście z tego nie wyszli. Z gangu się nie odchodzi. — nie wiedziałem, na ile mogę, wierzyć w te słowa. Wydawały się logiczne, ale w jednocześnie nie potrafiłem ich do siebie przyjąć.

— Nie wiem, o co chodzi, ale skoro zostałeś tutaj przysłany, twój szef również nie ma z ciebie dużego pożytku. — kątem oka zauważyłem zbliżającą się w stronę klatki schodowej Abi.

— Odszczekasz to gówniarzu. — wyciągną broń w kierunku ściany obok mnie i strzelił.

— Uciekaj Abi!— krzyknąłem do dziewczyny, zawahała się, lecz zapewne widząc mój błagający wzrok, uznała, że powinna to zrobić, gdy dziewczyna zniknęła za zakrętem na schodach, sam zacząłem biec w stronę prostopadłej ściany.

Trafiłem do pomieszczenia z radiowęzłem, nigdy nie poczułem takiej ulgi jak w tym momencie.

— Chodź tutaj, nie mam całego dnia. — wysyczał ten naprawdę potężny facet, jednocześnie uderzając w drzwi. Był jakoś dwa razy większy ode mnie, a ja sam naprawdę nie byłem mały.

Nigdy nie używałem takich urządzeń, jednak była to moja jedyna szansa na jakiekolwiek przeżycie. Spróbowałem włączyć radiowęzeł, coś zapiszczało, więc uznałem, że wszystko zadziałało.

— Jak najszybciej potrzebuje uzbrojonych ludzi na piętro dwudzieste. — zacząłem mówić. — Jeśli chcecie dostać, to po co tu przyszliśmy, macie mi kurwa pomóc. — dodałem, słysząc, coraz mocniejsze dobijanie się do drzwi. Wiedziałem, że nie wytrzymają długo.

Nie myliłem się.

Abigail

Biegłam po schodach najszybciej, jak mogłam. Nie chciałam zostawiać Ce samego, ale równocześnie, gdybyśmy zostali tam razem, nie przeżyłoby żadne z nas. Drżały mi ręce, a mój oddech był przyśpieszony, nie mogłam pozwolić sobie na atak paniki. Przysiadłam przy ścianie, powoli uspokajając oddech.

Światło zgasło. Na całej klatce schodowej gasło światło.

Carla? O co chodzi, dlaczego nie ma prądu?

Zdecydowałam się, napisać wiadomość do przyjaciółki

Ktoś musiał odłączyć całe zasilanie. Nie mam dostępu do kamer ani oprogramowania. Wszystko wysiadło w jednym momencie. Musicie sobie jakoś poradzić bez nas. Bądź dzielna.

Nie ma prądu. Nie mam pojęcia jak otworze wszystkie zabezpieczone drzwi, ale nie było innego wyjścia z tej sytuacji, niż spróbować. Wstałam, moje serce wróciło na pożądany rytm. przyspieszonym krokiem, przeszłam jeszcze dwa piętra schodami, aż dotarłam na samą górę. To ile ochrony i jak bardzo będzie ona uzbrojona mieliśmy, dowiedzieć się tego od Carli, która razem z Olivierem miała nadzorować cały monitoring. Teraz nie wiedziałam nic i realnie na to patrząc, pakowałam się na minę. Jednak, gdy nie spróbuję, zabiorę innym szanse na normalne życie.

Wybór był dla mnie prosty.

Prosty, przynajmniej do momentu, gdy usłyszałam strzały z dolnych pięter. Reece został tam sam, nie miałam pojęcia, czy ludzie od szefa w jakikolwiek sposób mu pomogą po jego komunikacie. Pozostało mi się modlić, aby mój chłopak wyszedł z tego cało.

Usłyszałam kroki, mówiące mi, że ktoś właśnie wbiega po schodach. Schowałam się za drzwiami i wyjęłam mały nożyk z kieszeni. Nigdy nie chciałam nikogo krzywdzić, ale niektóre okoliczności nie dają mi wyboru. Ktoś był właśnie na tym samym piętrze co ja i jawnie słyszałam, że jest tuż obok. Wyskoczyłam, zakładając nieznajomemu dźwignie, chcąc obalić go na ziemię.

— Abi? Co ty robisz? — wyszeptał mężczyzna, łapiąc mnie za rękę.

— Reece. To ty, nawet nie wiesz, jak się bałam, że coś ci zrobili. — gorączkowo szeptałam słowo za słowem.

— Nie mamy czasu skarbie. Na dole jest masakra, ludzie O'Niella weszli do środka, musimy załatwić wszystko jak najsprawniej damy radę. — wytłumaczył mi, przygładzając moje włosy.

— Carla nie ma już dostępu do kamer, skąd mamy wiedzieć, jaka jest tam ochrona. Mogą nas zabić jednym strzałem. Nie mogę cię stracić idioto! — tym razem podniosłam głos.

— Jesteśmy w gangu Abigail, nie wyjdziemy z tego, gdy Jorgenson nie otrzyma tych dokumentów. — niestety miał racje. — Mam broń, możemy się bronić, jesteśmy sprytniejsi od tych grubych idiotów.

— W porządku. Zajmijmy się tym. — przyznałam mu rację, nie było lepszej szansy na wyjście z tego piekła.

***

Staliśmy właśnie przy pierwszych drzwiach, okazało się, że przez brak prądu, drzwi wystarczy tylko otworzyć odpowiednim kluczem. Reece wszedł pierwszy, broń miał wyciągniętą przed siebie i uważnie się rozglądając, szedł dalej. Na razie na swojej drodze nie spotkaliśmy nikogo. Byłam ciekawa, o co chodzi, spodziewałam się naprawdę sporej ochrony, a korytarze były puste, miałam z tyłu głowy nadzieję, że wszystko pójdzie łatwiej, niż myśleliśmy.

— Zostały ostatnie drzwi. — poinformował mnie chłopak, na co lekko skinęłam głową.

Podeszłam i delikatnie wsunęłam do nich klucze. Okazało się, że drzwi są otwarte.

— Reece, nie wiem, co tu się dzieje, ale to wszystko jest za proste.

— Otwórz drzwi Abi, proszę. — spojrzał na mnie z dziwnym błyskiem w oku, naprawdę nie byłam pewna jak do tego wszystkiego podejść. — Zabierzemy wszystko w dwie minuty i po sprawie.

Otworzyłam drzwi powoli i weszłam do środka. Było ciemno, lecz w rogu pomieszczenia świeciła się lampka. Zaczęłam się bać. W całym pieprzonym budynku nie było prądu, a tutaj świeci się lampka. Nagle przede mną wyskoczył barczysty facet, przykładający mi nóż do gardła. Nie spodziewałam się tego, uśpili naszą czujność.

— Idź po dokumenty Abi.

Podeszłam do wielkiej stalowej szafki, wybrałam odpowiedni klucz i wsunęłam go do zamka. Wszystko tutaj wydawało się zawiane mrokiem i tajemnicą. Czułam się niekomfortowo, cały czas miałam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Nie mógł być to Reece, on stał i obserwował otoczenie za drzwiami.

Otworzyłam drzwiczki, zaczynając szukać odpowiednich dokumentów. Znalazłam. Teczka z napisem Jorgenson.

— Wszystko mam, możemy spadać. — powiadomiłam czujnie rozglądającego się chłopaka. Słodki był, udając gangstera.

— Więc wracamy. — zdecydował.

***

Będąc już na klatce schodowej i mijając coraz więcej ciał, nie miałam wątpliwości, że nasi ludzi nas ochraniają. Musimy dostać się na parter, aby przekazać Olivierowi dokumenty. To nie było proste, na większości pięter był istny poligon, gdzie toczyły się strzały między wrogami, ale też policją. Nie wiedzieliśmy, kiedy dostała do środka, ale zdecydowanie nie działa na naszą korzyść.

— Trzymaj się ścian i nie wychylaj się, musimy dojść do podziemnego parkingu, to nie będzie trudne, jeśli zachowamy ostrożność. W porządku? — zapytał chłopak, na co odpowiedziałam twierdząco.

Byliśmy na parterze, na wyjściach ewakuacyjnych nie było dużo ludzi, jedynie ci, który już nie żyli. Gdy zmierzaliśmy w stronę parkingu, rozpoczęła się masakra.

Otoczyło nas trzech mężczyzn, dwoje z wystawioną bronią palną, jeden z nożem. Nie była to komfortowa sytuacja. Reece wyjął pistolet i strzelił, zabijając jednego z nich. Nie zdołał jednak uchronić swojego ramienia przed drugim z nich. Mimo wszystko dwoje pali w tym samym momencie, zabici przez policję. Uciekaliśmy w stronę jakiegoś pomieszczenia, był to kantorek sprzątaczek.

— Reece, matko, kochanie... — wyszeptałam, zabierając porcję papieru toaletowego i przyciskając do rany, chcąc zatamować krwawienie.

Wtedy przyszłą ta wiadomość. Wiadomość od Jorgensona.

Potrzebuję jeszcze nagrań z monitoringu z listopada 2018 roku. Pośpieszcie się.

— To nic Abi. Tylko draśnięcie. Pójdę po to nagranie i wrócę do ciebie na parking.

— Masz kulkę w ramieniu, jak chcesz tam dojść!? — krzyknęłam rozgoryczona.

Nagle usłyszeliśmy dźwięk.

— Szukajcie dwójki młodych dzieciaków. Oni mają potrzebne dokumenty. Są na dolnych piętrach.

To był nasz koniec.

Nigdy nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego szef akurat nam dał to zadanie. Aż do tego momentu. Teraz wiedziałam, że trzymając w rękach te dokumenty, byliśmy głównym celem. One były przepustką do śmierci.

— Pójdę po te nagrania i wrócę na parking. Nic się nie stanie.— powiedział, wstając z podłogi.

Zaczął kierować się w stronę drzwi, gdy w pewnym momencie się zatrzymał. Zatrzymał się i chciał coś powiedzieć, ale zamiast tego podszedł do mnie i złapał mnie w talii. Pocałował mnie żarliwie. Trzymał mnie mocno, choć czułam, jak jego rana nadal krwawi przygryzaliśmy swoje wargi, języki plątały się w dzikim tańcu. My już wiedzieliśmy.

To było pożegnanie.

— Kocham cię skarbie, błagam, nie zapominaj, o tym Abi. Nigdy, nawet jeśli umrzemy. — patrząc mu w oczy, po moich policzkach zaczęły lać się łzy. Przytaknęłam gorączkowo głową.

— Wiesz, że też cię kocham Reece, nikt nigdy nie dał mi tego, co ty. — wyszeptałam, przeciągając dłonią po jego rudych włosach. — Kocham cię.

Złączył nasze wargi na ostatnie kilka sekund, po tym już wiedzieliśmy, że nic nie wróci do normy. Odsunął się o krok, skinął głową, parząc mi w oczy i odszedł w stronę drzwi, wyciągając za paska pistolet.

Stałam w miejscu jeszcze przez parę sekund, nie chciałam, żeby szedł. Ce był najważniejszym człowiekiem w moim życiu i nie wyobrażałam sobie bez niego dalszego funkcjonowania. Ruszyłam w stronę drzwi, zaciskając dłoń na małym nożyku, nie mógł zabić, ale mógł spowolnić, to liczyło się najbardziej. Olivier już powinien, czekać na parkingu, abym przekazała mu dokumenty.

Panikowałam, odkąd Ce poszedł po te jebane nagrania, nie mogłam się na niczym skupić. Nie wiedziałam, jak dostanie się do kantorka dla ochrony, ani jak znajdzie nagranie.

Zauważyłam kilku mężczyzn, nie wiedziałam, od kogo oni byli, dlatego pobiegłam w stronę najbliższego pomieszczenia. Będąc w środku gwałtownie, wyjęłam telefon z kieszeni spodni. Drżącą ręką odblokowałam go i wyszukałam odpowiedni numer. Jedynym rozsądnym wyjściem teraz wydawał się ten telefon. Wzięłam głęboki wdech, wcisnęłam słuchawkę i parząc przed siebie, czekałam, aż ktoś odbierze.

— Tak słucham?

— Carla? — wychrypiałam, osuwając się w dół po ścianie.

— Abi... Czekałam, aż zadzwonisz, nie mam żadnego dostępu do kamer, nie wiem, co dzieje się w środku, widzę jedynie to, co pokazują w telewizji. — wypowiedziała pośpiesznie.

— To nie ważne, nic nie jest ważniejsze, niż to, co ci teraz powiem Carla. — wysiliłam się na stanowczy ton. — Nie wiem, czy kiedykolwiek się jeszcze zobaczymy, dlatego po naszej rozmowie weźmiesz wszystkie pieniądze, jakie znajdziesz w mieszkaniu, poczekasz na Oliviera, zadzwonisz po taksówkę, która zawiezie was na lotnisko i wylecicie najbliższym lotem, jak najdalej się da. Nikt...

— O czym ty pieprzysz Abi!? — dziewczyna przerwała mi, głosem pełnym emocji.

— Nikt się nie dowie, że nam pomagaliście, nikt was nie wyda. Spalcie wszystkie dokumenty, gdzie znajdują się wasze dane i wylećcie stąd. — w słuchawce słyszałam jej szybki oddech. — Zrozumiałaś co macie zrobić? Carla? Zrozumiałaś?

— Tak, zrozumiałam. — wychrypiała.

— Kocham Cię Car, zawsze będziesz moją siostrą. Pamiętaj, o tym proszę... — łzy spływały po moich policzkach.

— Też Cię kocham mała. — zaśmiała się histerycznie. — Wyjdziecie z tego, nie rozumiem, dlaczego się ze mną żegnasz. Zrobię, jak powiedziałaś, ale musisz wiedzieć, że wrócimy po was, nigdy was nie zostawimy.

— Gdy stanie się coś złego, nie wolno ci się obwiniać Car, nigdy przenigdy nie zwalaj na siebie poczucia winy. — przeczuwałam, że dziewczyna prędzej czy później zrobiłaby coś takiego. — Chyba muszę kończyć, pamiętaj o tym, co mówiłam i powiedz Oliverowi, że go kocham.

— Dobrze, wierzę w was i wierzę, że do nas wrócicie.

— Oh... Carla, zapomniałabym. Powiedz Olivierowi, co czujesz. Zasługuje na to i jestem pewna, że odpowie tym samym. Wiesz, że nigdy by cię nie zranił. — powiedziałam, choć zza drzwi coraz głośniej było słychać strzały. — Pamiętaj, co powiedziałam. Nasze pieniądze są w sejfie pod łóżkiem, jest otwarty. Weźcie wszystko, co w nim jest. Do zobaczenia siostro. — rozłączyłam się.

Wytarłam policzki z łez i wstałam z miejsca. Ruszyłam w stronę drzwi, wychylając się, aby zobaczyć, czy nikogo tam nie ma. Gdy wszystko wydawało się w porządku, wyszłam i trzymając w ręku teczkę, biegiem ruszyłam w stronę parkingu. Z daleka zauważyłam furgonetkę Oliviera. Dobiegając, otworzyłam drzwi od strony pasażera, podałam mu teczkę.

— Gdzie jest Recce? — zapytał Oli, podczas chowania teczki do sejfu na siedzeniach z tyłu.

— Szef wysłał wiadomość, że musimy zabrać też jakieś nagrania. — powiedziałam, na co zmarszczył brwi.

— Jak to napisał? — zmarszczyłam brwi. — Przecież Jorgensen nigdy do nikogo nie pisze. Ma od tego ludzi.

Otworzyłam usta, zaraz je zamykając. Nie pomyśleliśmy o tym, że szef nigdy nie wysyłał wiadomości, zawsze wysyłał swoich ludzi, aby przekazali nam coś osobiście. To jebana pułapka.

— Olivier. — spojrzałam na chłopaka. — Dostarcz dokumenty, jedź do mieszkania i zrób wszystko, co powie Carla. — zaczęłam wychodzić z samochodu.

— Co? Gdzie ty idziesz?

— Odpal silnik i jedź do Carli, zrób to, co każe i tutaj nie wracaj. — powiedziałam.

Wyszłam z samochodu. Zaczynając wszystko rozumieć. Musiałam znaleźć Reeca.

— Powiedz jej, że ją kochasz.

Zamknęłam drzwi i pobiegłam w stronę wyjścia z parkingu. Przebiegając przez główny hol, zauważyłam wiele czerwonych chust na ziemi, owiniętych wokół ramion członków naszego gangu. Przeszukałam, wszystkie pomieszczenia na dole, nie było opcji, aby Ce poszedł na wyższe piętra. Miał zabrać tylko nagrania. Zdecydowałam się wyjść na dwór. Było ciemno. Godzina musiała być późna. Szukałam Reeca, krzyczałam jego imię, szukając w pobliżu wejścia. Oddaliłam się, będąc coraz bliżej radiowozów pełnych policji.

Nagle zauważyłam ciało. Nieruchome ciało z charakterystycznymi lekko przydługimi ciemnorudymi włosami. Podbiegłam. Złapałam jego twarz w dłonie, był taki zimny.

— Reece... Musisz wstać! Wstań w tej chwili! — wykrzyknęłam, zapewne zwracając na siebie uwagę policji. — Nie możesz mnie zostawić, nie ty... Mieliśmy wyjść z tego cało! — gorączkowo trzęsłam jego ramionami.

Liczyliśmy się, z tym że ktoś z nas może nie przeżyć, ale Ce był za dobry. Dał mi bezpieczeństwo, szczęście, zawsze wybierał dobro nad złem. To nie jego powinni trafić. Każdego tylko nie jego.

Usłyszałam za sobą kroki, ktoś pociągnął mnie za ramię, ktoś inny zakuł moje ręce w kajdanki. Ja patrzyłam tylko na niego. Zimnego, bez życia. Moją przystań. Przystań, która leży na brudnej betonowej drodze nieżywa.

Straciłam sens mojego życia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro