Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Dziewczyna z biblioteki

Autor: AnaTheEvening  


Codziennie przeczesywałam grzbiety książek w ulubionej bibliotece. Radowałam się zapachem kartek, drzewa i dymu z kominka, który był nieodłączną częścią tego majestatycznego miejsca, które stało się moim domem.

Spędzałam tam dnie i czasami nawet noce, gdy tylko zaprzyjaźniłam się z personelem. Uwielbiałam przebywać wśród książek i wyimaginowanych historii, których odzwierciedlenia oczekiwałam od świata.

Codziennie zatracałam się w magicznym świecie, w którym książę ratuje księżniczkę, dając jej najwspanialszą miłość, jakiej można było tylko doświadczyć. Pragnęłam poczuć w końcu to wzburzenie, w którym cały świat nagle stanąłby w miejscu, a ja sama dostałabym główną rolę w przedstawieniu.

Codziennie chłonęłam historie miłości tak mocnych, że nawet największe sztormy na wodach uczuć nie zdołałyby ich zburzyć. Czułam od nich ten pociąg, napięcie i prawdziwe uczucia, których nie byłam w stanie doświadczyć w prawdziwym życiu.

Do czasu.

Londyńska mała biblioteka miała swój klimat, który wzbudzał we mnie niemałe uczucia. Niedziwne było więc to, że właśnie w tym miejscu cię poznałam, nie wiedząc jeszcze, że będzie to najlepsza, a równocześnie najgorsza z możliwych rzeczy, które mogłyby mi się tylko w życiu przytrafić.

Byłeś jak grzmot, pierun i niemożliwy dreszcz przechodzący po całym kręgosłupie, który paraliżował każdy mięsień jedynie poprzez własny wzrok skierowany na mojej bladej skórze. Twoje czarne i niemożliwe wielkie tęczówki taksowały mnie od samego wkroczenia w nasze skromne progi książkowego zaułka na starej i zapomnianej ulicy Londynu.

Nie byłeś taki, jak inny ludzie, którzy tu wkraczali na co dzień. Od razu przekłuwałeś wzrok i nie tylko mój, bo wszystkich dookoła. Jasne włosy, duże i ciemne tatuaże, czarne, jak węgiel tęczówki i postura wykuta niczym z żywego kamienia. Nie byłeś typem chłopaka, którego spotykało się na co dzień w otoczeniu literatury. Byłeś zupełnie inny, odklejony, a przy tym tak bardzo interesujący.

Sam wydawałeś się nie wiedzieć, co tak właściwie tutaj robiłeś. Nie przyszedłeś tu po żadną książkę, twój rozbiegany wzrok ukryty pod taflą grubych, czarnych rzęs wszystko zdradzał. Miałeś inny cel, ale nie wiedziałam, jaki on był.

Nikt nie wiedział.

Po wejściu od razu na mnie spojrzałeś, choć wcale nie różniłam się od dziewczyn, które stały obok mnie, w odróżnieniu od ciebie. Byłam zwykła, nieśmiała i głupio zakochana w książkach, a właściwie w historiach, które tam przedstawiano. To właściwie one pchnęły nas ku sobie.

Kiedy po raz pierwszy cię tam ujrzałam, czas się zatrzymał, a serce zaczęło mocniej bić. Patrzyłeś na mnie perwersyjnie, skupiając wzrok całkowicie na rąbku mojej przylegającej spódnicy. Wtedy nie wiedziałam, że ten wzrok zwiastował kłopoty.

Miał być epizodem w moim nudnym życiu, który tylko urozmaiciłby niektóre kartki mojej historii. Wszystko jednak zależało od autora, a ten z uśmiechem patrzył, jak ginęłam krok po kroku z każdym dniem, zapadając się w otchłań nicości coraz głębiej.

Nie podeszłam do ciebie wtedy, sam to zrobiłeś. Nie miałeś hamulców, lubiłeś wyzwania i czuć to było od ciebie na kilometr. Miałeś zniewalający uśmiech, na który zapewne wyrywałeś niejedną. Wciąż winiłam siebie, że również dałam się złapać w twoją pułapkę. Byłam jedynie płotką, a ty rekinem w małym zbiorniku wodnym.

Twoje zaczepne i paraliżujące spojrzenie wróżyło kłopoty, ale ja wciąż to bagatelizowałam. Pochłaniałeś mnie bez reszty z sekundy na sekundę, by na koniec zakopać moje martwe nadzieje w grobie rozczarowań.

Zapytałeś się mnie wtedy o książki Stephena Kinga, których ja nigdy nie czytałam. Musiałam ci się jednak przyznać z uśmiechem na ustach, że byłam niepoprawną romantyczką, która zatracała się w krainie miłości, a nie horrorów. Nie zdziwił mnie jednak fakt, gdy powiedziałeś, że nie znasz innego autora, a chciałeś zagadać. Dokładnie na takiego wyglądałeś. Śmiałego i niezbyt mądrego.

Ubrany w cudowny zapach cytrusów blondyn był dla mnie niemałym wyzwaniem, którego się nieświadomie podjęłam. Nie mogłam się już cofnąć, kości zostały rzucone, a mięśnie napięte.

Od razu się przyznałeś, po co tu tak naprawdę przyszedłeś. Nie było dla mnie żadną tajemnicą to, że najprawdopodobniej jedyną rzeczą, którą przeczytałeś były komiksy o supermanach w czasach dzieciństwa. Z niewiadomych przyczyn mi to jednak nie przeszkadzało, choć wcześniej upierałem się, by mieć przy sobie kogoś równie obeznanego w literaturze, co ja.

Oczarowałeś mnie.

Powiedziałeś, że spoglądałeś na mnie od dawna, jak tylko wchodziłam do biblioteki. Nie mogłam uwierzyć, że zwróciłam czyjąś uwagę, a w szczególności takiej osoby, jak ty.

Rozmowa nam się od początku o dziwo dobrze kleiła, miałam wrażenie, że to jakiś znak. Byłam w końcu przeforsowana idealnymi scenariuszami miłosnymi, w których każde nagłe i przepełnione emocjami spotkanie dwóch osób, kończyło się na ostatnich stronach obopólną miłością i ślubem.

Tak jednak nie mogło być.

Byłeś zbyt idealny na to, by być dobry i prawdziwy. Mogłam się opamiętać i zrozumieć, że to wszystko to kpina, bo w końcu nie dorastałam ci do pięt. Byłam zwykłą brunetką z jasnymi oczami, która wcale nie odstawała od reszty nastolatek, które mijało się na ulicach. Mój charakter był bardzo potulny i uległy, a twoja dominacja stanowiła prawdziwy zgryz pomiędzy nami. To chyba było najgorszą rzeczą z najlepszych, nie potrafiłam cię zostawić.

Nie wierzyłam po tamtym spotkaniu, że to wszystko było prawdziwe. Nie wierzyłam, że TY byłeś prawdziwy. Moje myśli wciąż wędrowały do ciebie i nie mogłam się opanować. Dlatego pewnie tak bardzo się ucieszyłam, gdy na ekranie telefonu zobaczyłam nagle twoje imię.

Zaprosiłeś mnie na spacer, pisząc na portalach społecznościowych, które zapewne wyciągnąłeś od personelu. Byłeś prawdziwym romantykiem dwudziestego pierwszego wieku. Nie zdradziłeś tego, na czym ci zależało, choć było to wiadome.

Zimowe wieczory w Londynie zawsze odbierało się lepiej, zimniej i romantyczniej. Dobrze o tym wiedziałeś i dlatego zaprosiłeś mnie o nocny spacer dosłownie trzy dni po naszym pierwszym spotkaniu. Twoja śmiałość była przyciągająca, a ja nie byłam w stanie oprzeć się magnesowi, jakim byłeś.

Chodząc po ciasnych uliczkach, rozmawialiśmy o naturze i książkach. Nie wiedziałam, czemu tak bardzo chciałeś, bym się odzywała, skoro nigdy nie miałam tego w naturze. Twoje ciemne strony charakteru czasami były światem dominacji moich, dlatego tak łatwo im się podawałam. Nie wiedziałam, nawet kiedy czas tak szybko minął, a ja po raz pierwszy wymknęłam się na całą noc z domu, nie mówiąc o tym rodzicom.

Po naszym spotkaniu czułam się, jak piórko, które powiewało na wietrze uczuć. Motylki w brzuchu, które poczułam wtedy po raz pierwszy, mogły być oznaką prawdziwej miłości, a jedynie zapowiadały zagnieżdżenie się pędu toksyn i smutku.

Byłeś moją zgubą i tchnieniem życia. Nie mogło cię już nie być.

Pisałeś do mnie codziennie, nie wiedziałam nawet już, w którym momencie czułam się wobec ciebie całkiem naga emocjonalnie. Rozmowy z tobą nie były już trudnością, a przyjemnością. Byłeś tym jedynym powiadomieniem, na które codziennie czekałam z utęsknieniem.

Pisałeś mi codziennie słodkie słówka, zawsze życzyłeś mi dobrej nocy, a rano budziłeś mnie nową promienną wiadomością, po której odczytaniu od razu chciało się wstawać. Uzależniłeś mnie do siebie, niczym narkotyk, który najpierw dawał radość, zatajał fakty, a na końcu zabijał.

Dokładnie zabijał.

Nie potrafiłam czytać już tak samo powieści, jak wcześniej. Wszystko było inne i bardziej przezroczyste. Nie potrafiłam tak wciągnąć się w fabułę, jak wcześniej, gdyż odczuwałam, że sama właśnie przechodziłam przez najcudowniejsze kartki mojego życia. Pokazałeś mi świat, o jakim marzyłam, a równocześnie się go bałam. Zburzyłeś mój mór normalności i dobroci, a ja ci na to doszczętnie pozwoliłam.

Miały dni, tygodnie i miesiące, a ty wciąż przy mnie byłeś. Gdy miałam gorsze chwile, wspierałeś mnie, choć nigdy nie oczekiwałeś tego w zamian. Mówiłeś, że po prostu nie lubiłeś rozmawiać o swoich uczuciach, a tak naprawdę po prostu mi nie udałeś. Byłam po prostu zbyt otumaniona, by to zauważyć i zbyt zauroczona, by to przyswoić.

Poznawałeś mnie całą, odkrywając moje najczarniejsze sekrety i odsłaniając moje prawdziwe „ja". Dobrze wiedziałeś, jaka byłam i jak reagowałam. Byłam święcie przekonana, że ty również byłeś ze mną szczery i otwarty, ale wciąż cytrusowy zapach mieszał mi w głowie i wpływał na percepcję.

To z tobą po raz pierwszy spróbowałam alkoholu. Nie było mnie na żadnej twojej imprezie i nigdzie mnie ze sobą nie brałeś, ale wtedy mi to nie przeszkadzało. Mieliśmy przecież siebie i to nam wystarczyło, nieprawdaż?

W ciemnej kamienicy nalałeś mi wódki do plastikowego kieliszka, z którego w ogóle nie powinno się pić. Wtedy mnie to nie obchodziło. Byliśmy tam sami, piliśmy na potęgę, a później próbowaliśmy być poważni. Dałeś mi papierosa, a ja grzecznie i bez namysłu go odpaliłam, dusząc się po zaciągnięciu nikotyny do płuc.

Uważałeś to za śmieszne, ja też się śmiałam. Próbowałam czegoś nowego, gorszego i niegrzeczniejszego. To ty pokazałeś mi tę drogę i w twoich czarnych, jak noc oczach było widać satysfakcję ze zmienienia mnie. Od początku chciałeś mnie zepsuć i ci się to udało.

Doszczętnie.

Cały świat mi wirował od spożytego alkoholu, a emocje i uczucia stały się intensywniejsze, niż zazwyczaj. Wszystko było lepsze, bardziej kolorowe i łatwiejsze. Najlepsze chwile w moim życiu właśnie spędziłam z tobą.

Zastanawiało mnie, dlaczego nikt w moich ulubionych powieściach nigdy nie pokazał mi realiów prawdziwego życia. Tam zawsze wszystko było kolorowe, działał ciąg przyczynowo-skutkowy, który zawsze kończył się tragedią lub szczęściem. Nigdy nie było niczego pośrodku, jakiegoś zawieszenia, wielkiej niewiadomej. Życie jednak nie było zero jedynkowe, a ludzie nie byli tylko źli lub dobrzy, wszyscy mieli swoje demony w szafie, a ty uwolniłeś moje.

Całowaliśmy się wtedy pierwszy raz pod tą kamienicą. Zapewne jej mieszkańcy nawet nie wiedzieli o tym, że ich dom stał się prawdziwym polem bitewnym moich emocji i pragnień. Alkohol w żyłach dawał złudne wrażenie ekscytacji i podniecenia, którego nie odczuwałam nigdy wcześniej. Widziałeś u mnie ten błysk w oku i niemoralne czmychnięcia tęczówek w dół twojego rozporka. W końcu nie moja wina była w tym, że tak na mnie działałeś, choć powinnam była się panować. Nie umiałam tego jednak zrobić. Twój cytrusowy zapach był uzależniający, niczym nikotyna, którą później się ze sobą nawzajem dzieliliśmy.

Po tej nocy nic już nie było takie samo. Ani ty, ani ja nie potrafiliśmy zgrywać już świętoszków. Dostałeś to, czego pierwotnie chciałeś, ale nie czułeś z tego powodu zadowolenia. Pozwoliłeś, bym cierpiała pod twoim dotykiem i słowem. Bez jakiekolwiek skrępowania i wyrzutów byłeś w stanie mnie zniszczyć i rozszczepić moje serce na małe części, jak nikt nigdy przed tobą.

Zauważałam, że bywałam mniej w bibliotece. Chciałam to zmienić i wrócić do stanu pierwotnego, ale nie byłam w stanie wciągać się w jakąkolwiek opowieść. Wszystko wydawało się zbyt płytkie i nierealne. Byłam nastolatką, która właśnie liznęła nowego i drastyczniejszego życia. Czego się więc można było po mnie spodziewać, jak nie tego, że się zmienię pod wpływem impulsu, jakim był zły chłopak.

Wciąż z tobą pisałam, ale widziałam zmianę. Niekoniecznie ona była w tobie, a moim postrzeganiu ciebie. Każde słowo interpretowałam, czułam zazdrość i było mi przykro, gdy tylko nie odpisywałeś mi na wiadomości. Nie byłam nachalna, ale czułam, jak moje myśli są z tobą związane. Nie potrafiłam ich w żaden sposób uspokoić.

Nasz kontakt nie pogorszył się, ale byłeś inny. Nie potrafiłam określić tego, co czułam w stosunku do ciebie, gdyż nie miałam tak dużego zasobu słów i umiejętności wyrażania się, jak wtedy, gdy czytałam nagminnie książki w bibliotece. Byłam inna, gorsza i coraz to bardziej do ciebie przywiązana.

Wychodziliśmy co dwa lub trzy dni, ale ani razu nie zdołałam poznać twoich znajomych. Wiedziałam jednak, że masz ich dużo. W twoim domu również nie byłam, choć ty zdołałeś już nawet poznać w tym czasie moich rodziców i pojechałeś ze mną na spotkanie rodzinne, na którym byliśmy furorą. Pierwszy raz czułam się dobrze na głównym planie, tak bardzo mnie zmieniłeś.

Byłeś niczym zbawienie, czułam się oczy tobie kimś, kto miał jakąkolwiek misję czy cel w życiu. Rozszczepiałeś moje zmysły, wywołując całkowite wrzenie i euforię każdej cząsteczki emocjonalnej. Byłeś kimś nie do zdobycia dla tak zwykłej dziewczyny, jak ja.

Tygodnie i miesiące mijały w zawrotnym tempie, a ja nie zauważałam zmian, jakie we mnie nastąpiły. Nie miałam czasu na książki, nie potrafiłam już czuć w nich tej chemii, co wcześniej. Kłóciłam się więcej z rodzicami, częściej wymykałam się z domu, piłam, paliłam, zmieniłam się nie do poznania, ale wciąż moja podświadomość nie potrafiła przyswoić tego, że wszystko to działo się za sprawą tak idealnie złego chłopaka.

Wychodziliśmy, bawiliśmy się sami, całując się na łąkach w deszczu, na środku ulicy w nocy czy pod klubami, do których i tak nie zamierzaliśmy w ogóle wchodzić. Coś w tym wszystkim nadal mnie pociągało, ale czułam, że stan zawieszenia, w jakim utknęła nasza relacja, mnie przytłaczał. Ty nie czułeś potrzeby zmiany, nie czułeś nic.

Pracowałeś, a ja nie widziałam innego życia. Biblioteka nie była już moim drugim domem, ludzie pracujący w niej się ode mnie odsunęli, co wcale mnie nie dziwiło. Zasłużyłam sobie na to.

Nasza relacja nie była normalna i idealna. Ona była prawdziwa, ale w złym tego słowa znaczeniu. W końcu wszystko działo się po coś w naszym życiu, choć nie zawsze wszystko było dla nas dobre. Musieliśmy nauczyć się wyciągać lekcje z takowych chwil, ale ty nie byłeś lekcją. Nie potrafiłam się po tobie podnieść, pocieszyć, poprawić. Zniszczyłeś mnie doszczętnie.

Czara goryczy przelała się w ten dzień, w którym zostaliśmy sami w moim domu. Wszystko wskazywało na to, że oboje tego chcemy i podejmujemy właściwą decyzję. Nie wiedziałeś wtedy jednak jeszcze, że byłeś w tym wszystkim pierwszy. Byłam cała twoja i całkowicie oddana, co mnie samą przerażało w każdym calu.

Twoje twarde i zimne ręce zawędrowały pod moją koszulkę i spódniczkę, na której uwiesiłeś wzrok pierwszego dnia, w którym mnie zobaczyłeś. Od razu wiedziałam, że założenie jej będzie bardzo znaczącym pomysłem dla mojej historii.

Wtedy lunęły bariery, a ty stałeś się dla mnie kimś innym. Dziwnie się czułam z myślą o naszym zbliżeniu, choć doskonale już wcześniej wiedziałeś, że byłam do tego zdolna z moich wcześniejszych wiadomości. Nikt przecież nie domyśliłby się, że zwykła dziewczyna z biblioteki jest ukrytym perwersem.

Szkopuł tkwił jednak w tym, że już nią nie byłam. To nie tę dziewczynę poznałeś, zmieniłeś mnie i podporządkowałeś sobie, choć wcale tego nie chciałeś. Codziennie widziałam to, jak mnie zmieniałeś, a ja jedynie chciałam się upodobnić do dziewczyn, z którymi się widywałeś, gdy wychodziłeś na imprezy.

To właśnie chciałeś ukryć, dobrze myślę?

Podkładałeś duże nadzieje w tym, że nigdy się nie dowiem, że bawisz się z innymi. Nie byliśmy co prawda w związku i skutecznie to podkreślałeś, ale nasze zachowanie nie było przyjacielskie. Sam byś siebie oszukiwał, stwierdzając takie fakty.

Dla ciebie jednak ta relacja nie była tym, czym dla mnie. Bolało mnie to. Nie brałeś mnie na imprezy, gdyż nie chciałeś, bym patrzyła, jak całujesz się z innymi, jak dobrze bawisz się beze mnie. Codziennie o tym myślałam, to nie było normalne, ty nie byłeś normalny. Było jednak już za późno na odwrót, ja przepadłam.

Nasza relacja była coraz bardziej destrukcyjna, a tylko ja to chyba dostrzegałam. Moją wadą właśnie było to, że nadmiernie wszystko analizowałam. Byłam marzycielką, mocno odczuwałam.

Pisaliśmy rzadziej, ale nie jakoś bardzo rzadko. Umiejętnie stopniowałeś nasz kontakt, zasłaniając się pracą, obowiązkami czy wyjściami. Coraz to bardziej miałam wrażenie, że nic dla ciebie nie znaczę, ale nie wpajałam sobie tego do głowy. Nie wiedziałam, jak było.

Miałam wrażenie, że próbowałeś mi to wszystko zrekompensować w dziwny sposób. Widzieliśmy się często i to był fakt, ale nie było, jak wcześniej. Znaliśmy się już długo, a ja nie byłam już skrępowana przy tobie. Nie sądziłam, że jednak to wszystko nie przybierze takich barw.

Cielesnych.

Nasza przyjaźń nie była jednoznaczna, nie dało nas się określić. Byliśmy dla siebie więcej, niż przyjaciółmi, a mniej niż związkiem. To bolało. Nie umiałeś wybrać, choć ja musiała to zrobić dla ciebie i się zmienić podświadomie.

Pragnęłam twojej uwagi, jednocześnie nie chcąc się narzucać. Przerażał mnie fakt, że kiedyś mogłam cię nie znać i być szczęśliwa, skoro teraz nie potrafiłam tego zrobić. Każdy uśmiech był mentalnie skierowany w twoją stronę, chciałambyś mnie przytulił, pocałował, po prostu był obok mnie. Wciąż myślałam o tym, czy ty też byś tego chciał, a później przypominałam sobie o tych wszystkich dziewczynach, które obcałowywałeś na imprezach parę dni po tym, jak wdzierałeś się do mojej bielizny przy spokojnej muzyce lecącej ze starych, zakurzonych głośników w salonie.

Nie kochałeś mnie, ale wciąż się łudziłam. Dałeś mi tyle nadziei, że nie potrafiłam się pozbierać i przyjąć do wiadomości, że nie mogę się niczego więcej spodziewać. Wszystko z zewnątrz było szczęśliwe, cudowne i poukładane, ale nie była to prawda. Codziennie rozsypywałam się na milion kawałków, myśląc, co by było, gdybyś wtedy nie wszedł do tej cholernej, londyńskiej biblioteki. Co by było gdybyś nie zagadał i nie oczarował mnie swoimi czarnymi, jak noc tęczówkami. Co by było gdybym nie uciekła przez okno, by się z tobą upić, spróbować papierosa i twoich ust o wschodzie słońca. Co by było gdybym wcale się z tobą nie przespała i nie pokochała?

Codziennie powtarzanie sobie, że wszystko jest po coś, nie pomagało. Leczyłam swoje rany nadzieją, spoglądając na ekran rozbitego telefonu i czekając na powiadomienie od ciebie.

Ja odpisywałam zawsze, gdy tylko zobaczyłam powiadomienie. Uśmiech od razu witał na mojej twarzy, a każdy płomyk w moim rozharatanym serduszku wdawał się we znaki, odpalając uczucia, by następnie je zgasić jedynie wyświetloną wiadomością.

Mieliśmy za sobą wiele okropnych kłótni, które zawsze kończyły się dobrze. Zawsze nas do siebie ciągnęło, ale nie potrafiliśmy dać sobie żadnej definicji. To chyba najbardziej bolało. Byłeś dla mnie kimś ważnym, a ja pomimo twoich zapewnień nie byłam pewna, czy mówiłeś szczerze, dając mi przydomek najbliższej tobie osoby. Robiłeś to, bym dała ci spokój i zajęła się sobą. Nie byłam ważna, teraz gdy wszystko się zmieniło. Gdy ty się zmieniłeś.

Wciąż pisałeś, ale nie obchodziło cię już to, czy mi będzie smutno. Nie pytałeś, co u mnie i jak się czuje. Widziałam, że bywałeś dostępny, a mimo to nadal nie odczytywałeś wiadomości, tłumacząc się brakiem czasu, który przecież zawsze był dla innych.

Ale nie było go nigdy dla mnie.

Przerażał mnie fakt, jak ta znajomość mnie zniszczyła. Codziennie przeczesywanie grzbietów książek zmieniło się na przeczesywanie wzgrubienia w twoich spodniach, gdy akurat nachodziła cię ochota. W końcu byłam twoją zabawką i wiedziałeś, że ci nie odmówię, a ja za każdym razem, gdy tylko mówiłeś mi, że jestem ważna, odpływałam, oddając ci się cała.

Porzuciłam książki, zatracając się jedynie w swoich uczuciach. Codziennie płakałam, czując niewymowną pustkę, której nie mogłam zapełnić, bo ilekroć próbowałam wziąć do swoich kruchych i poranionych dłoni książkę, nie skupiałam się na niej. Miałam zbyt wiele problemów w prawdziwym życiu, by móc skupić się na tych książkowych.

Wszystkie te problemy zawsze opierały się na tobie.

Wszystko to mogło wyglądać tak, jakbym miała na twoim punkcie obsesje. Tak jednak nie było. Egzystowałam, robiłam inne rzeczy i spędzałam czas w bardziej produktywny sposób, ale człowiek, który był zakochany, nie widział świata poza drugą połówką. Kiedy człowiek był natomiast toksycznie zakochany, wyniszczał siebie powoli, by móc poczuć choć trochę wsparcia i troski od drugiej osoby.

Rozsypałeś mnie. Codziennie zadawałeś kolejne ciosy, nie pamiętałam już, nawet kiedy ostatnim razem życzyłeś mi dobrej nocy ani dobrego ranka. Ilekroć więcej o tym myślałam, płakałam jeszcze bardziej. Przed oczami wciąż miałam chwile, w których byliśmy razem szczęśliwi. Chciałam wrócić do tego momentu, w którym nam obojgu zależało. Chciałam, ale nie mogłam.

Codziennie widziałam to, jak wchodziłeś do biblioteki, wywołując na mnie porażające znaczenie. Widziałam to, jak upiliśmy się, zapaliliśmy i całowaliśmy się. Byliśmy wtedy tacy szczęśliwi, a teraz mogliśmy zanosić się jedynie płaczem. Pamiętałam to, jak poznałeś moich rodziców, a oni powiedzieli mi, że jesteś dobrym materiałem na chłopaka. Szkoda, że nie widzieli prawdy i ściekających po moich policzkach łez każdej nocy.

Przypominałam sobie momenty, w których byliśmy sami. One były najlepsze. Chodziliśmy razem do kawiarni, kina i parku. Nie budziliśmy się w swoim towarzystwie, a rozmowy na portalach ciągnęły się godzinami tylko po to, by w nocy zasnąć z uśmiechem na twarzy i telefonem w ręku. Nie rozumiałam, czemu straciłeś zainteresowania i uczucia, skoro ja wciąż się starałam. Wciąż cię kochałam i nie potrafiłam przestać.

Mówiłam sobie, że znajdę lepszego, przystojniejszego i bardziej dorosłego mężczyznę, który poczuje to samo do mnie, co ja do niego. Dlaczego nie mogłam jednak w to uwierzyć? Ta wizja była dla mnie całkowicie abstrakcyjna i zbyt bolesna do przyswojenia, skoro ja chciałam tylko ciebie. Kochałam tylko ciebie.

Nie mogłam powiedzieć, że tobie na mnie nie zależało, bo wiedziałam, że też znajdowałam miejsce w twoim sercu. Wiedziałam jednak, że się ono teraz zmniejszyło i będzie zmniejszać, bo nie zamierzasz tego naprawić. Nie zamierzasz mnie pokochać. Ze zwiędłego kwiatu, nie zasadzisz róży.

Odwlekałam wciąż wiadome. Wizja zaprzestania z tobą jakiegokolwiek kontaktu była dla mnie nie do przejścia. Nie wyobrażałam sobie życia bez ciebie, choć w odwrotnym przypadku nie był to chyba by aż taki problem.

Za każdym razem, gdy proponowałam przerwę w kontakcie, nie odczuwałeś tego, a ja nie potrafiłam wytrzymać dłużej niż dwóch tygodni. Wciąż o tobie jednak myślałam, nieważne, co by się działo. Wizja starego ciebie przewijała mi się codziennie, gdy tylko pisałeś jedną durną wiadomość na dobę, która składała się z trzech słów na krzyż. Dlaczego tak bardzo nie chciałeś już tego skończyć i pokazać mi końca, skoro dobrze wiedziałeś, jak bardzo mnie to wyniszcza?

Mogłam ci pisać, co mi się w tobie nie podoba. Mogłam płakać, przezywać i prosić, ale ty nie zamierzałeś się zmienić. Nie zamierzałeś być mną. Stąpałeś twardo i doskonale wiedziałam, że nie ruszały cię moje słowa, bo nie byłam dla ciebie nikim nadzwyczajnym i choć to wiedziałam, nie mogłam pojąć.

Ta miłość nie była zdrowa, relacja też nie i o tym wiedziałeś. Widziałam w tych listach tyle sprzeczności, że aż nie mogłam uwierzyć, iż to wszystko było prawdą. Doskonale potrafiłeś dawać mi nadzieję, szepcząc słodkie słówka, a następnie uciekać. To chyba bolało najbardziej, że złapałam się w twoją sieć bez opamiętania. Doskonale wiedziałam, na co się w końcu pisze, czyż nie?

Codziennie się psułam, rozpadałam na kawałki. Nie dało się pojąć tego, jak bardzo przyzwyczaiłam się do twojej osoby. W każdej wolnej chwili myślałam o tobie, a każdy łyk ostrego alkoholu, który przechodził powolnie przez moje gardło z każdym kolejnym załamaniem, smakował jak twoja skóra naszej gorącej nocy.

Chciałam, byś był obok mnie i dotykał powolnie moje ciało, rozprowadzając dreszcz po całym nagim korpusie i byś kreślił kółka na moich piersiach tak idealnie, jak to robiłeś wcześniej. Byłeś wtedy zbyt idealny w zbyt wielu rzeczach. Nie zasługiwałam na ciebie, ale ty na mnie również. Dobro i niewinność nie łączyło się z perfekcją i męskością. Byliśmy, jak ogień i woda, tworzyliśmy popiół, spalając od środka naszą relację.

Poznałeś moją rodzinę, mnie od środka dogłębnie w przenośni i fizycznie. Byłeś, jak nikt inny przed tobą. Otworzyłeś przede mną świat życia i radości, tak samo jak żałości i smutku. Byłeś dla mnie tym punktem kulminacyjnym mojej młodości, który wszystko zmieniał, kiedy to ja byłam u ciebie jedynie pobocznym wątkiem.

Chciałeś, by tak się stało. Chciałeś mnie zniszczyć. Też tego chciałam i nie potrafiłam odpuścić. Pomimo prób urwania z tobą kontaktu i tak do ciebie zawsze wracałam. Taka była moja miłość, nie potrafiłam bez ciebie żyć.

Zmieniłeś mnie całkowicie. Odcisnąłeś piętno na moim charakterze i pokazałeś, jak bardzo mogę stać się zepsuta. Dziękuję ci za te wszystkie wspaniałe chwile, które nigdy nie powrócą. Chciałabym po raz kolejny spotkać tego cudownego chłopaka z biblioteki, który oczarował mnie swoim niemożliwym urokiem i cudownym zachowaniem. Nie mogłam oddychać, myśląc, że nigdy już to nie powróci. Miałam chociaż wspomnienia.

Teraz siedzę na podłodze, pisząc do ciebie listy, by wyładować swoje emocje. Nie wyślę ci ich i zapewne nie dowiesz się nigdy o ich istnieniu i fakcie, że kiedykolwiek coś takiego powstało. Musiałam się po prostu komuś wygadać, a nikogo jak zawsze przy mnie nie ma.

Nadal mamy kontakt i zapewne w najbliższej przyszłości go nie stracimy, choć oboje wiemy, że to niedobrze. W życiu nigdy nie bywa łatwo. Nie wrócimy do tego, co już było, choć ja łudzę się codziennie od rana do nocy, wspominając nasze pierwsze wspólne chwile, w których otworzyłeś mi serce i pokazałeś to, czego nie nie doświadczyłam w swoich zakłamanych książkach.

Kocham cię i cierpię, codziennie usychając po trochu. Mam nadzieję, że kiedyś będzie dobrze i uratuje mnie jakiś książę na białym koniu. Mam nadzieję, że to nie będziesz jednak ty.

Choć bym chciała wierzyć, że skończymy razem na zawsze, jak w szczęśliwych książkach i że ,,żyli długo i szczęśliwie" dopadnie również nas.

Dziewczyna z biblioteki.






_______________

Pamiętajcie o ocenie pracy! x

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro