Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Bumerang

Autor: Paula



Życie to rollercoaster.

Nie wiadomo kiedy następują wzloty czy upadki.

Nie da się na nie przygotować.

Niespodziewanie zjawia się miłość i trzeba trzymać ją mocno za rękę podczas tej szalonej podróży.

Ale jest tak wiele przeszkód, które mogą wszystko zniszczyć.

Jeśli do potrzeby zaufania, namiętności, zazdrości, dodamy sekrety i obowiązki rodzin mafijnych, bronie, napady, porwanie, wrogów, ryzykowanie życia, to żadna kolejka górska nie jest wystarczająco szalona by to zobrazować.

Wtedy utrzymanie miłości wydaje się niemożliwe.

Ale miłość to jedyne co pozwala przetrwać w takim świecie.

***

— Cześć piękna.

— Bryton? — Zaskoczona dziewczyna rzuciła mu się na szyję — Co tutaj robisz?

Tak dawno nie widziała przyjaciela. Ile to już minęło od ich ostatniego spotkania? Pół roku? Jak na kogoś kto był nierozłączny to szmat czasu. Co prawda ta rozłąka była jej świadomym wyborem, fakt ten jednak nie sprawiał, że tęskniła choćby odrobinę mniej.

Znali się z Brytonem od czasów liceum i teraz, gdy oboje mieli po dwadzieścia jeden lat nadal widziała w nim swoje największe oparcie, najlepszego przyjaciela... Tak wiele razem przeszli, zarówno przykrych, niesamowitych, jak i nawet namiętnych chwil, bo kto powiedział, że przyjaźń nie może mieć przyjemnych bonusów.

— W Los Angeles także mają kluby, wiesz? — Puścił jej żartobliwie oczko, obejmując w tali i przyciągając bliżej. — Tak się składa, że mam tu kilka spraw do załatwienia. Słyszałem, że tu cię znajdę i proszę oto jesteś.

— Oto jestem. — Uśmiechnęła się, wtulając w przyjaciela.

Los Angeles rzeczywiście słynęło jako miasto dobrej zabawy, świetnych klubów nocnych i imprez. Było także na tyle duże i głośne, że łatwo było w nim zniknąć jeśli ktoś tego chciał. A ona chciała.

— Musisz koniecznie mi wszystko opowiedzieć — zażądał Bryton, ciągnąć ją do kanapy w rogu. — Kilka zdawkowych wiadomości na insta i parę snapów, wyjątkowo grzecznych jak zaznaczą to o wiele za mało.

Dziewczyna roześmiała się, nagle czując się lekko i beztrosko, jakby znowu mieli naście lat. Co prawda nie minęło aż tak dużo czasu, jednak wydarzyło się tak wiele, że czasami miała wrażenie iż od moment jak chodziła do liceum minęły całe lata świetlne. Martwienie się o to, jak zagadać do chłopaka, czy wredna koleżanka nie założy tej samej sukienki na imprezę, albo jak zdać maturę? Kiedyś to było takie ważne, a teraz wydawało się śmiesznie błahe...

— Musiałam wyjechać i zacząć od nowa.

— Z dala ode mnie? — Uniósł brew ku górze, po czym złapał za kieliszek z drinkiem, którego dostarczyła kelnerka i przechylił go do ust. — Co się stało, Mali? Przecież było nam tak dobrze... W sensie, zawsze mogłaś i nadal możesz mi zaufać, wszystko powiedzieć, a w łóżku, było ci dobrze, prawda? — Przejechał językiem po dolnej wardze wlepiając uważne spojrzenie w przyjaciółkę.

Niektórzy twierdzili, że przyjaźń damsko męska nie istnieje, prawdą jest jednak to, że istnieje wszystko, w co tylko się uwierzy i czemu da się szansę zaistnieć. Oni byli tego idealnym przykładem. Kochali się jak przyjaciele, wspierali jak rodzina i całowali jak kochankowie, ale czy komuś było to oceniać? Nie potrzebowali etykietek, ani nazw, jeśli było im dobrze. Kiedyś to było wszystko, czego potrzebowała...

— Było cudownie. — Złapała go za rękę, uśmiechając się. — Nie zrobiłeś nic źle, ani też nie mogłeś zrobić nic, aby mnie zatrzymać. Po prostu... Musiałam zniknąć. Tak to chyba jest jak ludzie dorastają, nie? Zmieniają się, próbują nowych rzeczy...

— Ta, dorosłość jest do kitu — stwierdził, a dziewczyna zawtórowała mu ze śmiechem.

Spotkania z dawnymi znajomymi miały w sobie pewną magię, że nawet będąc daleko, czuło się, jakby było się w domu. Czas mijał inaczej, a emocje były silniejsze, co skutkowało niezbyt rozsądnymi, ale za to jak przyjemnymi wydarzeniami.

***

Schodząc po krętych schodach na dół domu, ubrana jedynie w białą koszulę przyjaciela i swoje czarne majtki Malika zastanawiała się jak do tego doszło. Jeśli pamięć jej nie myliła pocałował go po trzecim drinku, chcąc sprawdzić, czy nadal smakuje tak samo. Po piątym oboje zaczęli tracić hamulce. I czy było w tym coś złego? Przez lata się przyjaźnili i naginali zasady czysto platonicznej przyjaźni, aby sprawić sobie nawzajem przyjemność. Było im z tym dobrze. Byli dorośli i mogli robić to, co chcieli. To nic nie znaczyło.

Takimi myślami uspokajała się dziewczyna, robiąc sobie kawę, nim wróci do rzeczywistości. Po śniadaniu z przyjacielem musiała zbierać się do pracy. Lepiej, aby się nie spóźniła i nikt nie dopytywał się gdzie i z kim spędziła noc. Tak byłoby lepiej dla nich obojga.

— No proszę, takie widoki z rana są niczym najlepszy burbon prosto z Nowego Orleanu.

Malika zamarła i miała wrażenie, że od momentu aż usłyszała ten głos, do chwili gdy się odwróciła minęły całe wieki wypełnione ciszą. Nie była już dzieckiem i wiedziała, że zamykając oczy nie zniknie ani ona, ani problemy. Dlatego musiała hardo zadrzeć głowę i spojrzeć prosto w oczy Harvey'owi Derano. Wysoki, postawy mężczyzna miał to samo dominujące spojrzenie, ułożone włosy i nieco większy zarost niż ten, który widziała ostatnim razem.

— Dzień dobry, proszę pana.

— Wracamy do oficjalnej gadki? W moim łóżku byłaś bardziej bezpośrednia i nie miałaś oporów, aby mówić mi na ty. Choć to „pan" też nie brzmi najgorzej, ale wolałabym, abyś zwracała się tak do mnie, nosząc na sobie moją koszulę, a nie mojego syna.

Malika przygryzła dolną wargę, czując jak pewność siebie powoli ulatuje z niej niczym ciepło z świeżo zaparzonej kawy. Harvery Derano był... Był kimś. Przystojny, władczy, dominujący, a przy tym troskliwy i czarujący. W tym momencie sama nie mogła przypomnieć sobie, co podkusiło ją do romansu z ojcem przyjaciela. Syndrom córeczki tatusia, która została porzucona i brakowało jej dorosłych, męskich wzorców? Brak opieki, którą on ją otaczał? Ryzyko i adrenalina, gdy spotykali się w tajemnicy, bo nikt nie mógł o tym wiedzieć, a szczególnie Bryton? Tak, to zdecydowanie mogło przyciągnąć ją do Harvey i działało niczym magnes, póki nie odkryła prawdy.

— Nie wiem o czym pan mówi. — Odwróciła się, sięgając po swój kubek z parującym napojem, lecz on był szybszy, łapiąc jej rękę i z powrotem odwracając w swoją stronę. — Puść mnie.

— Już nie pan? — Zakpił, patrząc jej w oczy. — Słyszałem, że kobiety są zmienne, ale ty chyba przeskoczyłaś skalę. Najpierw się we mnie zatracasz, potem uciekasz, a teraz co? Mamy grać w kotka i myszkę? — Zakręcił kosmyk jej czarnych włosów wokół swojego palca wskazującego. — Jesteś zbyt dojrzała na taką dziecinadę.

— Jednak nadal szesnaście lat młodsza od ciebie.

— Ta różnica wieku nie przeszkadzała ci, gdy omdlewałaś z przyjemności w mojej sypialni i w wielu innych miejscach, pamiętasz? — Musnął palcami jej nagą skórę na biodrze. — Ten blat wygląda równie solidnie co ten, w moim domu w Nowym Jorku, który tak lubiłaś...

Dziewczyna pokręciła głową, wiedząc, że konkurowanie z nim na potyczki słowne nic nie da. Zawsze wygrywał. Arogancja i doświadczenie wysuwało go o kilka kroków na przód i wiedziała, ze walczenie z nim na jego zasadach nie przyniesie efektu. Musiała mieć swój własny sposób.

— To było dawno temu.

— Zanim mi uciekałaś. A ja bardzo nie lubię tracić tego, co moje.

— Nigdy nie byłam twoja — zaznaczyła hardo.

— Taka piękna i taka naiwna... — Przyłożył dłoń do jej policzka i pogłaskał czule. — Mój syn powiedział ci czym się zajmuję i uciekłaś. Nieładnie. Chciałem cię szukać, ale ostatecznie postanowiłem dać ci ten czas, abyś wszystko przemyślała i wiesz co? Ten czas się właśnie skończył.

Przełknęła nerwowo ślinę, niepewna, czy jej serce bije teraz tak szybko ze strachu, czy co gorsza zwodniczego podniecenia jego bliskością. Jak to często bywało, jej rozum i ciało miały nieco odmienne poglądy na temat tego, co powinna zrobić. A gdyby wliczyć w to, to, czego pragnęło jej serce, dopiero powstałby armagedon, Dlatego postanowiła wybrać to, co racjonalna część mózgu podpowiadała jej, aby zrobić. Trzymać się od niego z daleka.

— On nic mi nie powiedział...

— Nie kłam. Wiesz, że tego nie lubię i oboje znamy prawdę... Taka, dzielna i niezależna, a jednak tak się wystraszyła, że uciekła przede mną, ukrywając się jak mała dziewczyna. Może pomyliłem się co do ciebie?

— Nie boję się – wypaliła, czując ogień pod skórę, który nie pozwalał, aby godziła się z jego protekcjonalnym tonem.

— Ah nie? Więc teraz chociaz miej odwagę przyznać, że uciekłaś.

Miał rację, gdy Bryton wyjawił jej, że jego przedsiębiorczy ojciec jest tak naprawdę mafiosem, uciekła. Romans z ojcem przyjaciela to jedna, ale romans z gangsterem? Na to się nie pisała. Dobra zabawa i szalone wspomnienia proszę bardzo, ale nie zamierzała skończyć w worku na zwłoki. Jedyną osobą, która mogłaby uratować ją przed Harvey'em był jego syn, a on nigdy nie mógł dowiedzieć się prawdy o zakazanej relacji swojej przyjaciółki i ojca.

Dlatego uciekła. Wiedziała, że Bryton nie chce w to wchodzić i sam sobie poradzi, a ona musiała odciąć się od Harvey'a. Nie sądziła tylko, że znajdzie on ją w przeklętym Los Anglesem.

Zeszłego wieczoru zapaliła jej się czerwona lampka w głowie, ale zignorowała ją, nie przypuszczając, że wraz z Brytonem, w mieście pojawi się Harvey. A jednak teraz tu był. Stał tuż przy niej w jego rodzinnej posiadłości, gdzie kiedyś spędzali wakacje. Jakby nic się nie zmieniło, choć przecież zmieniło się tak wiele.

— Nie wiem o czym pan mówi.

— Harvey — warknął wprost do jej ucha coraz bardziej zniecierpliwiony. Miał trzydzieści siedem lat i dawno temu skończył etap dziecinnych podchodów. Gdy czegoś chciał, robił wszystko, aby to zdobyć. Zbyt dobrze wiedział, jakie krótkie i nieprzewidywalne jest życie, jak wiele można stracić w jednej chwili. — Masz mi mówić po imieniu... Choć podobało mi się też jak mówiłaś kochanie.

— Więc, o co ci chodzi? — Spojrzała na niego z nową dawką zadziorności. Ceniła sobie swoją niezależność i nie zamierzała pozwolić, aby zepsuł jej to, na co pracowała przez ostatnie miesiące. — To był dobry seks, ale minęło dużo czasu.

— Za dużo. — Podkreślił. — Pragnę cię znowu, maleńka.

Jego palce lekko musnęły jej usta, nim się odwróciła, zaciskając wargi w wąską linię. Nie, nie będzie znowu nabierać się na ten gorący dotyk i czarujące słówka. Nigdy więcej.

— Tylko, że ja nie chce ciebie. To fatalne zauroczenie zupełnie mi przeszło. Było i nie ma. — Wzruszyła ramionami. — Nic dla mnie nie znaczysz i nie życzę sobie, abyś naruszał moją przestrzeń osobistą.

— Doprawdy mogłabyś być świetną aktorką Maliko, z pewnością wyszłabyś na tym lepiej niż jako pieprzona policjantka. Zaskoczona? — Uśmiechnął się, widząc jej minę. — Myślałaś, że się o tym nie dowiem, że się przede mną ukryjesz? Owszem, wiem, że zapisałaś się do szkoły policyjnej, od razu zapewniając sobie staż w najlepszym posterunku, do którego kiedyś należała twoja matka. Tak nienawidziłaś tego, że żyła pracą i nigdy nie miała dla ciebie czasu, zarzekałaś się, że nigdy nie pójdziesz w jej ślady, a teraz co?

— To twoja wina.

— Zmusiłem cię do ucieczki i zmiany planu na życie? Nie wydaje mi się. Mogłaś zostać w Nowym Jorku ze swoimi przyjaciółmi, Brytonem, ze mną, mogłaś mieć wszystko, co tylko byś zechciał i być królową u twojego boku.

— Wolę być nikim, niż pieprzoną królową u twego boku. Nic od ciebie nie chce.

Nie można było odmówić jej ostrego charakteru i uporu. To także mu się w niej podobało. Uwielbiał łamać jej upór w łóżku i wiedział, że ma w sobie dość siły, aby stać przy jego boku. Musiał tylko trochę ją popchnąć, aby pokazała wszystko, na co ją stać.

— Przestałem cię pociągać bo jestem szefem mafii? Niektóre właśnie na to lecą.

— Nie jestem jak inne.

— Wiem. I dlatego cię pragnę.

Prychnęła pod nosem, potrząsając głową. Pragnął jej? Nie była zabawką dla znudzonego mężczyzny w kryzysie wieku. Gdyby wiedziała w jaki sposób zarabia na życie nie spędziła z nim tak wielu nocy.

— Skoro tak łatwo znaleźć chętną na numerek z mafiosem, czemu nie weźmiesz sobie jakieś innej?

— Bo chce ciebie.

— Niby czemu właśnie ja? — Rozłożyła bezradnie ręce.

Wcześniej wierzyła, że do łóżka pchnęła ich namiętność, samotność, adrenalina. Jednak on był mafiosem, a tacy jak oni myślą o kilkanaście kroków do przodu i zawsze wiedzą co robią. Jaki cel miał romans z nią w tej krwawej grze? Przez ostatnie miesiące zbadała wiele jego powiązań i historii i w żadnej nie mogła znaleźć miejsca dla siebie.

— Wybierz się ze mną na kolacje dziś wieczorem, a wszystko ci wyjaśnię.

— Jestem zajęta.

— A ja nie przyjmuje odmowy.

— Cóż, tym razem będziesz musiał.

— Oceniłaś mnie nie dając mi szansy na wyjaśnienia. Usłyszałaś czym się zajmuje, przewertowałaś wszystkie policyjne kartoteki i myślisz, że mnie znasz. Mylisz się. Co ciekawe, jednak się mnie nie boisz, nadal stoisz tu, walcząc sama ze sobą, aby mi nie ulec.

— Mylisz się.

— Nie, malutka. — Pokręcił głową. — Doskonale wiem, czemu cię pragnę, tak jak wiem, czemu ty pragniesz mnie. I wiem też co stało się z twoim ojcem, coś, czego nie znajdziesz w policyjnych archiwach, więc jeśli chcesz zaspokoić swoją ciekawość, wsiądziesz dziś o szóstej do limuzyny, którą po ciebie wyślę i zjesz ze mną kolację.

— Wiesz gdzie mieszkam? Zawsze wiedziałeś?

— Oczywiście, że tak, słodka. Tyle się o mnie naczytałaś, że mógłbym to nazwać obsesją i nadal mnie nie doceniasz?

— Przez cały ten czas wiedziałeś gdzie jestem? Czułam się spokojnie, myśląc, że jestem bezpieczna, a ty...

— Byłaś i jesteś bezpieczna — przerwał jej. — Z mojej strony nigdy nic ci nie groziło, a sam fakt, że jesteś moja chroni cię przed całym tym światem.

— Nie jestem twoja, — Uniosła głos.

— Malika?

Zakryła ręką usta słysząc głos przyjaciela, a następnie jego kroki po schodach. Przeniosła wzrok na Harvey'a, lecz on jedynie uśmiechnął się szelmowsko, szepcząc jej do ucha.

— Czarna limuzyna o szóstej, nie karz mi długo czekać.

Odszedł, nim Bryton wszedł do kuchni, zostawiając ją osłupiałą i niepewną, co do decyzji jaką ma podjąć. Czy w ogóle miała jakąś opcje wyboru?

***

— Cieszę się, że przyszłaś — powiedział Harvey, klepiące miejsce koło siebie na skórzanej kanapie w prywatnej loży.

— Przyszłam po informacje — odparła Malika, zajmując miejsce obok niego. — Więc zacznij gadać.

On w grafitowej marynarce i spodniach oraz białej koszuli i ona w czerwonej sukience i czarnych szpilach wyglądali niczym para na randce w klubie. Jednak bardziej niż namiętność wisiała między nimi wroga niechęć ze strony dziewczyny.

— Nie tak prędko, kochanie. Wyglądasz przepięknie, ale jedną rzecz bym zmienił. — Mimo jej protestu zdjął z jej szyi srebrny naszyjnik, a na jego miejsce założył złoty z różowym sercem wykonanym z ametystu. — Tak o wiele lepiej.

— Co ty wyprawiasz?

— Daje ci prezent, oczywiście — odrzekł jak gdyby nigdy nic. — Nadal lubisz różowy? — Przytaknęła zaskoczona tym co się działo, a on kontynuował. — Tak wyglądasz o wiele piękniej, poza tym ten podsłuch w twoim naszyjniku jest nam zdecydowanie zbędny, nie uważasz? Chyba nie chcesz by te gnojki z policji słyszały jak będę cię pieprzyć? Nigdy nie mówiłaś, że kręci cię publiczność, ale jeśli chcesz mogę...

— Chwila, chwila. — Przerwała mu, unosząc dłoń i kręcąc głową. — Wiedziałaś?

Roześmiał się. Z tym spokojnym uśmiechem i czarującym spojrzeniem nie wyglądał wcale groźnie. Wyglądał jak ten Harvey, którego kiedyś znała, ten, który ją pocieszał, rozumiał, troszczył się o nią... Ten, którym był dla niej zanim nie poznała prawdy.

— Oczywiście, że tak. Zawsze jestem kilka kroków przed tobą — odrzekł niewzruszony jej zdziwieniem. — Naprawdę myślałaś, że na mnie doniesiesz i co? Dadzą ci medal? — Zakpił. — Kochanie, ten świat tak nie działa. Nie jesteś policjantką, nie masz odznaki, ani broni, dopiero zaczynasz i przed tobą długie lata. Co prawda, jeśli rzeczywiście chciałabyś umieć się bronić i wymierzać sprawiedliwość bez problemu i zbędnego czekania mogę dać ci taką możliwość, ale musiałabyś przestać grać przeciwko mnie.

Zawsze miał wszystko zaplanowane, gotowy na każdą ewentualność i zmianę okoliczności. Zupełnie jakby życie było planszą szachów, na której przewidywał kilkanaście ruchów do przodu. Kiedyś jej się to podobało. Dzięki tym cechom czuła się przy nim bezpiecznie i stabilnie, jednak teraz czuła, że miał nad nią przewagę i wcale jej się to nie podobało.

— Nie jestem jeszcze policjantką, to prawda, ale nie muszę nią być, aby złożyć na ciebie donos.

— Komu? Liamowi, z którym się pieprzyłaś w zeszłym tygodniu? Tak się składa, że siedzi w kieszeni mojego największego rywala, gangstera, więc od razu by mu to wyśpiewał.

— Co? — Zmarszczyła brwi zaskoczona. — Liam współpracuje z mafiosem? Nie, to niemożliwe.

— Ale tak właśnie jest, maleńka. Nigdy nie wiesz komu możesz ufać. Ci co noszą odznaki i szczycą się tym, że ratują świat, często są tymi, którzy mają najwięcej na sumieniu.

— I mówiąc Liamowi, miałbyś kłopoty, takie prawdziwe kłopoty?

— Martwisz się o mnie? — Uniósł kąciki ust ku górze, łapiąc między dwa palce jej brodek i czule gładząc kciukiem policzek. — Nie przestało ci na mnie zależeć, mam rację?

— Harvey...

Co miała mu powiedzieć? Że była zła za zatajenie prawdy, ale nie chciała, aby zginął? Traktowała go jak największego wroga, ale nie zniosłaby, gdyby coś się mu stało. Miał rację, że walczyła sama ze sobą i to najbardziej ją złościło. Znał ją lepiej, niż sama była gotowa to przyznać.

— Nie. — Nie pozwolił jej odwrócić wzroku, ani wymigać się od pytania. — Odpowiedz mi szczerze, Malika. Gdybyś nie dowiedziała się czym się zajmuje, uciekałabyś?

Dziewczyna zagryzła wargę, wiedząc, że tą szczerość jest winna przede wszystkim samej sobie.

— Nie...

— Właśnie — odparł z satysfakcją. — Wystraszyłaś się i nie winię cię za to, ale powinnaś wiedzieć mnie takim, jakim mnie znasz, a nie jak mówią inni. Bo mnie znasz, Mali. Wiesz jak o ciebie dbam, wiesz, jak cię chronię i wiesz, jak na ciebie działam.

Jego ręką wylądowała na jej kolanie, powoli sunąc pod materiałem sukienki. Dziewczyna rozchyliła wargi, czując jakby sam jego pożądliwy wzrok ją parzył. Prawda, do której nie chciała się przyznać była taka, że nigdy nie przestała go pragnąć. Tak, nie pochwała tego, co robił i uznała, że rozsądniej będzie uciec, ale niestety nie niwelowało to uczuć, jakie do niego żywiła.

— Pragniesz mnie, Maliko — wyszeptał wprost do jej ucha. — Czemu z tym walczysz?

— Bo nie mogę znów popełnić tego błędu.

— Błędu? — Wydawał się być rozbawiony. Zbliżył swoja twarz do jej, tak, że niemal stykali się nosami. — Było ci cholernie dobrze i nadal może tak być.

Jego wargi nieśpiesznie zetknęły się z jej ustami. Ćwierć sekundy. Nie atakował jej nagle i brutalnie, a delikatnie dawkując czułości, aby za nimi zatęskniła. Chwilowe zetknięcie ust było jak dawka narkotyku, którego od dawna nie brała. Wiedziała, że ze wszystkich używek mężczyźni są tymi, najniebezpieczniejszymi. W słodkim opakowaniu mogła kryć się trucizna, a w odstraszającym, słodycz. Którą z tym dwóch był Harvey dla Maliki?

Myślała, że wiedziała, ale gdy ją pocałował kompletnie zgubiła się w swoich myślach. Pamiętała, że nie powinna, że nie po to uciekała, aby znów dać się złamać i że to, jak świetnie całuje nie zmienia tego, że ma krew na rękach. Wprost doskonale pamiętała o tym wszystkim, a jednak nie mogła odmówić sobie przyjemności, w której znów czułaby się pożądana, kochana, ważna i spełniona. Bo choć mógł być jej największym koszmarem, Harvey był tym, który nadawał jej życiu smaku. I właśnie dlatego potrzebowała zatracić się w tym uczuciu, choćby ten ostatni raz.

***

— Mam przerąbane — powiedziała Malika, dzwoniąc rano do swojej przyjaciółki, Luny.

— Przerąbane w sensie kac gigant, czy facet z wczoraj uparł się na śniadanie?

— Przerąbane w sensie dwie kreski na teście.

— O kurwa.

— Właśnie.

Zdenerwowana dziewczyna opadła na kanapę w swoim mieszkaniu i westchnęła, łapiąc się za głowę. Jak mogła do tego dopuścić?

— Z kim?

Właśnie z kim... Ostatnie dwa tygodnie były całym wachlarzem wydarzeń i emocji, a w tym także seksu...

— Malika, proszę, powiedz, że wiesz. — Dobiegł ją zatroskany głos przyjaciółki ze słuchawki. — Czy to Liam?

— Możliwe, albo Bryton.

— Twój przyjaciel, z którym sypiałaś?

— Tak, pojawił się i spędziłam z nim jedną noc. To może być on, albo jego ojciec...

— Co?

— Z nimi trzema spałam przez ostatnie dwa tygodnie.

A to oznaczało, że mogła nosić pod sercem dziecko przyjaciela z pracy, który jak się okazało pracował dla gangu, najlepszego przyjaciela, albo ojca najlepszego przyjaciela, także mafiosa. Cudownie...

— Z którymś nie użyłaś prezerwatywy, albo zrobiłaś to więcej niż raz? W czasie dni płodnych?

— Nie wiem... — Westchnęła chowając twarz w dłoniach. — Naprawdę nie wiem.

— Jest opcja, że test się myli...

— Jeden tak, ale nie pięć.

— Kurwa... No dobra, dobra, spokojnie. Ogarniemy to... Wiem, że to może głupie, ale jak ci się wydaje, co ci mówi intuicja, czyje może to być dziecko?

Z pewnością takie gdybanie nie zastępowały testów na ojcostwo, ale jeśli miała zgadywać, wszystko mówiło jej, że to dziecko tego, od którego chciała uciec. To z nim zrobiła to ostatnio i to z nim byli tak pijani i napaleni, że nie była pewna, czy użyli zabezpieczenia... To musiał być Harvey. A to oznacza, że uciekła od niego tylko po to, aby jego bardziej się przywiązać. Niczym bumerang. I istniała spora szansa, że podświadomie tego pragnęła. Tamtej nocy czuła się tak dobrze, jak nie czuła od dawna, tylko czy była gotowa na konsekwencje?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro