Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

23. Spacer

25.07.2023, spacer:

~***~

Był to zwyczajny dzień, jak każdy inny. Jak każdej soboty, gdy tylko zaczęły się budzić pierwsze gwiazdy na niebie, młodo zaręczona para, w swoim zwyczaju wychodziła na wieczorny spacer w pobliżu lasu.

Był to praktycznie ich rytuał, który zaczęli praktykować odkąd się zaręczyli. Chodzili tą samą ścieżką, tym samym lasem już tyle czasu, że praktycznie znali go na pamięć, że mogliby przechodzić tędy nawet na ślepo - byli tego tak pewni, że w pewnym momencie zaczęli skupiać się tylko i wyłącznie na sobie, stale rozmawiając, wygłupiając się, goniąc nawzajem z kijami, omijając kamienie, korzenie, gałęzie. Nim się jednak zorientowali, nagle zgubili punkt orientacyjny, zupełnie nie mając pojęcia gdzie obecnie się znajdowali. W tym wszystkim wcale nie pomagał fakt, że pod osłoną nocy, ten zakątek lasu wydawał się zupełnie obcy.

Przestraszeni spojrzeli na siebie, gdy tylko zdali sobie sprawę ze sytuacji. Mężczyznę jednak szybciej opuścił strach, ponieważ przypomniał sobie o telefonie, który miał w tylnej kieszeni spodni. Natychmiast po niego sięgnął i włączył wyświetlacz, a tuż po tym dane komórkowe. Jak jednak mogli się spodziewać, wifi ani trochę nie chciało łapać.

- Jesteśmy w lesie, czego mogłeś się spodziewać? - spytała zgryźliwie kobieta, która zawsze chcąc ukryć strach, reagowała opryskliwie i chamsko.

- Możesz przestać? Już starczy, że się zgubiliśmy - uciął szybko mężczyzna, który zdecydował tym razem spróbować zadzwonić po pomoc.

Brak sygnału.

- Jak już mówiłam, jesteśmy w lesie. Nie ma tu ani wifi, ani zasięgu, ani niczego! Jedynie, co mógłbyś zrobić tym telefonem, to się nim podetrzeć!

- Więc może masz jakiś lepszy pomysł?! - wydarł się towarzysz, w końcu nie wytrzymując.

W ten oto sposób, z wcześniej dobrze zapowiadającego się wieczornego spaceru, nastąpiła pierwsza poważna kłótnia narzeczeństwa - tnąc ostrymi bluźnierstwami powietrze i odbijając swój dźwięki między korami drzew, uciszając każde nocne zwierzę.

Był to błąd. Las bardzo nie lubi hałasu, w szczególności ludzi nocą, kiedy to nie powinno ich tu być, gdy większość zwierząt usiłuje zasnąć i nazbierać energii na jutrzejszy dzień, pełen walki o przeżycie i dotarcie do kolejnej nocy.

No właśnie. Zwierzyna. Skoro ludzie nie potrafili zachować ciszy i przebywali po środku lasu, ten zdecydował potraktować ich jak zwierzynę. Nim się spostrzegli, w ich pobliżu, koło ucha pojawił się niepokojący skowyt, nienależący do żadnego wcześniej znanego zwierzęcia. Ta chwila starczyła, by młoda para zamilkła i przez chwilę spoglądała na siebie w ciszy.

- Słyszałeś to samo? - wyszeptała kobieta, rozpoczynając w ten sposób wymianę szeptów z mężczyzną.

- Raczej ciężko byłoby tego nie usłyszeć.

- Co to było?

- Nie mam bladego pojęcia, nigdy w życiu nie słyszałem takiego zwierzaka...

- Może to niedźwiedź przez nas się obudził... - zaczęła panikować kobieta.

- Uspokój się, w tym lesie nie ma niedźwiedzi. Poza tym, niedźwiedź tak nie brzmi.

Skowyt znów rozbrzmiał, wraz z przeciągniętym jękiem agonii - informując, że to coś nie jest samo. Można powiedzieć, że para została niemal otoczona przez niezidenryfikowane istoty. W szczególności ciężko było rozpoznać czym oni są, przez wzgląd na panującą ciemność wokół. Nie ważne ile się rozglądali, nigdzie nikogo nie zauważyli. Do czasu.

- Józef... - ledwo, co wydała z siebie dźwięk, niemal zastygnięta w przerażeniu kobieta.

Poklepała energicznie w ramię mężczyzny, czując jakby w każdej chwili miała się rozpaść, jak galaretka rozcieńczona w wodzie. Wskazywała trzęsącym palcem w jednym, szczególnym kierunku.

- Co jest, wiesz już co to może... być...? - zapytał szeptem, szybko odwracając głowę w stronę wskazywaną przez narzeczoną.

Zamarł razem z nią. Spoglądała na nich masa zółtych i czerwonych ślepi, wyglądających zza ciemności. Byli otoczeni ze wszystkich stron. Niemal czuli, jak wraz ze spojrzeniem, dychano nad ich karkami. Już ciężko było powiedzieć, czy zwariowali, ciemność i strach zgrywały im figle, czy właśnie stanęli twarzą w twarz z czymś, czym żaden człowiek by nie chciał.

Instyktownie złapali się za rękę, czując jakby to miał być ich ostatni w życiu kontakt fizyczny.

Chwilę później, nie było już nic innego poza rozpaczliwym krzykiem, rozrywającym bólem i czerwienią barwiącą najbliższą zieleń. Wydawało się, jakby ich cierpienie miało trwać wieczność i mieli powoli umierać w niekończącej się angonii. Minuty trwały jak godziny, ból obejmował niemal każdą, najmniejszą część ich ciała.

Las jednak był wyjątkowo łaskawy wobec nich.

Nad ranem, wybudzili się obok wejścia do lasu. Zupełnie zdezorientowani, z bólem gorszym po największym zgonie, wybudzili się - mając wrażenie, jakby właśnie wybudzili się z najgorszego, wspólnego koszmaru.

To, co jednak świadczyło, że żadne z doświadczeń nie były snem - był fakt, że obaj wybudzili się w nowej rzeczywistości; kobieta bez oczu i mężczyzna bez rąk.

A ty? Masz może ochotę na wieczorny spacer?

~***~

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro