Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 8

Ta noc nie należała do najprzyjemniejszych w moim życiu. 

Zacznijmy od tego, że po wyjściu tego dzbana... chyba miał na imię Le... Lei... A jebać. Nazwijmy go L. Więc! Po wyjściu tego dzbana - L. - z mieszkania, wyjaśniłem pospiesznie Morganowi, co tak właściwie miało tu miejsce. No i opierdoliłem go, że skończył sezon beze mnie. Beze mnie, żeby było jasne, nie kończy się seriali, dobra? Nie wspominając o tym, że długo nie wracałem, a ten mieszaniec mógł chcieć zrobić mi krzywdę i nas okraść, a on by nawet nie zauważył.

Niedługo potem położyłem się spać, bo rewelacje z imprezy wciąż trzymały mnie dość mocno. Dawno nie czułem się tak wyczerpany, a powieki ciągle ciążyły mi nieprzyjemnie, dając znać o senności, jaką cały dzień czułem. Jednakże sen nie miał zamiaru przyjść jeszcze przez parę dobrych godzin po położeniu się. Kręciłem się co chwilę na łóżku z jednej strony na drugą, licząc, że może to coś da. Ale nie, po chuj?  Próbowałem różnych sposobów: od liczenia owiec, po picie ciepłego mleka, a nawet zaparzenia trzech torebek melisy, którą mój przyjaciel chyba ćpał, bo porobił takie zapasy tego świństwa. Mimo starań, nie mogłem zasnąć, a przy napadach różnorakich myśli, co chwilę zerkałem na naszyjnik, który położyłem na szafce nocnej.

Nie założyłem go po wyjściu emosa. Jakoś nie czułem się dobrze z tym, co powiedział na jego temat. W sensie, że niby miał on jakikolwiek związek z magią. Nigdy nie wierzyłem we wróżki rzucające iskierkami z palców, zaklęte przedmioty, te śmieszne zabawy we wróżenie czy też po prostu magię, która nie ograniczała się do sztuczek ze znikaniem królika i kartami. Zawsze kojarzyło mi się to z tymi kiczowatymi baśniami i jeszcze gorszymi jak dla mnie bajkami Disneya. Latające sztućce, zaczarowane lusterka i gadające zwierzątka to nie moja domena, dobra? Zbyt dziecinne i babskie jak dla mnie. Dla jasności, żaden creepy random z ulicy nie zmieni mojego myślenia. Ni za cholerę.

No, ale... ojciec. To mi też długo nie dawało spokoju, gdyż myśli o nim chaotycznie mieszały się z przemyśleniami na temat samej wizyty. Może faktycznie ten ziomek z kimś mnie pomylił. Mnie i mojego zmarłego ojca. Innego wytłumaczenia nie widzę, w końcu byłem na pogrzebie, widziałem, jak go chowają. Głupotą byłoby uwierzenie, że rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej. To nie miałoby sensu, w końcu martwi nie wracają zza grobu, a branie pod uwagę takiej możliwości tylko rozdrapywałoby stare rany.

Podczas moich nocnych rozmyślań przeszło mi nawet przez myśl, że może byłoby warto zadzwonić do matki, ale równie szybko jak na to wpadłem, tak wyrzuciłem sobie ten pomysł z głowy. Było wtedy już późno jak na moją rodzicielkę, koło północy, jeśli dobrze pamiętam. Rozmowa z nią o takich sprawach mogłaby być tragiczna w skutkach. W końcu musiałbym jej powiedzieć, że obcy człowiek wbił mi do domu, zaczął mówić, że ktoś mu grozi, a potem zaczął gadkę o magii i wciskał kit, że widział mojego ojca dość duży kawałek czasu temu. I niby ten ostatni punkt nie wydawał się tak straszny, gdyby nie nowina, że jednak miał okazję z nim rozmawiać kilka lat po jego śmierci. 

W końcu jednak zasnąłem, ale jak na złość mocno niespokojnym snem. Nie dość, że był lekki jak cholera, to jeszcze co chwilę śniły mi się jakieś głupoty. Zaczynając od ucieczki przed kimś, kończąc na dziwnych telefonach, wybuchach i innych powalonych rzeczach. Mam wrażenie, że nawet śniło mi się coś w rodzaju zebrania jakieś zdziczałej społeczności gdzieś pośrodku lasu. Wołali wtedy jakąś sentencję i kręcili się wokół ognia, unosząc ręce i wykonując jakieś porąbane ruchy. Jeden prawie wpadł do ogromnego ogniska, ale to akurat było śmieszne. Tak, jako widz zaśmiałem się głośno nieświadomy, że mogą mnie usłyszeć, a to skutkowało kolejną próbą ucieczki... 

Wstałem rano, od razu dokonując codziennej rutyny. Po drodze zaczepił mnie Morgan, który ewidentnie chciał coś ode mnie, ale jakoś trudno było mu zacząć temat. Tylko gapił się na mnie tymi brązowymi szeroko otwartymi oczami, aż w końcu stwierdził, że zapomniał, o czym chciał mi powiedzieć i odszedł. Dopiero jak stanąłem przy lustrze w łazience, zrozumiałem, o co mu chodziło. Wyglądałem jak żywy trup, ale co się dziwić po tej nocy. Podkrążone, podpuchnięte oczy - w dodatku nieco przekrwione, gdy przyjrzałem się bliżej - rozczochrane włosy i wyraz twarzy, jak gdybym chciał kogoś zabić, świadczyły, że nie należała ona do najlepszych.

Przetarłem twarz dłonią i już miałem zabierać się do przemycia jej wodą i mydłem, mając nadzieję, że to może chociaż trochę odświeży mój wygląd i w rezultacie przestanę straszyć, ale znieruchomiałem. Patrzyłem na swoje odbicie w lustrze tak długo, aż nie odsunąłem w szoku lewej ręki od głowy. Zacząłem ją uważnie oglądać z każdej strony, najbardziej skupiając się na jej grzbiecie, na zmianę zwijając palce w pięść i luzując ją. Przygryzłem mocno wargę, ściągając z siebie niemalże błyskawicznie bluzę, w której spałem, bo pod wieczór grzejnik się rozjebał w pokoju. Tylko że omalże nie krzyknąłem, gdy zobaczyłem, że jakieś złote gówno układające się we wzorki oplata mi palce, dłoń i jeszcze wchodziło na nadgarstek i przedramię, rozciągając się w kierunku łokcia.

Złapałem za mydło i szybko roztarłem je na tym czymś, wcześniej namoczywszy skórę wodą, ale to ni za cholerę nie działało. W desperacji nawet złapałem za swoją gąbkę do mycia i tarłem nią o to coś tak mocno i rozpaczliwie, że podrażniłem naskórek na tyle mocno, by pojawiły się na nim czerwone ślady. Jednak znaki w kolorze płynnego złota pozostały na swoim miejscu, nie odbarwiając się ani trochę i przyprawiając mnie o jeszcze większy niepokój. 

Uklęknąłem na ziemi i mocno zaryłem czołem o umywalkę, bo nie wymierzyłem dobrze siły, z jaką miałem zamiar oprzeć się o nią. Zrobiłem to jednak trochę ZA mocno, bo aż mi się zakręciło w głowie, a w dodatku wytworzył się dość nieprzyjemny głuchy dźwięk. Od razu pożałowałem swojej głupoty, widząc przed oczami czarne plamki, które zamroczyły mi widok przed sobą.

Jeśli Morri maczał w tym palce, to mu zajebię, jak matkę kocham. BABSKI TATUAŻ! NOŻ JA PIERDOLĘ, ZA CO! NIE DOŚĆ, ŻE TO WYGLĄDAŁO JAK KWIATKI, SRATKI, PŁATKI, TO JESZCZE BYŁO ZŁOTE! ZŁOTE! Tylko baby robią sobie złote i srebrne tatuaże na festiwale i inne takie. A TO NAWET NIE CHCIAŁO ZLEŹĆ! NORMALNE TAKIE BADZIEWIE BY ZESZŁO.

- Morrigan! Kurwa, chodź tu! - krzyknąłem, nie mając zielonego pojęcia, o chuj chodzi. Odpowiedź musiała być powiązana właśnie z nim. W końcu to coś pojawiło się w nocy, a jedyną osobą, która w tym czasie znajdowała się w mieszkaniu poza mną, był on.

Czekać nie musiałem długo, bo już po kilku sekundach ujrzałem przed sobą wysokiego chłopaka, który wszedł do pomieszczenia dość pogodnym krokiem. Uśmiechał się wesoło, prawie jak zawsze, a ja miałem ochotę zetrzeć mu ten jebany uśmieszek z twarzy. Dawno mi tak nie działał na nerwy jak w tej chwili. Tak.

- Co chcesz? Nie sądzę, żebym był ci potrzebny do podta... - zaczął, ale nie. Ja nie miałem zamiaru bawić się w jego grę. Nie tym razem, kurwa.

- Co. To. Ma. Być - wycedziłem przez zęby wściekły i uniosłem rękę na wysokość ramienia. 

On tylko przekrzywił tę pustą makówkę i wzruszył ramionami. Tak zwyczajnie, tak obojętnie. Jednakże jego mimika zmieniła się momentalnie. Wesoły łuk, który do niedawna widniał na jego twarzy, przemienił się w pełen dezorientacji grymas, ale za chwilę znowu uśmiechał się szeroko, zapominając, że jeszcze kilka minut temu przed łazienką nie wiedział jak się do mnie odezwać.

- Nie mówiłeś, że zrobiłeś sobie tatuaż. Bardzo ładny, subtelny. Oddający naturę twojej duszy. Kiedy? O i gdzie? Z daleka wygląda bardzo artystycznie. Stary, on tak ślicznie wygląda! Ile za to zapłaciłeś?

- TY CHYBA SOBIE JAJA ZE MNIE ROBISZ! CO TO JEST I JAK ZNALAZŁO SIĘ NA MOJEJ RĘCE?! - wybuchnąłem, bo nie mogłem wytrzymać tego, co miało tu miejsce. Jakaś masakra pierdolona.

Spojrzał na mnie ewidentnie zaskoczony moją reakcją w postaci krzyku. Uniósł tylko ręce w geście kapitulacji, kiedy ja liczyłem, że cokolwiek powie na ten temat, przyznając się jednocześnie do winy, ale nie, przeliczyłem się. Po prostu milczał, wbijając wzrok w moją klęczącą, wściekłą osobę. Czyżby bał się gniewu z mojej strony?

- MÓW. W TEJ CHWILI! - krzyknąłem po raz kolejny, doskonale zdając sobie sprawę, że doszło do takiego momentu, że zrobiłem się cały czerwony na twarzy. Nikt nie będzie mnie tatuował  bez mojego pozwolenia a co dopiero wiedzy.

- Ale ja nic ci nie zrobiłem! Skąd mam wiedzieć, skąd to się wzięło?! - odkrzyknął w swojej obronie i wyprostował przed siebie ręce, wzruszając jednocześnie rękami. Wyglądał jak zaatakowany króliczek przyciśnięty do ściany, ale ja już znałem jego zagrywki zbyt dobrze, żeby mu w to wszystko uwierzyć.

Wziąłem głęboki wdech, starając się uspokoić swoja obecną furię, którą przejawiałem, wciąż klęcząc na zimnych jak diabli kafelkach, którym przydałaby się randka z wodą i mopem. Kiedy tu ostatnio ktoś sprzątał...?

Doszedłem do wniosku, że sam jakoś to rozwiążę, szybko wracając do trzeźwości umysłu. Nie dam się zwariować. Ba, to musiało mieć logiczne wytłumaczenie. Jakieś, ale musiało mieć. I ja znajdę je.

Podniosłem się ociężale z ziemi i zmierzyłem wzrokiem przyjaciela, który chyba dalej nie miał zielonego pojęcia, o co mi chodzi. To by skreślało go jako potencjalnego przestępcę w tej sprawie. Ewentualnie w ten sposób chciał zatuszować swoje zbrodnie... 

Już miałem coś powiedzieć, ale usłyszałem dzwonek swojego telefonu. Wyminąłem więc dość szybko Morri i pobiegłem truchtem do mojego pokoju. Podniosłem z szafki komórkę, która leżała tuż przy wisiorku i spojrzałem z powątpiewaniem na ekran urządzenia. Numer, który do mnie właśnie dzwonił, nie pochodził z listy kontaktów, więc nie miałem zielonego pojęcia, kto niepokoi mnie o tak nieboskiej godzinie, jaką była dziewiąta! Mimo niechęci przez obecną sytuację, odebrałem i przyłożyłem urządzenie do ucha.

- Halo? - spytałem na tyle obojętnie, na ile potrafiłem na ten moment i usiadłem na łóżku.

- Jace? To ja, Sabrina. - Po drugiej stronie odezwał się dziewczęcy uroczy głos, który aktualnie był melodią dla moich uszu. Jednocześnie przywołał on obraz zarumienionych od dużej ilości wypitego alkoholu policzków, długich czarnych rzęs przysłaniających tęczówki w kolorze głębi morskich wód oraz pełne pomalowane bladoróżową pomadką usta, których smak zdążył poczuć jeszcze nie tak dawno temu. 

Momentalnie wstałem z łóżka i podszedłem do okna, aby je otworzyć. Jakoś nagle zrozumiałem, że w pokoju zrobiło się w którymś momencie bardzo duszno. 

- Sabrina? Wszystko w porządku?

- To ja powinnam zadać ci to pytanie. - Prychnęła cicho, ale sam nie wiedziałem, czy to było prychnięcie w rodzaju "haha", czy "przestań zadawać durne pytania, to ja się teraz martwię". Matka bardzo często tak robiła w takich sytuacjach i zawsze wychodziłem z nich zmieszany.

Czy było wszystko w porządku? Cóż... To dobre pytanie, jeśli by tak wziąć pod uwagę ostatnie trzy dni. Albo w ogóle całe moje życie.

- W najlepszym! - Nie ma co się użalać w rozmowie z piękną panią, teraz moje życie było "zajebiste". Musiałem pokazać się z jak najlepszej strony, licząc, że nie zabrzmię ironicznie.

- Słuchaj, nie miałam okazji ci podziękować, więc... naprawdę doceniam to, co zrobiłeś dla mnie przedwczoraj. Bałam się, że nie zdołam sprowadzić pomocy na czas, tylko że kiedy przyszłam z Michaelem na miejsce, to nie mogliśmy cię znaleźć. Nikogo w sumie nie znaleźliśmy na miejscu. Po prostu... - westchnęła głośno do słuchawki i minęła dobra chwila, zanim ponownie się odezwała - po prostu martwiłam się. 

- Och... Niepotrzebnie! Żyję i jestem w jednym kawałku... Skąd masz mój numer tak w ogóle? - Zmarszczyłem lekko brwi i zaśmiałem się cicho, ale zabrzmiało to dość pokracznie.

- A tak. Wybacz. Załatwiłam go od gospodarza imprezy, opowiedziałam mu o wszystkim i bez problemu dostałam twój numer. Mam mu też dać znać, co u ciebie.

No tak. Teraz wszyscy będą wiedzieć, że zostaliśmy napadnięci. Przecudownie, bo tylko tego mi w tym całym bagnie trudności i przeciwieństw losu brakowało.

- Tak czy inaczej... Może chciałbyś się jutro spotkać wieczorem? Przejść się na jakiś spacer albo pójść do kawiarni? - Tylko oczyma wyobraźni widziałem jej szeroki i przeuroczy uśmiech.  A na odpowiedź nie musiała długo czekać.

- Cóż... Z chęcią.

- Cudownie. Co byś powiedział na to, żeby spotkać się przy Starbucksie przy Calton Hill? Jutro, tak koło osiemnastej. Chyba, że masz zajęcia, to możemy kiedy indziej.

Wtedy do mnie dotarło, że "hej! Ja chodzę na studia, powinienem być chyba w drodze na wykłady". Uśmiechnąłem się krzywo niemal od razu, gdy ta myśl wpadła mi do głowy i przytaknąłem, jakby w ogóle mogła to zobaczyć. 

- Jasne, pasuje. To... do zobaczenia. - Nawet nie poczekałem, aż mi odpowie. Przerwałem jej w połowie zdania, naciskając czerwoną słuchawkę.

Właśnie we mnie uderzyło, że umówiłem się z dziewczyną, którą tyle czasu chciałem poznać bliżej... i w końcu miałem okazję! Obudziła się we mnie jakaś taka dzika ekscytacja. Cholera, jak u nastolatka. Szybko jednak moje myśli przysłoniły obowiązki. Tak, zajęcia. 

Rzuciłem telefon na łóżko i momentalnie zacząłem się brać za szykowanie na uczelnię, żeby chociaż częściowo udać, że mi jakkolwiek zależy na tym wykształceniu. W jakiś sposób zdałem pierwszy i drugi rok, to trzeba byłoby i ten trzeci i czwarty zdać... jakoś... 



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro