Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6

W tym momencie przestałem rejestrować, co się wokół mnie dzieje. Alkohol i szok zmieszany ze strachem chyba zbyt bardzo przysłaniał mi obecny obraz rzeczywistości. 

Nawet dobrze nie pamiętam chłopaka, który mnie wtenczas uratował. Zapadło mi w pamięć tylko to, że ewidentnie na niego wrzucałem. Na niego i jego wygląd chwilę po tym jak mnie wyciągnął z tego całego cyrku. Tylko nie pamiętam dlaczego konkretnie. 

Zapytał się mnie o adres, pod którym mieszkam, to wiem. Wiem, że na pewno pojawiło się takie pytanie, bo pamiętam, że potem do kogoś zadzwonił, po czym wsadził mnie do auta i faktycznie zawiózł mnie pod dom. Tylko czy naprawdę nawalony i oszołomiony musiałem podać adres obcemu gościowi? Kurwa, serio? Nie jestem pewny czy jestem bardziej głupi, czy głupi.

Wiem, że ktoś w tym samochodzie krzyczał... chyba nawet na chłopaka, który uratował moje życie albo przynajmniej ciało przed oszpeceniem. Ten ktoś był serio zły na mojego "bohatera". Ale nie byli sami, bo kierowcą był ten wzburzony, obok, konkretnie na siedzeniu pasażera z przodu, siedział ktoś jeszcze, a wybawca zaraz przy mnie. Kilka razy wtedy w mojej głowie pojawiło się pytanie "czy to jest właśnie porwanie? Co jeśli rano obudzę się w klatce?".

Kierowca auta i "bohater" wnieśli mnie po schodach do mojego mieszkania. Pamiętam głośne komentowanie tego pierwszego gościa, bo tylu epitetów na wystrój mojej klatki schodowej, to chyba jeszcze nie słyszałem. Prawdę mówiąc, wcale mu się nie dziwię, to była BARDZO paskudna klatka schodowa z grzybem pod sufitem, poobdzieranymi z farby ścianami, a coś takiego jak barierka, o którą można byłoby się oprzeć tak naprawdę nie istniało. Tak, to nie było najlepsze miejsce do życia - to samo mówiłem w przypadku mieszkania, bo było tragiczne, ale wciąż to było lepsze niż nic.

Drzwi otworzył nam Morrigan, który wyglądał na zdziwionego, gdy dwójka jakichś obcych ludzi stała w drzwiach, mocno mnie trzymając, żebym nie upadł. Bez słowa ich wtedy wpuścił i wskazał kierunek. Zamknąłem oczy, bo wszystko zaczęło mi wirować przed oczami, a jak poczułem coś miękkiego pod plecami, to myślałem, że się porzygam. 

Masakra. 

Nie pamiętam, kiedy tak naprawdę zasnąłem, ale obudziłem się wcześnie rano, co wnioskowałem po świetle, jakie wpadało przez okno do pokoju... Po dłuższej chwili w końcu zajrzałem na zegarek i okazało się, że jest dziesiąta. Nieludzka pora. 

Prawie sturlałem się z łóżka, próbując się nie zrzygać. Znowu. Niepewnie wstałem, ale usiadłem prawie momentalnie, było mi zbyt niedobrze, żeby jakkolwiek się ruszyć... A chciało mi się tak pić! Wziąłem kilka głębokich wdechów i po kilku minutach znowu podjąłem próbę wstania. I tak! W końcu się udało! Co prawda z trudem poczłapałem do wyjścia, a potem bardzo powolnie zawlokłem się do kuchni, ale jakoś poszło. 

Wziąłem butelkę wody i szybko ją odkręciłem, siadając na blacie, bo nie byłem w stanie już stać. Oparłem głowę o szafkę i przechyliłem butelkę, biorąc parę przepotężnych łyków. O panie, dawno nie wypiłem tyle wody na raz. Chyba ostatnio tak to po Nowym Roku, jak... ej w sumie to nie pamiętam, co wtedy się działo. 

Chyba powinienem rozsądniej pić...

Przetarłem czoło i oczy ręką, próbując sobie dokładnie przypomnieć, co się wczoraj działo. Okej, sytuację z Sabriną pamiętam, nóż wiszący mi nad twarzą też, ale co było potem...? Nie wiem, no kurwa, nie wiem. Znaczy wiem, to były same przebłyski, który już przytoczyłem wcześniej. Ale co działo się dokładnie? Moje rozmyślania, które spowodowały ból głowy, przerwało głośne chrząknięcie. Zerknąłem wtenczas na Morrigan, który stał w wejściu do pomieszczenia ze skrzyżowanymi rękami. 

- No cudownie... DOBRZE SIĘ BAWIŁEŚ? - każde jego słowo wypowiedziane głośno i najbardziej wyraźnie jak umiał, to była katorga. KATORGA.

- Fenomenalnie, jak pan Bóg przykazał. Nie to co ty - odpowiedziałem z krzywym uśmiechem, przecierając obojczyki.

- Ha. No ja myślę. Zostawić cię samego na jeden wieczór... Co to byli za goście? Od kiedy ty się prowadzasz z emosami, w dodatku żółtymi? 

- Słucham? - aż zmarszczyłem brwi, za cholerę nie wiedziałem, o co mu w tej chwili chodziło.

Popatrzył na mnie spode łba, bliżej do mnie podchodząc. Zmrużył oczy. Cholera, miałem wrażenie, jakby to przede mną matka własna stała a nie mój najlepszy przyjaciel. Niesamowite...

- Dwójka jakichś emosów stała nam dzisiaj w nocy pod drzwiami. Trzymając cię, kurwa, ledwo przytomnego. A jeden miał jeszcze skośne oczy, wiesz co? Wiesz co? Ja cię nie znałem z tej strony. Nie miałem cię za takiego. Poważnie. I nie patrz tak na mnie, jakbyś nie wiedział, o czym mówię, doskonale wiesz, o czym mówię. - Biedny serio się rozemocjonował. - No to żart jakiś jest. Naprawdę, poważnie. Jace, tak się, cholera, nie robi, tak się nie robi. Ja ich do mieszkania wpuścić musiałem. Obcych ludzi. Sam wiesz, że nie przepadam za takimi jak oni i za obcymi też nie przepadam. Chcesz, żebym na zawał zszedł? Żebym umarł ci tutaj na ziemi? Tacy ludzie jedzą koty. KOTY, ROZUMIESZ? BIEDNE ZWIERZĄTKA! Kościoły palą. Zerżną ci dom i matkę spa... 

- Nie, stop. Zamknij mordę, słuchać się ciebie nie da. - Uniosłem dłoń, bo nie miałem siły na jego wymyślanie problemów. W końcu kac nie miał litości, prawda? W dodatku on też teraz nie mial jej dla mnie.

Ale po pierwsze - nie pamiętam, żeby którykolwiek był żółty, więc powinien był się ode mnie odpierdolić. Po drugie, łeb mnie napieprza i nie mam ochoty słuchać jego głupstw. Po trzecie, dobra, faktycznie nie ufałem ludziom, którzy machają głowami do satanistycznego darcia ryja. Na przykład Slipknot - JEDNA, JEDNA PIOSENKA nie sprawia, że mam ochotę odciąć sobie uszu. 

- Aha, a teraz masz mnie w dupie?

- Morri, naprawdę nie mam siły na to. - Zsunąłem się z blatu i na niego spojrzałem, podpierając się o szafkę. - Połowy z tego co wczoraj się działo, nie pamiętam. Nie pamiętam tych ludzi. 

Spojrzał na mnie z taką nadzieją, że wyglądał tak, jakby właśnie nagle uwierzył w Boga. Niesamowite.

- Czyli nie szlajałeś się z nimi z własnej woli? - zapytał raz jeszcze, nawet się w tej chwili uśmiechając.

- Nie, nie szlajałem się z nimi. Jeju - prychnąłem cicho, przekręciwszy oczami. - Przynajmniej nie świadomie. Ostatnie co tak naprawdę porządnie pamiętam to... - ygh, no nie powiem mu, że pobiła mnie banda starych dziadów - byłem blisko przespania się z Sabriną.

- Z TĄ Sabriną? Skubany... - uśmiechnął się zaczepnie i pokręcił lekko głową.

Dobra, super, ekstra fajnie, ale naprawdę nie byłem w nastroju do rozmowy akurat o tym. Dlatego też wyminąłem go w przejściu, chcąc dać mu w ten sposób do zrozumienia, że w dupie mam rozmowę z nim. Niech lepiej pójdzie pograć w LoL-a albo co.

Idąc korytarzem, raz jeszcze przetarłem skórę przy szyi. Coś mi nie pasowało. Coś mocno mi nie pasowało, ale nie mogłem za nic wpaść co konkretnie. Telefon? Nie. Miałem go wciąż w kieszeni, pomimo wczorajszych rewolucji; nawet to przed chwilą sprawdziłem. Portfel? Nie, nie brałem go ze sobą. Kluczy też nie. Co mogłem zgub... 

Naszyjnik. Nie mam naszyjnika. 

Oczy momentalnie zaszły mi łzami, nawet nie zdążyłem sam zarejestrować, jak nagle znalazłem się przy lustrze w łazience. Jeszcze raz sprawdziłem, czy go na sobie nie mam, patrząc na swoje odbicie w lustrze. No nie było, no jasna cholera nie było go. 

- Morri?! Widziałeś mój naszyjnik? - krzyknąłem, starając się naprawdę zachować resztki godności, wychodząc z łazienki.

- Nie, a co? Nie masz go? - Jego głowa wychyliła się z kuchni, szukając mnie wzrokiem, a gdy już na mnie trafił, zmarszczył lekko brwi.

- No właśnie nie mam...

- Sprawdź w pokoju. 

No tak. Jakbym nie miał tego w zamiarze... Odgoniłem szybko łzy, mrugając żywo i idąc w kierunku swojej sypialni. W błyskawicznym tempie sprawdziłem podłogę, unosiłem poduszki i kołdrę, sprawdziłem nawet pod łóżkiem, na szafce, na biurku i obejrzałem nawet dokładnie żyrandol w pokoju, w razie gdyby okazało się, że w nocy znalazłem sobie przecudowną zabawę rzucaniem pamiątką po ojcu. Ale nie. Kurwa, nie było go. 

Usiadłem na krzesełku stojącym przy biurku i pochyliłem się do przodu, gorączkowo myśląc, gdzie on może być. Tylko że on mógłby w tej chwili leżeć dosłownie wszędzie! A pytanie też, czy ktoś już go nie zwinął... A pewnie tak się stało. Ja pierdolę. 

Jak tak sobie siedziałem, to nawet przypomniałem sobie, że mam kaca i mam też ochotę rzygać, ale na czas poszukiwań najwyraźniej zapomniałem o tym. 

Za jakie grzechy...

Morrigan też go nie znalazł. Musiał oczywiście krzyknąć, zamiast głośno powiedzieć i w ten sposób zakomunikować mi, jak wygląda sytuacja. Zajebiście. Zajebiście, kurwa, zła. I tak, wiem, że to tylko rzecz, ale cholernie było mi jej szkoda, tak? Pamiątka i to w dodatku po zmarłym ojcu. Przedmiot, z którym nigdy, ale to NIGDY się nie rozstawałem, po prostu przepadł.

Ale nie poddałem się! Gdy tylko udało mi się w miarę przezwyciężyć tragiczne skutki upicia się, wziąłem się za kolejne poszukiwania. Bezowocne jak się później okazało, bo nie było tego naszyjnika w całym domu. Dlatego też musiałem się pogodzić, że najpewniej nie zobaczę go już nigdy więcej w swoim marnym życiu...

Jednakże Morgan starał się, aby ten fakt jak i też kac nie zepsuły mi dnia. Co prawda, jego starania gówno dały, ale chociaż doceniałem jego intencje i pomoc - następne godziny w końcu przesiedzieliśmy w salonie. Opowiedziałem mu dokładnie sytuację z Sabriną, oczywiście pomijając fragment o pijanej grupie. Nie każdy musi wszystko wiedzieć, prawda? Prawda. To będzie moja słodka tajemnica... No i Sabriny. No i tych ziomków z uliczki.

Ostatecznie wylądowaliśmy oglądając The Umbrella Academy na Netflixie i wpieprzaliśmy na potęgę popcorn, który Morgan spieprzył jak wiele innych rzeczy w swoim życiu. No debil go przesolił. 

Koło dwudziestej, jak już prawie kończyliśmy pierwszy sezon i oboje wyklinaliśmy na Vanyę, ktoś nam przerwał. Po usłyszanym przez nas dźwięku dzwonka do drzwi wymieniliśmy szybko spojrzenia, no bo kto by mógł nas odwiedzić? Może ewentualnie matka młodego czegoś wczoraj zapomniała i wróciła po to, ale wydawało mi się osobiście, że raczej w takim wypadku przyszłaby wcześniej. 

Wstałem dość niechętnie i wyszedłem do przedpokoju. Otworzyłem te nieszczęsne drzwi i już miałem bluzgać na tego, który nam właśnie przeszkadza w zakończeniu sezonu, ale ten ktoś trzymał w rękach moją zgubę, przez co zamknąłem usta tak szybko, jak je otworzyłem. Jak się okazało, miałem już do czynienia z tym chłopakiem. I na litość boską, on serio miał skośne oczy... Nawet tego nie zarejestrowałem wczoraj, że on takie ma, jak patrzyliśmy na siebie, po tym jak mnie wyciągnął z tarapatów. To też by wyjaśniało, dlaczego po nim jechałem w myślach, gdy tylko ujrzałem jego twarz...

Kurwa. No nie, dlaczego akurat trafiło na jakiegoś azjatyckiego emo dzieciaka... 

- Znajdziesz chwilę? Chciałbym o czymś z tobą porozmawiać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro