Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3

Gdy tylko wszedłem, uderzył we mnie zapach jakiegoś ciasta mieszany z niedawno smażonym mięsem, takie przynajmniej miałem wrażenie. Chociaż to trochę dziwne połączenie... Tak, zdecydowanie dziwne.

Rozejrzałem się po dobrze znanym mi holu, w którym stała duża szafa. Zwinnym ruchem zrzuciłem z siebie lekką typowo jesienną kurtkę i schowałem ją do niej. Nie minęła też zbyt długa chwila, jak tylko zdjąłem buty z nóg i po prostu niechlujnie rzuciłem je na podłogę. Zawsze dostawałem za to opierdol. No, bo jak? Buty powinny być ułożone równo! Co jak ktoś je zobaczy? Weźmie nas za niechlui! 

Tak, typowy tekst matki.

Jednakże nigdy się tym jakoś przesadnie nie przejmowałem. Mnie to osobiście nie przeszkadzało, sąsiedzi mogą sobie też myśleć, co chcą. W dupie to mam.

Powoli przeszedłem dalej w głąb domu, a gdy tylko zajrzałem do kuchni... nikogo w niej nie zobaczyłem. Sypialnia? Nieee... Wątpię, żeby siedziała teraz w pokoju. Łazienka? To już całkiem prawdopodobny scenariusz. W końcu to kobieta. Kobieta, która wydaje pieniądze na pielęgnację skóry nawet bez nakładania na siebie szpachli tapety. 

Już miałem pójść na drugi koniec domu specjalnie, żeby ją znaleźć, ale coś mnie nagle złapało za ramię, przez co równie niespodziewanie odskoczyłem, wydając z siebie odrobinę zaskoczony jęk. Szybko odwróciłem się w odruchu, unosząc ręce do obrony, ale przede mną stała niższa o dobre kilkanaście centymetrów szatynka. Uśmiechnęła się szeroko na mój widok, patrząc na mnie dużymi, niewinnymi oczami w kolorze wyblakłej limonki. Przede mną stała Catherine Hawk, moja matka. Choć wielu ludzi nie powiedziałoby, że mogłaby mieć tak stare...? dziecko. Jakby... no nikt nie dawał jej tych czterdziestu trzech lat. Sam bym był zdziwiony, gdybym spotkał ją po raz pierwszy, a zaraz bym się dowiedział, że jest w takim wieku. Ludzie dawali jej maksymalnie trzydzieści trzy lata, a mnie postarzali i muszę przyznać, że wychodziło z tego wiele ciekawych sytuacji... Byliśmy już rodzeństwem, kuzynostwem, ktoś nas nawet wziął za małżeństwo. No kurwa. Co jak co, ale fuj.

Ale co się dziwić. Matka faktycznie miała to do siebie, że wyglądała młodo. Delikatne rysy twarzy, duże oczy z naturalnie długimi czarnymi rzęsami mocno ją odmładzały. Nie miała też zbyt wielu zmarszczek, no i w dodatku bardzo o siebie dbała.

Morgan zawsze mówił, że gdybym miał być kobietą, byłbym wykapaną rodzicielką, ale chyba mocno w to wątpiłem. Poza tym moje typowo męskie cechy podobają mi się na tyle, że nie chciałbym ich wymieniać. Jakby... moje rysy są znacznie ostrzejsze, szczęka jest sama w sobie dość szeroka, co mam po ojcu, usta też odziedziczyłem po nim, bo są całkiem pełne, podczas gdy u matki najpełniejsze to one nie były. No a oczy... kształt oczu też miałem akurat po nim. Były znacznie węższe niż te mamy. Po matce więc odziedziczyłem tylko kolor włosów i oczu, ale Morrigan jednak upierał się przy swoim dzikim zdaniu, że ej, po oczach idzie rozpoznać, że jesteśmy spokrewnieni! 

Ja nie wiem, co z nim jest nie tak, ale wydaje mi się że dużo.

- Myślałam, że przyjedziesz trochę wcześniej - powiedziała, mimo wszystko, naprawdę wesoło.

- Powiedzmy, że po drodze pojawiły się drobne komplikacje... - Podrapałem się po głowie i zaśmiałem lekko. No przecież nie przyznam się, że oglądałem tureckie telenowele i to tylko przez to przyjechałem nie o umówionej godzinie. Trochę wstyd jakby nie patrzeć.

- Ale wszystko w porządku, prawda? - Odgarnęła moją grzywkę z twarzy, a ja momentalnie spłonąłem rumieńcem. Co jak co, ale jestem już dorosły, nie musi robić takich rzeczy. Nie mam już dziesięciu lat, okej?

Odsunąłem się nagle i zrobiłem lekko nadąsaną minę. 

- Tak, w najlepszym. Co jest do jedzenia? - westchnąłem, odwracając się w kierunku kuchni. 

Kochałem tę kobietę, ale trzeba trzymać poziom i szacunek na dzielni, a odgarnianie grzywki przez mamę mi w tym nie pomoże. 

Byłem pewny, że właśnie w tej chwili skrzyżowała ręce i pokręciła głową. Zawsze tak robiła, kiedy udawałem nietykalnego, ale zdążyła się chyba do tego przyzwyczaić, przynajmniej tak sądziłem. W końcu nie zna mnie od wczoraj.

- To co zawsze. Frytki i stek - powiedziała zwyczajnie i weszła za mną do pomieszczenia. Nie wyglądało ono wiele lepiej od tego u mnie w mieszkaniu, ale meble chociaż były w lepszej kondycji, no i było czym oddychać. W dodatku tutaj od razu w kuchni znajdowała się "jadalnia" w postaci małego stolika i trzech krzeseł. To trzecie nie było zajmowane od bardzo dawna jak przypuszczałem.

Matka od razu zaczęła nakładać dla mnie porcję, kiedy ja usiadłem na swoim miejscu przy stole, które zajmowałem, od kiedy tylko pamiętam. Położyłem ręce na blacie i cierpliwie obserwowałem mamę, która krzątała się przy szafkach, garnkach i kuchence, aż w końcu położyła przede mną talerz.

Życie studenta było trudne i dość niepewne, a jedynym pewnikiem w nim był obiad w rodzinnym domu. To doceniałem chyba najbardziej. 

Matka przysiadła się ze swoją porcją, szczerze mówiąc, znacznie mniejszą i od razu wzięliśmy się za rozmowę. Opowiedziałem dość ogólnikowo co u mnie słychać, opowiedziałem o kilku sytuacjach, które ostatnio mnie spotkały, raz śmiesznych potem przykrych. Poruszyłem również kwestię wczorajszego spotkania z kumplami i powiedziałem, że zmusili mnie, abym wrócił do miasta wcześniej, bo "party time~". Nie zdziwił mnie fakt, że mama nie pokazywała, że ma coś przeciw i wątpię, żeby faktycznie miała. Nawet zachęcała mnie, żebym wrócił wcześniej niż mówiłem, że mam aktualnie w planach. Co jak co, ale zawsze dbała o to, żebym miał znajomych i nie wypadł przed nimi źle. Dlatego często, nawet jak byłem znacznie młodszy, namawiała, abym spotykał się ze znajomymi i korzystał z życia, ile wlezie.

Po skończonym posiłku wstałem i zabrałem brudne sztućce i naczynia, aby następnie podejść do zlewu.

- Swoją drogą, chyba powinnam ci w końcu coś dać - zaczęła dość cicho, kiedy już dłuższą chwilę żadne z nas się nie odezwało. 

- To znaczy? - Zmarszczyłem lekko brwi, sięgając po płyn do mycia naczyń, który następnie rozprowadziłem gąbką po pustym talerzu, co szybko doprowadziło do pienienia. Spłukałem wszystko dokładnie pod wodą.

Nie usłyszałem odpowiedzi, tylko szybkie, lecz ciche kroki matki. Gdy odwróciłem głowę, stało się dla mnie jasne, że wyszła z kuchni i sobie gdzieś poszła. Zanim jednak wróciła, zdążyłem już wszystko pozmywać i - proszę o brawa - tym razem nie porozlewałem wszędzie wody, gdy opłukiwałem spód talerza. A to wyczyn, podobnie jak przy myciu łyżki czy miski. Wytarłem ręce w ręcznik i skrzyżowawszy ramiona, usiadłem na krześle, cierpliwie czekając, aż wróci.

W głębi duszy liczyłem na jakiś prezent. O taaaak! Walić, że urodziny miałem jakieś trzy miesiące temu, prezenty są super. Może motooor? O, albo telewizor! O kurde, jak fajnie jest mieć marzenia.

W końcu jednak wróciła. Jedyne co niosła w dłoni to najzwyklejszą w świecie kopertę, która musiała pożółknąć przez upływ czasu. . Wyciągnęła drobną dłoń w moim kierunku i kiwnęła głową, żebym wziął papier. Bez słowa chwyciłem ją i zbliżyłem do twarzy, dokładnie oglądając z każdej strony. Tak, troszku się zawiodłem. 

- Chciał, abyś ją przeczytał. Mówił, że gdyby coś mu się stało, mam ci ją dać, ale kiedy będziesz już dorosły - powiedziała cicho. - Sądziłam, że to głupota, bo niby co by się miało stać, ale...

Został zabity. Faktycznie. Dlatego po raz już enty powiedzenie "przezorny zawsze ubezpieczony" naprawdę się sprawdza. Szkoda tylko, że gdy groziło mu niebezpieczeństwo, to  nie był w stanie się wybronić. Hah. Ironio, jak ja cię kocham.

Kiwnąłem głową i westchnąłem cicho. Matka zaś kontynuowała.

- Powiedział też, że jeśli masz ją otwierać, to masz to zrobić w samotności.

- Dlaczego nie dałaś mi tego wcześniej? - Zapytałem, bo faktycznie jeśli było tak, jak mówi, no to powinna dać mi to jakieś cztery lata temu, co nie? Jakby nie patrzeć chyba był to dobry czas. Zdążyłem pogodzić się ze stratą, moje zdrowie psychiczne było w niezłej kondycji i nie było żadnych przeciwwskazań ku temu, żeby tego nie robić. Więc mamo, wtf?

- Jakoś wypadło mi to z głowy - uśmiechnęła się krzywo i usiadła na przeciwko mnie. - Nie wiem, co napisał, ale zależało mu, żebyś dostał to od razu z naszyjnikiem. Pomyślałam, że z jedną rzeczą poczekam, tyle ile będzie trzeba.

Nawet nie wiedziałem co powiedzieć, jeśli mam być szczery, a warto zaznaczyć, że rzadko miewałem takie momenty, że nawet słowa nie dałem rady z siebie wydusić. Przetarłem dłonią twarzy, a potem palcami zaczesałem włosy do tyłu, starając sobie ogarnąć to co dostałem w swoje łapki. Po chwili uśmiechnąłem się lekko do mamy i objąłem się jedną ręką, kładąc list na blacie.

- Przeczytam to dzisiaj, jak tylko wrócę do domu - odezwałem się w końcu i spojrzałem na okno, które wpuszczało do środka mnóstwo światła. Za dużo światła. U nas w mieszkaniu firany były praktycznie cały czas zasłonięte. 

- Mhm... Zaczniesz przygotowania do imprezy i jeszcze zapomnisz, zobaczysz - zażartowała i od razu zaczęła się cicho śmiać, położywszy łokieć na blacie stolika. 

- Wydaje mi się, że to chyba zbyt ważne, żebym mógł o tym zapomnieć, wiesz? - No prawdę mówiąc, faktycznie były rzeczy ważne i ważniejsze. I akurat list od ojca był w tej chwili dla mnie priorytetem, w szczególności, że bardzo nie chciało mi się iść na tę domówkę. Nie miałem chyba jednak nastroju do picia.  

Reszta spędzonego czasu minęła nam dość przyjemnie, ale mój wzrok zbyt często padał na kopertę, którą miałem ciągle przy sobie, żeby przypadkiem jej tutaj nie zostawić.

No, bo muszę przyznać. Zżerała mnie ciekawość i chciałem jak najszybciej to przeczytać. Zastanawiało mnie, co ojciec napisał w liście, choć bałem się trochę, że będą tam takie typowo ckliwe teksty jak: "Nie ma mnie już przy tobie, ale jestem z ciebie, synu, dumny".  To zdecydowanie ostatnie co bym chciał przeczytać, bo z jednej strony nikt normalny nie pisze przed swoją śmiercią takich rzeczy, szczególnie, jeśli nie wie, że ma to nastąpić, a to by oznaczało, że mój ojciec nie był zdrowy na umyśle. Pozostawała też druga kwestia - wiem, że na takie... dajmy na to, osiemdziesiąt dwa procent bym się rozkleił. 

A ja bardzo nie lubię płakać. To baby płaczą, nie faceci. 

Pod wieczór, kiedy już słońce zaczęło powoli zachodzić, pożegnałem się z matką i napisałem na grupie na WhatsAppie, że za jakiś czas przyjadę, bo dosłownie już wchodzę do samochodu. Po tym wszedłem do auta i rzuciłem komórkę na siedzenie pasażera i ująłem w dłonie już nie taką białą kopertę. 

Telefon jednak zaczął dawać o sobie znać przez cały mój rytuał, jaki zacząłem odprawiać nad tymże niespodziewanym podarkiem od matki. Już miałem otwierać tę kopertę, serio. Byłem o tyle. Ociupinkę...! Ale komórka. Dlatego szybko ją złapałem w dłoń, wpisałem bez problemu kod i włączyłem z powrotem WhatsAppa. Miałem mnóstwo wiadomości od Morgana w stylu "Jace, Jason, pomocy" albo "Musisz jak najszybciej przyjechać", "Mamy problem", "Jason, odbierz". Zadzwoniłem więc do niego już przerażony tym, co napisał, bo ej to nie wyglądało dobrze.

Ale nikt nie odebrał. Nikt.

Nie minęło dużo czasu, aż rzuciłem kopertę i telefon na siedzenie, po czym ruszyłem z miejsca, dodając tyle gazu, ile mogłem, by dojechać jak najszybciej do domu. Przed moimi oczami zaczęły przewijać się najczarniejsze scenariusze, a nie chciałem, aby którykolwiek z nich się spełnił. 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro