42
Siedziałem na plaży, patrząc na Cameron, która milczała, wpatrzona w bursztyn, który jej dałem. Może powinienem był nic nie mówić, nie próbować jej przekonać, że warto kolejny raz walczyć. Ale nie potrafiłem się powstrzymać. Nie, kiedy widziałem w jej oczach ten cichy, cieniutki płomień, który jeszcze się nie wypalił.
Nie mieliśmy już wiele czasu, słońce powoli zaczynało rozjaśniać horyzont. Jeśli miałem ją zabrać stąd, musieliśmy wracać do łodzi.
– Powinniśmy już iść – powiedziałem cicho, ale Cameron nawet nie drgnęła.
Podniosłem się i otrzepałem piasek z dłoni. Uśmiechnąłem się lekko, patrząc na nią z góry.
– Jeśli zostaniemy dłużej, będę musiał cię tu zostawić.
To zdanie sprawiło, że w końcu na mnie spojrzała.
– Czemu nie ? Czasem myślę, że to byłoby lepsze wyjście – powiedziała w końcu.
– Nie dla nas – odpowiedziałem, zanim zdążyłem ugryźć się w język.
Cameron nic na to nie powiedziała. Po prostu wstała, otrzepała dłonie i ruszyła za mną w stronę łodzi.
***
Gdy dotarliśmy z powrotem do domku, na zegarze była dopiero szósta rano. Powietrze pachniało solą i mokrym piaskiem. Chciałem, żeby Cameron poszła spać, ale nie wyglądała na zmęczoną.
– Powinienem zrobić kawę? – zapytałem, zamykając za nami drzwi.
– Nie chce mi się spać – odparła, siadając na kanapie.
Westchnąłem i usiadłem obok niej.
– Nie wiem, co będzie dalej – przyznałem szczerze. – Ale nie chcę cię stracić.
Cameron spojrzała na mnie z czymś, czego nie potrafiłem odczytać. Nie potrafiła mi uwierzyć, nie po tylu kłamstawach.
– Gabriel…
Nie dokończyła, bo nagle rozległo się głośne pukanie do drzwi.
Odruchowo sięgnąłem do kabury, ale nie miałem przy sobie broni. Spojrzałem na Cameron, która zesztywniała, a potem podszedłem do drzwi i otworzyłem je ostrożnie.
Za progiem stał mężczyzna w ciemnej koszuli i okularach przeciwsłonecznych. Miał może czterdzieści lat, a jego twarz wydawała się znajoma.
Serce zaczęło bić mi szybciej.
– Gabriel – powiedział niskim głosem. – Nie sądziłem, że naprawdę cię tu znajdę.
Nie odpowiedziałem od razu. Zbyt wiele myśli przebiegło mi przez głowę.
– Czego chcesz? – zapytałem w końcu, ściskając klamkę.
Mężczyzna uśmiechnął się lekko i zdjął okulary.
– Chcę pogadać. Masz pięć minut, zanim zrobi się gorąco.
***
Wyszedłem na werandę, zamykając za sobą drzwi. Mężczyzna stał na schodkach, nonszalancko opierając się o poręcz.
– Mów – rzuciłem, starając się nie okazywać zdenerwowania.
– Sprawa jest prosta – odparł. – Wiesz, kim jestem?
Zmrużyłem oczy.
– Nie jesteś gliną, to wiem na pewno.
Parsknął śmiechem.
– Nie, nie jestem. Ale twój ojciec był. A jego duchy wciąż żyją.
Zacisnąłem szczękę.
– Do rzeczy.
Mężczyzna wyciągnął z kieszeni telefon i pokazał mi zdjęcie. Na ekranie widniał trup. Mężczyzna, może w moim wieku, z rozbitą czaszką i śladami walki na twarzy.
– Miał coś, czego szukamy – powiedział mężczyzna. – A ty możesz nam w tym pomóc.
– „Nam”?
– Ludziom, którzy byli blisko twojego ojca.
Serce mi zamarło.
– Mój ojciec nie żyje – powiedziałem zimno. Moja matka nie może się dowiedzieć co się stało, inaczej mój prawdziwy ojciec rozpęta prawdziwe piekło.
– To prawda – kiwnął głową. – Ale niektóre rzeczy, które zostawił po sobie, nadal mają wartość. I są tacy, którzy byliby gotowi zabić, żeby je zdobyć.
Przez chwilę milczałem, patrząc na zdjęcie. Potem podniosłem wzrok.
– A jeśli powiem, że to nie moja sprawa?
Mężczyzna uśmiechnął się, ale w jego oczach nie było cienia rozbawienia.
– Wtedy ktoś inny może się nią zająć. Może ktoś, kto nie będzie tak miły jak ja.
Zrozumiałem. To nie była prośba.
To było ostrzeżenie.
Prezent dla Was z okazji jutrzejszych Walentynek 💓💓
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro