41
Cameron
Szum fal delikatnie obijał się o brzeg, a wiatr niósł zapach soli i wilgoci. Siedziałam na piasku, wpatrując się w spokojną toń oceanu, a Gabriel milcząco układał drewno na małe ognisko. Jego ruchy były precyzyjne, skupione – jakby budował coś więcej niż zwykły stos drewna.
Nie wiedziałam, co myśleć o tej nocy. O tym miejscu. O nim.
Kiedy zabrał mnie z tamtego pokoju, byłam pewna, że to kolejna próba przekonania mnie, że życie ma jakąś wartość. Ale on nie naciskał, nie mówił pustych słów o nadziei. Zamiast tego zabrał mnie tutaj – w miejsce, które miało znaczenie dla niego.
– Myślisz, że to pomoże? – zapytałam w końcu, obejmując kolana ramionami.
Gabriel spojrzał na mnie uważnie, jego brązowe oczy błyszczały w świetle księżyca.
– Nie wiem. – Wzruszył ramionami. – Ale wiem, że nie mogłem pozwolić ci zostać tamtej nocy samej.
Przymknęłam powieki, próbując zignorować ciepło, które poczułam w jego słowach.
– Nie ratuj mnie, Gabriel. – Głos miałam cichy, prawie niesłyszalny. – Ludzie mnie zostawiają, zawsze. Ty też to zrobisz.
Nie odpowiedział od razu. Płomienie zaczęły tańczyć, rzucając złote światło na jego twarz.
– Wiem, że tak myślisz. – Wziął do ręki mały kamień i rzucił go w wodę. – I nie oczekuję, że uwierzysz mi dzisiaj. Ale daj mi chociaż tę noc.
Pokręciłam głową, uśmiechając się gorzko.
– A co potem?
Przez chwilę panowała cisza. Fale łagodnie rozbijały się o brzeg, a noc otulała nas swoją spokojną, nieprzeniknioną obecnością.
– Potem zdecydujesz sama.
Patrzyłam na niego długo, szukając w jego oczach jakiejkolwiek niepewności, cienia fałszu. Niczego takiego nie znalazłam. Gabriel był tu – naprawdę tu – i choć nie mogłam pojąć dlaczego, czułam, że nie chce mnie zmienić.
Chce tylko, żebym oddychała.
Nie wiedziałam, czy potrafię. Ale tej nocy, po raz pierwszy od dawna, poczułam, że może warto spróbować.
Siedziałam na piasku, otulona ciepłem ogniska, wsłuchując się w odgłos fal. Przez całe życie wydawało mi się, że noc jest moją jedyną towarzyszką. To w jej objęciach ukrywałam ból, którego nikt nie chciał widzieć. A teraz… nie byłam pewna, co czuję.
Gabriel siedział kilka kroków ode mnie, wrzucając do ognia małe kawałki drewna, jakby to miało sens. Jakby ten ogień mógł nas ochronić przed światem, którego nie dało się już naprawić.
– O czym myślisz? – zapytał nagle.
Spojrzałam na niego.
– Że ta noc nie powinna mieć miejsca.
Nie wyglądał na zaskoczonego. Pokiwał głową, a potem sięgnął do kieszeni, wyciągając coś małego. Zbliżył się i położył to na mojej otwartej dłoni.
Był to niewielki bursztyn, oszlifowany przez ocean, gładki i ciepły.
– To z tej wyspy – powiedział cicho. – Kiedy byłem dzieckiem, moja matka mówiła, że bursztyn to kawałek słońca, który zgubił się w wodzie. Ale nadal świeci.
Zacisnęłam palce na kamieniu, czując jego delikatne ciepło.
– I co w związku z tym?
– Ty też się zgubiłaś, Cameron. Ale nadal świecisz.
Wpatrywałam się w niego przez dłuższą chwilę. Gabriel nie mówił tego, by mnie przekonać. Nie próbował mnie naprawić, wcisnąć w ramy życia, do których już dawno nie pasowałam. On po prostu chciał, żebym dostrzegła coś, czego sama nie byłam w stanie zobaczyć.
Opuściłam wzrok, wciąż trzymając bursztyn w dłoni.
– Co, jeśli już nic nie czuję?
Czułam jego spojrzenie. Było intensywne, ale nie oceniające.
– Wtedy znajdziemy coś, co sprawi, że znowu poczujesz.
Cisza pomiędzy nami nie była już tak ciężka. Noc nie wydawała się już tak przytłaczająca. Może to tylko złudzenie, chwilowe ukojenie, które minie o świcie.
Ale może – tylko może – Gabriel miał rację.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro