Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

39

Przez całą drogę powrotną do domu w głowie kłębiły mi się myśli. Czułem, jakbym walczył z falą, która próbuje mnie zepchnąć w dół, podczas gdy kurczowo trzymam coś, co nie chce pozwolić mi odejść. Cameron. Była jak towarzyszka z innego świata, pełnego bólu i samotności, którego nie umiałem naprawić, ale mimo to uparcie próbowałem. Gdy dotarłem do domu, przycisnąłem bukiet do piersi, wchodząc cicho na górę. 

Drzwi do jej pokoju były lekko uchylone. Zapukałem delikatnie, nie słysząc odpowiedzi, otworzyłem je powoli. Pokój był pusty. Łazienka. Zauważyłem uchylone drzwi do łazienki i serce zamarło mi w piersi. W jednym kroku przemierzyłem dzielącą mnie od niej przestrzeń i poczułem, jak lodowaty chłód przejmuje moje ciało, gdy dostrzegłem szkło rozsypane na podłodze i Camerona siedzącą pośród niego. Jej ręka krwawiła, a w drugiej trzymała kawałek lustra. 

- Cameron! – głos sam wyrwał się z moich ust, zanim zdążyłem cokolwiek przemyśleć.

Uniosła na mnie spojrzenie – wycieńczone, puste, jakby była na skraju przepaści, w którą zamierzała skoczyć. Ale ja nie mogłem jej na to pozwolić. 

Rzuciłem bukiet na ziemię i w jednej chwili byłem przy niej. Wyrwałem szkło z jej dłoni, a ona nawet nie próbowała protestować. Przyciągnąłem ją do siebie, mocno obejmując, czując jak drży w moich ramionach. 

- Już dobrze, jestem tutaj – powiedziałem cicho, chociaż sam nie wiedziałem, czy bardziej uspokajam ją czy siebie. – Nie pozwolę ci na to, Cameron. 

Nie odpowiedziała. Poczułem wilgoć jej łez na mojej szyi. Przez dłuższą chwilę siedzieliśmy tam, w ciszy, jedynie nasze oddechy mieszały się w półmroku łazienki. 

Po chwili podniosłem ją delikatnie na ręce, uważając, żeby nie dotknąć jej zranionej dłoni. Zaniosłem ją z powrotem do pokoju, układając ostrożnie na łóżku. Jej wzrok wbity w sufit był pełen obojętności, która budziła we mnie przerażenie. 

- Zostań tutaj – powiedziałem stanowczo, wstając. – Zaraz wrócę. 

W kuchni znalazłem apteczkę i mokry ręcznik. Wracając do niej, w głowie układałem słowa, które mogłyby do niej dotrzeć, ale każde wydawało się niewystarczające. Gdy usiadłem obok niej, uniosła lekko rękę, pozwalając mi wyczyścić ranę. 

- Dlaczego? – zapytałem cicho, nawet nie patrząc na nią, skupiony na opatrywaniu dłoni. 

- Nie wiem – odpowiedziała po dłuższej chwili. Jej głos był ledwo słyszalny. – Po prostu chciałam, żeby to wszystko się skończyło. 

Spojrzałem na nią, a w jej oczach zobaczyłem coś, co rozdarło mnie na pół – bezgraniczny smutek i zagubienie. 

- Cameron, ja nie potrafię obiecać ci, że naprawię cały świat, ale mogę spróbować naprawić twój – powiedziałem. – I nie pozwolę ci znowu się poddać. Rozumiesz? 

Skinęła lekko głową, ale nie byłem pewien, czy naprawdę mnie słyszała. Westchnąłem ciężko i nachyliłem się, dotykając czołem jej czoła. 

- Od teraz jesteś pod moją opieką. Zrozum to w końcu. - rzuciłem  stanowczo.

Na jej twarzy pojawił się cień uśmiechu, który mógł oznaczać wszystko. To był pierwszy krok, ale wiedziałem, że przede mną długa droga. Mimo to nie zamierzałem odpuścić, jak zawsze.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro