27
Gabriel
Przyglądałem się Cameron w lusterku, gdy przeliczała pieniądze na tylnym siedzeniu mojego samochodu. Wokół nas był tylko pusty las i powoli zapadający zmrok. Jedną ręką przytrzymywała szal przy ustach. Wysiadłem zza kierownicy i usiadłem na wolnym siedzeniu z tyłu. Jej ręka drżała coraz bardziej przy każdym kolejnym ruchu. Miała worki pod oczami, które nie tylko mówiły o nieregularnym śnie, ale i o stresie, w którym obecnie żyła. Nie wiem co się stało, ale gdy błagała mnie o tą przysługę nie mogłem się nie zgodzić. Nie nauczyła się na błędach przeszłości. Gdy skończyła odetchnęła i oparła się o zagłówek nieświadomie puszczając szal. Poczułem chłód na widok siniaka na brodzie. Odsunąłem torbę, która nas dzieliła i obróciłem jej twarz do siebie. Dopiero po chwili zrozumiała co zauważyłem. Próbowała zakryć uraz.
- Kto to zrobił?
- Nikt.
- Cameron, wierzę, że jesteś na tyle mądra, by wiedzieć, że nie warto trzymać tego rodzaju tajemnice przede mną. Zapytam się jeszcze raz, kto jest za to odpowiedzialny?
- To nie ma znaczenia.
- W takim razie dla kogo są te pieniądze?
- A już myślałam, że nigdy nie zapytasz. - mruknęła pod nosem.
- Na które pytanie mi odpowiesz?
- A muszę? - uniosła pytająco brew. Czułem, jak kącik ust mi drga pod wpływem pokazania pazurków.
- Jeszcze nie ustaliśmy w jaki sposób mi się odwdzięczysz za tą przysługę.
- Ty dupku. - warknęła i wyskoczyła z torbą z samochodu.
Równie szybko wysiadłem, patrząc jak szuka głównej drogi. Po kilku susach złapałem ją za rękę i przycisnąłem lekko do najbliższego drzewa. Torba z pieniędzmi upadła między nami. Patrzyła na mnie z mieszaniną strachu i wściekłości. Ten widok przywywoływał wiele wspomnień. Ciekawe czy była tego świadoma, jak wielokrotnie byliśmy w podobnej sytuacji.
- Więc?
- Co:Więc? - Syknęła.
- Na które pytanie mu odpowiesz?
- Na żadne. Puszczaj.
- Nie chcesz odpowiedzieć, bo każde z tych pytań dotyczy tej osoby?
Wściekłość w jej oczach w jednej chwili przygasła. Zastąpiło ją bezradność. To niesamowite, jak wiele można odczytać z jednego spojrzenia.
- Po co pytasz? - odparła cicho.
- Byś mi zaufała. Dałem Ci pieniądze i gdybym wiedział, że to zakończy sprawę nie drążyłbym, ale obydwoje wiemy, że to nie koniec. Powinnaś to już dawno wiedzieć.
- To źle mieć nadzieję?
- Źle jest całkowicie zaufać komuś kto sprawił, że twoje życie stało się piekłem.
- Mówisz o sobie?
- Nie tylko. - teraz to mi zabrało kilka minut na odpowiedź. - Możesz nie wierzyć w moje słowa, ale...
- Dlaczego nie byłeś taki wcześniej?!
Krzyknęła mi prosto w twarz zaskakując tym wybuchem zarówno mnie jak i siebie. Zrobiłem krok do tyłu patrząc, jak po jej twarzy spływają kolejne łzy. Zrobiłem prawdopodobnie najgorszą możliwą rzecz, przyciągnąłem ją do siebie i zamknąłem w ramionach. Jej szloch się nasilił, gdy łkała i przeklinała mnie w każdym znanym jej słowie.
- Mam szczerą nadzieję, że nigdy poznasz odpowiedzi na to pytanie.
Kilka chwil zajęło jej uspokojenie się. Spojrzała w górę, a następnie na boki. Rozchyliła bezwiednie usta, a ja zrozumiałem, że muszę ją puścić. Jednak nie potrafiłem tego zrobić. Gdy nasze spojrzenia się skrzyżowały nie było już dla nas odwrotu. Nie stawiała żadnego oporu, gdy nachyliłem się i posmakowałem jej ust słonych od łez. Nie odsunęła się, gdy złapałem ją za biodra i podniosłem. Objęła mnie w pasie nogami i odwzajemniła pocałunek, trzymając mnie za ramiona jakby bała się, że ucieknie albo ja zniknę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro