22
Dzwonki alarmowe w mojej głowie rozdzwoniły się niemal przyprawiając mnie o migrenę. Uśmiechnęłam patrząc jak zbiera się do pracy. Przy drzwiach odwrócił się i spojrzał na mnie z powagą, która rzadko ustępowała radości w jego oczach.
- Nie martw się kochanie, sprawię, że pożałuje tego co zrobił.
W następnej chwili byłam już sama. Jason był idealistą, pragnął sprawiedliwości. Czasem w takich chwilach chciałam go objąć i błagać go, by nigdy się nie zmieniał. Spojrzałam na zegar w kuchni. Musiałam zbierać się do pracy, ale w uszach nadal słyszałam obietnicę Gabriela o kolejnym spotkaniu.
***
Oparłam się o ścianę ciesząc się z chwili wytchnienia. Telefon wibruje mi w kieszeni powiadamiając o kolejnych wiadomościach od Jasona z pytaniem, czy aby na pewno nie chcę, by mnie odebrał.
- Dzisiaj zamykamy wcześniej. - Nagle zza mnie pojawił się szef. - Możesz wracać do siebie. Reszta już się zbiera.
- Dzięki.
Pożegnałam się i zabrałam swoje rzeczy. Niebo groziło ulewą. Mijałam kolejne ulice, starając się jak najszybciej wrócić do domu i zasnąć w pachnącej pościeli.
- To niebezpiecznie wracać samej do domu. Tym bardziej, że niedawno , zostałaś napadnięta. - Gabriel pojawił się obok mnie, gdy czekałam na zielone światło. No szybciej, szybciej.
- Jestem bezpieczna i jeszcze raz dzięki za pomoc, ale nie musisz już się mną zajmować.
- Czy tego chcesz czy nie nadal jesteś moją własnością i...
- Nie jestem... - odwróciłam się do niego i popchnęłam go. Złapał mnie za wyciągniętą rękę i przyciągnął do siebie. Zszokowana bliskością nie wiedziałam co robić.
- Chodź musimy porozmawiać.
- Nie musimy. - mój głos był zduszony przez jego płaszcz.
- Chodzi o Declana.
Poczułam, jak uginają się pode mną kolana. Zaczepiłam palce o guziki. Złapał mnie nim całkowicie osunęłam się na chodnik. Światła zmieniły się na zielone, a ludzie wokół mijali czasem zachaczając na nas wzrokiem. Gabriel podniósł mnie ignorując ciekawskie spojrzenia innych i ruszył w dół ulicy.
- Co ma z tym wspólnego Declan? - wydusiłam z siebie z bólem.
- On wynajął zbira by na ciebie napadł. Miał cię zgwałcić i przyprowadzić do siebie. Najwidocznie uznał, że już nie jesteś pod moją ochroną. Najwidocznie ostrzeżenie do niego nie dotarło. Twój chłopak dowie się jedynie na komisariacie, że było to przestępstwo na tle rabunkowym. - spojrzał na mnie I posadził na ławce w pobliskim parku. - On ani nikt inny nie dowie się, że to twój przyrodni brat.
- Ale zabrałeś mnie od niego, powinien o zapomnieć o moim istnieniu.
Nic nie mogłam poradzić na dreszcze. Musiałam się uspokoić i pomyśleć co dalej. Takie było moje życie i byłam wdzięczna Gabrielowi, że nie próbował mnie uspokoić jak zapewne zrobiłby Jason zaraz po tym jak postawiłby na nogi każdego znajomego z policji. Gabriel i ja znaliśmy mroki życia.
- Declan ma długi i jest zdesperowany, ale to nie tłumaczy go w żaden sposób, by kradł to, co do mnie należy. - zacisnęłam dłonie w pięści. Sama ani nawet z Jasonem nie poradzimy sobie z tą sprawą jak zrobiłby to Gabriel.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro