2
Cameron
Chciałam zaczerpnąć powietrza, ale coś przeszkadzało. Zgięłam palce, a ból z tyłu głowy narastał do tego momentu, że miałam ochotę płakać, ale żadna nie popłynęła. Jak koszmar w najwyższej jakości wydarzenia ostatniej doby stawały mi przed oczami. Spojrzałam na swoje połamane i zakrwawione paznokcie. Wzrok spadł na stopy, poranione od odłamków szklanki, którą rozbiłam upadając na kolejnego diabła, który w przeciwieństwie do mojego przyrodniego brata wyglądał jak anioł o czarnej duszy. Ściągnęłam knebel, czując jak język zdrętwiał mi z pragnienia. Powoli stawałam się coraz bardziej świadoma sytuacji, w której byłam. Usłyszałam krzyk brata i odgłos pęknięcia. Skuliłam i szybko założyłam knebel słysząc zbliżające się kroki.
— Nie musisz się już go na obawiać. — podniosłam głowę i pierwsze co zauważyłam to twarz mężczyzny w okularach przeciwsłonecznych. Czułam jego oddech na twarzy i krótki zarost. Zdjął mi knebel starając się mnie nie dotykać.
— Zabiłeś go?
— Zasłużył na to?
— Tak. — moja odpowiedz była szybka i stanowcza.
— Nie zrobiłem tego, ale też uważam, że powinien był to zrobić. Jednak możesz być pewna, że przez kilka tygodni na nikogo nie podniesie ręki. Dosłownie. Jesteś wolna, ale nie radziłbym Ci tu wracać.
— Nie mam gdzie iść, ale zakładam, że to tobie byłam darowana.
Przetarł twarz dłonią wzdychając. Wstał i rozejrzał się po maleńkim korytarzu. Z salonu dochodziło pojękiwanie mojego brata. Nie chciałabym zostać sama, gdy mnie znajdzie. Nie chciałam nazywać nowego nieznajomego, ale nie chciałam również zakłamywać rzeczywistości, w której od niego zależy moje życie. Na razie jedynie klął i wyzywał na jakiegoś starego dziada. Byłam pewna, że adresat pewnie dusi się od czkawki. Wreszcie spojrzał na mnie i schował dłoń do kieszeni.
— Mam naprawdę popieprzony dzień i najchętniej bym cię zostawił, ale masz szczęście. Poza tym jestem pewny, że gdyby Jennish dowiedziała się, że chcę cię tu zostawić zgotowałaby mi piekło.
— Często zostajesz właścicielem innych ludzi? — odparłam, powoli wstając.
— O jeden raz więcej niż bym chciał. Potrafisz chodzić?
Spojrzał na moje poranione stopy i po raz kolejny westchnął. Przyglądałam się nieznajomemu nie wiedząc jak się czuć, ale byłam pewna jednego, że polubiłam Jennish kimkolwiek była. Ledwo co wstałam, a już byłam nad podłogą. Nieznajomy wziął mnie na ręce i nakazując mi milczenie wybiegł na schody. By nie upaść musiałam oprzeć się o jego nagą pierś, na której z trudem zauważyłam zaczerwienienie po kawie. Zarumieniłam się, czując pod palcami wysportowane ciało, a po chwili poczułam podmuch świeżego powietrza, gdy byliśmy już na zewnątrz.
— Co zamierzasz ze mną zrobić?
Nie odpowiedział tylko posadził na tylnym siedzeniu i pobiegł za kierownicę. Każdy jego ruch był niezwykle szybki. Z trudem mi było uwierzyć, że jeszcze kwadrans temu byłam w mieszkaniu brata.
— Masz jakiegoś znajomego, gdzie możesz się zatrzymać? Najlepiej jak najdalej stąd. — włączył się do ruchu i kierował w stronę luksusowej części miasta. Już miałam ochotę zapytać, gdzie jedziemy, ale w ostatnim momencie się powstrzymałam.
— Nie.
— Zatrzymasz się w moim mieszkaniu aż nie zdecyduję inaczej.
***
Siedziałam za zamkniętymi drzwiami, ale to nie przeszkadzało mi nasłuchiwać kroków na korytarzu. Słyszałam urywki napiętej rozmowy, która trwała już dobrą godzinę. W międzyczasie opatrzyłam sobie stopy i rozkoszowałam się miękką i pachnącą pościelą w pokoju, w której byłam zamknięta. Podskoczyłam na łóżku, gdy rozległ się odgłos uderzenia o ścianę, a po niej pełnej napięcia cisza. Powoli i delikatnie podeszłam do drzwi i lekko je uchyliłam. Korytarz, tak samo jak i pokój był utrzymany w neutralnych kolorach. Rozejrzałam się, szukając przystojnego mężczyzny. Zaczęła myśleć, że zostawił mnie tu samą, dopóki nie zobaczyłam go w salonie siedzącego na kanapie. Nie mogłam zobaczyć jego spojrzenia przez okulary przeciwsłoneczne.
— Nie powiedziałem, że możesz wyjść. — odezwał się beznamiętnym głosem nie odwracając się od ściany.
— Nie powiedziałeś również, że nie mogę wyjść.
— Czyli wychodzi na to, że następnym razem muszę cię związać. Wtedy nie będziesz musiała myśleć co robić.
— Jak masz na imię? — zmieniłam szybko temat nie wiedząc, czy naprawdę to rozważa.
— Nie potrzebna ci ta wiedza, ale bardziej ciekawi mnie twoje imię.
— Cameron. Rodzice liczyli na to, że będą mieć syna.
— Mam nadzieję Cameron, że będziesz dobrze tu się czuła. — wstał i podszedł do mnie. Dotknął mojego policzka i palcem zaczął śledzić obwód siniaka. — W lodówce jest jedzenie, w szafach ubrania, a w oknach kraty. Nikt poza mną stąd nie wejdzie i wyjdzie.
Spojrzałam na jego dłoń. W miejscach, gdzie wbiłam paznokcie, była maść o miętowym zapachu. Gdy była tak blisko mojej twarzy drażniła mnie w nos. Nie mogłam powstrzymać się od przymknięcia oczu, gdy tak delikatnie mnie dotykał. Nie potrafiłam przypomnieć sobie, kiedy ktoś mnie tak traktował.
— Wiesz na ile zostałaś wyceniona? — jego pytanie, przywróciło mnie do rzeczywistości. — Nie? Twój brat nie oddał długu, który wynosi dziesięć tysięcy. Jest to dość niska cena, tym bardziej, że najniższe ceny są dwa razy wyższe.
— Sprzedasz mnie?
— A chciałabyś tego? — nie powinnam skupiać się na lekkim uśmiechu, który rozświetlił jego twarz. Był to piękny uśmiech, który zwraca na siebie uwagę. Chciałam go dotknąć, by upewnić się, czy jest prawdziwy.
— Nie. Co zamierzasz ze mną zrobić?
Odsunął się, a od razu odczułam brak ciepła jego dotyku. Nie rozumiałam go. Potrafił tak czule dotykać, a jednak nie okazywać przy tym żadnego zainteresowania. Odwrócił się i powolnym krokiem ruszył do drzwi. Nie miałam zamiaru odpuścić. Ignorując lekki ból w stopach pobiegłam za nim i złapałem go za rękę. Poczułam pod palcami chłód metalu, a gdy na nią spojrzałam, zobaczyłam czarny okazały sygnet ze złotą wypukłą literą R. Ta sama ręka chwilę później wysunęła się z uścisku i uderzyła mnie w twarz. Ból uderzenia w połączeniu z siniakiem niemal odbierał zmysły.
— Nie dotykaj mnie bez pozwolenia. To, że cię nie zostawiłem lub nie dałem komuś innemu, nie sprawia, że jesteśmy równi. Dałem ci więcej niż prawdopodobnie kiedykolwiek dostałaś. Powinnaś być mi wdzięczna. Wrócę jutro i jeśli nie chcesz, by twoja historia skończyła się tragicznie, radziłbym nie kombinować. Zrozumiałaś, Cameron?
Skrzywiłam się, słysząc groźbę w jego głosie. Dotknęłam miejsca uderzenia, gdzie jeszcze niedawno delikatnie mnie dotykał. Kiwnęłam głową.
— Powiedz to.
— Zrozumiałam. — odparłam, czując, jak żółć podchodzi mi do gardła. Zerknął na mnie i wyszedł zamykając za sobą drzwi na klucz.
Wierzę, że spodobał Wam się początek tej historii. Cameron raczej nie da się łatwo podporządkować. Czekam na Wasze komentarze!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro