1
Założyłem okulary przeciwsłoneczne i ściągnąłem kaptur z głowy. Teraz, gdy ukryłem swoje oczy nie musiałem się martwić, że zwrócę na siebie uwagę innych. Zerknąłem na samochód, który właśnie nadjechał, a widząc tablicę rejestracji nie mogłem nie parsknąć. Sprawdziłem telefon i widok nieodebranych połączeń od mamy boleśnie uświadomił mnie kto właśnie nadjeżdża. Schowałem za siebie torbę idealnie w momencie, gdy drzwi samochodu osobowego otworzyły się, a na chodniku stanął mój ojciec. Przez chwilę rozglądał się po okolicy nim do mnie podszedł. Na nosie również jak ja miały okulary, które nosił z tego samego powodu, heterochromia. Usiadł obok mnie, a ja mimo tych wielu lat nadal czułem, jak wszystkie włoski na ciele stają mi dęba. Było popołudnie, a w centrum miasta to niemal jak święto. Wszędzie było pełno ludzi i była mała szansa, że ktoś na mnie spojrzy podczas zleceń.
— Nie odbierasz telefonów od matki.
— Miałem coś do roboty.
— Nie dostałem żadnej odpowiedzi. — w jego głosie czuć było rozdrażnienie.
— Wykonałem zadanie. — podałem mu torbę, którą zabrał nawet nie patrząc do środka. Teraz ja poczułem rozdrażnienie. Dziś rano zlecił mi, bym spotkał się z jednym z jego klientów i coś odzyskał. Wykonałem polecenie i zostało mi jeszcze trochę czasu do godziny raportu. Miałem zamiar spędzić najbliższą godzinę na nie słuchaniu rozkazów.
— Innej odpowiedzi nie oczekiwałem. — w świetle słońca siwizna była bardziej widoczna, co moja mama zawsze podkreślała. — Twoja matka była gotowa wysłać wszystkich moich ludzi byle cię znaleźli. Po twojej ostatniej ucieczce przyrzekam, że niewielu ludzi może ją już zatrzymać, gdy się uprze.
— Miałem trzynaście lat.
— I chciałeś pójść na gokarty. Jednak nie jestem tu tylko dlatego, że Jennish szalała z niepokoju, bo twój trening się przedłużył i nie odpowiadałeś na jej telefony. W zeszłym miesiącu zostałeś wysłany po dług, którego nie mogłeś odebrać, ale doszliśmy do wspólnej ugody. Podam ci adres, na który zajedziesz wieczorem tam dostaniesz prezent. Zrób z nim co chcesz, ale musisz go przynajmniej zobaczyć.
— Prezent?
— Nie zabiłeś go, więc gnojek postanowił się odwdzięczyć.
— Połamałem mu nogę i rękę.
— Sam widzisz, miał szczęście. Odpisz matce, bo obojgu nie da nam spokoju jak wrócimy.
Wracając zatrzymaliśmy przy kwiaciarni, gdzie, jak w każdy czwartek Krzyk kupował bukiet kolorowych kwiatów. Na widok mojej miny wręczył mi kwiaty mówiąc, że muszę przeprosić matkę. Gdy przyjechaliśmy pierwsze co zobaczyłem po przekroczeniu progu domu to usłyszałem brzdęk talerzy i garnków. Krzyk minął mnie, a w ręce trzymał worek z łupem.
— Gabi, przestań zasłaniać piękne oczy.
— Cześć, mamo. — zdjąłem okulary i pozwoliłem się uściskać. — Mam dla ciebie kwiaty.
Kilka godzin później zostałem wezwany do biura ojca. Gdy wchodziłem do jego gabinetu, wychodzili wspólnicy. Odczekałem aż opuszczą dom i dopiero wtedy weszłem do środka. Na biurku miał rozłożone i otwarte teczki, niektóre z nich były pełne zdjęć. Na dole większości z nich był symbol lokalnej policji. Krzyk nie mówił wiele, nawet na mnie nie zerkając podał mi karteczkę z nazwą ulicy, numerem budynku i mieszkania. Na moje pytanie co tam na mnie czeka odparł, że dobrze by było bym się nie spóźnił oraz dodał bym nie zabierał ze sobą broni. Musiałem ugryźć się w język, by nie wykrzyczeć mu, że mam dość tych wymijających odpowiedzi.
— Jeśli o nic więcej nie chcesz zapytać, weź te klucze. — zerknął za mnie znad teczek i rzucił mi pęk kluczy. — Może się przydać. Usprawiedliwię cię przed Jennish.
— To dlatego bukiet był pełen jej ulubionych kwiatów. — założyłem okulary i schowałem do kieszeni spodni klucze.
— Nie wiem o czym mówisz. — ale uniesiony kącik ust mówił dokładnie co innego. Pieprzony manipulator. Cieszyłem się, że może zobaczyć mojego wzroku.
Szybkim krokiem i przekleństwami na końcu języka opuściłem dom. Wsiadłem za kierownicę swojego samochodu i nie patrząc na konsekwencje ruszyłem z piskiem opon. Dziękowałem losowi, że drogi były puste, więc mogłem bez przeszkód wylać frustrację w jeździe.
— Pieprzyć tego dupka. Wchodzę tam i wychodzę. — wpisałem w nawigację adres i przyśpieszyłem na drodze. Niecałą godzinę później stanąłem pod kamienicą. Było późno, dobrze czuć było stęchliznę i odór kanalizacji. Pchnąłem drzwi na klatkę i biegnąc po dwa schody na raz szukałem odpowiedniego mieszkania. Gdy wreszcie je znalazłem miałem ochotę po prostu pchnąć drzwi wątpiąc, czy w ogóle ktokolwiek je zamyka albo wątpiąc, by zamek był na tyle dobry, by wytrzymać napór ciała. Powstrzymałem się w ostatniej chwili i zapukałem. Usłyszałem kroki, ale również zduszony krzyk i odgłos uderzenia. Mając dość zwłoki po prostu nacisnąłem na klamkę i sam otwarłem sobie drzwi. Gdy tylko postawiłem pierwszy krok zza rogu upadła na mnie dziewczyna, a po chwili poczułem pieczenie na klatce piersiowej.
— Co jest do cholery. — warknąłem, ściągając białą koszulę z jeszcze ciepłą plamą po kawie. Zacisnąłem pięści i złapałem za ramię dziewczynę podnosząc ją do góry i ignorując jęki. Drżała, opierając się o ścianę w ustach. Była zakneblowana, a cała jej twarz była czerwona i w łzach. Próbowała wyrwać się z mojego uścisku drapiąc mnie po nadgarstku, ale to nie przeszkodziło mi bardziej się jej przyjrzeć. Miała cienki i o wiele za duży czarny T-shirt oraz dżinsowe szorty. — Suka. — odparłem, gdy wbiła mi paznokcie aż do krwi i popychnąłem ją na ścianę. Mruknęła coś niezrozumiale i bezwładnie osunęła się po ścianie. Co się tu właściwie dzieje?
Rozdział wprowadzający, kolejne będą publikowane po ukończeniu "Słodkiej udręki". Mam nadzieję, że spodoba Wam się ta historia tak samo jak opowieść o Leiho i Jennish.
Będą dłuższe rozdziały!
W sekrecie zdradzę, że kolejny rozdział z perspektywy dziewczyny.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro