Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

5

Tak, Rachel miała u niego szanse — i vice versa — a z każdym kolejnym tygodniem ich znajomości poznawali się lepiej i zbliżali się do siebie. W ciągu długich godzin, spędzonych w jego mieszkaniu, dowiadywali się coraz więcej o swoich zainteresowaniach, gustach, różnicach i podobieństwach, a w miarę, jak się to działo, dziewczynie przestawało przeszkadzać, że zakochany w niej po uszy Ethan nie pasuje do wykreowanego w jej głowie wizerunku idealnego mężczyzny.

   Choć mówił o sobie niewiele, wyciągnęła z niego kilka ciekawych rzeczy. Dowiedziała się, że Reise urodził się w Hamburgu, w Niemczech, ale jeszcze jako niemowlę przeprowadził się z rodziną do Wielkiej Brytanii. Miał dwadzieścia siedem lat, lubił śpiewać i rysować, nie przepadał za imprezami i nie pił alkoholu. Może i był dziwakiem, ale całkiem intrygującym.

   Polubiła przydługie włosy o nieoczywistym odcieniu czerni, mieniącej się kasztanem, polubiła bystre oczy, szczupłe dłonie, nieskalaną rumieńcem twarz, wystające kości policzkowe, polubiła nawet chudawe ciało, któremu pozwalała na coraz większą bliskość.

   Wyciągnięcie Ethana na imprezę było równie możliwie, co zawrócenie biegu Tamizy przy pomocy kija. Rachel miała wrażenie, że najchętniej nie wychodziłby z domu, a jeśli już musiał to zrobić, starał się wybierać takie okolice, w których spotykali jak najmniej ludzi. To było chyba największe z jego dziwactw, przynajmniej według Rachel, która uwielbiała liczne towarzystwo.

  

  Czasem, gdy było ciepło, wychodzili na spacery, wybierając miejsca ciche i spokojne, takie, w których mogli napatrzeć się na piękno przyrody, a także odpocząć na ławce, gdyż Reise wciąż miał problemy z chodzeniem i szybko się męczył.

   Piętnastego września, dwa tygodnie po rozpoczęciu roku szkolnego, również umówili się na spacer. W Queens Park słońce właśnie zachodziło, a jego ostatnie promienie odbijały się od jeziora, tworząc niesamowitą poświatę na starych drzewach, nachylających się pod wpływem lat. 

   Siedzieli pod jednym z takich drzew, zupełnie nie przejmując się spadającym na nich listowiem, pogrążeni w rozmowie.

   — Tak właściwie, gdzie jest twoja rodzina? Pokazałam ci zdjęcia mojego ojca, teraz twoja kolej! — zagadała nagle.

   Jego oczy pociemniały, wbił je w falującą delikatnie pod wpływem wiatru taflę wody. Milczał przez dłuższą chwilę, po czym rzucił niby od niechcenia, wciąż nie patrząc na swą towarzyszkę.

   — Mama i tata wrócili do Niemiec, jak byłem nastolatkiem. — Nawet nie zdawała sobie sprawy, ile kosztowało go utrzymanie kamiennej miny. Mógł udawać, że go to nie bolało, ale prawda była taka, że czuł się zupełnie niechciany i porzucony jak stara zabawka.

   — I nie wzięli cię ze sobą? — Zdziwiła się.

   — Pojechali do pracy, nie zajmować się dorastającym dzieciakiem. Zostałem z babcią — odparł, jakby porzucenie syna i wyjechanie z kraju dla kariery było rzeczą zupełnie naturalną, która się rozumie sama przez się. — Tylko że zmarła, gdy byłem na ostatnim roku studiów, i musiałem zacząć sobie radzić sam.

   — Przykro mi. — Pogłaskała go po dłoni. Wciąż uparcie wpatrywał się w wodę. — Moja mama umarła na raka piersi, kiedy miałam dziewięć lat — dodała miękko.

   Nagle odwrócił się w jej kierunku i po prostu ją przytulił. Poczuła, jak ekscytujące ciepło wlewa jej się w serce, a motyle w brzuchu zaczęły tańczyć break dance. 

   — Wiesz, chciałbym kiedyś może mieć dzieci — przyznał ni stąd, ni zowąd. Wrócił znów na swoje miejsce, jakby wstydził się chwili bliskości i wciąż nie patrzył jej w oczy. — Tylko bałbym się, że kiedyś byłyby samotne, a mnie by przy nich nie było.

   — To ryzyko każdej relacji, nie tylko rodzicielstwa — zauważyła. — Czy się z kimś zaprzyjaźnisz, czy zakochasz, ryzykujesz, że ta osoba się przywiąże i będzie jej źle, gdy ciebie zabraknie w jej życiu.

   — Masz rację. — Przymknął powieki i potarł dłonią o brodę. — Czyli nie warto tworzyć relacji?

   — Oczywiście, że warto! Lepiej coś mieć i utracić, niż nigdy tego nie poznać! — Ożywiła się. Policzki zapłonęły jej rumieńcem, a oczy ekscytacją. — Naprawdę, wolałam znieść tę stratę, i ból, i pustkę, w ogóle cały ten koszmar po diagnozie mamy, niż gdybym miała jej nigdy nie poznać. Dała mi dziewięć lat miłości. To było tyle cudnych chwil, że wprost się w głowie nie mieści. Jasne, cena za to była słona, ale...

   — Ale warto było? — uzupełnił. W końcu na nią popatrzył. Spoglądał z podziwem i zrozumieniem, dziękując jej w myślach za cenną lekcję życia, udzieloną zupełnym przypadkiem.

   — Warto. Nie żałuję poznania żadnej z osób w moim życiu, nawet tych, którzy mnie zdradzili, porzucili albo odeszli, bo za każdym razem byłam mądrzejsza o nowe rzeczy… — Umilkła i odruchowo sięgnęła dłonią, by wyplątać pożółkły liść z jego włosów. — Dobra, wystarczy już tych smutków! — Zaśmiała się. — Zaraz zamykają budkę z lodami, a ja mam jeszcze ochotę na jedną porcję tych czekoladowo-miętowych.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro