21
Z braku innych zajęć, Rachel stanęła przed regałem z książkami. Przeglądała mnogość tytułów, szczególnie skupiając się na półkach wypełnionych kryminałami. Wreszcie zdecydowanym ruchem wyciągnęła nieznaną sobie historię morderstwa o dość ascetycznej okładce, wróciła do sypialni i, wsłuchując się w nierówny oddech śpiącego chłopaka, zagłębiła się w lekturę.
Siedziała na podłodze przy otwartym oknie, wdychając pachnące zimą powietrze. Starała się opanować irytację. Ethan zachował się jak dupek, wywołując sprzeczkę przy swoim przyjacielu i w dodatku wypominając jej wtopy, które nieświadomie popełniła.
Nagle chłopak jęknął, więc podniosła głowę. Dźwięk powtórzył się, toteż wstała, odłożyła książkę grzbietem do góry i nachyliła się nad Ethanem.
— Boże święty, łeb mi pęka — wymruczał, pocierając skronie. Próbował otworzyć oczy, ale nawet słabe, wieczorne światło wydawało się wiercić mu w czaszce, więc na powrót zacisnął powieki.
— Słabą masz głowę, panie Reise. Ile ty wypiłeś? Trzy szklanki? — Starała się oddychać ustami, bo kwaśna woń alkoholu i wymiocin drażniła jej nozdrza.
— Cztery — jęknął znów. Przewróciła oczyma. Powoli wchodziło jej to w nawyk. — Która godzina? O trzeciej ma przyjść pielęgniarka.
— Była już — Rachel uśmiechnęła się z niemałą satysfakcją. — Będziesz musiał wytrzymać do jutra bez swoich magicznych zastrzyków.
Godzinę później nie było jej już do śmiechu. Ethan przeniósł się z trudem do salonu na kanapę, ale nie dał rady siedzieć zbyt długo. Znów przyjął pozycję embrionalną, trzęsąc się jak osika. Włosy miał tak mokre, jakby dopiero co wyszedł z basenu. Nie nasiąknęły jednak wodą, tylko potem, i to pomimo chłodu wpadającego przez otwarte okno. Rachel spojrzała w jego zapuchnięte, przekrwione oczy i dostrzegła w nich panikę oraz łzy.
— Mogę ci jakoś pomóc? — zagadała, pełna wyrzutów sumienia, ale milczał. Spastyka co rusz szarpała nim. Rachel wiedziała już, że takie mimowolne skurcze mięśni bywały bardzo bolesne, a wręcz mogły złamać kość. Zrobiło się jej go żal. — Ethan, przepraszam. Nie powinnam się nabijać.
— Daj mi spokój, okej? — syknął, zamykając oczy. Stanęła jak wryta, starając się pohamować gniew, w czym nie pomagało jej impulsywne usposobienie. Wzięła kilka głębokich wdechów.
— Rozumiem, że źle się czujesz, ale nie odzywaj się w ten sposób do mnie, dobrze? Nie zmuszałam cię do picia — nie zdołała się w pełni powstrzymać i w ostatnim zdaniu wybrzmiała złośliwość.
— Daj mi spokój — powtórzył. — Dość już namieszałaś. Kiedy pogodziłem się z umieraniem, musiałaś pojawić się ty i zepsuć cały porządek, sprawić, żebym nie chciał odchodzić. Żebym cierpiał wiedząc, że za chwilę mnie tu nie będzie. Pieprzona miłość — wycedził, wciskając twarz w poduszkę. Pod Rachel ugięły się nogi.
— Skoro tak stawiasz sprawę... Poukładaj sobie wszystko na nowo. Zakop się tutaj w swoim egoizmie i samotności, przynajmniej nic nie stracisz. — Ubrała się, pozbierała swoje rzeczy i wyszła, pozostawiając chłopaka drżącego ni to z bólu, ni to szlochu. Kiedy wsiadła za kierownicę swojego samochodu, emocje wzięły górę i znalazły ujście. Nienawidziła go w tamtej chwili niemal tak mocno, jak kochała.
Kiedy się ogarnęła, otarła łzy. Zerkając w samochodowe lusterko, poprawiła makijaż, po czym wydobyła z torebki telefon, by wybrać numer Hope.
— Hej, córko marnotrawna! Czyżbyś chciała powrócić na nasze łono? — zapytała nieco złośliwym tonem przyjaciółka. Rachel ze wstydem potwierdziła. — Siedzimy właśnie w klubie, może do nas dołączysz? Obiecujemy dobrą muzykę i drinki.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro