Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4

Szliśmy przez wiele godzin między drzewami sprawnie ukinając przeszkód i gniazd straży z mojego rodu. Przeszliśmy przez potok i zjechaliśmy w dół po sypkim urwisku na miękką gęstą trawę. Pobiegliśmy przez las pełen sosen rzucają w siebie szyszkami. Wszystko byłoby w porządku gdybyśmy nie napotkali człowieka na swojej drodze. Nie wydawał się groźny ale poczułam dziwne uczucie strachu.
Mężczyzna po prostu siedział przed bramą do miasta i pilnował jej przed intruzami. Przez kraty miasta było widać stoiska z jedzeniem. Słyszałam wyraźnie muzykę i śpiew. Zafascynowana podeszłam do człowieka. On tylko skinął głową bez słowa.

-Chcemy wejść do miasta i tam odpocząć- Powiedziałam.

-Nie wpuszczamy tu ludzi twojego pochodzenia. Tacy tylko niosą hańbę i zniszczenie. Chłopak może wejść do miasta.

-To niesprawiedliwe.. -Opuściłam głowę.

-Mój ojciec nie chciałby żeby nie wpuszczono tam mojej wybranki. Hańba przyjdzie od razu na wieki, jeśli jej nie wpuścisz. Chcesz ryzykować?- Przerwał mi Alois i zaśmiał się- Co to za miasto? Należy wspomnieć o tym w liście.

-To Erador. Miasto księżniczki Lotosu. Nie wpuszczamy nikogo bez jej rozkazu. Ona nie chciałaby skarg na swoje królestwo- Zaczął strażnik. Ewidentnie przestraszył się kiedy Alois wyjął notatnik i zaczął notować.

-Miasto Erador to totalna katastrofa. Strażnik beznadziejny, wpuszczający tylko ludzi, których zna. Przyda się tu wielki remont, który rozłoży na łopatki całe państwo. Zniszczyć do następnego dnia w południe- Popatrzył na mnie ze strachem.

-Jeśli pozwolisz mi wejść to powiem mu żeby tego nie wysyłał. Ale jeśli piśniesz chociaż słowo o mnie, to możesz pożegnać się z życiem.

-Nie no.. Litości... -Warknął- To zasada mojej pani. Jeśli cię zobaczą to skręcą mi kark i zrzucą do kanionu. Załóż płaszcz, głowa nisko..

Podał mi czarny płaszcz. Założyłam go nakrywając od razu głowę. Uśmiechnęłam się w duchu.

-Nie zdradzaj się. Na końcu miasta o godzinie siedemnastej możesz zatrzymać się w domu z czarnymi tabliczkami. A teraz idź -Powiedział otwierając bramę. Alois pomachał mu kiedy już wchodziliśmy do miasta. Strażnik oparł się przerażony i słychać było jego szybki oddech.

-Ta cała jego pani to straszne ma zasady- Mruknęłam cicho niezadowolna, ale dumna z Aloisa. Uśmiechnęłam się lekko.

-No wiesz. Mogło być gorzej. Wiadomo przynajmniej gdzie mamy iść spać. Niedługo siedemnasta. Potrzebujemy czegoś?

-Ziarna i świeżego jedzenia.

-Ziarno dla ciebie, a żarcie dla mnie?- Powiedział rozbawiony.

-Nie tylko dla mnie. Ale wystarczy, jak będę musiała uciekać i jak się rozdzielimy. Ostatniej nocy byłeś jak zahipnotyzowany. Nie przyjemne uczucie...- Przeraziłam się na samą myśl o tamtym zdarzeniu.

Czułam słodki napach miodu i pieczywa, które były świeżo dostarczone na stoiska. Kątem oka dostrzegłam na piedestale kilka pustych dzienników. Wzięłam jeden i zapłaciłam za niego kilka monet. Otorzyłam go zapoznając się ze znakiem rozpoznawczym Eradoru. Były to dwa kwiaty lotosu zaplątane z rogi jelenia. Stał dumnie patrzą mi prosto w oczy.

-Nie sądzisz, że za ostro potraktowaliłmy tego strażnika?- Spojrzałam na Aloisa zamykając dziennik zakupiony przed chwilą. W prawdzie nie widziałam twarzy swojego towarzysza bo czarny materiał przysłaniał mi oczy. Jedynie była widać moje usta i rumieńce.

-Całkiem możliwe- Złapał za kaptur i uniosł materiał tak żebym mogła go dostrzec- Do twarzy ci w tym płaszczu i w rumieńcach też.

-Oh.. Przestań...

-Della! -Krzyknął ktoś w oddali. Po chwili między nami przemknęła dziewczyna o jasnych kręconych wlosach. Jej twarz nie zdradzała żadnych uczyć. W dłoniach trzymała kawałek chleba. Uciekała przed strzadwcą. Ta jednak była zbyt szybka i zniknęła w tłumie. Mężczyzna zatrzymał się przy nas.

-Della znowu mnie okradła. Nie zapłaciła nawet. Niegodziwa!.. Głupia..- Odrzekł zmęczony.

Alois sięgnął do sakiewki i wyjął kilka monet. Wręczył sprzedawcy, a ten zdziwiony zabrał to co mu się należało.

-Zajmę się Dellą. Wiesz może gdzie mieszka?- Zapytał poważnie.

-Obecnie zajmuje trzydziestą parcelę w okolicach Wyziębin. Jest tu tylko na uzupełnienie swoich zapasów.

-Gdzie ta parcela?- Spojrzał na mnie.

Mężczyzna bez słowa wskazał odległe wieże na drugim końcu królestwa. Okrywały je czarne materiały. Na nich znajdowały się znaki królestwa.

-Zajmę się tym- Powiedział towarzysz.

-Czekaj- Podał mu czarny klucz- To klucz wykonany z obsydianu. Pasuje do każdych drzwi w mieście.

Owinął go sznurkiem i założył na szyi Aloisa.

-Oddamy ci go jak tylko znajdziemy nocleg. Przyda nam się po długiej podróży.

-Podróżnicy? Trzeba było od razu. Chodźcie do mnie. Zostaniecie na kilka dni?- Spytał zadowolony.

-Oczywiście- Powiedziałam z uśmiechem.

-Przygotuję was na drogę- Rzekł łapiąc nas za nadgarstki. Ruszył z nami do swojego powozu- Poznacie jeszcze kilka osób.

Stanęliśmy przed drenianym powozem dopiętym do dwóch silnych koni o jasno kasztanowym umaszczeniu. Drzwi otworzyła nam dziewczynka. Uśmiechała się delikatnie, z wyraźną nutką niepewności i braku zaufania. Dokładnie to znałam, zawsze się uśmiechali. Pokazała, że mamy wejść. Popatrzyliśmy po sobie i weszlismy po chwili. Ja usiadłam przy oknie podziwiając te dzikie stada ludzi. Sprawnie omijali siebie i stoiska. Alois usiadł obok dziecka. Oparty zamknął oczy.

-Jesteś zmęczony?- Szturchnęła go dziewczynka. Jej głos był czymś w rodzaju otuchy, której potrzebowałam od wielu lat. Był delikatny i brzmiał zupełnie spokojnie. Jakby drzemało w niej samo dobro.

-Nie. Po prostu sobie myślę- Otworzył oczy i uśmiechnął się do niej- Mam coś dla ciebie.

Wyjął z kieszeni jedną z monet i wręczył jej do bladych dłoni. Uśmiechnęła się radośnie.

-Dziękuję ci. Zbieram na jedną z lalek, która będzie ze mną się bawić- Westchnęła rozmarzona.

-Ile ci brakuje?- Zapytał Alois.

-Bardzo dużo. Mam dopiero trzy tokeny, a brakuje mi co najmniej czerdziestu- Odpowiedziała.

Westchnęłam mocno niezadowolona i starałam znaleźć sobie sensowne zajęcie, tylko poza słuchaniem ich rozmowy było to nie możliwe. Oni wszyscy byli moimi obrońcami i w głębi duszy wierzyłam, że przeżyję tylko dzięki nim. Bałam się bardzo a z każdą chwilą zapomniałam o tym. Warknęłam, a wtedy i Alois i Dziecko spojrzeli na mnie zdziwieni.

-Poznaj Raven. Jest nieco smutna z życia- Zaczął mój towarzysz.

-Smutna? Nie wygląda na taką..- zaśmiałam się.

-Nie jestem smutna, tylko głodna, zmęczona i chciałabym rozprostować skrzydła- Powiedziałam cicho

-Umiesz latać?

-Oczywiście, że tak. Uwielbiam ryzykować swoje życie. Dzięki temu trafię pewnie w lepsze miejsce.. -Przerwał mi Alois.

-Na przykład teraz. Jest pewna sprawa. Proszę abyś nikomu o nas nie mówiła.

-Nie powiem. Obiecuję wam- Odpowiedziało dziecko. Minęła chwila ciszy, która bardzo się dłużyła. Im więcej sekund mijało, to miałam wrażenie, że mijają lata, miesiące, epoki. Zamknęłam oczy i po pewnym czasie zapadłam w sen.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro