4
Szliśmy przez wiele godzin między drzewami sprawnie ukinając przeszkód i gniazd straży z mojego rodu. Przeszliśmy przez potok i zjechaliśmy w dół po sypkim urwisku na miękką gęstą trawę. Pobiegliśmy przez las pełen sosen rzucają w siebie szyszkami. Wszystko byłoby w porządku gdybyśmy nie napotkali człowieka na swojej drodze. Nie wydawał się groźny ale poczułam dziwne uczucie strachu.
Mężczyzna po prostu siedział przed bramą do miasta i pilnował jej przed intruzami. Przez kraty miasta było widać stoiska z jedzeniem. Słyszałam wyraźnie muzykę i śpiew. Zafascynowana podeszłam do człowieka. On tylko skinął głową bez słowa.
-Chcemy wejść do miasta i tam odpocząć- Powiedziałam.
-Nie wpuszczamy tu ludzi twojego pochodzenia. Tacy tylko niosą hańbę i zniszczenie. Chłopak może wejść do miasta.
-To niesprawiedliwe.. -Opuściłam głowę.
-Mój ojciec nie chciałby żeby nie wpuszczono tam mojej wybranki. Hańba przyjdzie od razu na wieki, jeśli jej nie wpuścisz. Chcesz ryzykować?- Przerwał mi Alois i zaśmiał się- Co to za miasto? Należy wspomnieć o tym w liście.
-To Erador. Miasto księżniczki Lotosu. Nie wpuszczamy nikogo bez jej rozkazu. Ona nie chciałaby skarg na swoje królestwo- Zaczął strażnik. Ewidentnie przestraszył się kiedy Alois wyjął notatnik i zaczął notować.
-Miasto Erador to totalna katastrofa. Strażnik beznadziejny, wpuszczający tylko ludzi, których zna. Przyda się tu wielki remont, który rozłoży na łopatki całe państwo. Zniszczyć do następnego dnia w południe- Popatrzył na mnie ze strachem.
-Jeśli pozwolisz mi wejść to powiem mu żeby tego nie wysyłał. Ale jeśli piśniesz chociaż słowo o mnie, to możesz pożegnać się z życiem.
-Nie no.. Litości... -Warknął- To zasada mojej pani. Jeśli cię zobaczą to skręcą mi kark i zrzucą do kanionu. Załóż płaszcz, głowa nisko..
Podał mi czarny płaszcz. Założyłam go nakrywając od razu głowę. Uśmiechnęłam się w duchu.
-Nie zdradzaj się. Na końcu miasta o godzinie siedemnastej możesz zatrzymać się w domu z czarnymi tabliczkami. A teraz idź -Powiedział otwierając bramę. Alois pomachał mu kiedy już wchodziliśmy do miasta. Strażnik oparł się przerażony i słychać było jego szybki oddech.
-Ta cała jego pani to straszne ma zasady- Mruknęłam cicho niezadowolna, ale dumna z Aloisa. Uśmiechnęłam się lekko.
-No wiesz. Mogło być gorzej. Wiadomo przynajmniej gdzie mamy iść spać. Niedługo siedemnasta. Potrzebujemy czegoś?
-Ziarna i świeżego jedzenia.
-Ziarno dla ciebie, a żarcie dla mnie?- Powiedział rozbawiony.
-Nie tylko dla mnie. Ale wystarczy, jak będę musiała uciekać i jak się rozdzielimy. Ostatniej nocy byłeś jak zahipnotyzowany. Nie przyjemne uczucie...- Przeraziłam się na samą myśl o tamtym zdarzeniu.
Czułam słodki napach miodu i pieczywa, które były świeżo dostarczone na stoiska. Kątem oka dostrzegłam na piedestale kilka pustych dzienników. Wzięłam jeden i zapłaciłam za niego kilka monet. Otorzyłam go zapoznając się ze znakiem rozpoznawczym Eradoru. Były to dwa kwiaty lotosu zaplątane z rogi jelenia. Stał dumnie patrzą mi prosto w oczy.
-Nie sądzisz, że za ostro potraktowaliłmy tego strażnika?- Spojrzałam na Aloisa zamykając dziennik zakupiony przed chwilą. W prawdzie nie widziałam twarzy swojego towarzysza bo czarny materiał przysłaniał mi oczy. Jedynie była widać moje usta i rumieńce.
-Całkiem możliwe- Złapał za kaptur i uniosł materiał tak żebym mogła go dostrzec- Do twarzy ci w tym płaszczu i w rumieńcach też.
-Oh.. Przestań...
-Della! -Krzyknął ktoś w oddali. Po chwili między nami przemknęła dziewczyna o jasnych kręconych wlosach. Jej twarz nie zdradzała żadnych uczyć. W dłoniach trzymała kawałek chleba. Uciekała przed strzadwcą. Ta jednak była zbyt szybka i zniknęła w tłumie. Mężczyzna zatrzymał się przy nas.
-Della znowu mnie okradła. Nie zapłaciła nawet. Niegodziwa!.. Głupia..- Odrzekł zmęczony.
Alois sięgnął do sakiewki i wyjął kilka monet. Wręczył sprzedawcy, a ten zdziwiony zabrał to co mu się należało.
-Zajmę się Dellą. Wiesz może gdzie mieszka?- Zapytał poważnie.
-Obecnie zajmuje trzydziestą parcelę w okolicach Wyziębin. Jest tu tylko na uzupełnienie swoich zapasów.
-Gdzie ta parcela?- Spojrzał na mnie.
Mężczyzna bez słowa wskazał odległe wieże na drugim końcu królestwa. Okrywały je czarne materiały. Na nich znajdowały się znaki królestwa.
-Zajmę się tym- Powiedział towarzysz.
-Czekaj- Podał mu czarny klucz- To klucz wykonany z obsydianu. Pasuje do każdych drzwi w mieście.
Owinął go sznurkiem i założył na szyi Aloisa.
-Oddamy ci go jak tylko znajdziemy nocleg. Przyda nam się po długiej podróży.
-Podróżnicy? Trzeba było od razu. Chodźcie do mnie. Zostaniecie na kilka dni?- Spytał zadowolony.
-Oczywiście- Powiedziałam z uśmiechem.
-Przygotuję was na drogę- Rzekł łapiąc nas za nadgarstki. Ruszył z nami do swojego powozu- Poznacie jeszcze kilka osób.
Stanęliśmy przed drenianym powozem dopiętym do dwóch silnych koni o jasno kasztanowym umaszczeniu. Drzwi otworzyła nam dziewczynka. Uśmiechała się delikatnie, z wyraźną nutką niepewności i braku zaufania. Dokładnie to znałam, zawsze się uśmiechali. Pokazała, że mamy wejść. Popatrzyliśmy po sobie i weszlismy po chwili. Ja usiadłam przy oknie podziwiając te dzikie stada ludzi. Sprawnie omijali siebie i stoiska. Alois usiadł obok dziecka. Oparty zamknął oczy.
-Jesteś zmęczony?- Szturchnęła go dziewczynka. Jej głos był czymś w rodzaju otuchy, której potrzebowałam od wielu lat. Był delikatny i brzmiał zupełnie spokojnie. Jakby drzemało w niej samo dobro.
-Nie. Po prostu sobie myślę- Otworzył oczy i uśmiechnął się do niej- Mam coś dla ciebie.
Wyjął z kieszeni jedną z monet i wręczył jej do bladych dłoni. Uśmiechnęła się radośnie.
-Dziękuję ci. Zbieram na jedną z lalek, która będzie ze mną się bawić- Westchnęła rozmarzona.
-Ile ci brakuje?- Zapytał Alois.
-Bardzo dużo. Mam dopiero trzy tokeny, a brakuje mi co najmniej czerdziestu- Odpowiedziała.
Westchnęłam mocno niezadowolona i starałam znaleźć sobie sensowne zajęcie, tylko poza słuchaniem ich rozmowy było to nie możliwe. Oni wszyscy byli moimi obrońcami i w głębi duszy wierzyłam, że przeżyję tylko dzięki nim. Bałam się bardzo a z każdą chwilą zapomniałam o tym. Warknęłam, a wtedy i Alois i Dziecko spojrzeli na mnie zdziwieni.
-Poznaj Raven. Jest nieco smutna z życia- Zaczął mój towarzysz.
-Smutna? Nie wygląda na taką..- zaśmiałam się.
-Nie jestem smutna, tylko głodna, zmęczona i chciałabym rozprostować skrzydła- Powiedziałam cicho
-Umiesz latać?
-Oczywiście, że tak. Uwielbiam ryzykować swoje życie. Dzięki temu trafię pewnie w lepsze miejsce.. -Przerwał mi Alois.
-Na przykład teraz. Jest pewna sprawa. Proszę abyś nikomu o nas nie mówiła.
-Nie powiem. Obiecuję wam- Odpowiedziało dziecko. Minęła chwila ciszy, która bardzo się dłużyła. Im więcej sekund mijało, to miałam wrażenie, że mijają lata, miesiące, epoki. Zamknęłam oczy i po pewnym czasie zapadłam w sen.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro