Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6 - "Tajemniczość, o ile to w ogóle uczucie."

- Wiesz, jeśli będziesz tak nade mną stał, to przysięgam na mojego ukochanego laptopa, że nie przysnę, choćbyś mnie nafaszerował tabletkami nasennymi - wymamrotałam przez poszewkę kołdry przysłaniającą twarz.

Odwróciłam się w jego stronę i popatrzyłam ospale, jak stoi wyprostowany przy drzwiach, lustrując mnie wzrokiem. To przytłaczające spojrzenie było wystarczająco uciążliwe gdy go nie widziałam, a kiedy rzeczywistość trzykrotnie przebiła upierdliwością moje wyobrażenie, niemal zupełnie się rozbudziłam.

Sebastian wydawał się zmieszany, jakby nie rozumiał, co mi przeszkadzało. Wiedziałam, że on nie sypia, chociaż trudno było mi w to uwierzyć, ale żeby tak bardzo nie mieć pojęcia o potrzebie komfortu podczas zasypiania? Nie byłam jego pierwszą podopieczną, powinien był doskonale zdawać sobie sprawę, że ludzie nie lubią, kiedy się na nich gapi. Widocznie nie wiedział.

- Ile lat miał twój poprzedni właściciel? - zapytałam olśniona nagłą myślą i przewróciłam się na brzuch.

Wsparłam głowę na opartej o poduszkę ręce i z pogardliwym uśmiechem oczekiwałam na odpowiedź.

- Kiedy zawarliśmy pakt, panicz miał dziesięć lat - wyjaśnił niemal dumnie.

Nuta szacunku w jego głosie dała do zrozumienia, że kimkolwiek było dziecko, które posiadło jego moc, było dla niego niezwykle cenne.

- To wiele wyjaśnia - odpadłam, chichocząc pod nosem.

- Wiele wyjaśnia? - zdziwił się i lekko nade mną pochylił, jakby chciał w ten sposób odzyskać kontrolę nad sytuacją.

Widać rzadko zdarzało mu nie pociągać za wszystkie sznurki i wyraźnie czuł się z tym niekomfortowo. Ale tym razem nie dałam mu satysfakcji. Jego bliskość nie wywarła na mnie żadnego wrażenia. Kiedy zorientował się, że w moich oczach przestał być tak doskonały i nieomylny, za jakiego chciał uchodzić, wyprostował się i odchrząknął. Wyobraziłam sobie jak unosi w górę białą flagę i ponownie się roześmiałam.

- Twój panicz był dzieckiem, ja jestem dorosła. Nie musisz mnie aż tak pilnować - wytłumaczyłam życzliwie.

Nie chciałam być złośliwa. Chociaż miałam świetną okazję, by mu dogryźć, nie potrafiłam. Nie byłam taka. Nie chciałam, by czuł, że zawiódł. Na jego miejscu byłoby mi niezwykle głupio i pewnie zamknęłabym się w sobie, a na pewno bym się zawstydziła.

- Proszę wybaczyć, ale biorąc pod uwagę wczorajszy incydent, wydaje mi się, że nie powinienem panienki zostawiać.

Tak została wynagrodzona moja dobroć. Cholerny demon! Ja do niego z sercem, empatycznie, miło, a on... Aż podskoczyło mi ciśnienie. Byłam już pewna, że nie zasnę, choćby nie wiem co. Energicznie odrzuciłam kołdrę i usiadłam po turecku, krzywiąc się ze złości. Brunet był wyraźnie zadowolony. Denerwowanie mnie sprawiało mu autentyczną przyjemność.

- Właściwie to mi cię trochę żal... - pomyślałam nagle, kiedy dotarło do mnie, że wszystkie te docinki mogły być tylko mechanizmem obronnym.

Tylko, przed czym ponadnaturalna istota obdarzona niezwykłymi zdolnościami, wynoszącymi go na piedestał ponad ludzką zwyczajnością, mogłaby się bronić? Czego on się bał? Czy w ogóle mógł się czegokolwiek bać? Chciałam wiedzieć. Więc zapytałam. Nie lubiłam patyczkowania się w delikatne sugestie, z których nie wynikało nic więcej niż mnóstwo kuriozalnych nieporozumień.

- Czego się boisz?

Z jego twarzy zniknął kpiący uśmiech, ustępując miejsca wzbudzającej niepokój powadze. Znów nachylił się nade mną i niemal dotykając nosem czoła, spojrzał głęboko w moje oczy.

- Boję się jedynie o ciebie, panienko Rose. Proszę mi wierzyć - powiedział spokojnie, bardzo wyraźnie podkreślając ostatnie słowa, jakby bardziej niż mnie, próbował przekonać siebie.

- Niech ci będzie - odparłam z lekkością, wzruszając ramionami i zupełnie ignorując niepokój, który we mnie wzbudzał, przesunęłam się na drugi koniec łóżka, by wyciągnąć zza niego klawiaturę.

Pomyślała, że spróbuję coś napisać. Co prawda, nie lubiłam tego robić po nieprzespanej nocy - skutkowało to ogromną ilością powtórzeń i błędów interpunkcyjnych - ale poczułam nagły przypływ weny.

- Przygotuję herbatę. - Usłyszałam w pewnej chwili donośny męski głos wyzuty z emocji.

Mruknęłam pod nosem na znak, że się zgadzam i pisałam dalej. Po kilku minutach Sebastian wrócił do pokoju, trzymając w dłoni mój ukochany kubek z grubego szkła, wypełniony pachnącym naparem.

- Ceylon aromatyzowany maliną i owocami acai - zaprezentował, podsuwając herbatę pod mój nos.

Z cichym westchnieniem odchyliłam się do tyłu i wzięłam kubek do ręki. Poczułam niezwykły zapach owocowej kombinacji, który wyzwalał we mnie dziwną mieszankę tajemniczości i niepokoju. Jakby brunet odgrywał się w ten sposób za trafienie w czuły punkt, do którego nieświadomie się właśnie przyznał.

Upiłam odrobinę gorącego napoju, a uczucie niepokoju uwydatniło się. Zamknęłam oczy i poczułam, jakbym tonęła w ciemności. Zaskakująco, wydało mi się to niezwykle przyjemne i kojące, a jednocześnie budzące lekką ekscytację. Jakby niepokój wyzwalał w moim ciele produkcję serotoniny. Otworzyłam oczy i uśmiechnęłam się do lokaja z wdzięcznością.

- Nie wiem, co to ta cała akaja, ale smakuje wyśmienicie. I wprawia w dziwny nastrój... - powiedziałam, zdając sobie sprawę, że będzie chciał poznać jakiż to nastrój miałam na myśli.

- Co czujesz, panienko? - zapytał.

Dokładnie tak, jak przewidywałam.

- Tajemniczość, o ile to w ogóle uczucie. I niepokój... - zawahałam się, patrząc na niego niepewnie - przyjemny niepokój.

- Przyjemny niepokój. To ciekawe - skomentował, bardziej zaskoczony niż zawiedziony.

Właściwie, nawet mi to odpowiadało. Nie chciałam wiecznie prowadzić cichej, emocjonalnej potyczki. Sama jego obecność i powierzchowność zmęczyły mnie wystarczająco przez ostatnie dni. Chciałam już dojść z nim do jakiegoś porozumienia, zawiesić broń i wypracować neutralność, która będzie odpowiadała nam obojgu.

- Tak. Kojarzy mi się z tobą, demonie. - Uśmiechnęłam się szeroko, jak dziecko, które właśnie dostało długo oczekiwaną paczkę ulubionych cukierków.

Mężczyzna zaśmiał się pod nosem.

- Doprawdy, interesujące, moja pani. - Ton jego głosu dał mi nadzieję, że osiągnęłam swój cel.

Naprawdę zapragnęłam się z nim... Zaprzyjaźnić? Nie, to zbyt duże słowo. Zwyczajnie chciałam go poznać. W gruncie rzeczy, nie każdy mógł się pochwalić, wpisując w swój życiorys poznanie demona. Miałam niepowtarzalną okazję, by obcować z istotą uznawaną za większą część populacji za nieistniejący mit. Nie mogłam tego nie wykorzystać. Gdybym udowodniła jego prawdziwość, poznała zwyczaje i sposób myślenia, a potem spisała to wszystko, wyszedłby bestseller wieku, o którym mówiono by przez kilkaset lat, a przy pomyślnych wiatrach - nauczaliby o mnie w szkołach. Już to sobie wyobrażałam: „Rozalia Katherine Sadowska, autorka rewolucyjnej książki, która na zawsze zmieniła pogląd na wiarę i parapsychologię", czy jakoś tak. I te zirytowane twarze uczniów skrobiących na kartkach moje imię, jako odpowiedź na podstawowe pytanie na sprawdzianie z polskiego. Tak!

Z drugiej strony, wcale nie chodziło o sławę, chociaż nie pogardziłabym nią. Byłam zwyczajnie ciekawa, z kim przyjdzie mi dzielić resztę życia. Kim jest istota, której twarz ujrzę jako ostatnią, zamykając oczy w wiecznym śnie. Nie chciałam, by należała do nieznajomego potwora. Pragnęłam dokładnie wiedzieć, co czuje i co myśli w chwili, gdy pozbawia mnie duszy. Musiałam mieć w końcu pewność, że będę dla niego taką samą nagrodą, jaką dla mnie spełnienie marzenia.

- Cieszę się, że ci się podoba - powiedziałam i odstawiając kubek na blat biurka, powróciłam do pisania.

~*~

Kciukiem i palcem wskazującym masowałam powieki, dając chwilową ulgę bolącym oczom. Zbyt często ostatnio uprzykrzały mi życie. Spędzałam przy komputerze mnóstwo czasu, dobrze znałam konsekwencje i liczyłam się z nimi. Nikt jednak nie mówił, że będę się z nich cieszyć. Zapisałam dokument tekstowy i otworzyłam jedną z zakładek w przeglądarce. Kolejny horror klasy b, który miałam ochotę obejrzeć, nie musząc specjalnie skupiać się na treści. Włączyłam go, wrzuciłam klawiaturę w przestrzeń pomiędzy łóżkiem i biurkiem, a następnie odchyliłam się do tyłu powoli opadając na poduszki. Znów zaczęłam masować powieki, wsłuchując się w historię o piętnastowiecznym miasteczku pełnym wiedźm. Przy okazji ćwiczyłam angielski do egzaminu - wszystko miało swoje dobre strony, nawet ból.

- Panienko, czy wszystko w porządku? - Usłyszałam zatroskany głos.

Otworzyłam oczy i popatrzyłam na mężczyznę przez palce. Wyglądał na zmartwionego.

- W porządku - uspokoiłam go. - Podaj mi proszę cukierki z szafki i usiądź. Chciałabym, żebyś obejrzał razem ze mną - powiedziałam z lekkim uśmiechem.

Demon posłusznie wykonał polecenie. Kiedy tylko przy mnie usiadł, bez słowa objął dłońmi moją głowę i zaczął delikatnie masować skronie. Bolesne napięcie ustępowało z każdym kolejnym kółkiem, które jego pace kreśliły na najdelikatniejszych częściach czaszki. Mruknęłam radośnie, czując niezwykłą ulgę.

- Lepiej? - zapytał ciepło.

- Zdecydowanie, dziękuję - przytaknęłam.

- Cieszę się. Powinnaś dać odpocząć oczom, jeżeli cię bolą. To niezdrowe wpatrywać się ciągle w ekran - pouczył mnie, nieco burząc przyjemny nastrój, który zbudował pomocnym gestem.

- Wygooglowałes to? - zaśmiałam się pod nosem.

Nie doczekałam się odpowiedzi, chociaż byłam ciekawa, skąd mógł to wiedzieć. Wujek był jedyną przychodzącą na myśl opcją, bo żadnego poradnika w domu nie miałam, ale on przecież ledwo ogarnął jak klikać myszką. Niemożliwe, by nagle pojął całe skomplikowane działanie Internetu. Może podsłuchał czyjąś rozmowę, albo kogoś zapytał? Dałam sobie spokój z przemyśleniami, przynajmniej na razie.

By nie wprawiać go w zakłopotanie, zmieniłam temat.

- Tak niewiele dzieli mnie od śmierci. - Zabrzmiałam zdecydowanie pochmurniej niż zamierzałam.

- Panienko?

- Haha. Chodzi mi o to, że gdybyś teraz mocno zacisnął palce, zabiłbyś mnie. To chyba świadczy o tym, jak bardzo ci ufam, prawda?

- Być może. Równie dobrze bazujesz na warunkach kontraktu, który nie pozwala mi cię zabić - odparł, jakby nie chciał dopuścić do siebie myśli, że zwyczajnie darzę go zaufaniem.

- Ale kontrakt mógłbyś po prostu złamać i mimo wszystko pożreć moją duszę. Mam rację?

- W zasadzie tak - rzekł spokojnie, w ogóle nie kryjąc przede mną prawdy. - Jednak twoja dusza będzie w stanie mnie zadowolić tylko wtedy, kiedy osiągniesz swój cel. Wcześniej, odbieranie ci życia zwyczajnie mi się nie opłaca, panienko - wyjaśnił beztrosko, uśmiechając się łagodnie.

Odwzajemniłam wyraz zadowolenia i lekko przechyliłam głowę.

- W takim razie musisz przyznać, że to jednak kwestia zaufania - podsumowałam triumfalnie.

Oboje wiedzieliśmy, że nie złamie swojej obietnicy i to nie tylko z powodu smaku duszy, którą próbował maskować swoje prawdziwe pobudki. Chociaż wtedy nie znałam prawdziwej przyczyny, zwyczajnie czułam, że tego nie zrobi, nigdy w życiu niczego nie byłam pewniejsza. Czegokolwiek ten demon szukał w ludzkim świecie, nie był to jedynie wyjątkowy posiłek. I czymkolwiek to było, zdawało się, że znalazł to we mnie. Może zwyczajnie lubił komuś służyć. Może czuł się samotny. Może potrzebował rozrywki. Postanowiłam, że za wszelką cenę się dowiem, ale w tamtej chwili liczyło się tylko to, że mogłam mu ufać.

- Niech tak będzie - odparł mętnie i przestał masować skronie.

Byłam lekko zawiedziona, ale przecież musiałam liczyć się z tym, że nie będzie trzymał palców na mojej głowie do końca dnia. Położyłam się wygodnie i skupiłam na filmie.

Kolejna nowatorska produkcja amerykańskiego kina nie przypadła demonowi do gustu tak samo, jak poprzednia. Przez cały seans krzywił się, wzdychał i mruczał pod nosem - zapewne przeklinał, ale szczerze mówiąc, nie przysłuchiwałam się. Skupiałam się na losach bohaterów, bo zaskakująco, słabej jakości produkcja nieprzeciętnie mi się spodobała. Lubiłam filmy, które przedstawiały do bólu oklepane motywy w odrobinę inny sposób i chociaż wykonanie pozostawiało wiele do życzenia, sama historia była niczego sobie. Jednocześnie bawiło mnie to, jak ogromna przepaść dzieliła mnie od dostojnego mężczyzny. On elegancki, ja, powiedzmy sobie szczerze, niechlujna. On pewny siebie, ja raczej nie do końca. On znudzony marna produkcją, ja zafascynowana. To tylko idiotyczne przykłady, ale zabawnie uwypuklały te różnice, o których ciężko było mówić z taką łatwością.

- Nie podobał ci się? - zapytałam, kiedy film dobiegł końca.

Tym razem nawet nie trudził się, by udawać, że czyta końcowe napisy. Popatrzył na mnie i twierdząco skinął głową.

- Dlaczego? Nie był wcale taki zły... - ciągnęłam, rządna każdej informacji o jego osobowości i charakterze, jaką mogłabym wyłuskać spomiędzy słów krytyki.

- Nie chodzi o sam film, panienko. Wciąż uważam, że sama idea jest genialna. Chodzi o fakty - odparł poważnie.

- Jakie fakty? To fikcja. Przecież wszyscy wiedzą, że czarownice nie istnieją - powiedziałam rozbawiona, na co brunet zareagował spojrzeniem pełnym dezaprobaty.

Przestałam się śmiać - czułam się niezręcznie, kiedy patrzył na mnie bez najmniejszego cienia uśmiechu, kiedy chichotałam w najlepsze.

- Żadna szanująca się czarownica nie pozwoliłaby się podejść w ten sposób. Urok rzucany na pracownie informuje o intruzach. Palenie czarownic w rzeczywistości nie miało najmniejszego sensu. Co więcej, tylko najpotężniejsze z nich, których imion nie powinno się wymawiać na głos, były w stanie podporządkować sobie kogoś takiego, jak ja - tłumaczył skrupulatnie z obrzydzeniem na twarzy. - Moc, którą dysponowała ta wiedźma nie ma prawa opuścić tajemnego kręgu. Ta kobieta złamała, co najmniej dziesięć zasad, za co powinna była zostać stracona przez siostry wieki temu. Co więcej...

- Dobra, wystarczy - przerwałam mu.

Ani to było zabawne, ani pouczające. Zrozumiałam przekaz już po pierwszym zdaniu, mógł ograniczyć się do prostego „błędy logiczne", zamiast odczytywać rozwlekły elaborat, który z pewnością komponował w myśli przez całe półtorej godziny.

- Czyli w skrócie chcesz mi powiedzieć, że wiedźmy istniały naprawdę, tak?

- Panienko... - zaśmiał się niepokojąco i przysunął głowę do mojej twarzy. - Po wszystkim, czego dowiedziałaś się o mnie dotąd naprawdę dziwi cię istnienie grupy władających czarną magią kobiet? - zapytał cicho.

- Um, w sumie racja. Niespecjalnie mnie to dziwi. Właściwie, mógłbyś powiedzieć mi, co jeszcze istnieje? - Uśmiechnęłam się szeroko i położyłam dłoń na jego ramieniu.

Wyraźnie się zdziwił. Pewnie oczekiwał, że zadrżę nerwowo, odsunę się, albo zacznę się jąkać - nie miałam mu tego za złe, w końcu tak bym zrobiła jeszcze kilka dni temu. Jednak odkąd pojawił się w moim życiu, nagle nauczyłam się przystosowywać do nowych sytuacji i zaskakująco nieźle mi to wychodziło. Oczywiście, nieźle, jak na mnie. O ciągłym stresie związanym z kompletnym barakiem kompetencji w zakresie kindersztuby zdążyłam zapomnieć w przeciągu doby, dlaczego z całą resztą miało być inaczej?

- Co przez to rozumiesz? - Odsunął się i usiadł wyprostowany na skraju łóżka.

Było widać, że wypracowane przez setki lat maniery weszły mu w krew. Nawet gdybym rozkazała mu być niekulturalnym, sądzę, że byłoby bardzo taktownym prostakiem.

- No wiesz: duchy, wampiry, smoki, wilkołaki i cała reszta nadprzyrodzonego szujstwa - wyliczyłam od niechcenia.

- Wszystkie, które wymieniłaś. Ponadto wiele innych, ale naprawdę prosiłbym, żeby panienka odpuściła na dzisiaj tę rozmowę - powiedział tak, jakby poczuł się zagrożony.

- Niech będzie. Jeszcze tylko jedno: shinigami? - Nie potrafiłam sobie darować.

Głośne, zrezygnowane westchnienie byłoby wystarczającą odpowiedzią, ale chciałam usłyszeć to z jego ust.

- Oni też... - mruknął niechętnie, jakby do tej rasy żywił szczególny rodzaj niechęci.

- Dlaczego ich nie lubisz? - zapytałam od razu licząc, że się zapomni i odpowie na kolejne pytanie.

- Czemu tak twierdzisz? Nie powiedziałem, że

- Bullshit. Od razu widać, że masz z nimi jakiś problem - przerwałam mu.

Angielska wstawka, jedna z licznych, których zdarzało mi się używać, skoncentrowała uwagę Sebastiana na moich ustach. Krępowało mnie spojrzenie krwistych oczu, bacznie śledzące każdy ruch nierównych, poobgryzanych warg.

- Jeśli naprawdę musi panienka wiedzieć, to znam ich całkiem dobrze. Nie jest to jednak znajomość, z której jestem dumny - wyjaśnił tajemniczo.

W ogóle nie ułatwiał mi zadania. Zmęczona wyciąganiem z niego prawdy położyłam się i przykryłam kołdrą, układając się w pozycji embrionalnej. Wydawał się zadowolony - pewnie myślał, że idę spać. Nie wiedział jeszcze, że czasami po prostu lubiłam poleżeć tak przez chwilę i rozgrzać organizm.

- Mów jaśniej, to jest rozkaz - bąknęłam przez usta zasłonięte poszewką okrycia.

Demon skrzywił się wyraźnie niezadowolony. Nie mógł się spodziewać, że po tylu wewnętrznych rozterkach, nagle wydam mu rozkaz z tak błahego powodu, bez chwili wahania.

- Grell Sutcliff. Czerwonowłosa zakała bogów śmierci. Zboczona istota, która prawdopodobnie zaraża głupotą poprzez dotyk. Co gorsza, osobnik ten ulokował we mnie swoje chore uczucia i marzenia o spłodzeniu dzieci... - wyjaśnił zażenowany, z każdym słowem zniżając ton głosu.

Zasłoniłam usta dłońmi, ale nawet to nie powstrzymało mnie przed głośnym rechotem. Naprawdę się starałam, by mu tego nie zrobić. Wiedziałam, że posiadanie stalkera w osobie ponadnaturalnego, homoseksualnego osobnika nie mogło być niczym przyjemnym, ale na samą myśl o rudym mężczyźnie z wielkim ciążowym brzuchem, który wtula się w ramię rozwścieczonego demona, nie mogłam zareagować inaczej. To był bezwarunkowy odruch, z którym walka nie miała najmniejszego sensu.

Głośny śmiech wprawiał czerwonookiego w coraz bardziej grobowy nastrój. W końcu zrobiło mi się tak głupio, że przezwyciężyłam skurcz przepony i z trudem spoważniałam.

- Przepraszam, to było nie na miejscu - powiedziałam cicho, chwytając rękaw jego fraka.

Popatrzył na mnie wyzutym z emocji wzrokiem, po czym wstał i wyszedł z sypialni, oświadczając, że przygotuje herbatę.

Byłam na siebie trochę zła - naprawdę mogłam się bardziej postarać i nie okazywać rozbawienia w tak grubiański sposób, ale... Byłam sobą. Co mogłam na to poradzić? Nie zmienię się z dnia na dzień, bo istnieje szansa, że urażę uczucia jakiegoś demona - to brzmiało zbyt irracjonalnie nawet dla kogoś, kto kilka minut temu dowiedział się, że wilkołaki są integralną częścią ziemskiego łańcucha pokarmowego.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro