Rozdział 4 - "To jest... rozkaz."
Myślałam, że odrobina spokoju, smaczny posiłek i denny do granic możliwości film klasy B dobrze mi zrobią, odwrócą uwagę od irytujących myśli, które cały czas nagabywały podświadomość, wywołując bezsensowne poczucie niepewności i zagubienia. Niestety, po zaledwie piętnastu minutach, kiedy świszczenie odkurzacza ustało, myśl niemal wrzasnęła w mojej głowie sprawiając, że zadrżałam. „Zaraz tu wróci" powtarzałam w głowie, nie mogąc skupić się na bezsensownych dialogach trójki nastolatków z kamerami przymocowanymi prawdopodobnie do klatek piersiowych.
Wzięłam głęboki oddech, zatrzymałam film i próbowałam się uspokoić, by po raz kolejny się nie zbłaźnić i nie dać mu satysfakcji, o ile w ogóle było jeszcze co ratować. Po występie w kuchni byłam prawie pewna, że już nigdy nie weźmie mnie na poważnie, a cała ta szopka ze służeniem, była jedynie narzędziem, za pomocą którego miał w niedługiej przyszłości upokorzyć mnie w jakiś okrutny sposób. Na pewno o to chodziło!
Drzwi otworzyły się z lekkim piskiem nienasmarowanych metalowych kółeczek i do środka pokoju wszedł wysoki, odziany w elegancki, czarny frak, blady mężczyzna. Wydawał się zadowolony. Coś jednak mi nie pasowało. Dokładnie przyjrzałam mu się od stóp do głów i zanim zdążył poinformować, że zakończył sprzątanie, zaczęłam chichotać pod nosem, zasłaniając dłonią usta.
- Skończyłem sprzątać, panienko. Z czego się śmiejesz? - zapytał zdezorientowany.
Wskazałam palcem jego stopy, wciąż nie mogąc powstrzymać śmiechu. Uspokoiłam się dopiero, gdy kilka łez rozbawienia spłynęło po moich policzkach. Wciągnęłam powietrze do płuc i wstrzymałam je na chwilę, by zapobiec kolejnemu skurczowi przepony.
Brunet stał bez ruchu, przyglądając mi się z niezrozumieniem. Znów zachowałam się nieodpowiednio. Wiedziałam, że on uważał mnie za swoją panią i właściwie mogłabym go nawet biczować, a nie pisnąłby słowa, jednak w moim mniemaniu był... Właściwie nie miałam pojęcia, kim dla mnie był, ale bez względu na wszystko, należał mu się szacunek.
- Przepraszam, to było nie na miejscu - powiedziałam, odchrząkując krótko.
- Nie szkodzi - odpowiedział spokojnie. - Panienko, mogę wiedzieć, z czego się śmiejesz?
Powiodłam wzrokiem w stronę jego stóp, zaczynając od krwistoczerwonych źrenic, pewna, że sam się w końcu zorientuje, ale sugestia byłą chyba zbyt subtelna.
- Chodzi o to, że zdjąłeś buty - wydusiłam w końcu, zdając sobie sprawę, że to wcale nie było takie zabawne, jak mi się wydawało.
Było wręcz idiotyczne - moje zachowanie, znaczy się. Co mogłam poradzić? Bawił mnie widok eleganckiego mężczyzny we fraku nie z tej epoki, który stał na imitującej drewno wykładzinie w czarnych, lekko przetartych skarpetkach. To tak bardzo do siebie nie pasowało. Chociaż musiałam przyznać, że miał ładny kształt stóp. Nie były ani zbyt szerokie, ani zbyt wąskie, za to szczupłe, o wysokim podbiciu. Tak, lubię stopy, ale jeszcze bardziej uwielbiam dłonie. Niestety przegapiłam okazje, by móc przyjrzeć się tym jego, byłam zbyt zdenerwowana rozbitym szkłem, by dostrzec coś więcej niż fakt, że je posiada.
Brunet spojrzał w dół, a potem ponownie na mnie i uśmiechnął się zakłopotany.
- Proszę mi wybaczyć. Pomyślałem, że mógłbym przypadkiem roznieść na butach szkło.
- Nie musisz przepraszać za coś takiego... - burknęłam zawstydzona.
Chciałam wrócić do seansu, ale jego obecność znów zaczęła mnie przytłaczać. Podniosłam się z łóżka i zdejmując płaszcz z wieszaka w przedpokoju, poszłam na balkon zapalić papierosa. Co ciekawe, tym razem nie ruszył za mną, widocznie zrozumiawszy jak idiotycznie musiałam się czuć. Chociaż kto wiedział, o czym może myśleć ktoś jego pokroju. Ja na pewno nie. I cholernie mnie to irytowało. Drugi dzień - powinnam przynajmniej być w stanie określić część jego intencji, przyporządkować mowę niewerbalną do słów i odnaleźć wzór, którym się posługiwał. A tu nic, zupełna pustka. Przez chwile myślałam, że zaczynam coś rozumieć, ale myliłam się. Nie wiedziałam, czy kiedykolwiek będę w stanie go rozszyfrować. Zależało mi na tym. Był jedyną osobą, której zachowania nie potrafiłam w żadnym stopniu przewidzieć, to było coś nowego. Coś, czego tak naprawdę zawsze pragnęłam - osoby, która byłaby dla mnie zagadką, zaskakiwała na dosłownie każdym kroku - ale jednocześnie niesamowicie mnie przerażało. Nie mogłam dostosować swojego zachowania, by osiągnąć oczekiwany rezultat, musiałam postawić na całkowite, spontaniczne reakcje. Jednym słowem - on widział prawdziwą, najautentyczniejszą mnie, a ja nie wiedziałam o nim niczego. Nie spodziewałam się, że odwrócenie dotychczasowej sytuacji wprawi mnie w tak wielką niepewność i dyskomfort.
Papieros skończył się zdecydowanie szybciej niż bym tego chciała. Niestety, nie miałam przy sobie paczki, a samo stanie w skarpetkach na zimnej podłodze wydawało się zbyt bezcelowe, by je kontynuować. Wzięłam kilka głębszych oddechów, mając nadzieję, że dodadzą mi otuchy - zawsze wydawało mi się, że właśnie po to wszystkie postaci w filmach biorą głęboki wdech, nim gdzieś wejdą. A może chodziło o nieprzyjemny zapach? Zamiast pewności siebie, udało mi się wywołać lekkie zawroty głowy. Weszłam do środka, zamknęłam drzwi i niechętnie przywlekłam się do sypialni, po drodze rzucając płaszcz na podłogę.
Mężczyzna klęczał na wykładzinie, zbierając z niej porozrzucane ubrania. Bez słowa usiadłam na łóżku i włączyłam film. Wpatrywałam się w migający obraz, próbując zapomnieć o obecności służącego, ale jego ciągłe krzątanie się po niewielkiej przestrzeni nie mogło nie zostać zauważone. W końcu nie wytrzymałam.
- Mógłbyś już przestać? - warknęłam.
Brunet zatrzymał się i popatrzył na mnie pytająco.
- Ciągle przechodzisz tam i z powrotem, nie mogę skupić się na filmie - wyjaśniłam, spoglądając ukradkiem na ekran.
- Najmocniej przepraszam - odparł uniżenie, kłaniając się.
Mogłam się tego spodziewać. Najpierw błaźnię się przed nim, pokazując z najgorszej strony - słabej i dziecinnej, a chwilę później po raz kolejny sprawia, że czuję się zbyt niekompetentna, by się w ogóle odzywać. Ani ton wypowiedzi, ani dobór słownictwa nie miał w sobie nic z dobrego wychowania, ale zwyczajnie miałam dość. Dwie doby ciągłego kontrolowania każdej reakcji, dawały mi się we znaki. Byłam kulturalną osobą, ale na miarę dwudziestego pierwszego wieku - nie ponad przeciętnie kulturalnego wieku, z którego pochodził. Szkoda, że zawsze byłam kiepska z historii - gdyby było inaczej, może rozbawiłoby mnie zrzędzenie umysłu.
Mówił, że nie muszę się starać - cholerny kłamca! Gdyby tak było, nie zachowywałby się tak niezwykle kulturalnie. Znormalniałby, żebym czuła się lepiej.
- Zaraz! Może on już jest normalny? - myśl przeszyła umysł niczym piorun.
Przecież go nie znałam, właściwie niczego o nim nie wiedziałam. Zjawił się, obiecał mi spełnienie marzeń i swoją dozgonną lojalność w zamian za duszę. I czemu miałam w to wierzyć? Naprawdę byłam tak naiwna, by dwa tatuaże niewiadomego pochodzenia otworzyły przed obcym człowiekiem drogę do mojego domu, a co ważniejsze, umysłu?
- To ja przepraszam - mruknęłam, spuszczając głowę.
Postanowiłam, że go sprawdzę. Nie wiedziałam jeszcze, jak, ale musiałam to zrobić, jeśli miałam pozwolić, by towarzyszył mi przez bliżej nieokreślony czas. Jak dotąd udowodnił jedynie, że potrafi zupełnie bezmyślnie wykonać każde polecenie, sprzątać, gotować i biec szybciej niż autobus (chociaż w warszawskich realiach to ostatnie wcale nie było takim wielkim wyczynem, jakby się mogło wydawać).
- Zostaw te ubrania i usiądź. - Wskazałam dłonią miejsce na łóżku. - Obejrzyj ze mną, może ci się spodoba - dodałam, widząc jego wahanie.
Początkowo niezdecydowany, chyba postanowił tym razem nie utrudniać mi życia. Zaniósł ubrania do łazienki, położył je na pralce i wrócił, siadając we wskazanym miejscu.
- Panienko, nie jestem pewien, czy...
- Wszystkie te filmy są takie same, nie martw się, opowiem ci - przerwałam mu, bojąc się tego, co mógłby powiedzieć. - Ta piątka to amerykańskie nastolatki. Wyjechali do jakiegoś domku w środku lasu - wyjaśniłam, wskazując palcem sylwetki na ekranie. - Teraz odkrywają, że w chatce czai się mhroooook - jęknęłam, lekko podnosząc ręce do góry i machając nimi, imitując ruchy zombie.
Widocznie nie nadążał za współczesnymi trendami nie tylko na poziomie elektroniki. Nowoczesna kinematografia była mu równie obca, co idea komunikacji miejskiej.
- Rozumiem - odparł nieco niepewnie jak na niego.
Niezmiernie się ucieszyłam. Po raz pierwszy udało mi się znaleźć odstępstwo od normy w jego zachowaniu, co świadczyło o tym, że wreszcie zaczęłam odnajdywać szczątki wzoru, według którego postępował.
Siedział obok mnie, wyprostowany jak struna, trzymając ręce na kolanach i z zaciekawieniem śledził losy ćwierćinteligenckiej, amerykańskiej młodzieży, która w obliczu niebezpieczeństwa uznała rozdzielenie się za najbezpieczniejsze z możliwych rozwiązań. Miałam wrażenie, że po raz pierwszy ma do czynienia z tak absurdalną fabułą. Po słowach „Krzyk dobiegał z piwnicy, sprawdźmy to" wypowiedzianych przez skąpo ubraną blondynkę, wyposażoną jedynie w latarkę, która wraz z koleżanką przemierzała ciemne korytarze domku, brunet otworzył usta ze zdziwienia. Po kilku sekundach zmarszczył czoło, w ostatniej chwili powstrzymując się, by nie odezwać się do postaci - widać rozumiał, że akcja nie dzieje się w czasie rzeczywistym ( co tylko potwierdziło podejrzenie, że jest istotą myślącą), ale z trudem panował nad sobą w obliczu takiego bolesnego absurdu.
- Usiądź wygodniej - poleciłam, próbując wyobrazić sobie spędzenie trzydziestu sekund w tak niebotycznie niekomfortowej pozycji.
- Dziękuję - odparł cicho, uśmiechając się do mnie.
Nienawidzę, gdy ludzie odpowiadają to neutralne „dziękuję", sprawiając, że nie wiem, czy znaczy ono „tak", czy też „nie". Sądząc po tym, że nie poruszył się nawet o centymetr, to musiało być „dziękuję numer dwa".
- To jest... rozkaz - mruknęłam niemal niesłyszalnie.
Z jakiegoś powodu wstydziłam się użyć tego słowa. Chociaż według niego miałam do tego pełne prawo, to mimo wszystko - prosta dziewczyna ze średniozamożnej rodziny, która posiada własnego służącego, gotowego wykonać każde polecenie, wydawała mi się zwyczajnie nienaturalna.
- Mogłabyś powtórzyć, panienko? - zapytał powoli, korzystając z okazji, by się zabawić.
Przynajmniej tak odbierałam ton jego głosu. Niby pytający, a jednak z wyraźnie zaznaczoną nutą złośliwości. Zacisnęłam zęby i spięłam mięśnie ze zdenerwowania.
- O nie! - krzyknęłam do siebie w myśli. -Nie pozwolę ci na to. Nie tym razem! - Pokrzepiona nieprzeciętnie odważną myślą, powtórzyłam donośnie, by tym razem nie miał problemów ze zrozumieniem:
- To jest rozkaz - powiedziałam.
Był zdziwiony, dumny (jak cholernie absurdalne by to nie było) i ogromnie rozbawiony. Miałam wrażenie, że salwy śmiechu, które z trudem tłumił w ustach za chwilę rozsadzą jego czaszkę. Drgnął kilka razy, doprowadzając się do porządku.
- Yes, my lady - skinął głową i rozluźniając się, oparł plecy o ścianę.
Siedział teraz tuż obok mnie. Nie przemyślałam polecenia. Gdybym wcześniej zastanowiła się, jak niezręcznie będę się czuć, gdy nasze ramiona dzielić będzie zaledwie kilka centymetrów, kazałabym mu przynieść sobie jakiś stołek, albo usiąść na podłodze, albo... cokolwiek. Oczywiście nie zastanowiłam się nad rozkazem, bo i po co. Zbyt zaaferowana samym jego wydaniem, znów wplątałam się w coś niechcianego.
Nie to, żeby mnie obrzydzał, wręcz przeciwnie. Był niezwykle przystojny i elegancki. Dodatkowo, jego szkarłatne oczy były tak niezwykle głębokie i tajemnicze, że mogłabym wpatrywać się w nie godzinami, gdyby oddzielić je od właściciela, żeby uniknąć jakiejkolwiek oceny tego bezwstydnego przyglądania się. W każdym razie, jego oczy były piękne - gdyby takie nie były, nie dostrzegłabym w nich niczego ciekawego, w końcu przez te dwa dni patrzyłam w nie może niecałe dwie minuty. Jakby tego było mało roztaczał się wokół niego przyjemny, kojący zapach. Róże, delikatne odświerzające, nieco tajemnicze, ale przede wszystkim - wzbudzające poczucie bezpieczeństwa. Jeden z moich ulubionych zapachów. Nie wiedziałam, czy zawsze tak pachniał, czy zmienił perfumy po to, by, jak na piekielny pomiot przystało, uwieść mnie, zrobić wodę z mózgu i wykorzystać do swoich celów. Może byłam głupia, ale jakoś mi to do niego nie pasowało. Jak na demona, jego powierzchowność była naprawdę zachęcająca. Żadnych rogów, żadnego oddechu śmierdzącego siarką, ani nawet kopyt.
Nieudolnie próbowałam skupić się na filmie. Horror, który bawił wykraczającym poza skalę poziomem irracjonalności, nie był wystarczająco pochłaniający, bym mogła przestać myśleć o cieple, które czułam na ramieniu. Na dodatek, moja znajomość angielskiego była bardziej niż wystarczająca, by bez problemu zrozumieć szczątkowe dialogi bez konieczności patrzenia na, pełne błędów językowych, napisy. Brunet za to przyglądał się akcji z dzikim zainteresowaniem, aż zaczynałam mu zazdrościć. Czasy, kiedy filmy tego typu urzekały mnie porywającą fabułą, już dawno minęły.
Z każdą kolejną minutą zaczynała boleć mnie głowa. Starałam się ignorować nieprzyjemny ucisk w okolicach stroni, mając nadzieję, że samoczynnie zniknie. Niestety tak się nie stało. Jęknęłam, dotykając dłonią czoła, kiedy wybuch bomby w chatce zalał ekran ostrym światłem. Miałam wrażenie, że tysiące igieł rani moje zmęczone oczy. Po chwili doszło pieczenie. Spokojnie mogłam nazwać to uczucie „zgagą oczu" i tak też robiłam od tamtej chwili, dopóki ból nie zniknął na zawsze.
- Panienko, wszystko w porządku? - zapytał przejęty.
Jednak skupiał się na filmie dużo słabiej niż mi się wydawało, albo miał niezwykle podzielną uwagę.
- Tak. To tylko ból głowy - odpowiedziałam uspokajająco. - Mógłbyś mi podać tabletki? Są w tym fioletowym pudełku - poprosiłam, wskazując ręką regał.
Mężczyzna, bez chwili zwłoki, podniósł się i podał mi opakowanie wraz ze stojącym na podłodze kubkiem, który uprzednio wypełnił wodą. Podziękowałam i połknęłam lek. Oddałam mu naczynie i wróciłam do oglądania filmu, jednak kątem oka widziałam, jak spoglądał na mnie z lekkim niepokojem.
- Pomyślałby kto, że demon się o mnie martwi - zadrwiłam, by wybić sobie z głowy tak absurdalne pomysły.
Nim film dobiegł końca, objawy częściowo ustąpiły. Na tyle, że mogłam bez problemu udawać, że wszystko jest w porządku. Nie lubiłam, kiedy ktoś się nade mną litował, a ten piekielny osobnik robił zbyt duża aferę z czegoś tak prozaicznego, jak lekki ból głowy. Każdemu się przecież zdarzało, czyż nie?
W końcu wątpliwej jakości dzieło kinematografii dobrnęło do finału. Przyglądałam się twarzy bruneta niezwykle skupionego na napisach końcowych.
- Widz całym sercem - śmiałam się w myślach - oddaje cześć twórcom tego niezwykłego dzieła.
Mimowolnie parsknęłam śmiechem i szybko zakryłam usta dłonią.
- Jezu, czasem jestem głupsza niż mi się wydaje.
Mężczyzna spojrzał na mnie pytająco, nie mając zielonego pojęcia, z czego śmieję się tym razem. Powinien był zacząć się przyzwyczajać, z moich charakterem i kompletnym brakiem samodyscypliny wszelkiej maści takie sytuacje były codziennością. Wiedziałam, że zaraz padnie pytanie, dlatego zaczęłam układać w głowie odpowiedź. Niezwykle elokwentną, dowcipną, zdobioną historyczną metaforą, lecz gdy z jego ust wypłynęły słowa, cały zbudowany w głowie wywód posypał się jak domek z kart - jedyna metafora, na jaką udało mi się wtedy z siebie wykrzesać.
- Jak ja mam ci to wyjaśnić? - jęknęłam zrezygnowana, nie podejmując nawet próby odtworzenia poprzedniej myśli.
- Najprościej, jak panienka potrafi.
- No bo widzisz... - zaczęłam niepewnie. - Mało kto w dzisiejszych czasach czyta napisy końcowe, a już na pewno, nie takich szmir jak to - wytłumaczyłam, szczycąc go niezwykłą erudycją.
Niezwykle żałosną erudycją.
- Szmira? - zdziwił się. - Panienko, skoro nie podobał ci się film, dlaczego go oglądałaś?
On naprawdę niczego nie rozumiał! Tak straszliwie, zupełnie, olbrzymio i boleśnie nie rozumiał.
- Po prostu, bo lubię sprawiać sobie ból - warknęłam zdenerwowana.
Może nie powinnam była reagować w ten sposób, ale jego absolutny brak rozeznania zaczynał robić się zwyczajnie irytujący. No bo, tak szczerze: ciężko wytrzymać z nie rozumiejącym świata dorosłych dzieckiem, które co chwile jęczy swoje „dlaczego", a co dopiero z dorosłym, w pełni świadomym mężczyzna, który zadaje to samo prymitywne pytanie na każdy kroku.
- Jeśli chciała panienka cierpieć, wystarczyło poprosić. Zrobiłbym to dużo szybciej - odpowiedział spokojnie.
Patrzyłam na niego otępiale, bojąc się przez chwilę, że mówił poważnie. Na szczęście tym razem miło mnie zaskoczył. Przekonałam się, zerkając na złośliwy uśmieszek na bladej twarzy demona.
- A tak przy okazji: Czy to w ogóle jeszcze pamiętasz, jak ja mam na imię? - To pytanie nurtowało mnie od jakiegoś czasu, a jak przystało na mój mózg, dało o sobie znać zupełnie bez żadnej przyczyny.
- Rosalia Katherine Sadowska - rzekł podniośle, jakby rzeczywiście był ku temu powód.
- Sebastian! Prosiłam cię! - krzyknęłam, uderzając wnętrzem dłoni w jego ramię.
Było twardsze niż się spodziewałam. Wiedziałam, że jest dobrze zbudowany, ale siła, z jaką uderzenie odbiło się na mojej ręce, była dużo większa, niż myślałam. Syknęłam z bólu i dmuchnęłam w zaczerwienione miejsce, jakby to miało czemukolwiek pomóc.
- Proszę o wybaczenie, ale sama panienka pytała - wytłumaczył się, nie kryjąc rozbawienia.
Zaczęłam masować piekącą dłoń, nadęłam policzki i ostentacyjnie się od niego odwróciłam.
- Miałeś nie używać mojego imienia. Na dodatek ten angielski akcent...
- Nie podoba ci się? Uważam, że dzięki temu brzmi jeszcze lepiej - komplementował, doskonale zdając sobie sprawę, że jedynie bardziej mnie denerwuje.
- W sumie... Brzmi lepiej niż po polsku, ale w dalszym ciągu go nie lubię - przyznałam z rezygnacją.
To idiotyczne imię od zawsze było moim największym kompleksem. Miałam delikatnego „iksa", odrobinę za duży nos, krzywy serdeczny palec u prawej dłoni, płaski tyłek i wiecznie rozdwajające się końcówki włosów ( chociaż to ostatnie pewnie było kwestią częstotliwości wizyt u fryzjera, więc sama byłam sobie winna), jednak żadna z tych rzeczy nie krępowała mnie tak, jak to cholerne imię. Którzy rodzice karzą swoje dziecko w ten sposób?! Na szczęście matka była wielopokoleniową Brytyjką, więc przynajmniej moje drugie imię brzmiało sensownie. Dlatego każdemu przedstawiałam się, jako Katherine, dlatego dziwnie na mnie patrzyli, dlatego część ludzi (szczególnie nauczycieli, pracowników urzędowych i złośliwych znajomych) zwracała się do mnie per Rosa. Wiem, że to niezwykle krzywdzący osąd, ale od zawsze „Rozalia" kojarzyło mi się z siwą kobietą w podeszłym wieku, z głębokimi zmarszczkami na twarzy. Sympatyczną, ale jednak, nie bójmy się tego słowa, starą. A ja nie miałam nawet trzydziestki na karku!
- Kathrine, Kat, nawet Kathy - wybierz sobie, ale nie mów do mnie Rozalia, ani Rosaria, proszę - jęknęłam błagalnie.
W oczach mężczyzny dostrzegłam niepokojący blask. Wiedziałam, że coś planuje. Zapewne znów coś denerwującego, czułam to w kościach.
Wstał. Po prostu wstał, z przylepionym do twarzy, ciężkim do zinterpretowania uśmiechem. Powiodłam za nim wzrokiem, kiedy wyszedł z sypialni i wpatrywałam się we framugę dopóki nie wrócił. Nie minęło dużo czasu, może dwie minuty, zagapiłam się. Kiedy mignął mi przed oczami, wyrywając umysł z dziwacznego stanu bezmyślności, w prawej dłoni trzymał kubek z gorącą herbatą, a w lewej... Właściwie, nie wiedziałam, co to było. Podał mi napój i nie racząc wyjaśnić, czym był trzymany przez niego obiekt, któremu przyglądałam się z zafascynowaniem, przeszedł przez całą długość pokoju i stanął pod oknem.
Czekałam. Wierzyłam, że powie mi, co tam ma, ale nie zapowiadało się na to. Miałam zapytać? O to chodziło? Ten przebłysk niepokojącego geniuszu w szkarłatnych oczach dotyczył tego dziwnego czegoś?
- Powiesz mi w końcu? - zapytałam, nie mogąc dłużej znieść niepewności.
- Co takiego, panienko Rose? - odparł przesączonym złośliwością głosem.
- Co trzymasz w rę... Co ty do mnie powiedziałeś?! - Z zaskoczenia aż podskoczyłam na siedzeniu.
Więc to tak! O to chodziło. Chciał tylko zwrócić moją uwagę, by bezczelnie powiedzieć... Cholera!
- Proszę o wybaczenie, nie mogłem się oprzeć -Pochylił lekko głowę, siląc się na skruchę.
- Oczywiście... - zakpiłam. Nie wierzyłam w ani jedno słowo, robił to specjalnie. I kropka! - Mów, co tam masz - rozkazałam.
Poczułam się niezwykle przybita. Nie wiem, dlaczego tak bardzo to na mnie zadziałało. Może, dlatego że byłam zmęczona, a przede mną było jeszcze co najmniej dwadzieścia godzin na nogach, nim pójdę spać i chociaż przez chwilę od niego odpocznę.
- Ach, to nic takiego. Tylko zaparzacz do herbaty - wyjaśnił z lekkością.
- I przyniosłeś go tutaj, bo jesteś do niego tak kurewsko przywiązany? - Tak chciałam powiedzieć, ale tego nie zrobiłam.
- Rozumiem... - mruknęłam jedynie.
Usiadłam po turecku, blisko monitora i otworzyłam dokument tekstowy. I tak miałam zamiar spędzić ponad trzy godziny wolnego na pisaniu, kiepski nastrój mógł mi tylko pomóc. Dosłownie przez ułamek sekundy przeszło mi przez myśl, że o tym wiedział i specjalnie wprawił mnie w ten stan. Po szybkim zerknięciu na jego wyprostowaną sylwetkę wybiłam to sobie z głowy.
Pisałam. Zły nastrój powoli ze mnie uchodził, jakimś sposobem przenosiłam go poprzez klawiaturę wprost na kolejne, elektroniczne karty opowiadania. Płynność, z jaką przychodziło mi sklejanie kolejnych zdań w jedną, zgraną całość, trzymającą się logicznego sensu, zaskakiwała. Już dawno nie czułam takiego natchnienia, niezwykłej chęci do pisania. Nic mi nie przeszkadzało, ani źle ułożona kołdra, ani migająca lampka na dekoderze za monitorem, ani ćwiergolenie srok za oknem, ani nawet tykanie kieszonkowego zegarka bruneta, które swoimi cichymi cyknięciami uderzało wprost w ośrodek zdenerwowania w moim mózgu. Nie wiem, czy taki ośrodek istnieje w każdym mózgu, ale w moim na pewno był. I miał się dobrze jeszcze przez długi czas.
Dochodziła piąta, kiedy stojący w miejscu demon postanowił przypomnieć o swoim istnieniu.
- Panienko Rose? - zaczął niezwykle ostrożnie, jak słoń w składzie porcelany, rzekłabym.
- Hm? - mruknęłam, spoglądając na niego przez sekundę i powróciłam do pisania.
Nie wiem, ile czasu upłynęło zanim znów coś powiedział, byłam zbyt pochłonięta opisywaniem burzliwej kłótni pomiędzy bohaterką i jej chłopakiem, chciałam doprowadzić do zerwania i wreszcie ją od niego uwolnić - wadził mi w fabule niesamowicie. Nie wiem, po co w ogóle dodałam do ekwipunku głównej postaci coś tak zbędnego i spowalniającego akcję jak zaborczy facet, doprawdy...
- Nie chciałbym przeszkadzać, ale wydaje mi się, że powinna się panienka przespać. Chociaż godzinę...
Miałam wrażenie, że mnie prosi. Może, gdybym nie była sobą, wzięłabym pod uwagę jego sugestię. Ale byłam sobą, a ja nigdy nie drzemałam. Zdarzyło mi się może kilka razy w życiu, jedynie przy wysokiej gorączce - czułam się wtedy jeszcze gorzej niż przed zaśnięciem. Podobnie było z omdlewaniem. Znam wiele osób, które po prostu zemdlały, nie ma w tym nic dziwnego. Ale ja tego nie robiłam, za bardzo się bałam. Widmo utraty świadomości wbrew własnej woli przerażało mnie do tego stopnia, że nawet mając przed oczami ciemność i powoli opadając na ziemie, zmuszałam organizm, by wziął się w garść. Drzemka nie wchodziła w grę, musiałby mnie chyba ogłuszyć, bardzo solidnie.
- Jeżeli się teraz, uderzyła go w twarz, położę, to będę się czuła jak zwłoki po tej godzinie - odpowiedziałam od niechcenia.
Usłyszałam cichy śmiech, który całkowicie wyrwał mnie z literackiego transu. Nie ukrywałam niezadowolenia, popatrzyłam na niego morderczym wzrokiem, oczekując niezwłocznej odpowiedzi.
- Proszę o wybaczenie - Usłyszałam w odpowiedzi.
- Nie wybaczam.
- Słucham? - wyraźnie się zdziwił.
I dobrze.
- Powiedziałam, że ci nie wybaczam - powtórzyłam, cierpliwie czekając, kiedy się otrząśnie.
Podszedł do mnie i pochylił się tuż nad moim uchem.
- Co mam więc zrobić, żebyś mi wybaczyła... - wyszeptał namiętnie, po czym dodał - Panienko?
Wzdrygnęłam się. Jeżeli wcześnie narzekałam, że czułam się przy nim skrępowana, zawstydzona, czy nie wiedziałam, jak powinnam się zachować, to nie miałam racji. Dopiero teraz poznałam, co to znaczy nie mieć pojęcia, co zrobić. Bałam się ruszyć, bałam się odpowiedzieć, bałam się nawet oddychać. Mózg podpowiadał mi nieprzyjemne obrazy molestowania, gwałtów, czy zwyczajnych tortur. Histeryzował bardziej niż reszta ciała, która trzęsła się tylko nieznacznie, całkowicie odmawiając mi posłuszeństwa.
- Jezu, czego ty chcesz? O co ci chodzi? Jesteś przystojny i w ogóle, może gdybym nie była sobą, ale... Kurwa, przestań się tak zachowywać pieprzony zboku!
Odsunął się! Nie mogłam uwierzyć. Jakby czytał mi w myślach. Popatrzył zawiedziony, czy może smutny, a może rozbawiony - nie wiedziałam, za bardzo przeżywałam jego dziwne zachowanie i jeszcze dziwniejszy, przyjemny dreszcz, który przeszył moje ciało, na moment przed tym, jak opanowało je przerażenie (chociaż właściwie, to próbowałam sobie wmówić, że nie miał miejsca).
- Wybacz, to było nie na miejscu - przeprosił, tym razem szczerze.
Klęknął przed łóżkiem i nisko pochylił głowę. Czekał na odpowiedź.
Zamiast dać upust złości i strachowi, które się we mnie zbierały, stłumiłam je, dając się ogarnąć irracjonalnemu współczuciu na widok pogrążonego w żalu mężczyzny. Przesunęłam się i klęknęłam na skraju łóżka, opierając prawą dłoń na jego krawędzi. Lewą nieśmiało wyciągnęłam w stronę bruneta. Zawahałam się przez chwilę, kiedy opuszkami palców dotknęłam miękkich, kruczoczarnych włosów. Dodając sobie otuchy głębokim wdechem, przesunęłam dłoń i dotknęłam jego policzka. Był chłodny i niezwykle gładki. Ośmielona jego brakiem reakcji przyłożyłam prawą dłoń do drugiego policzka i lekko podniosłam demona, zmuszając go, by na mnie spojrzał. W pięknych, lśniących krwistą czerwienią oczach widziałam głęboki smutek. Przysunęłam usta do jego ucha, opierając policzek na dłoni.
- Nieźle, ale nie nabierzesz mnie - wyszeptałam tak samo namiętnym głosem, jakim on ośmielił się odezwać do mnie.
Chociaż nie widziałam wyrazu jego twarzy, reakcja ciała wskazywała na to, że osiągnęłam swój cel. Rozpierająca satysfakcja była niezwykła, niemal mistyczna. Czysta euforia; nie dość, że przezwyciężyłam swoją nieśmiałość - nawet, jeśli to również było tylko chwilowe, potęgowane zmęczeniem - i zaskoczyłam go. Zaskoczyłam demona!
Odsunęłam się, by w pełni móc napawać się jego zdziwieniem. Lekko rozchylone w niemym zaskoczeniu usta, drżące źrenice i nuta bezbronności, która nie pasowała do niego bardziej niż bałagan w moim pokoju, urzekająco łechtały moje ego. Gdy tylko spostrzegł, jaką dziką przyjemność czerpię z jego zaskoczenia, zamknął usta, odchrząknął i uśmiechnął się, całkowicie porzucając wszystko to, co dawało mi tę zasłużoną satysfakcję. Nie pozostawił tego jednak bez komentarza.
- Bardzo dobrze - docenił mój trud. - Czy teraz mi panienka wybaczy?
- Tak, teraz jesteśmy kwita, demonie - odparłam, kładąc znaczący nacisk na ostatnie słowo.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro