Rozdział 13 - Wywiesił białą flagę, jak te żabojady
Rozdział jest niedługi, ale i nie najkrótszy, nie najlepszy, ale i nie najgorszy. Jest taki po środku, jest, bo jest. A żeby powstał kolejny, to najpierw muszę od nowa przeczytać dotychczasowe, bo tak jakby minęło więcej lat, niż bym przypuszczała, że minie, zanim wrócę do tego opka. Jeśli jeszcze nie czytaliście ogłoszenia na mojej tablicy, to opowiem Wam i tutaj, że poszukiwania pliku z Mrokiem nie było łatwe, bo zdążyłam zapomnieć, że zamiast tytułem właściwym, nazwałam plik "costamno". Więc sami się domyślacie, ile czasu zajęło mi odnalezienie go xD. Już zaczęłam warczeć na chłopaka (tag, bo teraz wyprowadziłam się z domu i mieszkam z chłopakiem na drugim końcu miasta niż mój dom rodzinny - jest fpytę), bo coś do mnie gadał, gdy ja tu przeżywałam prawdziwy horror!
Na szczęście wszystko dobrze się skończyło, plik odnalazłam, jest gorąco i poci mi się moje jestestwo, ale rozdział zbetowałam i nawet mam notatki, żeby wiedzieć, co tam w przyszłości chciałam naklepać. Chociaż jedna z tych notatek wydaje mi się tak kompletnie od czapy, że pewnie nastąpią jakieś fabularne zmiany w niespisanej przyszłości bohaterów. Will see when we get there.
A więc... Z ogromną dumą, że zebrałam się w sobie (z deprą lepiej, ale prokrastynacja motzno), przedstawiam Wam pięć lat odpoczywający po spisaniu, trzynasty rozdział W Stronę Mroku. Mam nadzieję, że ma jeszcze swoich wiernych fanów. Miłej lektury!
~*~
I tak jak postanowiłam, tego dnia robiłam jedno, wielkie, tłuste nic. Zbyt zmęczona, by zająć się pisaniem książki, zbyt wykończona, by chociaż pomyśleć o nauce i zbyt zdenerwowana tym, co miało nadejść kolejnego dnia, by móc skupić się na czymkolwiek, co nie było bezproduktywnym wyłzawianiem się na śmierć, na zmianę ze śmiechu i ze smutku, oglądając kolejne wątpliwej jakości produkcje telewizyjne amerykańskich reżyserów. Nigdy nie miałam pamięci do nazw własnych, bo i po co mi one były, skoro nader introwertyczna osobność, którą mogłam szczycić się w towarzystwie głównie samej siebie, skutecznie powstrzymywała mnie przed nawiązywaniem bliższych relacji z ludźmi. Co za tym idzie, nie potrzebowałam tych wszystkich słów, żeby opowiadać jakimś przypadkowym osobnikom, czym akurat się jaram. A jeśli nawet konieczność taka przychodziła, wystarczyło wygooglować – błogosławieństwo dwudziestego pierwszego wieku, które wciąż było niepojęte dla mojego demonicznego służącego.
Sebastian stał w rogu pokoju, cały czas z zaciekawieniem wpatrując się we mnie, chwilami z całkowitym niezrozumieniem. Miałam wrażenie, że jestem obiektem jego badań nad ludzką psychiką. Bystry wzrok zdawał się dostrzegać każdą, najmniejszą nawet zmianę na mojej zmęczonej życiem twarzy. Nie zdawał sobie nawet sprawy, jak niesamowicie mnie to krępowało. A może zdawał i właśnie dlatego to robił? Ciągle nachodziły mnie takie pytania, miałam wrażenie, że on nie potrafi zrobić czegoś tak po prostu, przypadkiem, a jednak za bardzo denerwowałam się na samą myśl o tym, by wyciągnąć z niego tę wiedzę.
– Wiedziałeś, że obserwowanie eksperymentu wpływa na jego wynik? – zapytałam mimochodem, podczas muzycznej wstawki orkiestry nowojorskiej pomiędzy dwiema melodramatycznymi scenami o myśleniu członkiem.
– Jestem zaznajomiony z tą teorią – odparł pewny siebie. – Dlaczego...
– Bo znowu się gapisz – odpowiedziałam, przerywając mu stanowczym tonem. – Głowa zaczyna mnie od tego boleć. Wiem, że w pokoju jest porządek, a ja jestem najnudniejszą kontrahentką świata, ale byłabym wdzięczna, gdybyś czasem po prostu zniknął z pola widzenia. Masz cały dom do dyspozycji. Pobaw się z kotem, policz drobinki kurzu na pół... A nie, starłeś je, to nie wiem. Zrób cokolwiek, tylko daj mi od siebie odetchnąć – wyrzuciłam z siebie kumulowaną od kilku dni irytację w zaskakująco spokojny i kulturalny jak na mnie sposób.
Mimo to czułam się niezręcznie – to uczucie stało się moim tak naturalnym stanem, że już przestawałam zwracać na to uwagę, dziwniej było, kiedy go nie czułam, jakby czegoś brakowało. To tak jak wtedy, kiedy wychodzi się z domu z abstrakcyjnym uczuciem, że nie założyło się spodni, ale kiedy spojrzy się w dół, to okazuje się, że na szczęście tam są, więc trzeba się zastanowić, czy pod nimi jest bielizna i czy na pewno założyło się stanik. Bo przecież poza niezręcznością było jeszcze wiele dziwnych i niesamowicie irytujących emocji, które towarzyszyły mi przy tym cymbale.
– Proszę wybaczyć, ale w związku z panienki zmęczeniem, postanowiłem trwać u panienki boku, by nie musiała się panienka przemęczać, wołając mnie z drugiego pokoju – wyjaśnił i uśmiechnął się złośliwie.
Miałam powiedzieć, że sobie tego nie życzę, że jest gburem, bucem, a ja mam prawo być zmęczona, bo wyszłam ze swojej strefy komfortu na cały wieczór, ale nie umiałam ubrać tego w żadne, godne dystyngowanego demona, słowa, więc jedynie westchnęłam ciężko, poddając się, co oczywiście zauważył i uznał za przyzwolenie, by kontynuować.
– Nie chciałbym być niegrzeczny...
– Za późno – mruknęłam pod nosem.
– Ale wydaje mi się, że ma panienka zbyt niską samoocenę. Powinna panienka zadbać o swój strój i wygląd, wtedy nie przeszkadzałoby panience, że ktoś ją podziwia.
– Nie podziwia, a obserwuje jak myszy w labiryncie. Ty tylko mnie specjalnie denerwujesz i badasz reakcje, prawda? – wydusiłam w końcu(!).
Tak, ociekałam dumą do tego stopnia, że poczułam kropelkę potu spływającą za uchem! Udało mi się odpowiedzieć! Na dodatek dosyć rozsądnie, bo wszystko brzmi mądrzej, kiedy nawiąże się do jakichś badań, to tak dobrze sprawia wrażenie, jakbym rzeczywiście była oczytana i mądra. Chociaż mogłam równie dobrze użyć bardziej prostackiego porównania, coś jak... Właściwie, nie miałam pojęcia i nieco mnie to przerażało.
– Proszę nie porównywać się do myszy – stwierdził jedynie i zaproponował, że zaparzy mi kolejną herbatę.
Tak, jakby... Uciekł. Nie byłam pewna, czy dobrze zrozumiałam, bo zdawało mi się to wręcz zupełnie niemożliwe, coś jak uratowanie się przed czarną dziurą, jak zdanie edytorstwa w pierwszym terminie albo oddychanie w próżni. Zaczęłam się zastanawiać, czy nie poszedł przygotować zatrutej herbaty, takiej ze środkiem przeczyszczającym, żeby mi dopiec za bezczelność, ale to nie były jego metody. Nie, demon zdecydowanie wolałby zrównać z ziemią moją psychikę, jednak zaniechał. Skapitulował. Wywiesił białą flagę, jak te żabojady. Nie, żebym miała kiedykolwiek jakieś ale do francuzów, ale jedzenie żab zawsze zdawało mi się nieodpowiednie. I nietaktowne. I podobno żaby smakują jak kurczak, więc po co?
– Basilur Magic Night, aromatyzowana, czarna herbata ceylońska. – Usłyszałam za plecami, po których momentalnie przeszły mnie ciarki.
Liczyłam na to, że do jego powrotu zdążę wymyślić coś bardziej konstruktywnego niż „francuzi jedzą żaby" w odpowiedzi na te niezwykłą sytuację, jednak przeliczyłam się po raz kolejny. Nic niezwykłego, jakby tak spojrzeć przez pryzmat całego mojego życia...
– Brzmi drogo. I ładnie pachnie – stwierdziłam zupełnie zbita z tropu i wyciągnęłam rękę po kubek, lecz demon postawił go na podłodze, tłumacząc, że powinnam zaczekać, by znów nie poparzyć języka.
Cześć mam na imię Rosaria Katherine Sadowska i jestem mentalnym przedszkolakiem. Puci puci aaaa! Gdzie moja hejbatka?
Nie, a tak poważnie, mógł o tym nie wspominać, naprawdę poczułam się jak dziecko, a nawet jakbym była jeszcze bardziej niepełnosprawna niż jestem. Nie to, żebym była jakoś szczególnie wyczulona na tym punkcie, ale póki mogłam władać swoimi kończynami i używać mózgu, lubiłam mieć to minimum swobody. Rodzice przestali interesować się moim postępowaniem tak dawno temu, że zdążyłam zupełnie zapomnieć, jak to jest.
– Czyżbym panienkę uraził? – zapytał Sebastian, bardziej jednak zaciekawiony niż zmartwiony swoim nietaktem.
No i co ja miałam odpowiedzieć? Jeśli powiedziałabym, że tak, to on by wygrał, a jeśli powiedziałabym, że nie, to zapewne do końca życia dmuchałby w mój napar, żebym przypadkiem nie zrobiła sobie kuku. Jednak byłam wtedy zdecydowanie bardziej pomysłowa i zwyczajnie jęknęłam, przewracając oczami. Odwróciłam się przodem do ekranu i usilnie starając się zignorować wiszącego nade mną kamerdynera, wpatrywałam się uparcie w postać opowiadającą przed kamerą jakąś anegdotę po hiszpańsku. Przynajmniej nie miałam problemu ze zrozumieniem jej treści – nie uczyłam się hiszpańskiego, ale bądźmy szczerzy, każdy inteligentny człowiek rozumie chociaż dwadzieścia pięć procent wypowiedzi po hiszpańsku.
Od tego całego skupiania się na serialu zaczynałam się źle czuć. Sięgnęłam po herbatę, upiłam odrobine i zadowolona stwierdziłam, że jest naprawdę dobra. Bogactwo owoców delikatnie komponujących się z intensywnym smakiem naparu herbacianych liści tworzyło niezwykle kojącą mieszankę, eksplodującą w ustach mnóstwem smakowych doznań. Tak, co prawda wtedy nie potrafiłam opisać tego w tak bogaty sposób, więc skwitowałam napar jedynie krótkim „dobre", ale byłam pewna, że demon poznał po wyrazie mojej twarz, jak niesamowicie olśniła mnie ta mieszanka. To był pierwszy Basilur, którego miałam przyjemność spróbować. Po nim pojawiło się wiele innych o naprawdę dziwnych mieszankach, lecz każda herbata tej marki była na swój sposób smaczna i genialnie skomponowana, no i oczywiście droga, ale Sebastian ani razu o tym nie wspomniał. Nigdy też z moje konta nie zniknęły pieniądze, które mogłabym przypisać zakupowi Basilurów. Nie chciałam wnikać w szczegóły, nie zamierzałam również mu tego wytykać. Zresztą, w pewnym momencie zrozumiecie, dlaczego. Do tego czasu załóżmy, że zwyczajnie nie czułam się wystarczająco pewnie.
– Nie chciałbym się chwalić...
– Ale to za chwilę zrobisz – przerwałam mu ponownie w ten sam ironiczny sposób, czym najwyraźniej musiałam niesamowicie go rozbawić, bo pozwolił sobie zachichotać.
Tak zwyczajnie, ludzko, bez żadnych podtekstów, aż zrobiło mi się lżej na sercu.
– Podczas gdy panienka spała, skorzystałem z tego urządzenia – z komputera – i pozwoliłem sobie zdobyć informacje na temat dostępnym na polskim rynku herbat. Marka Basilur oferuje jedne z lepszych mieszanek, dlatego sugerowałbym panience przejrzenie ich oferty – wyjaśnił i uśmiechnął się dumnie.
Byłam zaskoczona, ale bardzo pozytywnie. Skorzystał z komputera, samodzielnie. Ne wiedziałam, że będzie w stanie to zrobić. Aż żałowałam, że musiałam spać i przeoczyłam to widowisko.
– Jak skorzystałeś z komputera? – zapytałam dociekliwie.
Demon poruszył się niespokojnie i uciekł wzrokiem, jakby zapominając, że dla mnie takie drobne znaki były nad wyraz czytelne.
– Sebastian? Co zrobiłeś? – dopytywałam, czując, że cała jego duma i moje przyjemne zaskoczenie podszyte były czymś mrocznym.
– Próbowałem go włączyć, ale nie odniosłem pożądanego efektu – zaczął nieco zmieszany. – Poradziłem sobie w inny sposób. Proszę się jednak nie martwić, podczas poszukiwań nie zginął żaden człowiek – dodał pospiesznie, najpewniej dostrzegając, jak bardzo miałam ochotę zatłuc go patelnią.
Zdawało mi się, że do czegoś tutaj dochodzimy. On się uczy i rozwija, wdraża do tego dwudziestego pierwszego wieku, który nie wiedzieć czemu najwyraźniej przespał, a ja za to uczę się kultury, ogłady, mowy wyższej i współistnienia z tą demoniczną zakałą. Jednak w tamtej chwili miałam wrażenie, że wszystko cofnęło się na sam początek. Wszystko, oprócz mojej złości, która nie pierwszy raz potrafiła przełamać nieśmiałość.
– Czy ciebie, kurwa, pogięło do reszty, skończony idioto?! Nie mogłeś poprosić o pomoc? Nie mogłeś zwyczajnie mieć tego w dupie?! To jest cholerny rozkaz! Nigdy więcej nie próbuj za moim plecami maltretować ludzi z tak idiotycznych powodów! – wrzeszczałam jak opętana, wzbudzając w demonie szczere zaskoczenie, które przerodziło się w niesamowitą satysfakcje, gdy tylko doszłam do słowa „rozkaz". – I przestań się tak szczerzyć! Mówię poważnie! Zobacz, jak ja się przez ciebie zachowuję! Nie chciałam, żebyś widział, jak niekulturalną idiotką potrafię być...
Moja złość przerodziła się w niesamowity smutek. Tyle dni starań, żeby zachować jakieś pozory kultury i przyzwoitości i wszystko zaprzepaszczone jednym, kretyńskim wybrykiem demona. Chciało mi się płakać i nawet nie powstrzymywałam się zbyt długo, kanaliki łzowe dobrze się rozgrzały podczas oglądania seriali. Straciłam całą ochotę na tę głupią herbatę, w ogóle na wszystko odeszła mi chęć. Opuściłam głowę i zaczęłam nerwowo ocierać oczy, wyrzucając sobie w myśli moją impulsywną naturę.
~*~
Post rozdziałum: Wyjaśni mi ktoś, co znowu ten Wattpad odwalił, że mi się pauzy zmieniają w półpauzy i zjadło mi wszystkie akapity? Kiedyś trzymał formatowanie, czemu musieli to znowu zepsuć :(. Jeśli macie jakieś złote rady, jak teraz obejść system, żeby tekst prezentował się godnie, to chętnie przygarnę, więc napiszcie do mnie, jakim tam kanałem Wam wygodnie.
Dziękuję za uwagę <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro