Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 10 - "Jest nikim więcej, jak zwykłym śmieciarzem."

Po chwili, charakterystyczny dzwonek obwieścił, że maszyna znajdowała się na naszym piętrze. Drzwi rozsunęły się, wydając tłumiony, nieprzyjemny dźwięk rysowanego metalu i ze środka uśmiechnął się do nas ubrany w czerwień windowy. Niepewnie weszłam do wnętrza chromowanej puszki, chwytając rękaw marynarki demona. Popatrzył na mnie porozumiewawczo, jakby dawał do zrozumienia, że nic mi nie grozi. Może i była to prawda, bo co w towarzystwie piekielnego pomiotu mogłaby mi zrobić żelazna klatka? Jednak i tak czułam się po prostu źle.

Kiedy drzwi zamknęły się z równie raniącym uszy dźwiękiem, kurczowo chwyciłam Sebastiana za ramię, jednak widząc zdziwiony wyraz twarzy kierującego windą, przywołałam się do porządku i przestałam trząść się jak galaretka na fotelu z opcją masażu.

– Które piętro państwo sobie życzą? – zapytał siwy, dobrze prezentujący się mężczyzna.

– Taras widokowy, proszę – odparł Sebastian, delikatnie się uśmiechając.

Widać było, że traktował pracującego człowieka z szacunkiem. Właściwie, gdy się nad tym dłużej zastanowić, on traktował z szacunkiem wszystkich, nawet mnie. Chociaż w moim przypadku często bywał złośliwy i irytujący, to jednak przez cały czas był kulturalny i nie dał odczuć, bym była dla niego takim gównem, za jakie musiał mnie uważać. Nie, gówno to złe określenie, w końcu byłam pojemnikiem na jego obiad. I niczym więcej. Tylko irytującym, chodzącym taperłerem, którego nie można otworzyć, dopóki jego zawartość nie osiągnie odpowiedniego stanu.

Windowy wcisnął odpowiedni numer piętra i po chwili maszyna ruszyła z zacięciem, z niezwykłą, jak na tego typu wynalazek, prędkością, zmierzając na sam szczyt budynku. Nagła zmiana ciśnienia sprawiła, że ból głowy uderzył ze zdwojoną siłą. Chwyciłam się za uszy i syknęłam z bólu. Demon podtrzymał mnie, bym nie upadła, a starszy mężczyzna patrzył jedynie z przerażeniem w oczach. Widać polityka jego zawodu nie pozwalała na nic więcej.

– Panienko, co się dzieje? – zapytał służący.

– Wszystko dobrze, ciśnienie. Już. Już jest okej – wyjaśniłam, patrząc na niego przez wpół zamknięte oczy.

Nie chciałam zbytnio go martwić, ani robić wokół siebie większego widowiska, niż zdążyłam dotąd. Po prostu miałam wiele dolegliwości, idiotycznych lęków i natręctw. Dlatego mało kto mógł ze mną wytrzymać i dlatego ja sama miałam problem, by kogoś znieść. Ciekawa byłam, ile czasu zajmie demonowi zrozumienie, że zwyczajnie nie opłaca mu się przy mnie trwać i pozostawienie swojego obiadu samemu sobie, rezygnując z niego w imię czegoś prostszego w obsłudze.

W końcu wyszliśmy z windy. Bramkarz poprosił o bilety, założyliśmy kurtki i już po chwili oglądaliśmy panoramę miasta z jego najwyższego punktu. Brunet nie wydawał się zbytnio przejęty, za to ja czułam się niezwykle dobrze. Tak, jak się spodziewałam – byliśmy jedynymi osobami na tarasie, w końcu o tej godzinie, na dodatek w zimę, nie było tu zbyt przyjemnie. Właśnie dlatego czułam się tak swobodnie. Tylko ja i demon, którego opinia na mój temat właściwie nie miała większego znaczenia. Przeszywający ciało wiatr, wprawiając kończyny w drżenie i tysiące odległych światełek nastrajały mnie pozytywnie, wprawiały również w refleksyjny nastrój. Podeszłam do barierki i oparłam na niej przedramiona, na których następnie położyła głowę. Służący stanął obok i przyglądał się zamyślonemu wyrazowi mojej twarzy.

– Coś się stało? Znowu się panienka gorzej czuje? – dopytywał, udając zmartwionego.

– Nie. Zastanawiam się tylko, kiedy będziesz miał mnie dość i odejdziesz – odparłam z delikatnym uśmiechem na ustach.

– O czym panienka mówi?

– Jesteś demonem, nie? Nigdy wcześniej żadnego nie spotkałam. Nie wiem, jaki jest wasz próg wytrzymałości, ale ludzie... – zawahałam się.

Podniosłam rękę, zasłaniając nią twarz towarzysza, by spojrzeć na niego przez palce.

– Ludzie odchodzili po trzech, może czterech miesiącach. Po prostu jestem ciekawa. – Opuściłam dłoń i wyprostowałam się, po czym odeszłam na drugi koniec tarasu, zostawiając go na chwilę w samotności z nadzieją, że przemyśli to, co powiedziałam i podejmie słuszną decyzję.

Po chwili do mnie dołączył.

– Panienko, nie zamierzam cię zostawić. Łączy nas kontrakt, zapomniałaś? – zapytał, intensywnie wpatrując się w moje oczy.

– Ahahahaha, spokojnie! I tak zamierzam wydać tę książkę i oddać ci duszę! Nie próbowałam się wykręcić! – upewniłam go, wybuchając nerwowym śmiechem.

– I tak cię nie zostawię. Proszę mi uwierzyć, dawałem sobie rade nawet z trudniejszymi przypadkami.

– Nie wiem, czy powinnam ci teraz podziękować, czy przywalić – burknęłam zdezorientowana.

Znów podeszłam do barierki i wychyliłam się, by zobaczyć czubek wieży. To, co na nim ujrzałam, wprawiło mnie w osłupienie.

– Panienko?

– Sebastian, chodź tu – zawołałam go, nie odrywając wzroku do dziwnego zjawiska, bojąc się, że zniknie lub okaże się zwykłą halucynacją. – Widzisz to? – Wskazałam palcem obiekt swojego zdziwienia.

– Nic tam nie ma, panienko – odparł poważnie.

– Nie kłam! Nie mówi mi, że nie widzisz tego eee... Nie jestem pewna, czy to prawdziwy samobójca, czy jakiś bardzo dobrze odwzorowany, czerwonowłosy manekin.

– Naprawdę nic nie... Moment. Panienko, czyżbyś widziała tego rudego natręta wijącego się wokół czubka budynku? – zapytał nagle, jakbym przez cały ten czas mówiła o czymś zupełnie innym.

– Oczywiście, że widzę! Myślisz, że on jest prawdziwy? – Zmartwiłam się na myśl o tym, że ktoś mógłby tam być, próbując naprawdę się zabić. –Ściągnij go i tutaj przynieś! – rozkazałam.

– Oczywiście – odparł posłusznie, chociaż widziałam, że był z tego polecenia ogromnie niezadowolony.

Po chwili wrócił, prowadząc przed sobą spętanego krawatem, młodego mężczyznę o długich, czerwonych włosach i oczach koloru dojrzewającej limonki.

– Sebastianku, dlaczego mi to robisz?! Nie widzieliśmy się ponad sto lat, a ty tak mnie witasz?! I co to za dziewczyna?! Zdradzasz mnie? – skrzeczał irytujący nieznajomy.

– Sebastian, kto to jest? – zapytałam rozkazującym tonem, rządna natychmiastowych wyjaśnień.

Uważałam, że to nie jest normalne, by znajomi mojego zaprzysiężonego demona biegali po dachach miejskich budynków, jakby nie było w tym niczego niezwykłego.

– Ona mnie widzi? – zdziwił się rudzielec, przerywając narzekania.

Spojrzał na mnie z niedowierzaniem i wystawił język, widocznie próbując w ten sposób sprawdzić moja reakcję.

– Panienko, ten osobnik to...

– Czekaj! Moment! – przerwałam mu nagle, kiedy umysł odtworzył w pamięci jedną z wcześniejszych rozmów. – Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że to jest Grell Sutcliff! – krzyknęłam przejęta.

– Obawiam się, że jednak muszę – odparł wyraźnie niezadowolony.

Doskoczyłam do czerwonowłosego i oglądając go ze wszystkich stron, co chwilę dotykałam jego ubrania, włosów, twarzy, okularów i piły mechanicznej z czerwonym uchwytem, którą miał przypiętą łańcuchem do paska. Ozdoba wydawała mi się nieco kuriozalna, ale co ja mogłam wiedzieć o modzie w świecie bogów śmierci.

– Łał, prawdziwy shinigami! Niesamowite! – ekscytowałam się Grellem, jak rzadkim zwierzęciem w zoo, ku wyraźnie rosnącej irytacji Sebastiana.

Czerwonowłosy był niezwykle zadowolony ogromem zainteresowania, jakim go obdarzyłam. Jednak nie do końca rozumiał, co tak naprawdę mnie fascynowało. Jako istota inteligentna i myśląca, absolutnie mnie nie obchodził. Jedynie jego odmienność gatunkowa wzbudzała we mnie dziką ekscytację. Jak niewiarygodne miałam szczęście, znając zarówno demona, jak i prawdziwego żniwiarza? Chociaż znacznie odbiegał od moich wyobrażeń sprzed poznania Sebastiana, w dalszym ciągu był czymś ciekawym, nowym, niezwykłym. Samo spotkanie go natchnęło mnie do pisania, chociaż zdawało mi się nieco dziwne, że właśnie takie skutki przyniosło to niezwykłe wydarzenie.

– Widzisz Sebastianku? – pisnął rozradowany bóg śmierci. – Dziewczyna uważa, że jestem niesamowity! – Mrugnął zalotnie, spoglądając na zirytowanego bruneta.

– Nie chciałabym być niemiła, ale niesamowite jest jedynie to, że jesteś bogiem śmierci – wyjaśniłam niezwłocznie, nie chcąc wprowadzać mężczyzny w błąd. – To... – dodałam, machając rękami, wskazując na jego powierzchowność – jest zwyczajne i niczym się nie wyróżnia, wybacz – skończyłam wypowiedź, lekko pochylając głowę.

Moim celem nie było obrażenie shinigami. Nie chciałam tylko, by zbyt wiele pomyślał, jednak złośliwy uśmiech na twarzy czarnowłosego, eleganckiego mężczyzny uświadomił mi, jak zabrzmiałam w rzeczywistości. Nie, żeby to było coś niezwykłego, często zdarzało się, że ludzie odbierali moje słowa inaczej, niż planowałam. No cóż, widać taki los.

– Jesteś równie złośliwa, co wszystkie jego poprzednie! – krzyknął urażony Grell, próbując wyszarpnąć się z uścisku służącego.

– Jego poprzednie? – powtórzyłam zaintrygowana.

– Jego poprzednie dusze! Wszystkie należały do niewychowanych, złośliwych dzieciaków! Pieprzony fetyszysta! – wydzierał się żniwiarz.

– Uspokój się, Sutcliff – warknął demon, zacieśniając uścisk.

Czerwownowłosy syknął z bólu, a ja podeszłam do niego zaintrygowana tym, co mówił. Pochyliłam się, by dokładnie mu się przyjrzeć. Dopiero gdy nasze twarze niemal się zetknęły zwróciłam uwagę na rekini kształt jego zębów. Wyglądałby groźnie, gdyby czerwone wypieki na twarzy przebijające się przez kilogram tapety oraz sztuczne, długaśne rzęsy nie nadawały mu wręcz komicznego wyrazu. Uśmiechnęłam się życzliwie i cofnęłam.

– Sebastian, wypuść go – poleciłam.

– Panienko, jesteś pewna, że...

– Tak – przerwałam mu, nie czując przed tym najmniejszych oporów.

Spotkanie drugiej, niezwykłej istoty wzbiło moją pewność siebie na zupełnie nowy poziom. Chociaż nie miało to żadnego, logicznego sensu, tak się po prostu stało. Może podświadomość próbowała mi podpowiedzieć, że skoro demon utrzymywał znajomość z kimś tak nietaktownym, to odrobina ulgi i naturalności nie zniszczy mojego obrazu w jego rubinowych oczach. Pragnęłam, by miał o mnie dobre zdanie. Mimo wszystko, zależało mi na tym, by pod koniec mego żałosnego, krótkiego życia mógł czuć się dumny z tego, kim się stałam.

Sebastian był wyraźnie niezadowolony, bił od niego niepokojący chłód. Wiedziałam, że w duchu podważał słuszność mojej decyzji, ale nie przejmowałam się tym. Miałam świadomość, że w razie zagrożenia mnie obroni, a zabawny shinigami, mimo wszystko nie wydawał się osobą, która pragnęła mojej krzywdy.

Grell Sutcliff teatralnie rozmasował obolałe nadgarstki i przysunął się do mnie, wykrzywiając usta, kiedy tylko rzucił krótkie spojrzenie odzianemu w czerń kamerdynerowi, jak lubił zwać się demon. Strzelił fochem. Jego zachowanie niesamowicie mnie bawiło, jednak jego bliskość wywoływała lekki dyskomfort. Subtelnie się od niego odsunęłam i zbierając w sobie całą erudycję, zapytałam:

– Okej, walnąłeś focha Sebastianowi, ale ja cię uwolniłam, więc odwdzięcz mi się i powiedz, co robiłeś na dachu wieżowca. No, bo wiesz, to nieco dziwaczne, nie?

Demon przyglądał mi się ze zmarszczonym czołem. Zapewne zastanawiał się, czemu mówiłam do znienawidzonego przez niego boga śmierci w tak potoczny sposób. Sama też nie wiedziałam, po prostu wydawało mi się, że zrozumie. Nie myliłam się. W porównaniu z kamerdynerem, Grell był zorientowany zarówno w najnowszych trendach, jak i w młodzieżowym slangu.

– Sama walnęłaś fochem! Ja jestem drama queen, nie robię czegoś tak prostackiego! – oburzył się.

Po chwili spoważniał. Chwycił swoją broń oburącz, zręcznie odpinając ją od paska i wymierzył we mnie, patrząc z zacięciem, oczekując reakcji. Czułam, że tylko się bawi. Z jakiegoś powodu wiedziałam, że nie zrobi mi krzywdy, nie teraz.

Sebastian poruszył się nerwowo, ale uspokoiłam go gestem dłoni i posłałam mu łagodny uśmiech.

– Rozumiem – odpowiedziałam żniwiarzowi.

Zmieszany spokojną reakcją wyprostował się, założył piłę na ramię i jęknął zrezygnowany.

– Miałaś być przerażona. W tych czasach wszyscy są tacy znieczuleni... Jestem tu, bo mam zadanie do wykonania, ale nic ci to nie powie, dziwna dziewczyno – wyjaśnił niezadowolony.

– Chciałabym jednak wiedzieć coś więcej – naciskałam, ku zdziwieniu zarówno Grella jak i bacznie obserwującego go bruneta. – No, bo wiesz, krwisty nieznajomy, piszę książkę. Przydałoby mi się coś... niezwykłego – wyjaśniłam.

Oczy Sutcliffa rozbłysły iskrą podniecenia. Zapewne pomyślał, że chcę napisać o nim. Nie przeszkadzało mi to. Jeśli w ten sposób miał chętniej opowiedzieć o swoim zadaniu, czymkolwiek ono nie było, mógł nawet myśleć, że zamierzam uwiecznić go na kartach historii. Wszystko, by spełnić moje największe marzenie.

– Jestem tutaj, żeby zabrać duszę jakiegoś Krzysztofa Stasiaka – odparł tajemniczo, spoglądając na wyciągniętą z kieszeni, pogniecioną karteczkę.

Zbliżyłam się, by zobaczyć, co jest na niej napisane. Litery niczym nie przypominały alfabetu łacińskiego, byłam także niemal pewna, że nie był to ruski, łaciński, japoński, chiński, ani nawet koreański, czy ten ostatni, potocznie zwany pismem lekarzy. Kilka krzywych kresek wyglądało, jakby specjalnie były zakodowane, żeby w razie czego, żadna niepożądana osoba nie mogła przejąć tajnych informacji, które żniwiarz przekazał mi właściwie ot tak, w zamian nie otrzymując nic poza złudną nadzieją zaistnienia jako postać w książce, która jak dotąd zawierała jedynie jedno, wielkie, niecenzuralne słowo zapisane wyboldowaną czcionką Calibri o rozmiarze 50 i krótki, dwudziestostronicowy wstęp.

– Zabrać duszę? – zapytałam. – Czyli co, zamierzasz go zabić?

Wyjaśnienie shinigami nie było wystarczająco jednoznaczne, a niepokojąca wizja, jaka się z nim wiązała, dodatkowo sprawiała, że mój światopogląd zaczął drżeć u podstaw.

– Proszę się nie martwić, panienko. On jedynie zabiera duszę z martwego ciała. Jest nikim więcej, jak zwykłym śmieciarzem – wciął się złośliwie Sebastian.

Sam jego komentarz nie był może zbytnio zabawny, ani grzeszący elokwencją, która z reguły towarzyszyła mu w takich chwilach, jednak nie musiał mówić nic wyszukanego, by reakcja czerwonowłosego mężczyzny dołożyła swego, w wyniku czego cała krótka scena wzbudziła we mnie niezwykłe rozbawienie. Zasłoniłam usta, jednak na niewiele się to zdało. Parsknąwszy śmiechem przez palce, zgięłam się wpół i całkowicie oddałam przyjemnemu, oczyszczającemu chichotowi, który jedynie spotęgował oburzenie żniwiarza.

– Miałem zamiar pokazać ci, jak to wygląda w praktyce, ale za tę bezczelność, będziesz musiała obejść się smakiem – burknęła ruda drama-drag-queen, odwracając się do nas bokiem i ostentacyjnie krzyżując ręce na piersi.

Było mi trochę żal, w końcu możliwość zobaczenia czegoś tak niezwykłego na własne oczy mogłoby pomóc w oddaniu tego zjawiska na papierze za pomocą słów, ale nie zamierzałam dać po sobie poznać, że wygrał. W ostateczności mogłam rozkazać demonowi, by zainicjował sytuację, w której będę miała szansę ujrzeć shinigami przy pracy.

– Chyba jakoś to przeżyję – odparłam po chwili udawanego zastanawiania się. – Tak, myślę, że dam radę. Definitywnie – potwierdziłam po raz kolejny.

– No dobra, dziwna dziewczyno, muszę wracać do pracy. Może jeszcze kiedyś się spotkamy – mruknął.

Stanął na barierce i zeskoczył z niej, znikając z pola widzenia nim doczekałam się, aż jego ciało rozpłaszczy się na ziemi. W zasadzie nie wiem, dlaczego chciałam to ujrzeć, ale z jakiegoś powodu byłam nieco zawiedziona, że tego nie doczekałam.

Westchnęłam pod nosem, zastanawiając się, co powinnam teraz zrobić. Taras widokowy już mi się przejadł, zresztą jak wszystko, co monotonne i zbyt mało interaktywne. Towarzystwo Sebastiana na nowo zaczynało krępować. Nie tak bardzo, jak jeszcze niedawno, ale do pełnej swobody brakowało mi bardzo, bardzo wiele. Grell wraz ze swoim zniknięciem zabrał moją dodatkową porcję pewności siebie, sprawiając, że powróciłam do szarej, niepewnej rzeczywistości.

– Proszę się nie przejmować i tak niewiele by panienka zobaczyła – odezwał się brunet.

Odniosłam wrażenie, że próbował mnie pocieszyć, jednak nie ryzykowałam pokładania pełnej wiary w to dziwaczne przeczucie. Spojrzałam na niego pytająco, zbyt odurzona falą niepewności, by przeprowadzić krótką, wewnętrzną bitwę o to, jakimi słowami powinnam poprosić, by rozwinął wypowiedź, ażeby brzmiało wystarczająco kulturalnie. Na szczęście wzrok wystarczył. Demon nie było głupi.

– Kiedy shinigami przechwyca duszę zmarłego, zbiera coś, co nazywa się Cinematic Record. Jest to zapis życia człowieka. Wygląda jak taśma filmowa. Jednak człowiek może zobaczyć jedynie własne nagranie, dlatego nie zobaczyłaby panienka niczego nadzwyczajnego – wytłumaczył, zadowolony, że całkowicie zburzył tajemniczość boga śmierci i zdecydowanie zmniejszył zaciekawienie, jakie we mnie wzbudzał.

– Pewnie stąd się wzięło to idiotyczne powiedzenie, że życie przelatuje między oczami – zaśmiałam się, nerwowo skubiąc rękaw kurtki.

– Właściwie, ma panienka rację – poinformował.

Sprytne zagranie. Dzięki temu byłam w takim szoku, że całą radość z wyciągnięcia tak trafnego wniosku przypisałam osobie odzianego w czerń, samozwańczego służącego. Przez chwilę patrzyłam na niego z podziwem, który żywić powinnam tak naprawdę do samej siebie, ale że wpatrywanie się w swoje selfie mogłoby być nieco nazbyt egocentryczne, wolałam poprzestać na pożeraniu wzrokiem przystojnego mężczyzny.

Silny podmuch chłodnego wiatru sprawił, że zadrżałam znacznie bardziej, niż miałam w planach. Brunet spojrzał na mnie, zdjął z siebie płaszcz i okrył nim moje ramiona. Tym razem postanowił zachować się jak przystało na prawdziwego gentelmana, bez intencjonalnego krępowania mnie swoją bliskością.

– Powinniśmy wracać do domu, robi się coraz chłodniej – powiedział, subtelnie, niemal niewyczuwalnie pchając mnie w stronę wyjścia.

Skinęłam głową i opatuliwszy się materiałem przesiąkniętym jego zapachem, udałam się w stronę drzwi. Demon szedł tuż obok mnie, zupełnie niewzruszony kolejnymi, zimnymi podmuchami. Widocznie temperatura naprawdę nie stanowiła dla niego niedogodności. Byłam ciekawa, czy to tylko kwestia rozszerzonego spektrum obojętności, czy trzymając dłoń pod palnikiem również uznałby za zbyt nieistotne, by chociażby rzucić okiem, czy jej sobie nie usmażył. Cóż, kiedyś zamierzałam się przekonać. Kiedy już będę czuła się swobodnie, nawiążę z nim więź i poznam granice jego poddaństwa. Czyli na pewno nie w tym stuleciu...

EO2X


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro