Rozdział 5 - "Mój facet, ta. Sebastian."
W końcu wybiła szósta. Dokładnie szósta piętnaście, czego nie omieszkał uświadomić mi irytujący dźwięk budzika, jak i osobnik, który okrzyknął się moim sługą. Byłam niezadowolona. Ledwie zdołałam pokonać kolejną falę zmęczenia, ciesząc się, że napiszę kilka nowych wersów, a już musiałam rzucić pasję w cholerę i powrócić do rzeczywistości. Wszem i wobec eksponując swoją niechęć przy każdej nadarzającej się okazji, wlekąc się niemiłosiernie, dotarłam do łazienki. Na pralce czekało na mnie złożone w pedantycznie idealną kostkę, świeże „codzienne byleco". Ubrałam się, nie przywiązując do tego zbytniej wagi, przemyłam zmęczoną twarz wodą i przyjrzałam się poczochranemu odbiciu.
- Wypadałoby się uczesać - mruknęłam niechętnie na myśl o bolesnym uczuciu wyrywania włosów wraz z cebulkami, które każdorazowo towarzyszyło próbom rozplątania tego gniazda, które hodowałam z tyłu głowy.
Naprawdę, nie wiem jak to możliwe, żeby coś się aż tak kołtuniło.
- Pomogę panience. - Usłyszałam zza pleców uczynną propozycję.
Odruchowo dotknęłam ciemnej gumki, które trzymały moją szopę w jednym miejscu i odwróciłam się, rzucając mężczyźnie groźne spojrzenie. Wyobraziłam sobie, jak używa szczotki, by mnie oskalpować podczas silniejszego pociągnięcia. To było bardzo możliwe! Naprawdę, wcale bym się nie zdziwiła...
- Nawet o tym nie myśl - powiedziałam nerwowo, robiąc energiczny krok w tył.
Uderzyłam w krawędź umywalki, boleśnie obijając jeden z lędźwiowych kręgów. Zadrżałam targnięta elektryzującym bólem. Brunet podszedł do mnie, uśmiechając się jak do dziecka i kładąc dłonie na ramionach, odwrócił mnie z powrotem przodem do lustra. W odbiciu obserwowałam jak jego zręczne dłonie majstrują przy gumce, by po chwili ją ściągnąć. Przeczesał włosy palcami i ułożył je tak, by swobodnie opadały na ramiona. Następnie sięgnął po szczotkę, jedną nogą zastawiając mi teoretyczną drogę ucieczki. Poddałam się. Nie miała siły z nim walczyć. Jeśli naprawdę chciał tylko pomóc - to dobrze, chwała mu za to. A jeśli zamierzał torturować mnie w tak bestialski sposób, by na koniec dobić, upewniwszy się, że nikt nie rozpozna w oszpeconych zwłokach Kat Sadowskiej, to i tak by tego dokonał. Nie oszukujmy się, w starciu demon vs. człowiek nie miałabym najmniejszych szans. Nawet w walce człowiek vs. człowiek pewnie bym sobie nie poradziła.
Szczęśliwie, Sebastian nie próbował ani mnie zabić, ani oskalpować, za to zdecydowanie miał ambicje sprawić, bym wyglądała mniej niedbale niż zwykle. Miałam co do tego mieszane uczucia, ale wolałam się nie odzywać. Nie chciałam sprawić mu przykrości i wolałam nie ryzykować, że zdenerwowany brakiem wdzięczności szarpnie za kudły i naprawdę mi je urwie.
- Proszę. Teraz wygląda panienka dużo lepiej - oświadczył zadowolony z siebie.
Nie byłam pewna, czy nie zorientował się, że właśnie mnie obraził, czy zrobił to z premedytacją, ceremonialnie ignorując swoje dobre maniery.
- Um, dzięki - burknęłam tylko i wyminęłam go, wracając do sypialni.
Wzięłam torbę, założyłam buty, płaszcz i poszłam do kuchni nakarmić kota. Kiedy z niej wyszłam, brunet czekał pod samymi drzwiami, lustrując wzrokiem dwojga rubinowych oczu moją twarz. Nawet nie próbowałam prosić, by ze mną nie szedł. Czułam, że to i tak nic nie da. Jak na kogoś o tak nienagannych manierach, kompletnie nie miał wyczucia, albo może raczej nie zamierzał go mieć. Każdy normalny człowiek domyśliłby się, że nie chcę jego towarzystwa. Miałam specjalne, mordercze spojrzenie wypracowane na taką okazję. Skutkowało w stu procentach... Choć wtedy już tylko w dziewięćdziesięciu dziewięciu.
Kiedy chwyciłam i pociągnęłam za klamkę, poczułam jak coś puchatego ląduje mi na głowie. Czapka. Widocznie demon uznał za stosowne zadbać o to, by jego praca poszła całkowicie na marne za sprawą jego władnych poczynań.
- Przecież, jak tylko zdejmę czapkę, to znów będę poczochrana... - pomyślałam, nie rozumiejąc do końca, o co mu chodziło.
Nic nie powiedziałam. Pozwoliłam, by jego zachowanie przeszło bez echa. Chyba powoli zaczynałam się uczyć. Ja robię co chcę - on się ze mnie śmieje, albo bierze na poważnie każde słowo (to była ta część, która determinowała powolność nauki), a kiedy on robi coś, co mi się nie podoba - komentuję to, po czym czuję się jak bucowata panienka, krzyczę na niego i on przeprasza, albo milczę i żyję z niewygodnym uczuciem, że coś jest nie tak, jak być powinno. Rozwiązań nie było jakoś szczególnie dużo, więc i wyuczenie się odpowiednich reakcji nie powinno być zbyt czasochłonne. Największym problemem wciąż był sposób, w jaki mnie onieśmielał. Sprawiał, że nawet przemilczenie było daleko poza zasięgiem. Niby zamarcie bez ruchu i brak reakcji to prawie to samo, ale tylko z zewnątrz. W środku kipiałam od emocji i chaotycznych myśli, a on doskonale o tym wiedział, spoglądając przez moje oczy wprost w duszę i umysł. Chyba to była ta rzecz, która najbardziej przerażała ludzi w demonach. Potrafiły odkryć każdy sekret i wykorzystać go na własną korzyść. Dobrze, że towarzyszący mi osobnik był związany paktem. Przynajmniej mogłam ogrzewać zamarzającą z niepewności duszę maleńkim płomykiem nadziei, że nic ponadprzeciętnie tragiczne z jego strony mi nie grozi.
Oboje milczeliśmy, zarówno w drodze na przystanek, jak i w autobusie. Byłam mu wdzięczna, naprawdę nie miałam siły zastanawiać się nad kolejnymi konstrukcjami zdań, kulturą i całą resztą. Z drugiej strony czułam, że sprawy mają się zbyt dobrze. Byłam niemal pewna, że coś planował. Albo naprawdę popadałam w paranoję.
Kilka przystanków przed Uniwersytetem przerwałam błogą ciszę - zwyciężyła ciekawość.
- Co planujesz? - zapytałam ostrożnie, bez zbytniego zainteresowania.
Starałam się zabrzmieć tak, jakbym była ciekawa, ale jednocześnie na tyle pewna siebie, że nie przejmowałam się, jak chce mi zaszkodzić, bo i tak nie dałby rady. Nie jestem pewna, czy tak właśnie zabrzmiałam.
- Co masz na myśli, panienko? - odparł, udając głupiego.
- Dobrze wiesz, o czym mówię - powiedziałam z wyczuwalną w głosie irytacją.
- Myślałem, że wolisz, kiedy milczę. Nie musisz się wtedy zastanawiać nad kulturą osobistą, prawda? - Uśmiechnął się życzliwie.
Cholerny, złośliwy demon! Nie mogłam pojąć, dlaczego mi to robił. Naprawdę wzbudzanie zażenowania, złości i podkopywanie pewności siebie swojego posiłku jest takie zabawne? Jeszcze ani razu nie poczułam się przy nim zupełnie swobodnie, a on robił wszystko, bym trzęsła się z niepewności jeszcze bardziej.
Wtedy postanowiłam z tym skończyć. Złość i zmęczenie wymieszane w odpowiednich proporcjach poskutkowało czymś, czego wcześniej w sobie nie miałam.
- Zamknij się - warknęłam zdenerwowana. - Masz czekać na mnie za bramą i nie stwarzać problemów. Jeśli znowu wpakujesz mnie w niezręczną sytuację, ukażę cię. Rozumiesz? - wyrzuciłam z siebie tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Zaskakująco, zupełnie nieznana mi władczość okazała się niezwykle satysfakcjonująca, a i demon zdawał się zadowolony. Na jego ustach pojawił się łagodny uśmiech, zupełnie inny niż te, którymi raczył mnie do tej pory, a w oczach widziałam coś na wzór, nie byłam do końca pewna, ale najprawdopodobniej - szacunku.
- Potraktuj demona jak gówno, a zacznie cię szanować. To kompletnie popierdolone - pomyślałam i przewróciłam oczami.
Służący milczał, w dalszym ciągu patrząc na mnie w ten niespotykany dotąd sposób. Wiedziałam, co muszę zrobić. Obejrzałam nie jeden film i miałam w zanadrzu kilka fraz odpowiednich w takiej sytuacji.
- Sebastianie - powiedziałam twardo. - Zrozumiałeś?
Tym razem poskutkowało. Mężczyzna przyłożył prawą dłoń do klatki piersiowej w okolicach serca i pochylił głowę.
- Yes, my lady - szepnął pełen oddania.
Rozbawił mnie. Cała ta sytuacja była tak abstrakcyjnie idiotyczna, że z trudem powstrzymywałam się przed wybuchnięciem niepohamowanym śmiechem. Próbowałam być miła i kulturalna. Próbowałam zachowywać się tak, by nie żałował swojego wyboru. Może nie wyśmiewał mnie za to wprost, ale na pewno nie traktował poważnie. A wystarczyło jedynie przestać dbać o przesadną kulturę. Przestać traktować go jak równego sobie, a zacząć postrzegać, jako przedmiot i wydawać polecenia z przeświadczeniem, że, nie wiedzieć w sumie, czemu, wykona je bez wahania. Dopiero wtedy obdarzył mnie odrobiną należnego szacunku.
Ostatnie kilka minut wpatrywałam się przez szybę. Nie skupiałam się na niczym konkretnym, pozwoliłam oczom śledzić to, co było dla nich najwygodniejsze. Znów czułam nieprzyjemny ból w okolicach skroni, wytężanie wzroku mogłoby go pogłębić - nie chciałam ryzykować.
- Panienko, to chyba nasz przystanek - poinformował, kiedy z głośnika wydobył się skrzeczący głos, anonsujący Uniwersytet.
Obróciłam głowę w kierunku drzwi. Nagle poczułam się bardzo dziwnie. Nigdy przedtem nie byłam w takim stanie. Próbowałam się ruszyć, ale migoczące przed oczami, oślepiające światełka zupełnie mnie sparaliżowały. Byłam roztrzęsiona, a każdy dźwięk, kolor lub jakikolwiek inny bodziec z zewnątrz niesamowicie mnie płoszyły. Powstrzymywałam się, by nie krzyknąć. Bałam się. Tak cholernie spanikowałam - jakby goniło mnie stado rozjuszonych szerszeni. Niby nic strasznego by się nie stało gdybym ominęła przystanek, do zajęć wciąż zostało ponad pół godziny, jednak czułam potrzebę, by wysiąść.
Kurczowo chwyciłam rękaw czarnego prochowca należącego do mojego towarzysza i pociągnęłam go w swoją stronę. Nie musiałam nic mówić - zrozumiał, czego oczekiwałam. Wstał i pomógł mi podnieść się z krzesełka, po czym asekurując każdy chwiejny krok, doprowadził mnie do drzwi i wyswobodził ze zbiorkomu. Kiedy zachłysnęłam się chłodnym powietrzem, duszący kaszel przywołał skołowany umysł do porządku. Pochyliłam się i uspokoiłam oddech. Demon stał tuż obok mnie, zupełnie nie przejmując się mierzącymi go wzrokiem gapiami. Całą swoją uwagę skupiał na mnie, jakby naprawdę działo się coś poważnego. Machnęłam ręką, by go uspokoić. Z perspektywy czasu wiem, że nie powinnam była bagatelizować jego zmartwienia, ale wtedy chciałam jedynie zapomnieć o paraliżującym uczuciu i wrócić do rutyny.
- Nic mi nie jest - powiedziałam w końcu, prostując się.
Czerwone tęczówki błysnęły na ułamek sekundy, świadcząc o jego powadze. Przyprawiał mnie tym o ciarki, jakby nie mógł trochę bardziej się postarać, żebym zapomniała o jego prawdziwej tożsamości.
- Naprawdę, jest dobrze... - próbowałam go przekonać.
- Więc co tam się stało? - zapytał poważnie, nie spuszczając ze mnie wzroku.
Ruszyłam przed siebie, grając na czas. Nie wiedziałam, co powinnam powiedzieć, bo nie miałam pojęcia, co tak naprawdę się stało. To nie był atak paniki - one mają swoje przyczyny. Nie była to też padaczka - brak objawów. Jakieś nadprzyrodzone abra-kadabra także wykluczyłam, zakładając, że wtedy by mnie nie pytał. Więc co to mogło być?
- Nie mam pojęcia. Wścieklizna oczu, czy ki czort... - jęknęłam półżartem.
Naprawdę nie widziałam najmniejszego sensu roztrząsania tego żenującego epizodu. Nie zagrażał życiu, więc można było go zignorować. Jak wiele innych rzeczy. Bo przecież jak poczuję ukłucie w sercu, to nie biegnę od razu do kardiologa, zbędny zachód.
- Nie powinnaś podchodzić do swojego zdrowia w tak lekceważący sposób, panienko - mruknął nieco niewyraźnie i lekko pochylił głowę.
Przez postawiony kołnierz płaszcza nie widziałam jego twarzy, ale mogłam się założyć, że się nie śmiał. Pouczający ton jedwabistego głosu demona przypominał trochę ojcowską poradę. Coś podobnego do wiecznie powtarzanego „powinnaś pomyśleć o swojej przyszłości", tylko znacznie mniej zobowiązującego.
- Tutaj się rozstaniemy. Pamiętasz, co ci mówiłam? - zmieniłam temat, raptownie zatrzymując się na środku deptaka.
Tak było lepiej, po prostu się go pozbyć i mieć wreszcie chwilę spokoju. Cóż za ironia, odpoczywać w miejscu, które nie dość, że zmuszało do robienia czegoś, na co wcale nie miałam ochoty, to zawsze kojarzyło się ze zmęczeniem.
- Oczywiście. Miłych zajęć, panienko - odparł posłusznie i uśmiechnął się życzliwie.
Z podniesioną głową minęłam bruneta i szłam dalej, czując na sobie jego wzrok. Dopóki nie zniknęłam z pola widzenia, śledził spojrzeniem każdy mój ruch tak intensywnie, że musiałabym być głupia, by tego nie poczuć. To się nawet jakoś nazywało - wyczuwanie, że jest się obserwowanym - ale zawsze miałam problem z zapamiętaniem naukowych sformułowań. N dobra, nie oszukujmy się, miałam problem z zapamiętywaniem wszelkich nazw własnych. Przemierzając niewielki dziedziniec nazywany przez grono studentów „Paryżem", wreszcie odetchnęłam z ulgą. Znów poczułam się wolna i... zwyczajna. Pasowało mi to. Żadnych podejrzliwych spojrzeń, ani irytującego wrażenia, że jestem oceniana. Stara, dobra, niewyróżniająca się Kat.
Przekroczyłam próg dzielący klatkę schodową od korytarza mojej alma mater i niedbale rozejrzałam się po wąskim korytarzu. Trzecie piętro budynku wyglądało jak państwowa przychodnia lekarska, jedna ze starszych. Pamiętam, że wchodząc tutaj pierwszy raz byłam przekonana, że to jakiś mało istotny budynek, prowizorycznie zaaranżowany do zbierania aplikacji na studia. Trudo opisać towarzyszące mi zdziwienie, kiedy zorientowałam się, że to właściwy budynek zaadoptowany przez instytut wydziału historycznego, do którego, dziwnym zrządzeniem losu, zostałam przypisana na najbliższe parę lat. Mimo upływu lat, wciąż towarzyszyło mi rozbawienie, kiedy mijając jedną z las komputerowych słyszałam charakterystyczne skrzypnięcie źle dopasowanej wykładziny.
Po cichu, nie rzucając się zbytnio w oczy, usiadłam przy jednej z grupek znajomych z roku. Kilka dziewczyn poruszało jakiś typowo kobiecy temat, coś o kosmetykach, albo zmarszczkach. Spojrzałam w ich stronę, upewniając się, że nie przeszkadza im moja obecność i zaczęłam przysłuchiwać się rozmowie, nie zamierzając się wtrącać. Nigdy nie byłam zbyt towarzyską osobą, miałam trudności z podtrzymywaniem kontaktu z ludźmi. Kiedyś bardzo się tym przejmowałam, ale z czasem straciłam zainteresowanie. Teraz, gdy wiedziałam, że moje życie potrwa najwyżej kilka lat, miałam doskonałą wymówkę, by kontynuować pozostawanie w cieniu. Przyjaciele - to byłoby samolubne; pozwolić komuś, by się zbliżył i zaczęło mu zależeć, wiedząc, że znajomość nie ma szansy istnieć zbyt długo. Doskonała wymówka, prawda? Na dodatek było w niej tak wiele prawdy.
- Spójrz na Kat. Nie maluje się, a i tak wygląda całkiem nieźle. - Usłyszałam z ust jednej z dyskutantek.
Oczy pozostałych przeniosły się ze szczupłej blondynki wprost na moją bladą twarz.
- Cholernie ci dziękuję... - denerwowałam się.
Chciałam wreszcie odetchnąć od zainteresowania, a ona musiała to zepsuć. Chociaż nie mogłam być na nią zła, skąd miała wiedzieć?
- Z nią jest inaczej! Miłość daje plus dziesięć do urody - zaśmiała się Karolina, postawna, ciemnowłosa dziewczyna, której twarz zdobiły wielkie okulary w grubych, czarnych oprawkach.
Popatrzyłam na nią sceptycznie, na co wszystkie cztery studentki zachichotały w ten typowy, plotkarski sposób.
- O czym ty gadasz? - zapytałam, łudząc się, że miała na myśli coś innego, niż ja.
- No wiesz. Twój facet. Ten wysoki brunet, który ostatnio z tobą przychodzi. Nie bądź taka skromna, pochwal się! - kontynuowała brunetka.
Pozostałe trzy zawtórowały jej, wyraźnie zainteresowane moją sytuacją sercową. Jakby naprawdę było czym... Co prawda demon był niezwykle przystojny, ale czy to musiało oznaczać, że był moim facetem?
- To już nie można mieć dobrze wyglądającego służącego?! Ach, no racja. To dopiero byłby news. - Uświadomiłam sobie po chwili.
- Mój facet, ta. Sebastian - burknęłam niechętnie.
Naprawdę nie uśmiechało mi się posiadanie nieprawdziwego chłopaka, na dodatek w osobie rządnego duszy demona, ale co mogłam zrobić? Powiedzenie prawdy nie wchodziło w grę, a każda próba wyjaśnienia, że jesteśmy tylko znajomymi prowadziłaby do serii niezręcznych pytań, na które nie umiałabym odpowiedź. Bezpieczniej było się więc poddać i liczyć na to, że wszyscy szybko o tym zapomną.
- Gdzie ty go poznałaś? - zapytała milcząca dotąd, długowłosa szatynka.
- Julia... - westchnęłam.
Liczyłam, że o to nie zapytają. Nie miałam pomysłu na odpowiedź. „Pojawił się znikąd i obiecał, że pomoże mi spełnić marzenie w zamian za duszę. Jak każdy demon, no wiesz. Rozdroże jakieś, czy ki pies" - nie brzmiało ani zbyt wiarygodnie, ani na miejscu.
- Poznaliśmy się w Biedrze koło domu. Mieszka na moim osiedlu. I tak jakoś wyszło - wyjaśniłam mętnie.
Na szczęście wydały się usatysfakcjonowane odpowiedzią.
- Czym się zajmuje? - Karolina była wyraźnie zainteresowana moim nowym facetem.
- Pracuje.
- Gdzie?
- W zakładzie pogrzebowym - zażartowałam.
Oczy brunetki niemal wystrzeliły z orbit. Nie zrozumiała dowcipu. Poczułam się zobowiązana, by wyjaśnić jej... Właściwie nie wiem, co.
- Nie no, ale serio. Co on robi? - wcięła się Julia.
- No, bo ma czas przychodzić tutaj z tobą o różnych godzinach - wyjaśniła blondynka, której imię zawsze mi umykało.
- Tak naprawdę to jest pisarzem. Redaguje krótkie teksty do jednego z miejskich szmatławców, a w wolnym czasie pisze powieść. Dlatego ma sporo czasu. Pracuje w domu - wytłumaczyłam, niezwykle z siebie zadowolona.
Nagłe olśnienie podpowiedziało mi opis idealnego faceta dla mnie. Interesującego się pisaniem, lekkoducha z kupą wolnego czasu, ustalającego sobie plan dnia według własnego widzimisię - właściwie to był też wymarzony opis, jakim chciałabym sama zostać kiedyś przedstawiona.
Dziewczyny z uznaniem pokiwały głowami. Na tym temat mojego, jak się okazało półtorej godziny później, narzeczonego się skończył. Znów schowałam się w cień, tracąc zainteresowanie, którego w ogóle nie chciałam zyskiwać. Wpływ demona na moje życie był zdecydowanie zbyt odczuwalny. Żeby nawet na uczelni nie mieć odrobiny spokoju. Czekałam tylko, aż fama pójdzie w świat i wykładowcy zaczną robić sobie żarty. (Oczywiście żadnego z nich by to nie obeszło, ale zawsze lubiłam układać w głowie najgorsze scenariusze - wszystko, co potem okazywało się mniej złe od nich było w pewnym sensie miłym zaskoczeniem.)
Półtorej godziny ćwiczeń, z których niczego nie pamiętam, minęło niezwykle szybko. Stawałam się coraz bardziej śpiąca i jednocześnie zła na siebie, że w tym tygodniu tak kiepsko wyszło mi niespanie. Dwa tygodnie wcześniej aż do piętnastej czułam się doskonale. Musiałam być naprawdę zmęczona ciągłym stresem związanym z kontrolowaniem swojego zachowania. Demon miał rację, powinnam przestać się starać. Szczególnie utwierdziłam się w tym przekonaniu, kiedy na kolejnych zajęciach wykładowca zadał mi pytanie. Chociaż przez cały czas starałam się skupić na jego słowach, polecenie „proszę wskazać mi, gdzie na tej stronie internetowej możemy znaleźć informacje na temat..." przekraczały moje kompetencje. Raz, że to, co mówił zlewało się w jedną niewyraźną całość. Dwa, że szczypały mnie oczy, a niewielkiel, jasne literki na czarnym tle niemiłosiernie się rozmazywały. W nagrodę za swoje poczynania dostałam minusa. Nie, żebym się tym przejęła, ale dwa kolejne i miałabym problem z zaliczeniem na koniec semestru (a to już lekko podnosiło mi ciśnienie). Na szczęście to była jednorazowa sytuacja i mężczyzna zlitował się nade mną, kiedy zobaczył sięgające prawie do ust, sine wory pod oczami, ozdabiające moją niemal biała skórę. Kiedy byłam zmęczona robiłam się przeraźliwie blada, a już z natury nie miałam zbyt ciemnej karnacji, mówiąc delikatnie.
Kiedy tylko skończyły się zajęcia i wyszliśmy na korytarz, postanowiłam taktycznie wycofać się do łazienki i odczekać kilka minut, aż wszyscy znajomi sobie pójdą. Chciałam mieć stuprocentową pewność, że nikt nie zobaczy mnie z domniemanym chłopakiem i nie zacznie zadawać mu pytań, nim uświadomię go, że awansował w hierarchii o kilka nieistotnych szczebli. Już widziałam ten złośliwy uśmieszek na jego twarzy, kiedy mu o tym powiem. Ciekawe, jak zamierzał mi dopiec. Wiedziałam, że przekonam się o tym już niedługo, bo nie warto było zwlekać z taką wiadomością. Niejeden normalny facet chciałby wiedzieć, że ma taką urodziwą kobietę... A tak poważnie - skoro już przyklejono mu konkretną łatkę, trzeba było się z tym pogodzić i zachowywać pozory.
Po dziesięciu minutach wyszłam z łazienki. Zjechałam windą i stanęłam na dziedzińcu. Odpaliłam papierosa i rozejrzałam się po raz ostatni. Upewniwszy się, że nigdzie wokół nie ma żadnej znajomej twarzy, opuściłam teren należący do Uniwersytetu, kierując się w miejsce spotkania z brunetem. Stał tam, bez ruchu, dokładnie tak samo jak dnia poprzedniego. Z tą różnicą, że tym razem nie było mokry. Kiedy tylko dostrzegł mnie pomiędzy innymi, wlokącymi się sylwetkami zmęczonych życiem Polaków, lekko skinął głową, gotowy by wyruszyć mi naprzeciw, jednak machnęła ręką, powstrzymując go. Byłam ciekawa, czy się zorientuje, by po prostu ruszyć, kiedy się z nim zrównam, by do minimum ograniczyć publiczne obnoszenie się z tym, że się znamy. Zorientował się. Chociaż pod tym względem mogłam na niego liczyć - potraktowawszy demona odpowiednio szorstko, osiągnęłam wręcz psie posłuszeństwo, a że inteligencji mu nie brakowało, akcja wyszła przednio. Nie dość, że ruszył wtedy, kiedy tego oczekiwałam, to utrzymywał bezpieczny odstęp. Zbliżył się dopiero przy przystanku, tam wyglądało to dosyć naturalnie.
Weszłam do autobusu i zajęłam miejsce pod oknem, tuż za siedzeniem kierowcy, ręką wskazując towarzyszowi krzesło obok siebie. Dopiero, kiedy usiadł i autobus przejechał kilka metrów, odezwałam się, ogromnie zadowolona.
- Spisałeś się - pochwaliłam go.
- Dziękuję - odparł, wyraźnie z siebie zadowolony.
- Chcę się położyć, jestem strasznie zmęczona - jęknęłam po chwili.
Niedobór snu skutecznie powstrzymywał mój mózg przed próbą podjęcia jakiegoś inteligentnego procesu myślowego. Najpierw z dziką satysfakcją ignorowałam służącego, ciesząc się, że traktował mnie jak powietrze, a chwilę później zwierzałam mu się, jak psiapsiółce.
Nie wydawał się zbytnio zaskoczony. Jakby dobrze wiedział, że tak się zachowam. Jakby przez te dwa dni zdążył całkowicie mnie przejrzeć.
- To zrozumiałe, panienko Rose. W końcu nie spałaś od dwudziestu siedmiu godzin - rzekł spokojnie.
- I nie będę spać przez kolejne... - zamilkłam na chwilę, by sprawdzić dokładną godzinę na wyświetlaczu telefonu - dwanaście do piętnastu godzin - dokończyłam niezadowolona.
- Dlaczego nie położysz się wcześniej? - zapytał zaciekawiony.
Wydawało mi się, że już mu o tym mówiłam. Z drugiej strony, mogło mi się już mieszać, więc ze stoickim spokojem wyjaśniłam po raz, prawdopodobnie, drugi:
- Bo nie potrafię spać w dzień.
Złośliwy uśmieszek na jego twarzy wydał mi się zupełnie nie na miejscu. Przymrużyłam oczy i oczekiwałam jakiejś zgryźliwej odpowiedzi, która nie nastąpiła i nic nie zapowiadało, żeby to się zmieniło. Zastanawiałam się, o co w takim razie chodzi. Odgłosy silnika autobusu skutecznie utrudniały myślenie, ale w końcu do tego doszłam. Olśniło mnie i momentalnie poczułam niesamowitą wściekłość. A on, jakby tylko na to czekając, pochylił głowę i wyszeptał ciszę „proszę o wybaczenie".
- Kazałam ci przestać! - warknęłam zdecydowanie za głośno, skupiając na sobie wzrok stojących wokół współpasażerów.
Od całkowitego zdezintegrowania się z zażenowania uratował mnie tylko fakt, że byłam zbyt nieprzytomna, by odkryć w sobie nadprzyrodzone zdolności. Westchnęłam ciężko, uwalniając wraz z zebranym w płucach powietrzem wszystkie emocje i myśli. Poczułam się jak pusta, ludzka skorupa. Delikatnie oparłam głowę o ramię demona i zamknęłam oczy. Mimo wszelkich problemów jakie stwarzał, przy całkowitym zachowaniu wysokiego poziomu kultury oczywiście, było w nim coś, co sprawiało, że czułam się bezpieczna, a ciągłe złośliwości i niesamowitość sytuacji, (chociaż nie zamierzałam się do tego przyznawać) ekscytowała mnie. Miałam głęboko zakorzenione w umyśle przeświadczenie, że mogę pozwolić sobie na całkowity relaks, nie bacząc na potencjalne zagrożenia. Odkąd nasze ścieżki zostały połączone ze sobą faustowskim paktem, wszystko, co mogłoby zrobić mi jakąkolwiek krzywdę, było jego problemem. Musiał o mnie dbać, ani na chwilę nie usypiając swej czujności. Musiałam przyznać, że ta świadomość była niebywale przyjemna. A jego ramię tak niesamowicie wygodne...
- Panienko, za chwilę wysiadamy. - Przyjemny, ciepły głos zmusił mnie do otwarcia oczu.
Byłam całkowicie rozkojarzona. W pierwszej chwili nie wiedziałam gdzie jestem. Dopiero skrzek w głośniku rozwiał wątpliwości - wciąż autobus, wciąż poza domem.
- Przysnęłam?! - zapytałam zaskoczona, spoglądając w jego oczy.
Twierdząco skinął głową.
- Kiedy tylko wrócimy do domu, przygotuję ci ciepłe mleko z miodem i położysz się spać, panienko - zakomunikował, tonem głosu wskazując, że było to pięknie ubrane w słowa polecenie, któremu dla własnego dobra nie powinnam się sprzeciwiać.
\
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro