Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

10. Bóg przestał się przejmować

Tym razem krótka notka na początku: to 10 rozdział tej części (co zawsze traktuję za swego rodzaju jubileusz) i akurat na ten rozdział wypadła (moim zdaniem) najlepsza i najbardziej wartościowa piosenka George'a Michaela, która miała duży wpływ nie tylko na ten rozdział, ale też na cały drugi tom, więc gorąco zachęcam do przesłuchania jej przed przeczytaniem rozdziału.
***

Nathaniel dawno nie denerwował się tak bardzo jak w momencie, w którym drżącą ręką wybierał numer Matta. Nienawidził wracać do tej części swojej przeszłości, a tym bardziej nienawidził prosić Matta o jakąkolwiek przysługę szczególnie po tym, gdy mężczyzna właściwie załatwił mu międzynarodową karierę. Niestety w tej sytuacji był ich jedynym kołem ratunkowym i musiał z tego skorzystać – inaczej reszta miałaby do niego pretensje.

Był podpity. Musiał się napić, bo inaczej nie zdobyłby się na odwagę, aby wybrać ten numer. Czemu w ogóle wciąż pamiętał go na pamięć? Nie żeby w tym momencie było to coś złego, ale przerażało go to, że nie musiał go sobie w żaden sposób przypominać. To było tak, jakby jego podświadomość nie chciała zamknąć tamtego rozdziału z jego życia.

Matt nie odebrał za pierwszym razem, ale Nathaniel stwierdził, że skoro już znalazł w sobie odwagę to dodzwoni się do byłego kochanka, więc wybierał jego numer raz za razem kompletnie nie zważając na to, która jest godzina i która godzina może być aktualnie w Londynie.

Matt Romer, słucham — odebrał za siódmym razem, a Nathaniel jednocześnie miał ochotę odetchnąć z ulgą i zakląć. Matt miał dziwny ton głosu, jakby zmęczony, ale Nathaniel postanowił to zignorować.

— Cześć, tu Nathaniel Lewis — przedstawił się, a w odpowiedzi usłyszał westchnienie.

Powinienem był się domyślić, że nikt inny nie dzwoniłby do mnie o czwartej rano.

W tym momencie Nathaniel oprzytomniał, że jest coś takiego jak strefa czasowa i że być może powinien poczekać z telefonem do rana, zamiast posłuchać kolegów z zespołu.

Przepraszam, nie chciałem cię obudzić...

Nie przejmuj się tym. O co chodzi? Obaj wiemy, że nie dzwoniłbyś, gdyby to nie było nic ważnego.

Nathaniel westchnął. Czasem miał wrażenie, że to między nimi było w jakimś stopniu prawdziwe, bo Matt, mimo wszystko, dość dobrze go znał, a wszystko co o nim wiedział, odkrył w czasie, gdy ze sobą sypiali.

Obiecałem sobie, że nigdy więcej o nic cię nie poproszę, ale rozpaczliwie potrzebuję twojej pomocy — zaczął niepewnie. Miał nadzieję, że Matt nie odmówi, bo jakkolwiek bardzo nie chciał tego przyznać, bez jego pomocy będą potrzebowali cudu. —  Mógłbyś sprawdzić naszego menedżera? Nazywa się Arthur Cornett.

Przez chwilę zapadła cisza i Nathaniel bał się, że przerwało mu połączenie, ale akurat, gdy miał o to pytać, Matt się odezwał.

Nigdy o nim nie słyszałem. Coś nie tak?

— Jest dupkiem.

— Nate, większość ludzi w branży taka jest, sam wiesz to najlepiej. Nie dzwoniłbyś do mnie tylko przez to.

— Zażyna nas fizycznie i psychicznie, ma nas gdzieś jako ludzi, traktuje nas jako maszynkę do zarabiania pieniędzy, a gdy zagroziłem, że zmienimy menedżera, zaczął mnie szantażować. 

— Czym? 

— Wie o tym, co łączy mnie z Eddiem.

Kurwa, Nate. Nie mówi się takich rzeczy nikomu, nawet menedżerom. Chyba, że sypiasz z menedżerem, wtedy logiczne, że wie o twojej orientacji...

— Powiedział, że chce pomóc, podobno ma przygotowaną jakąś strategię, gdyby to wyciekło...

Strategia jest jedna: zerwanie kontraktu i ucieczka z tonącego statku. Żaden menedżer, nikt nie będzie próbował ratować sytuacji, jeśli media będą miały twarde dowody. Plotkom można zaprzeczyć, faktom nie. Mogłeś mnie o to zapytać, zanim mu powiedziałeś.

Nathaniel wywrócił oczami. Tego nie lubił w Matcie najbardziej – że czasem traktował go jak dziecko, trochę mu ojcował. Owszem, Nathaniel czasem zachowywał się jak dziecko, ale nie potrzebował, aby ktokolwiek mu ojcował, a szczególnie jego były.

— Nie chcę dzwonić do ciebie ze wszystkim. Chciałem zaufać komuś innemu. Nie sądziłem, że tak to się skończy — powiedział nieco obronnie. — Potrzebuję na niego czegoś, co zainteresuje media bardziej niż mój związek. Możesz znaleźć coś takiego?

Matt westchnął i przez dłuższą chwilę zapadła cisza. Nathaniel bał się, że właśnie schrzanił sprawę. 

Zrobię co będę mógł — zadeklarował, sprawiając, że chłopak odetchnął z ulgą. — Zadzwoń za parę dni, może będę już coś wiedział.

Nathaniel miał wrażenie, że w tym całym piekle, w jakim się znalazł, świat dał mu coś, co rozbudziło nadzieję, bo jeśli coś wiedział o Matcie na pewno to to, że gdy ten się za coś weźmie, zrobi to porządnie. 

— Dziękuję —  powiedział wdzięcznie. Wiedział, że Matt nie był mu już niczego winien. Mógł odmówić, a jednak tego nie zrobił. Może nie był aż tak okrutnym człowiekiem? Może gdyby go posłuchał, gdyby sam powiedział ojcu, wszystko skończyłoby się inaczej? Żałował tego, że tak bardzo ufał Mattowi i że ktoś musiał zginąć, aby się ocknąć, ale nie żałował tego, że przez to wszystko od niego odszedł – wtedy nie byłby z Eddiem. Może więc tak miało po prostu być? Jak się w ogóle czujesz? — spytał, bo poczuł, że wypada o to spytać. 

Jeszcze nie umieram, jeśli o to pytasz. 

— To dobrze — powiedział, krzywiąc się, bo miał wrażenie, że wypadł jak kretyn. 

Cieszysz się, że nie umieram? Ty? — spytał jakby rozbawiony, ale w jego głosie było słychać też to, że nie do końca wierzył Nathanielowi. Chłopak mu się nie dziwił – nie zachował się do końca właściwie, gdy Matt wyznał mu, że jest śmiertelnie chory. Teraz trochę żałował swojej reakcji. Tak naprawdę nikomu nie życzył AIDS. Nawet najgorszemu wrogowi. A Matt, mimo wszystko, nie był najgorszym wrogiem – ani teraz, ani nigdy wcześniej.

— Wiem, co powiedziałem, gdy dowiedziałem się, że jesteś chory, ale wcale tak nie myślę. Nie zasłużyłeś na to. No i nie jesteś takim dupkiem, za jakiego cię miałem.

Powiem ci teraz coś ważnego i proszę, żebyś to zapamiętał, dobrze?

Nathaniel zmarszczył brwi, bo Matt zabrzmiał wyjątkowo poważnie, a to nie zdarzało mu się zbyt często.

— Dobrze — powiedział nieco niepewnie.

Są dwie rzeczy, które zmieniają ludzi: sława i perspektywa śmierci. Dwa lata temu byłem dupkiem, za którego mnie miałeś, czy masz, nieważne. Popełniłem dużo błędów, największy z tobą. To co mi zostało chcę wykorzystać na to, aby chociaż trochę naprawić to, co schrzaniłem. Bo jeśli ktokolwiek jest tam na górze, może mi wybaczy. 

— Boisz się Piekła? — spytał, od razu rozumiejąc, co Matt chce przez to powiedzieć.

Ty nie? 

— Jeśli Bóg istnieje, to myślę, że biorąc pod uwagę to, na co tu pozwala, wszyscy powinni w ramach rekompensaty trafić do Nieba. 

Nie wiem czy to byłoby uczciwe w stosunku do dobrych ludzi.

— Jeśli za definicję dobra i zła służy dekalog, to i tak trafię do Piekła, bo nie chodzę co niedzielę do kościoła, ty zresztą też nie. 

Możesz mieć rację, ale i tak chcę być dobrym człowiekiem. Świat byłby lepszy, gdyby każdy postanowił to tak po prostu, tu i teraz.

Nathaniel uśmiechnął się ironicznie. Matt miał rację – gdyby każdy był po prostu dobrym człowiekiem, świat byłby dużo lepszy, ale był realistą i wiedział, że to się nigdy nie stanie. A gdyby naprawa świata była taka prosta, John Lennon zbawiłby świat już w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym pierwszym, gdy wydał "Imagine" – gdyby każdy postępował zgodnie z wersami tej piosenki, świat byłby utopią, ale z jakiegoś powodu utopia pozostawała w fantastyce. Ludzie byli zbyt bardzo podzieleni i Nathaniel wątpił, aby ludzkość zmierzała w stronę pojednania – raczej te podziały będą coraz bardziej widoczne. 

— Fajnie mieć marzenia. Trzymaj się.

Czekaj — niemal krzyknął, aby Nathaniel się nie rozłączał. — Arthur Cornett, tak? — upewnił się.

— Tak.

Dobra, zapisałem — poinformował go po kilku sekundach ciszy. — Prześwietlę go, postaram się coś znaleźć. Zadzwoń za tydzień, powinienem coś mieć.

— Dzięki, Matt — powiedział i rozłączył się. Nie wiedział po co wdawał się w inne dyskusje niż ta w sprawie Arthura, ale poczuł się przez to trochę lepiej. Świadomość, że jego pierwszy partner nie był totalnym dupkiem w jakiś sposób mu pomogła. 

Nie zdążył jeszcze ochłonąć po tej rozmowie, która mimo wszystko kosztowała go sporo emocji, co na szczęście zaczął odczuwać dopiero po odłożeniu słuchawki, gdy do niewielkiej budki wprosił się Patrick.

— I co? — spytał, a Nathaniel westchnął.

— Pomoże nam — oznajmił. — Mam zadzwonić do niego za tydzień.

Patrick nie wyglądał na zbyt przekonanego.

— Oby to nie był stracony tydzień. Po tym co powiedziałeś, wywaliłbym go najchętniej od razu.

— Ej, to nie będzie stracony tydzień — wtrącił się Gabriel. — Możemy szukać innych opcji przez ten czas. Poza tym szukajcie pozytywów. Kiedy ostatnio byliśmy tak zjednoczeni jak teraz? Może wyjdzie nam to na dobre.

— Albo całą czwórką odejdziemy i wrócimy do starego życia — stwierdził Patrick.

Nathaniel spojrzał na niego nieco zdezorientowany.

— Chcesz odejść? Ty?

— Jeśli nie damy rady się go pozbyć albo kolejny menedżer będzie takim samym fiutem... — westchnął, przerywając na chwilę swoją wypowiedź. — Inaczej to sobie wyobrażałem. Myślicie, że inne zespoły mają tak samo?

— Myślę, że niektórzy mają gorzej — stwierdził Nathaniel, zapalając papierosa, bo czuł, że inaczej jego serce eksploduje z emocji, a on naprawdę nie chciał wyżywać się na chłopakach. Znowu zaczynał analizować przeszłość. Może trochę zbyt bardzo. — Jakby nie patrzeć, do najpopularniejszych sporo nam brakuje.

— Do tej pory chciałem, żebyśmy byli popularni jak Queen czy chociaż Pet Shop Boys, ale teraz już tego nie chcę — westchnął Gabriel. — Chętnie wróciłbym do grania w pubach.

— Jeśli nie przechlejemy tego co mamy to przez parę lat utrzymamy się z grania z pubach — zauważył Patrick. — To nie musi być zły plan.

— Chłopaki, jest jeden malutki problem — Nathaniel postanowił przerwać, zanim się rozpędzą, a obaj spojrzeli na niego pytająco. — Mamy kontrakt z wytwórnią. Dożywotnio tak właściwie. Ktoś musi zostać. Ja mam dość, nie dam rady tego ciągnąć, jeśli odejdziecie, a Eddie jest na to zbyt delikatny. Wiem, że to ja was w to wciągnąłem, ale musimy trzymać się razem. Znajdziemy jakieś wyjście, obiecuję. Na razie skupmy się na tym, aby Arthur nie domyślił się, że coś jest nie tak. I módlmy się, aby Eddie poczuł się lepiej — powiedział już nieco ciszej, chociaż wiedział, że jego modlitwy prawie nigdy nie zostają wysłuchiwane. Jeśli tam na górze ktoś był, miał go gdzieś. I pewnie nie tylko jego.

Nathaniel nie wierzył, że jego modlitwy coś zmienią i niestety miał rację – następnego dnia rano z Eddiem było jeszcze gorzej niż wieczorem. Leki, które dał mu Arthur albo nie działały, albo dawały tyle co nic, a jeśli jakimś cudem działały to pokazywało to jedynie jak źle było z Eddiem. Nathaniel siłą wyciągnął go na śniadanie, twierdząc, że ten musi zjeść cokolwiek. Skończyło się na tym, że Nathaniel był jego podparciem przez całą drogę do hotelowej restauracji, bo inaczej Eddie był upadł, a ostatecznie dał radę zjeść jedynie jedną małą kanapkę i wypić jedną szklankę wody. Eddie nie powiedział tego głośno, ale cieszył się, że mieli oddzielony od reszty fragment restauracji i do tego wyciszony, bo dzięki temu nie słyszał tego całego hałasu, który normalnie panuje w hotelowych restauracjach z biegającymi dziećmi na czele.

— Czy możemy porozmawiać o tym, że dzisiejszy koncert nie ma sensu? — zaczął Nathaniel po śniadaniu spędzonym w totalnej ciszy, co nie zdarzało się nigdy wcześniej.

— Nie stać nas na to — powiedział stanowczo Arthur. — Zagracie z playbacku. Będziecie tak grali dopóki będzie taka potrzeba. Nie chcę słyszeć żadnej dyskusji. 

— Jesteś chociaż trochę ludzki czy zależy ci jedynie na kasie, którą na nas zarabiasz? — spytał słyszalnie zirytowany Patrick. Nie chciał zdradzić Nathaniela, ale trochę puściły mu emocje. Miał nadzieję, że Arthur potraktuje to tylko jako to drugie. — Odwołujemy koncert. Odetnij nam to z zarobków. Albo sobie. To nie my ustalaliśmy trasę w sposób, w który nie da się jej zagrać będąc człowiekiem. Nie jesteśmy maszynami. 

— Nie, ale jesteście muzykami. Macie grać, inaczej spotkamy się w sądzie. To moja ostateczna decyzja — oznajmił i wstał od stołu, zostawiając członków zespołu ze swoimi współpracownikami i ochraniarzami.

Nagle wszyscy spojrzeli na Eddiego, z różnych powodów. Część bała się, że wokalista nie da rady wyjść na scenę, a druga część zastanawiała się, kto wygra w sądzie.

— Wystąpię — powiedział słabo Eddie.

— Oszalałeś?! — Nathaniel prawie krzyknął. Nie zamierzał pozwolić mu wystąpić w takim stanie.

Eddie pokręcił słabo głową.

— Za półtorej miesiąca wracamy do domu. Wtedy odpocznę. Arthur ma rację. Musimy wystąpić. Pomyślcie o tych wszystkich ludziach, którzy chcą nas zobaczyć. 

— Po prostu powiedz, że boisz się rozprawy — powiedział zrezygnowany Gabriel.

— A ktokolwiek w historii wygrał z wytwórnią? — odpowiedział pytaniem Eddie. Bał się, że sądowa batalia wprowadzi ich w długi i pogrąży nie tylko jego, ale też jego rodziców, a na to nie mógł pozwolić.

— Nie — odpowiedział ktoś, kogo imienia nie znali. Znali za to nazwisko – Jackson. — Ale też nie słyszałem, aby ktokolwiek faktycznie pozwał wytwórnię.

— A wytwórnia kogoś pozwała? — spytał Nathaniel, zainteresowany tą nieco dziwną wypowiedzią, która teoretycznie mogła oznajmiać, że mają nowego sprzymierzeńca. Nie zamierzał od tak mu ufać, ale nie zamierzał też odrzucać ewentualnej pomocy tylko dlatego, że oferował ją bliski współpracownik Arthura.

— Raczej próbują załatwiać to pokojowo, bo rozprawa nie jest dla nikogo opłacalna, ale Arthur taki nie jest. On pójdzie do sądu, bo nie będzie miał niczego do stracenia. Media to podłapią, zrobi się głośno. Dziennikarze wmieszają w to wasze rodziny i przyjaciół, po drodze wyciągając każdy nieidealny szczegół waszego życia. Jeśli jesteście na to gotowi, nie wychodźcie dziś na scenę, będę z wami, ale podejrzewam, że na całym rynku muzycznym nie znajdziemy czterech osób, które byłyby na to gotowe. Wpakowaliście się w świat showbiznesu, więc musicie podążać według zasad. Nie jesteście już ludźmi ani dla Arthura, ani dla wytwórni, ani dla mediów, ani tym bardziej dla ludzi, którzy was słuchają. Jesteście produktem. Każdy muzyk, każdy zespół jest produktem. Podobnie z aktorami. A produkt trzeba dobrze sprzedać. Imprezy charytatywne? Chyba nikt nie wierzy, że naprawdę chodzi o pomoc. To sposób promocji. Wiem, że może was to przerażać, ale tak działa ten świat, a wy jesteście częścią tego. Możecie się wycofać, wielu to zrobiło, ale są lepsze metody niż walka po sądach. Najbezpieczniej zrobić to kilkoma słabymi albumami. Wtedy wytwórnia sama zerwie kontrakt i będziecie wolni. 

— Więc jeśli chcemy mieć spokój to mamy nagrać beznadziejny album? — podsumował Nathaniel, a Jackson przytaknął.

— Albo kontrowersyjny. Ale nie kontrowersyjny dla rozgłosu, tylko dla oburzenia ludzi. Tak, żeby fani was znienawidzili. 

— Czyli gdybyśmy nagrali piosenkę o mojej orientacji seksualnej...

— Wytwórnia raczej by tego nie puściła, ale jeśli będziecie podsyłali im tylko takie piosenki, najlepiej wymieszane ze słabymi, prędzej czy później będą mieli was dość.

Nathaniel, Patrick i Gabriel spojrzeli po sobie, bo to mogło być dobre rozwiązanie.

— Dobra, od dzisiaj piosenki piszemy ja i Patrick — zadeklarował Gabriel.

— Dajcie mi czasem napisać jakiś singiel, na którym zarobimy zanim nas wyrzucą — poprosił Eddie. — Każde pieniądze mogą się przydać po powrocie do normalności.

— Jak to robisz, że nawet gorączkując mówisz mądre rzeczy? — spytał Patrick. 

— Bo jest geniuszem, dlatego go w to wciągnąłem — stwierdził Nathaniel, starając się nie okazać tego, jak bardzo tego teraz żałował. Wiedział, że nie jest jedynym winnym, ale wiedział, że po części jest winien temu, jak czuje się Eddie. Był wściekły, że to Eddie chorował, a nie on – Eddie najmniej z nich wszystkich zasłużył na to, by chorować. Niestety już dawno temu nauczył się, że życie nie jest sprawiedliwe. 

A/N

Next w ciągu 3 dni.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro