Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

9.


Hej ludki🤗 Przepraszam za chwilową nieobecność. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie 😆😅
Od teraz zapraszam na publikację Piekła w każdy czwartek.

Bawcie się dobrze 💓

William
♤♤♤

— Louis, Liam, kurwa, kopę lat! — wołam zadowolony do chłopaków, zmierzających w moją stronę.

— No ile nam zeszło? Trzy lata? Cztery? — Zerkają na siebie, udając, że o czymś myślą.

— Tak, będzie cztery. Opowiadajcie, co tam słychać w Niemczech?

— To samo co tu, tylko język inny, chujowy. — Blondyn śmieje się na głos.

— Nie przesadzaj, nie ma aż tak źle. Szybciej się nauczyłeś niż ja — odzywa się Louis.

— Do lizania cipek, nie trzeba wiele umieć. — Liam wskazuje na barmana, aby złożyć zamówienie.

— Widzę, że tutaj po staremu. — Dołącza do nas, Levis.

Levis, Louis oraz Liam to bracia. Najmłodszym z nich jest Levis, który ma, tak jak ja trzydzieści lat. Chłopaki są urodzeni rok, po roku, zatem Louis liczy trzydzieści sześć, a Liam trzydzieści pięć wiosen. Ich więź od małego jest silna, jeden za drugim skoczyłby w ogień. Zawsze zazdrościłem rodzeństwa przyjacielowi, którego mnie niestety nie było dane posiadać.

— Hej William, masz pozdrowienia od Emre, pyta kiedy przyjedziesz, ma niezłe fury do pokazania. — Liam, wypija szota, sięgając do spodni po papierosy.

— Nie wiem, mam za dużo na głowie. Co u niego?

— Chłop przepadł. Zakochał się w jakiejś blond... — Myśli chwilę. — Ukraince? Nie jestem pewien.

— W Polce, baranie — poprawia go Louis.

— Tak, tak, masz rację to Polka. Malik dostaje kurwicy, nie znosi dziewczyny.

— No proszę, to coś nowego. Wielki Emre Sezgin, zakochany. Kurwa, trzeba to zapisać w kalendarzu. — Zerkam na telefon, sprawdzając czy nie mam jakiegoś znaku życia od Evy.

Wyszła z mojego domu dwa dni temu, do teraz się nie odzywając. Co niesamowicie mnie drażni, bo wiem, że była u tego chuja, Reeda, a później zaszyła się u Camilli. Ale mogłaby chociaż napisać krótką wiadomość, zwłaszcza że wybiegła po bardzo niewygodnej dla nas rozmowie.

— Nie nabijaj się z naszego Tureckiego przyjaciela, ty sam nie jesteś lepszy. Latasz za Evą, jak pies. — Levis, zaczyna się ze mnie naśmiewać, co jest bardzo w jego stylu.

— Spierdalaj. — Wypijam jednym tchem zawartość kieliszka.

– Jaką Evą? Sporo się pozmieniało. — W ślad za mną, Liam moczy usta w alkoholu.

— To niech ci Willi, opowie. Ale laska, pierwsza klasa, szkoda tylko, że to córka Reeda, a William musi się z nią ożenić.

— Co? Kurwa, nie żartuj. — Louis, unosi zdziwione brwi do góry, wpatrując się we mnie wyczekująco.

— Nie chcę mi się opowiadać tego wszystkiego. Pijcie, panowie.

— Czyli mamy kawalerski! Zdrowie przyszłego pana młodego. — Chłopaki unoszą do góry szklanki z alkoholem, patrząc na mnie z rozbawieniem, tymczasem ja, przewracam oczami, wiedząc doskonale, że cały wieczór będą wracać do tematu.

Czyli po staremu.

Zostawiam ich na moment, udając się do biura na piętrze. Nalewam sobie whisky po czym biorę ją, siadając w fotelu. Przymykam oczy, pocierając zmęczoną twarz dłońmi.

Jakim cudem, wjebałem się w tą historię z Evą? Czuję, że mam dość. Ostatnie kilka dni dało mi się we znaki, a co będzie dalej? Aż strach pomyśleć.

— Meggi, przygotuj pokój dla Vipów, wyślij tam dwie dziewczyny, daj mi znać, kiedy będziesz gotowa — wydaję polecenie przez telefon, podwijając rękawy granatowej koszuli.

— Ktoś ważny nas odwiedził? — pyta kobieta czym bardzo mnie irytuje.

— Nudzisz się, kurwa? Skoro mówię, że dla Vipów, to raczej ktoś ważny. Rusz głową Meggi, za co ci, do chuja płacę? — Rzucam iphona na blat i odpinam dwa górne guziki ubrania. Mam dość!

Siedzę tak kilka dobrych minut wpatrzony w monitory, obserwując klubowiczów.

Przyglądam się chłopakom, którzy ewidentnie są zadowoleni ze swojej obecności. Bracia Powell, uwielbiają swoje towarzystwo, a mnie traktują jak jednego z nich. Dobrze widzieć ich znowu razem, jednocześnie zdając sobie sprawę z tego, z czym to się wiąże. Mają bardzo imprezowy oraz porywczy styl życia.

Dość prędko dostaję wiadomość od menagerki, że wszystko gotowe. Podnoszę się leniwie z fotela, łapiąc telefon i wychodzę z biura. Z nadzieją oczekuję odebranego połączenia, które właśnie wykonuję.

Kurwa, Eva, nie bądź jak dziecko!

Niestety i tym razem się nie dodzwaniam.

Niech to szlag!

— Przyszła nasza gwiazda, jak tam? Żonka nie dała pozwolenia na zabawę z kumplami? — Loui, wiesza rękę na moim ramieniu.

— Zamknij ryj, ktoś musiał wam tą zabawę zorganizować, prawda? — Zerkam z ukosa na mocno wstawionego blondyna.

— A, chyba, że tak. To, to ja rozumiem — odpowiada równie wstawiony Liam.

— Dobra, zaczynamy imprezkę, prowadź Willi — krzyczy wiecznie zadowolony, Levis. — Czekaj, a dupeczki są? — Temu nic więcej do szczęścia nie trzeba jak ruchania i alkoholu. Może od czasu do czasu jakiejś akcji, w której może komuś wpierdolić. Powell, z krwi i kości.

— No, a jak że miałoby być inaczej? Nie chcę żebyś łaził mi najebany po klubie i zaczepiał każdą laskę, która ma cycki na wierzchu. Tym bardziej, że przeleciałeś już połowę tancerek.

— Nie, Willi, ja przeleciałem je już wszystkie. Czekam na nowe — zaśmiał się bezczelnie.

— Ja pierdole, ciebie niedługo trzeba będzie wykastrować, debilu. — Loui, zwraca się do brata, biorąc z baru butelkę whisky ze sobą.

Nie znają Grzechu, ten klub ma dopiero dwa lata, a z braćmi widziałem się jakiś czas temu, kiedy byłem na chwilę w Niemczech. Jednak dużo więcej poświęciłem uwagi na interesy z Emre i Malikiem niż na imprezowanie z Powellami.

— Kurwa, stary, ale czad! — Zauważam jak oczy Liama błyszczą na widok dwóch dziewczyn wijacych się na rurze, w pokoju dla specjalnych klientów.

Lubię minimalizm, dlatego pomieszczenie ma czarne ściany i białe kanapy. Jest dość duże oraz luksusowe.

—Nie pierdol, siadaj i podziwiaj — odpowiadam — Levis, polej.

— A co ja, kurwa, kelnerka? — Niezadowolny robi to, o co proszę. W tym czasie siadam wygodnie obserwując przyjaciół, zachwycających się kobietami.

Swoją drogą to żałosne, że wystarczy kawałek gołej dupy czy cycka, a oni zachowują się jak banda prymitywów.

Levis, nie czeka długo na zachętę i stoi wpatrzony w brunetkę, która ma na sobie czerwony, błyszczący strój, składający się ze stanika i spodenek.

— Tej jeszcze nie zaliczyłeś, że tak się ślinisz? — pytam, ironizując.

— Jak to nie? Pieprzyłem ją chyba ze dwa razy. — Nie zwracając uwagi na otoczenie, wsadza dziewczynie kasę do majtek.

— Kretynie, ile razy mam ci powtarzać, że masz tego nie robić w tym pokoju. Wystarczająco dużo jej płacę, żeby tańczyła przed takimi pajacami jak ty.

— Pierdol się, Shelley.

— Samemu będzie ciężko. — Uradowany Liam zaciąga się dymem. — Zapomniałem, Willy niedługo się żeni, to będzie się jebał ile wlezie.

— Ale wy jesteście durni. Poważnie. Doceniam to, że nie jestem, Powellem.

— Pierdolisz, nadajesz na tych samych falach co my, gdyby było inaczej nie wytrzymałbyś tyle lat z nami. - Słyszę słowa Louisa i wiem, że ma rację.

Jestem bardziej cichy i wycofany niż oni. Nie lubię szumu, a oni to, jebani aktorzy. Muszą być w centrum zainteresowania tak, jak teraz Levis, ze striptizerką na kolanach, wkładający jej ręce do majtek.

Nic nowego.

— Meggi, przyślij jeszcze jakąś dziewczynę — informuję krótko, bo wiem, że na tych dwóch wieczór się nie skończy.

— Dobry z ciebie gospodarz, ale byłby jeszcze lepszy, gdyby...

— Kurwa, nie tutaj Liam. Dam znać chłopakom, ale idziesz wciągać do kibla, albo mojego biura. — Przerywam Liamowi, który od zawsze uwielbia pudrować nos.

— Nie ma sprawy, Willi.

—Świetnie. Przed drzwiami stoi Marc, powiedz mu czego potrzebujesz, będzie widział co robić.— Wiem, że sobie poradzi dlatego automatycznie tracę nim zainteresowanie.

Odpalam mojego Instagrama. Nie zauważając, kiedy druga z dziewczyn klęczy przede mną, majstrując przy pasku od spodni. Przewracam oczami, a poziom mojej irytacji diametralnie rośnie.

Naprawdę?

— Spierdalaj, Izzy — burczę niezadowolony.

Nigdy nie zaliczyłem żadnej z moich pracownic i to się nie zmieni, chociaż wiem, że one mają między sobą wyścig szczurów, która pierwsza dostanie mojego kutasa.

Niedoczekanie!

— Nareszcie blondynka! — Louis wstaje z kanapy, podchodząc do striptuzerki, która właśnie wchodzi do pokoju.

Nawet nie zwracam na nią uwagi, ciągle mam w głowie, kiedy Eva, da jakikolwiek znak życia. Przecież nie może tak po prostu zniknąć

— Witaj, Williamie. — Słyszę znajomy głos w pokoju, zanim pół naga striptizerka odsuwa się od moich spodni.

Cudnie!

Patrzę na Evę, która wygląda nieziemsko mimo dziwnej fryzury na głowie, jest tak jakby... Rozczochrana? Makijaż też chyba wymaga jakiejś poprawki. Obawiam się, że dziewczyna odreagowywuje ostatnie kilka dni, bo mam wrażenie, że jest mocno wstawiona.

— Co się z tobą, kurwa działo? Dlaczego nie odbierałaś? — pytam, podnosząc się z kanapy.

— Gówno — odpyskuje. — Zatańczyć wam? Też potrafię.

— Jasne! Dawaj mała — woła zadowolony Louis, który w sekundę znajduje się przy niej.

Patrzę jak zaczarowany, kiedy Eva, odpina guzik z tyłu sukienki, po czym zsuwa ją z ramion, tym samym prezentując, śliczny, czarny i koronkowy, mocno prześwitujący biustonosz.

Kurwa!

O ile bardzo lubię podziwiać jej wdzięki, tak teraz dostaję szału, kiedy zauważam, że moi przyjaciele patrzą na nią tym spojrzeniem, kiedy facet chce zaliczyć.

Niedoczekanie wasze! Niewyżyte psy!

— Ups! Nie założyłam majtek, narzeczony zabronił mi w nich chodzić. — W tym właśnie momencie zauważam, że jest pijana. Nie, ona jest najebana!

— Pierdol go, maleńka. Czego oczy nie widzą tego sercu nie żal, sciągnij wszystko — zachęca, podekscytowany Evą, Louis.

— Masz, kurwa, jebanego pecha, bo jej narzeczony stoi przed tobą i kurewsko, mu się nie podoba to, że jego kobieta ma zamiar świecić tyłkiem, przed bandą debili. - Nie wytrzymuję. Wybucham złością, rozbierając z siebie koszulę.

—William, co ty pierdolisz? Że ty...

— Tak, do chuja. To jest moja przyszla żona, o ile się zgodzi — odpowiadam zaciskając mocno szczękę, poziom mojego wkurwienia sięga właśnie szczytu-A ty kurwa, ubieraj się i wytłumacz mi, co tutaj robisz? — Zarzucam koszulę na ramiona Evy, po czym zapinam jej guziki.

Tak, wiem, mógłbym kazać ubrać jej z powrotem sukienkę, ale zajęłoby to więcej czasu. Pewnie o jakąś minutę, a ja nie chciałem, żeby ktokolwiek na nią patrzał.

— Moja piękna, gdzie się podziewałaś, William odchodził od zmysłów. — Podchodzi do nas Levis, wyciągając rękę w stronę, Evy.

Z tymi zmysłami trochę przesadza, bo dobrze widziałem co się z nią działo cały ten czas, kiedy nie było jej przy mnie. W końcu za coś płacę ochronie, więc dwóm chłopakom kazałem nie spuszczać z Evy, oczu, jak tylko zamknęła wkurwiona, za sobą drzwi mojej rezydencji.

Witamy w świecie Shelleya.

— Wypierdalaj z tą łapą, najpierw ją umyj, zanim podasz ją Evie. —Zauważam zdziwiony wzrok kobiety. — Nie patrz tak, wiesz gdzie miał przed chwilą ręce? Nie chcesz żeby cię nimi teraz dotykał.

— Jesteś przewrażliwiony — komentuje Levis.

— A ty zbyt wylewny, nazywając ją "moja piękna", do chuja ogarnij się Levis!

— Co tutaj robisz, śliczna? — ignoruje mnie po czym zagaduje Evę.

— Przyszłam przyjąć oświadczyny, to źle? Nie tego chciałeś, Shelley?! — Odwraca się w moją stronę i krzyczy wprost w moje usta, skracając między nami dystans.

— Jesteś najebana — syczę przez zęby.

— No i? Przynajmniej, nie mam pod kiecką głowy żadnego faceta.

— Zazdrosna? — Obserwuję jej reakcję.

— Wcale!

— Przecież odepchnąłem ją, jak chcesz to klęknij i zajmij jej miejsce — prowokuję Evę, ciekawy reakcji.

Na co ona bierze zamach i próbuje mnie spoliczkować, w czym jej przeszkadzam, łapiąc za nadgarstek.

Koniec z kwiatkami i jednorożcami. Pokazuje charakterek.

Bosko.

— Mam być twoją żoną, nie dziwką! — Przysuwam ją do siebie.

— Jedno nie wyklucza drugiego, wróbelku — szeptam w jej usta.

— Jesteś pojebany, Shelley!

— A ty, pijana.

— Masz z tym problem? — Odpycha mnie od siebie. — Eva Reed. — Wyciąga rękę do Louisa i uśmiecha się zalotnie. — Przyszła pani, Shelley. Chyba. — Chcąc przesunąć się kilka kroków dalej aby przywitać również Liama, zahacza o moją stopę i leci przed siebie, tym samym lądując w moich ramionach. Na szczęście, bo gdyby nie ja, zaorałaby twarzą o ziemię.

—Mój ty bohaterze. — Nie jestem głupi, wyczuwam ironię z jaką to wypowiada.

— Chcesz, kurwa zęby wybić?

— Szczerbata panna młoda nie pasowała by do ciebie, Williamie Shelley? — pyta oplatając rękoma moją szyję, patrząc w oczy.

— Jedziemy do domu.

— No coś ty, bracie. Zostawisz nas? — Levis, szczerzy do nas zęby. — Dopiero się rozkręcamy.

— Właśnie, a ja chcę zatańczyć dla twoich gość, będziesz mógł sobie porównać, która jest lepsza. Ja czy ta elegancka pani, co przed chwilą przyglądała się z bliska, jak wygląda twój rozporek.

— Weź, się kurwa uspokój. — Przewracam oczami.

— Nie zamierzam, dopiero się rozkręcam. — Odsuwa się ode mnie i siada na kanapie. — Drogie panie nie przeszkadzajcie sobie, pokażcie co potraficie. — Klaszcze w dłonie, sięgając po kieliszek tequili.

— Dobra jest! — Zadowolony towarzystwem Evy, Louis siada obok niej, obserwując ją z podziwem. — To idealna kandydatka na żonę dla ciebie, William.

— Taaa, widzę właśnie. —Patrzę na Evę, wiedząc doskonale, że nie będzie z nią łatwo.

Ma charakterek!

Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że ta kobieta to same kłopoty.

Co poradzić? Miłość nie wybiera, na pewno będzie ciekawie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro