Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

19.

W związku z Waszym rosnącym zainteresowaniem losami Evy oraz Williama spięłam cztery litery i publikuje dzisiaj rozdział. Ogromnie mnie cieszy, że w zaledwie dwa dni Piekło powiększyło swoje konto o prawie 1,4k odsłon. Dziękuję Wam bardzo 😘💖


Ps. Chwilę się zastanawiałam jaką muzykę dodać do rozdziału i tak pomyślałam, że k-popowy utwór jednego z moich ulubionych zespołów będzie całkiem dobrym wyborem.

Co myślicie? ☺️

William
♤♤♤

Zanim odwiedzę Reeda, zlecam chłopakom zlokalizowanie go. Nie będę szukał drania sam, skoro mam od tego ludzi.

Patrzę na złoty zegarek, zdobiący lewą dłoń i dostrzegam, że dochodzi jedenasta.

Jestem wykończony. Domyślam się, że rozmowę z teściem przeprowadzę dopiero wieczorem, więc postanawiam wrócić do domu i chwilę odpocząć. W nocy spałem może z dwie godziny, zanim zaczęła się szopka w moim biurze z Evą, a przecież nie jestem robotem, muszę się trochę naładować.

Wchodząc do domu, słyszę kobiece głosy dochodzące z kuchni, próbując je zignorować wspinam się na marmurowe schody prowadzące na piętro.

— Willi, skarbeńku, co się tak skradasz? — Zaczepia mnie, Tata. — Nie chcesz napić się kawy z Evą i mamą?

— Cicho. — Przykładam palec do ust. — Nie, nie chcę. Jestem padnięty.

— Synku kochanie, słyszymy cię, chodź się do nas przywitać. — Przerwacam oczami, schodząc ze schodów. Dam im minutę, a potem idę spać.

— Dzięki, Tata. Jak zwykle jesteś niezawodna. — W odpowiedzi, gosposia tylko przepraszająco wzrusza ramionami.

— Witam moje piękne, panie. — Nawet nie zmuszam się do usmiechu, zwyczajnie nie mam na to siły, zatem mój wyraz twarzy nie należy do zbytnio przyjaznych.

— Wyglądasz jak jeden z zombie z The walking death. — Eva, komentuje mój wygląd.

— Ciekawe przez kogo.— Podchodzę do mamy, całując ją w czoło.

— A ja? — upomina się żona, kiedy próbuję ją wyminąć.

Wzdycham zirytowany, ale podchodzę do niej zostawiając całusa na jej ustach.

Eva wygląda zdecydowanie lepiej, niż kilka dni temu, kiedy znalazłem ją na wpół przytomną w sypialni. Jednak w jej spojrzeniu dostrzegam smutek, coś ją gnębi. Jej błękitna toń spokojnego oceanu, przybrała barwę sztormu.

Właściwie, co mnie to obchodzi? Niech cierpi.

— Nie zjesz z nami śniadania? — pyta moja matka, nakładając sobie na czarny talerz jajecznicę.

— Od kiedy jecie o tej godzinie śniadanie? Nie za późno? — Łapię za tosta, nie siadając obok nich przy wyspie kuchennej.

— Synu, zdrowy sen to podstawa, a że wstałyśmy dzisiaj późno, to też później jemy. Proste? Proste. — Eleonor usmiecha się do mnie czarująco jak na dystyngowaną damę przystało. — Napiłabym się cappuccino.

— Tata, słyszysz, pani Shelley ma ochotę na kawę — informuję gosposię, opierając się o blat.

— A ja Latte — głos zabiera również Eva, grzebiąc w sałatce owocowej widelcem.

— Tata, druga pani Shelley również prosi o kawę, czy możesz ją dla nich przygotować? — mówię sięgając po sok pomarańczowy, który przed chwilą stanął tuż przede mną.

— Dwie panie Shelley, w domu jak ty to skarbeńku, wytrzymasz? — Tata, żartuje, podchodząc do ekspresu, a dwie kobiety mojego życia wybuchają śmiechem.

Przyglądam się chwilę Evie, rzadko widząc ją tak wyluzowaną. Zauważam, że dobrze dogaduje się z moją mamą, co w ogóle mnie nie dziwi.

Eleonor jest takim człowiekiem, który zaraża pozytywnym humorem, rozświetla wokół siebie blask i cudowną aurę, dobrze wpływające na otoczenie.
Moje spojrzenie zatrzymuje się na żonie, zdecydowanie dłużej niż powinno, bo właśnie patrzę jak wstaje i idzie w moją stronę.

Kurwa!

Nic nie mówiąc, staje na przeciwko mnie, dosłownie kilka centymetrów. Z tej odległości czuję jej cudowny zapach. Pachnie jaśminem, konwalią i mandarynką. Tak pachnie Eva, na codzień, bo wieczorowe wyjścia podkreśla nieco mocniejszym zestawem, który dosłownie rozpala zmysły.

— Przyszłam po wodę, nie patrz tak na mnie. — Sięga dłonią po butelkę, odwraca się i chce odejść, jednak jej się to nie udaje, ponieważ nagle upada.

Na szczęście mogę popisać się szybkim refleksem i łapię ją w porę, chroniąc przed upadkiem.

— Eva, co się dzieje — pytam przejęty.

— Nie wiem, zakręciło mi się w głowie. — Tylko tyle jest w stanie powiedzieć, bo traci przytomność.

Moja mama podbiega do nas, otwierając okno, żeby wpuścić świeże powietrze, a ja delikatnie klepię Evę, po policzku, żeby się ocknęła. Po zaledwie kilku minutach, żona odzyskuje świadomość i próbuje się podnieść, na co jej nie pozwalam.
— Evo, kochanie co to było? — Eleonor,  podeje jej wodę, którą Eva, przyjmuję drżącą dłonią.

— Skąd mam wiedzieć? Nie jestem lekarzem — warczy rozdrażniona. — Nagle zrobiło mi się słabo. To pewnie przez moją ostatnią chorobę. — Upija łyk, przylegając do mojego torsu plecami.

Zmieniamy nieco pozycję, aby była bezpieczna i wygodna dla Evy, zatem siedząc na podłodze opieram się o szafki kuchenne, a między moimi udami znajduje się drobne ciało żony. Trzymając ją delikatnie za brzuch dociskam nieco mocniej.
Wykorzystuję moment naszej bliskości, bo nadal nic nie zmienia faktu, że kurewsko tęsknię za tą blondynką, która wywróciła mój świat do góry nogami.

— Dzieciaku musisz dbać o siebie, nie możesz nam słabnąć bez powodu. — Tata, również wygląda na zmartwioną.

— Nie róbcie tragedii z jednego omdlenia, każdemu może się zdarzyć. — Eva, nieco się irytuje i znów próbuje stanąć na własne nogi, na co po raz kolejny jej nie pozwalam i bez słowa wkładam jedną dłoń pod jej kolana a drugą daję na plecy, tak aby wziąść ją w ramiona i zanieść do sypialni.

— Musisz odpocząć, na zakupy pojedziemy później. William się tobą zajmie, a ja zajrzę do ciebie później, kochanie. — Mama daje Evie, buziaka w czoło po czym patrzy na mnie. — Byłeś śpiący, prawda? Nie wypoczniesz lepiej, niż w ramionach żony. — Puszcza do mnie oczko po czym wraca na miejsce, które przed chwilą zajmowała.

***

— Dlaczego to robisz? — słabym głosem, Eva zadaje pytanie, kiedy otwieram drzwi do sypialni.

— Pamiętasz? Dla świata jesteś moją żoną, nie rób sobie nadziei to tylko pokaz przed moją matką i Tatą.

— No tak, jak mogłabym pomyśleć, że jest inaczej — prycha urażona.

Kładę ją na łóżko, najdelikatniej jak potrafię. Bo mimo tego, co zrobiła jest dla mnie krucha, jak szkło, któremu niewiele brakuje by rozbiło się na drobne kawałki.

Rzucam koszulę w kąt, to samo robię z resztą ubrań. Przebieram się w czarną koszulkę na ramiączkach i szare spodnie dresowe. Nic nie mówiąc siadam w fotelu, prostując nogi. Nie podoba mi się pomysł spania w nim, ale jak wyjdę z sypialni, matka nie da mi żyć i zasypie masą pytań.

— Połóż się w łóżku. — Dochodzi do mnie głos żony, która siedzi po turecku i mi się przygląda. Jej piękne długie włosy okalają drobną twarz blondynki, rysując tym samym przede mną postać anioła. Śmiało mogłaby nim być, gdyby nie te diabelskie zapędy na zdrajcę.

— Nie.

— Przecież tam się nie wyśpisz wielkoludzie, chodź nie gryzę.

— Kto to wie? Ostatnio często pchasz mi się na chuja, nie będę ryzykował, że tym razem testosteron ze mną wygra.

— A jak wygra to co? Odpadnie ci?

— Nigdy niczego nie wiadomo, pani Shelley. — Robię krótką pauzę. — Chociaż, wiadome jest to, że się tobą brzydzę i nie mam zamiaru cię pieprzyć. — Nawet na nią nie patrzę, rejestruję tylko odgłos zamykanych drzwi w łazience.

I dobrze, niech tam siedzi do końca życia. Zabolało, co? Jeszcze długo będzie musiała to znosić.
Właściwie skoro wyszła z łóżka, postanawiam zmienić miejsce odpoczynku i kładę się w nim, mając nadzieję, że Eva, tego nie wykorzysta i nie wpełznie do niego za mną. Kiedy tylko czuję jej zapach zamykam oczy, musiało minąć niewiele czasu zanim zasnąłem.

***

Kiedy otwieram oczy, z ulgą stwierdzam, że kobiety nie ma blisko mnie, wstaję jeszcze nieco zamroczony sprawdzając godzinę. Dochodzi siedemnasta. Przespałem cały dzień, nieźle.

W pomieszczeniu panuje półmrok, musiała zaciągnąć czarne zasłony, aby światło dnia nie przeszkadzało mi w odpoczynku.

Żona idealna, szkoda tylko, że taka zakłamana.

Po szybkim prysznicu, zakładam ciemne jeansy oraz białą koszulę, zostawiając trzy guziki odopięte i podwinięte rękawy; dokladnie tak, jak lubię najbardziej. Zmieniam zegarek na jeden z moich ulubionych, a jest to Girard-Perregaux Neo, którego tarcza przedstawia cały mechanizm, a pasek zrobiony jest ze skóry aligatora. Może to nie jest najdroższy z moich okazów, ale bardzo go lubię.

Wyciągam z szafy skórzaną kurtkę, zaczesuję włosy na żel i wychodzę. Czas odwiedzić teścia. Schodząc po schodach, dobiega mnie z salonu głos Evy. Odnoszę wrażenie, że z kimś rozmawia. Niewiele się zastanawiając, staram się cicho podejść jak najbliżej, tak aby mnie nie zauważyła. Mam szczęście, bo stoi do mnie tyłem, odwrócona przodem do kominka i tak jak myślałem, trzyma w dłoni telefon.

— Nie bój się kochanie, już niedługo. Wiesz, że bardzo cię kocham i zrobię wszystko, żeby cię stamtąd wyciągnąć. — Robi chwilę przerwy. — Jesteś silnym chłopcem, Dayan już tyle wytrzymałeś to jeszcze trochę dasz radę. Dobrze? — Znów zapada cisza, a Eva w skupieniu nasłuchuje osoby, z którą prowadzi konwersację. — Dobrze skarbie, zobaczę co da się zrobić, może uda nam się spędzić kilka dni razem. Dayan, pamiętaj bardzo cię kocham, gdyby coś się działo natychmiast do mnie zadzwoń, albo poproś Olivię ona też ci pomoże.

Staram się wyłapać z tego jak najwięcej, ale przyznam, że trochę nie rozumiem. To znaczy wiem, że najmłodszy brat Evy, ma jakiś problem. Może w szkole się nad nim znęcają? Ale przecież, ma od tego ojca, w dodatku gangstera, więc powinien zrobić z tym porządek.

— Nie mów tak, to nasza siostra, musi stanąć po twojej stronie. A jak nie, to trudno, jej wybór. Mamy jeszcze Giorgio i Roberto.— Eva, ewidentnie się irytuje.

Tylko dlaczego mówi o wybieraniu
stron?

— Kocham cię, braciszku. — Rozłącza się, ale nadal stoi w tym samym miejscu.

Jest zamyślona, a przez jej twarz przemyka coś na kształt złości pomieszanej ze strachem.
Chyba nawet nie jest świadoma, że właśnie przygryza obudowę telefonu, myśląc nad czymś intensywnie. Powinienem już iść, ale jedyne co mam ochotę zrobić, to podejść, przytulić ją i pomóc rozwiązać ten problem.

Niestety, nie mogę tego zrobić.

Zauważam jak ociera łzy z policzka i odwraca się w moją stronę.

Przyłapała mnie.

— Płaczesz? — Te słowa same mi się wyrywają, czego żałuję, ponieważ nie chcę pokazywać tej kobiecie, że nadal mi na niej zależy.

— Nie kurwa, podlewam rzęsy. — Omija mnie i szybkim krokiem idzie w stronę kuchni.

— Co się stało? — Delikatnie ujmuję w dłoń jej nadgarstek, działam instynktownie, bo chociaż tak bardzo jej nienawidzę, to serce mi pęka na jej widok.

Przypominam sobie jej roześmianą buzię rano i chciałbym ją widzieć taką zawsze. Nie umiem nad sobą zapanować, kiedy jest tak blisko, a ja zatracam się w błękicie jej oczu.

— Nic, co może cię obchodzić, idź do swojej dziwki Cassie, ją pytaj co się stało.

— I tak zrobię — odpowiadam pod wpływem impulsu. — Poerdol się! —

Nie patrząc na nią wychodzę wkurzony z domu. Sam nie wiem na co, tak naprawdę jestem zły. Na żonę, która odrzuciła moje wsparcie czy na siebie, że dałem na ten jeden moment górować sercu nad rozumiem?

***

Pod kasyno dojeżdżam około dwudziestej drugiej, jadę sam, bo nie chcę mieć świadków przy rozmowie z Reedem. Nadal nikt nie wie, że Eva, to jego szpieg i na razie niech tak zostanie.

Już przy barze widzę obstawę tego zasrańca,  jak i jego samego. Ubrany w czarny elegancki garnitur z wielkim uśmiechem wymalowanym na twarzy klepie po dupie jakąś dziewczynę. Przypuszczam, że nie jest wiele starsza od jego córki.

Mimo swoich sześćdziesięciu paru lat, Reed, jest przystojnym facetem, nie mogę temu zaprzeczyć o wyrafinowanym guście do kobiet jak i koni. Oprócz kasyna oraz  narkobiznesu ma swoją hodowlę koni, podobno posiada w niej niezłe okazy.

— Przyszedłeś przeprosić za zabicie mojego człowieka? — zadaje pytanie, kiedy tylko mnie dostrzega, a gestem ręki nakazuje ochronie, aby mnie przepuścili.

— Nie przeszukasz mnie? — Podchodzę bliżej niego.

— A po co? Marco, zajebałeś pięściami. Jeśli  mnie spróbujesz dotknąć, to zanim podniesiesz rękę do góry, będziesz już bez fiuta. — Bierze łyk Jacka Danielsa. — Moja córka, chyba nie byłaby tym faktem zadowolona.

— Gdzie jest mój towar? — ignoruję jego głupie gadki, chcąc przejść od razu do sedna.

— Shelley, brzmisz jak zdarta płyta. Co pod dupą ci się pali? Słyszałem że Garrido jest w mieście. — Uśmiecha się do mnie szyderczo.

— Nie twój, jebany interes. Masz ostatnią szansę, żeby oddać moją kokę, wtedy kara będzie mniej bolała. — Opieram się o bar.

— Zajebałeś bliską mi osobę na oczach połowy Manhattanu, teraz przychodzisz i znowu gadasz o czymś, co już dawno jest nieważne. Może powinieneś błagać mnie o przebaczenie, a nie grozić? Nie masz kurwa, za grosz kultury szczeniaku.

— Słuchaj szczurze — W przypływie złości doskakuję do niego i łapię za koszulę, co mnie ciekawi, to fakt, że ochrona Reeda,staje bliżej nas, ale nic nie robią. — Zapomniałeś jaka panuje hierarchia? Nikt nie stoi ponad mną, tym bardziej ty. Jesteś tylko jebanym lwiątkiem w tym całym mafijnym stadzie, ale lwem czyli królem jestem ja! — Puszczam go i odsuwam się znowu na bezpieczną odległość, bo inaczej nie wiem jak długo bym wytrzymał, żeby go nie zabić.

— I to czas zmienić, William.

— Daje ci tydzień, ani jednego dnia dłużej. Dość mam kurwa czekania na to co moje — ignorując głupi komentarz, informuję Reeda o tym ile czasu mu daję na zwrócenie towaru. Moja cierpliwość ma granice.

— Ty położyłeś łapy na mojej córce, to uznajmy, że jesteśmy kwita. — Cwaniacki wyraz twarzy Reeda, udowadnia, że ten skurwiel nadal dobrze się bawi.

Ale ja wiem, że to gra pozorów. U niego też nie do końca idzie wszystko tak, jakby się spodziewał. Przecież stałem się mężem Evy, naprawdę a nie na niby jak to planował.

— Sam mi ją dałeś w prezencie — odpowiadam na jego prowokacje.

— Dałem to i odbiorę, proste. To moja córka i mogę zrobić z nią co chcę. Wezmę tą małą szmatę do siebie i dam chłopakom, przyda im się trochę rozrywki.

Dosłownie czuję jak krew zaczyna płynąć szybciej w moim ciele, zaciskam dłonie w pięści, a w głowie mam tylko jedną myśl — rozjebać go.

Właśnie mam przed sobą żywy dowód na to, że Bóg nie istnieje, bo jakim cudem ojciec może tak traktował swoją córkę.

— Idioto, mogę poćwiartować ją na kawałki, które ci wyślę, będziesz mógł sobie je oprawić w ramkę. — Każde wypowiedziane przeze mnie słowo, sprawia, że moje serce kurczy się boleśnie, a na szyi czuję niewidzialną pętlę, która się zaciska, odbierając pomału oddech.

Ale musiałem to powiedzieć, już jeden chuj mnie sprowokował i bezpieczeństwo Evy, zostało zagrożone. Nie mogę pozwolić na to, aby również Reed wyczuł, że moją największą słaboscią jest właśnie jego córka, za którą zabiję każdego, kto spróbuje ją dotknąć.

— Ciekawa opcja, ale pamiętaj masz jeszcze na sumieniu życie Marco, wiesz, że nie zabijamy między sobą.

— WY, nie zabijacie, mnie te zasady nie dotyczą, Reed. Tutaj panują reguły, a reguły to ja. — Odwracam się od niego z zamiarem wyjścia. Dla mnie to koniec rozmowy i tak nic z nim nie ugram. — Won do piekła, kurwo wściekła — Zatrzymuję się na chwilę, formując z dłoni symbol broni. Tym samym udając, że do niego strzelam.  — Twoje dni są policzone, teściu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro