Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1.

Do odważnych świat należy... Jako że lubię eksperymenty postanowiłam zaryzykować i napisać coś zupełnie innego.
Zapraszam do mrocznego świata Williama Shelleya oraz Evy Reed❤


William
♤♤♤

Zerkam na srebrnego rolexa, który zdobi moją lewą dłoń. Minęła pierwsza w nocy, a ja dalej siedzę  zawalony papierami. Jako szef licznych klubów nocnych i paru lewych, bardzo prężnie rozwijających się interesów, nie wszystko mogę zlecać ludziom. W pewnych biznesach ograniczone zaufanie skutkuje mniejszą ilością siwych włosów.

 — Willy, kurwa złaź szybko na dół. — Drzwi do mojego biura otwierają się  a do środka wpada Levis.

— Spierdalaj, Levi, mam tutaj masę roboty. Nie mam czasu podziwiać twojej kolejnej dziwki na jedną noc. — Odchylam się do tyłu odpalając papierosa. Jak tak dalej pójdzie to będę cieniem samego siebie.

— Bracie, na głównej sali jest strzelanina, nie patrzysz na jebany podgląd?! Na chuj, ci montowałem te monitory w biurze! — krzyczy wyraźnie zdenerwowany.

— Jaka strzelanina? Co ty pierdolisz? W moim, kurwa, klubie? — Wstaję z krzesła na tyle impulsywnie że znajduje się ono pod samym oknem. — Przysięgam, że ich zajebię! Wszystkich po kolei. — Sprawdzam  czy aby na pewno za paskiem spodni nadal mam spluwę i ruszam przed siebie.

Tego jeszcze, kurwa, nie grali! W moim klubie nie ma miejsca na gangsterskie porachunki ani narkotyki! 

Zbiegając po schodach słyszę krzyki przerażonego tłumu, dźwięki muzyki zastąpiły odgłosy wystrzałów. Jakim cudem tego, kurwa nie słyszałem? 
Będąc już na dole wyciągam broń, odbezpieczam ją i strzelam trzy razy tak, żeby wszyscy mnie zobaczyli. 

— Co się tutaj odpierdala?!— krzyczę jak szalony. — Billy, przypomnij mi jaką mam umowę z twoim szefem? Chodź tu kundlu! — Niesamowicie wkurwiony przywołuję do siebie sprawcę całego zamieszania.

Chłopak z rodziny Caldwell potulnie idzie w moją stronę, dobrze wie, że ze mną się nie zadziera. Jedyny, który tego nie rozumie to pieprzony Carlo Reed. Razem z Caldwellami mamy porozumienie, nie wchodzimy sobie w drogę i nie robimy syfu na naszych podwórkach. Nie to co z jebanym Reedem, który ostatnio zajebał mi bardzo drogi towar. Jakim, kurwa, cudem w najlepszym oraz najbardziej prestiżowym z moich klubów, te półgłówki urządziły sobie strzelnicę?

 — Słucham uważnie. — Strącam z głowy młodego czapkę i przykładam lufę do skroni. — Kto dał wam pierdolone prawo strzelać w moim klubie?

— Panie Shelley, przepraszam ale jeden z kolesi dostawiał się do mojej laski. — Wyczuwam od niego strach, słusznie.

— Ja wiem, że wy młodzi macie gorącą krew, ale nie mogłeś tego załatwić gdzie indziej? — pytam zirytowany. — Mam ci teraz chuja odstrzelić, tak dla przestrogi, żeby się to więcej nie powtórzyło?

— Jezu, nie! Przepraszam! To się więcej nie powtórzy. Przysięgam — Chłopak odruchowo łapie się za gacie.

— Nie mieszaj w to Jezusa, baranie. Wiem, że się nie powtórzy. — Nic sobie nie robiąc z gapiącego na nas tłumu strzelam mu w ramię, tak by go przestraszyć, ale nie ranić poważnie. — Teraz zapamiętasz lekcje, następnym razem odjebie ci łeb, rozumiesz?

— Tak.

— Nie stój tak, bierz swój gang gówniaków i spierdalaj stąd! — Wyganiam intruzów.

Nie wierzę, będę musiał policzyć się z Caldwellem, zapłaci mi za narażenie na szwank mojej reputacji. Pechowo trafił, ponieważ “Grzech” to moje ulubione miejsce na ziemi. Choć jest najkrócej posiadanym przeze mnie lokalem, to wpakowałem w niego najwięcej kasy, czasu i energii. Właśnie tutaj mam biuro z którego koordynuję resztę interesów. Tym bardziej zalewa mnie nieopisana fala gniewu, że doszło do takiego incydentu! 

— Willi, mamy problem. — Kiedy tylko chcę wrócić do siebie, odnajduje mnie Levis; Mój przyjaciel, prawa ręką oraz szef ochrony. 

— Właśnie go, kurwa, rozwiązałem!

— Nie da się nie zauważyć, przyjacielu.

— Nie drażnij mnie Levi, widzisz, co się tutaj odjebało. Jak będę miał pismaków na głowie to się kurwa, chyba odstrzelę.  

Niestety nie schodzę z pierwszych stron gazet. Całe miasto wie, że jestem narkotykowym bossem. Cóż… wiedzieć to jedno, a posiadanie na to dowodów drugie. Zwłaszcza kiedy ma się w kieszeni policję całego stanu, która za dodatkową kasę usunie każdy dowód i nie tylko. Wszyscy jedzą mi z ręki. Tylko ten pieprzony Reed, wymyślił sobie jakąś rywalizację o to, kto jest ważniejszy. Dla wielu to ja jestem numer jeden, ale temu staremu durniowi coś się we łbie poprzewracało i za wszelką cenę próbuje wygryźć mnie z mafijnego tronu. 

— Mamy ranną. — Levis, wskazuje palcem na najbliższą sofę.

— A co ja lekarz do chuja, jestem? — pytam, po czym odwracam się w kierunku biura.

— Willy, najpierw ją zobacz. — Łapie mnie za ramię i usiłuje zaprowadzić w miejsce, gdzie siedzi na wpół przytomna blondynka.

— Nie jestem ani niańką ani jebaną pielęgniarką, nie obchodzi mnie, że jakaś laska oberwała! Widzisz, która jest godzina? Daj mi spokój, bo zaraz nie wytrzymam i tobie przypierdolę.— Zauważam, że wymachuję przyjacielowi pistoletem przed nosem. Zapomniałem go schować, a co gorsza zabezpieczyć. Wykonuję to natychmiast, nie chcę, aby znowu coś się stało.

— Kurwa, William, ty debilu! — Unoszę na niego zdziwione spojrzenie. — Ta akurat bardzo cię zainteresuje! Przestań pierdolić i chodź!

Dobra, wygrał. Idę w kierunku, w który prowadzi mnie Levis, a kiedy jestem już na tyle blisko, aby stwierdzić, że miał rację, uśmiecham się szyderczo gładząc dłonią zarost.

Lepiej być nie mogło! 

— Co my tutaj mamy? — Patrzę wzrokiem zdobywcy na dziewczynę z zakrwawionym  ramieniem. Tak sobie myślę, czy aby na pewno moją kulkę dostał, Billy?

— Oberwała od ludzi Caldwella, tylko draśnięcie, ale ona źle wygląda. Chcemy zabrać ją do szpitala, ale się upiera, że zostanie — odpowiada dziewczyna siedząca obok rannej.

— Nie trzeba, nic mi nie jest. — Podnosi się z białej kanapy, po to, aby natychmiast stracić równowagę, w efekcie czego ląduje prosto w moich ramionach.

Ładniejsza niż na zdjęciach.

— Co ja mam z tobą zrobić, wróbelku? — Patrzy na mnie tymi swoimi zielonymi oczami, wyprowadzając mnie na ułamek sekundy poza stan świadomości.

— Willi, co robimy? — Głos przyjaciela wybudza mnie z chwilowego transu.

— Zadzwoń po Collinsa, niech przyjedzie ją opatrzyć. A wy wracajcie do domu, wszystkim się zajmę — mówię do znajomych dziewczyny.

— Chyba nie sądzisz, że ją z tobą zostawię? – pyta, jak mniemam przyjaciółka albo siostra znaleziątka na moich rękach.

— Jak będę chciał to pomaszerujesz grzecznie do domku, bo masz, chuja do gadania, mała. Ale zgoda, dzisiaj możesz być przy niej, a reszta wynocha, koniec imprezy.

— Halo! Ja tu jeszcze jestem, nigdzie nie zostanę — odzywa się słabym głosem blondynka.

— Dobrze, więc cię teraz puszczę, a ty pokażesz mi, jak o własnych nogach wracasz do domu. — Ze złośliwym uśmiechem stawiam ją na podłodze, asekurując w razie wypadku. Dobrze wiem, że nie zrobi ani jednego kroku.

— Dziękuję, panu za trooo… — W pomieszczeniu, które rozświetla tylko światło neonów i małych ściennych lampek, widzę niewyraźnie, jak jej oczy przewracają się po czym bezwładne ciało  ląduje na moim torsie. 

— Mówiłem, dlaczego kobiety zawsze muszą stawiać na swoim? — Wkładam ręce pod jej nogi i unoszę,  mógłbym przysiąc, że waży niewiele więcej od piórka.

— Jeszcze jej nie znasz Shelley, jest wkurwiająco uparta — informuje mnie jej koleżanka, a ja z podziwu rozchylam lekko usta, zaskoczony bezpośredniością  dziewczyny. 

— Levi zajmij się… — Ponaglam brunetkę wzrokiem w nadziei, że usłyszę jej imię.

— Camilla — odpowiada, dobrze odczytując nieme pytanie.

— Tak, właśnie. Zajmij się Camillą i sprowadź mi tu doktorka. Ja zadbam o wygodę tego tutaj… — Robię krótką pauzę — wróbelka.

Nie mogło być lepiej, przysięgam! Dobrze znam tę dziewczynę, nawet miałem już na nią pewne plany, a ona sama wpadła mi w ramiona, że tak to ujmę.

Jakby nie było właśnie w nich jest, co mnie bardzo cieszy! 

Zapominam o całej złości na rodzinę Caldwell, bo gdyby nie oni nawet bym nie wiedział, jak ważnego gościa mam w swoim ulubionym klubie. 

Kiedy jesteśmy już w moim biurze, zanoszę kobietę do pokoju obok, no cóż często zdarza mi się zarywać noce, a że jestem człowiekiem praktycznym, to zdecydowałem się na urządzenie w tym miejscu zarówno sypialni, jak i niewielkiej garderoby oraz łazienki. 

Komfort jest dla mnie bardzo ważny.

Wystarczy jedno spojrzenie, a Levis wie, że Camilla ma zostać w części biurowej, niepotrzebnie będzie pałętać się między nogami, poza tym i tak w odpowiednim momencie muszę się jej pozbyć. Nie, nie chodzi mi tutaj o zabijanie, takim draniem nie jestem, choć faktycznie już parę trupów mam w swojej kolekcji. Jednak ona niczym mi się nie naraziła, narazie.

Obserwuję, jak blondynka powoli otwiera oczy nieudolnie próbując podnieść się do pozycji siedzącej. Wygląda na przestraszoną i zdekoncentrowaną.

Gdyby tylko wiedziała, że dopiero zacznie się naprawdę bać.

— Gdzie ja jestem? — zadaje pytanie, chociaż moim zdaniem trochę głupie, zważywszy na fakt, że nie odniosła żadnego urazu głowy.

— W mojej sypialni, złotko. 

— Co?! — Przerażona wstaje zbyt szybko z łóżka, ponieważ od razu chwieje się na nogach.

— Spokojnie, nie wstawaj, zaraz zbada cię lekarz. — Podtrzymuję ją i z powrotem układam w wygodnej, a co najważniejsze bezpiecznej pozycji.

Jej biała sukienka unosi się kusząco ku górze, tym samym odkrywając niewielki kawałek tego samego koloru majtek. Moja fantazja od razu zaczyna pracować na pełnych obrotach. Wyobrażam sobie, że zanurzam  język w jej mokrej cipce pieszcząc, liżąc oraz spijając wszystkie soki, które z niej wypływają. Podrażniam zarostem miękkie  uda przyspieszając i doprowadzając do nieopisanej ekstazy.
W momencie czuję, jak mój kutas twardnieje.

No co? Jestem zdrowym mężczyzną!

— Camilla? — pyta wyraźnie wystraszona, tym samym sprowadzając mnie na ziemię.

— Jest w gabinecie z moim przyjacielem, nic jej nie ma. — Chociaż próbuję ukryć swoje pożądanie, ciągle uciekam wzrokiem między jej nogi, no żesz kurwa mać! — Postrzelili cię, pamiętasz? 

— Tak, ale już czuję się dobrze.

— I dlatego nie potrafisz wstać z łóżka? Weź się nie wygłupiaj. — Faktycznie jest uparta. — Przykryj się do cholery, pościel jest świeża. — Biorę zamach i okrywam jej nogi, czym chyba ją przestraszyłem, bo ma minę sugerującą  płacz.

Ok, może zareagowałem zbyt impulsywnie, ale jak mam się skupić, kiedy widzę przed sobą jej cienką bieliznę! Muszę przyznać, że jest piekielnie seksowna.
Tylko, że ja nie mam zamiaru jej tknąć nawet palcem, nie taki mam plan.

— Cześć Will. — Do pokoju wchodzi lekarz, na którego czekamy.

— Co my tutaj mamy, pokaż tą rękę dziecino. — Odkłada torbę lekarską na podłogę tuż przy łóżku wyciągając z niej odpowiednie do badania przedmioty. — Wystarczy oczyścić ranę i zszyć, za niedługo nie będzie śladu, ale zalecam panience odpoczynek. — Patrzy na mnie porozumiewawczo.

— Dobrze, obiecuję, że jak wrócę do domu, nie wyjdę z łóżka przez kolejnych kilka dni.

— Oszalałaś? Nie wypuszczę cię stąd. Ledwo stoisz na nogach — reaguję natychmiast. Chociaż ona tego jeszcze nie wie, to jeszcze dłuższy czas będzie skazana na moje towarzystwo. — Collins pacjentka zemdlała, dopiero niedawno się ocknęła.

— W takim przypadku, lepiej, żeby została. William z pewnością się tobą dobrze zajmie. — Nie powiem, drań brzmi przekonująco, ale w końcu za coś mu płacę. 

Tak naprawdę sam mógłbym zszyć tę ranę, nie raz już to robiłem. Ale gadka lekarza może mi sporo ułatwić sprawę. Nikogo chyba nie zdziwi, że Levis, wzywając go, nakreślił, że musi przekonać dziewczynę, aby ze mną została. Oczywiście dostanie za to ekstra premię.

Swoją drogą zadziwiające jest to, że mając kasę, można dosłownie wszystko kupić, nawet takie przysługi. Cóż, brzydota tego świata nie zna granic.

— Mam zostać u Shelleya na noc? Słyszycie ten absurd?

— Eva, nie bądź uparta, jeden czy dwa dni nic się nie stanie. — Słyszymy kobiecy głos w drzwiach.

Levis odwalił kawał dobrej roboty, nawet przyjaciółkę urobił, ciekawe tylko czym ją przekonał? 

— Ale… Jak wy sobie to wyobrażacie? Mam zostać skazana na łaskę najniebezpieczniejszego człowieka w mieście, który jeszcze niedawno machał pistoletem na lewo i prawo? — podnosi głos.

— Ej, między innymi w twojej obronie.  — Podchodzę do łóżka, krzyżując ręce na piersi. 

— No i co z tego? To nie zmienia faktu, że jesteś pieprzonym Williamem Shelleyem.

— Nie przeszkadzało ci to, kiedy wchodziłaś do klubu? Nie próbuj czasem wciskać kitu, że nie wiedziałaś do kogo należy, bo cały, kurwa, świat słyszał, że jest mój.— Na te słowa zauważam, jak czerwienieje ze złości.

Tak, niektórych łatwo rozgryźć.

— Radziłbym się nie denerwować, możesz znowu zasłabnąć, a tego byś chyba nie chciała. — Doktorek nadal ją urabia.

— Zostanę, pod warunkiem, że Camilla tutaj ze mną będzie. — Upiera się.

— Wiesz, że nie mogę. Jutro jedziemy do babci, dobrze znasz moją rodzinę, nie odpuszczą. A co ja im powiem, że ktoś cię postrzelił i nocujemy w klubie samego Shelleya? Eva słyszysz, jak to w ogóle brzmi? Przecież twój ojciec się wścieknie.

— On mnie akurat najmniej obchodzi, mam go w dupie! — krzyczy na przyjaciółkę,  ignorując obecność reszty osób w sypialni.

— Posłuchaj. — Camilla mnie wymija i siada na łóżku, zamykając w swoich rękach dłoń, Evy. — Dobrze ci zrobi, jeśli znikniesz na kilka dni, niech się pomartwią, może to nie jest zły pomysł. — Patrzy na nią wyczekująco, a ja czuję jakiś sekret wiszący w powietrzu.

— I tak nie ucieknę, wiesz o tym. — Blondynka spuszcza głowę.

— Wiem, ale może coś wymyślisz. Ja naprawdę nie sądzę, aby tutaj spotkało cię coś gorszego, niż ta strzelanina, a tym bardziej…

— Zgoda. — Eva, szybko wchodzi przyjaciółce w słowo. — Ale bądź pod telefonem. A jak zginę, to będzie tylko i wyłącznie twoja wina, Cam. 

 Zatem postanowione, wróbelek zostaje ze mną. W myślach już otwieram szampana, bo poszło łatwiej niż przypuszczałem.

I jak wrażenia po pierwszym rozdziale?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro