8.
Ostrzeżenie ⛔⛔⛔
Rozdział zawiera sceny przemocy fizycznej oraz słownej wobec dziecka, osoby wrażliwe na takie tematy proszę o pominięcie tej sceny.
Eva
♧♧♧
— Bezczelny gnojek, jak on mógł tutaj przyjechać? — Woła, Tata, stojąc przy kuchennym oknie.
— Kto? — pytam, przeżuwając grzankę z serem, która jest przepyszna.
— No, ta gnida, Reed.
Jedzenie staje mi w gardle, z ledwością przełykam zawartość ust. Wstaję energicznie od stołu, podchodząc w miejsce, gdzie stoi gosposia.
O kurwa! Tego się nie spodziewałam!
— Kim jest ten cały, Reed? Dlaczego, William, go szarpie? — Badam grunt, bo wyczuwam, że Kolumbijka nie wie, iż to właśnie mój ojciec.
A raczej płodziciel, nic więcej.
— Oj, dziecino, to człowiek, który przyprawia naszemu Williamowi, samych problemów — Wzdycha, przykładając dłoń do skroni, kiedy zauważa przystawioną lufę do mojego rodziciela.
— Przecież można to załatwić, William na pewno ma sposoby na takich jak on.
Oh! Jakbym chciała, żeby Carl, zniknął raz na zawsze z życia mojego oraz naszej rodziny! O niczym innym nie marzę, wtedy wszystko wyglądałoby inaczej.
Odstrzel tego zasrańca!
— Gdyby, to było takie proste na pewno już byłoby po sprawie, ale dziecino, to nie temat dla nas, William, wie co robić. Dokończ śniadanie.
— Nie ma mowy! Jak mam jeść, kiedy nie wiadomo, co tu się odwali! — Unoszę się, niepotrzebnie podnosząc głos na,Tatę.
— Widzę, że ci na nim zależy.
— Co? — Marszczę brwi, zaskoczona jej bezpośredniością.
— Nie udawaj, jestem na to za stara, swoje w życiu widziałam i swoje wiem. Widzę, jak na siebie patrzycie.
— Przepraszam, ale jak narazie to widziałaś, jego penisa w moich ustach. — Odwracam wzrok zażenowana.
Niepotrzebnie o tym wspominam.
— Nie wstydź się, młodość rządzi się swoimi prawami. — Unosi mój podbródek do góry, tak aby spojrzeć mi w oczy, dzięki czemu i ja zauważam ciepło czekoladowego spojrzenia kobiety. Zauważam w nich dom. Dom, który przestał istnieć z chwilą śmierci mojej mamy.
— Wiem, ale to jest mocno skomplikowane. — Smutnieję na myśl, że muszę wykorzystać Williama, choć tak bardzo tego nie chcę.
— Wystarczy, że to, co was połączyło będzie ponad wszystko, reszta sama się ułoży. Zapamiętaj to, dziecino. — Kobieta zamyka mnie w czułym uścisku, a ja rozpadam się na milion kawałków.
Brakuje mi takiego wsparcia, co prawda mam świetny kontakt z siostrami jednak, to nie to samo. W ramionach Taty, czuję się bezpiecznie, dokładnie tak, jak było to z moją mamą.
— Hej! Wróbelku, co jest? — Nawet nie wiem, kiedy, William wraca do domu. — Coś ty, jej zrobiła? zostawiłem Evę, tylko na chwilę i znajduję ją zapłakaną. — Zerka groźnie na kobietę. — Chodź tu do mnie, maleństwo.
— William, ja…ja…ja, muszę ci coś powiedzieć. — Nie wiem skąd nabieram odwagi i chcę wyznać mu prawdę. Całą prawdę.
— Cicho, później porozmawiamy, teraz się uspokój.
— Właśnie o tym mówiłam. Jak wy nie będziecie bawić gromadki ślicznych maluchów, to ja nie wierzę w miłość. — Gosposia się uśmiecha po czym wychodzi z kuchni, jakby nigdy nic.
Jej słowa wiszą w powietrzu a ja zaczynam płakać coraz głośniej. Brzydzę się sobą za to, co robię Williamowi.
— Nie mogę czekać, powiem to teraz.
— Wróbelku …. — Kładzie dłoń na mój policzek. — Wiem o wszystkim, nie jestem głupcem.
— Wiesz? Ale jak to? Skąd? — Czuję, że grunt wali mi się pod nogami, zaraz zemdleję albo co gorsza oszaleję.
— Ja, do ciebie chyba też coś czuję. Tak myślę. — Na te słowa marszczę brwi.
Cudownie! Nie ułatwiasz, Shelley!
— Jak to się stało? Przecież to wszystko dzieje się, tak szybko. — Zatopiona w jego spojrzeniu, w którym widzę, że nie jestem mu obojętna, biorę głęboki wdech. Jeśli teraz mu tego nie powiem później będzie jeszcze gorzej. — Dlatego musisz wiedzieć, że mój ojciec…
— Twój ojciec, zapłaci za wszystko co zrobił tobie i mnie.— Nie pozwala mi dokończyć. — Obiecuję!
— Nie rozumiesz, musisz o czymś wiedzieć.
— Nie teraz, wróbelku. Teraz jedyne co muszę to zadzwonić do Levisa, koniec pierdolenia się z pieprzonym, Reedem. — Łapie mnie za dłoń. — Chodź do sypialni, rozgość się w niej, bo już cię stąd nie wypuszczę.
***
Kręcę się nerwowo po pokoju, myśląc nad tym, co się wydarzyło przez kilka ostatnich dni w moim życiu. Plan był prosty. Zbliżyć się do Williama, wyciągnąć jak najwięcej informacji i zapomnieć o wszystkim.
Nikt nie przewidział, że się w sobie zakochamy, a to już poważna komplikacja.
Nie mam pojęcia, co zrobić. Czuję, jak zatapiam się w ocenie, który nie ma dna. A ja, w samym jego środku, próbuję się wydostać na powierzchnię. Tylko co, to da? Tam również nic dobrego mnie nie czeka, nie ma dobrego rozwiązania. Każde niesie za sobą opłakane skutki, nie ważne, co zrobię i tak będzie źle.
Nie mogąc wytrzymać samej w sypialni idę poszukać Williama. Przy nim czuję się bezpiecznie, a jego bliskość koi moje już coraz bardziej, zszargane nerwy.
— No i co teraz? Mówiłem, że jak zaczniesz ją posuwać to pogorszysz sytuację. — Słyszę dobiegające głosy z pokoju, w którym są niedomknięte drzwi.
Niewiele myśląc, staję tak, aby mnie nie zauważono i przysłuchuję się rozmowie.
— Przestań pierdolić, Levis, to nie ma nic wspólnego.
— Jak kurwa, nie ma? To dlaczego on nie chce jej odzyskać? Zastanów się. — Levis, jest wyraźnie poddenerwowany. — Tylko myśl mózgiem nie kutasem, proszę.
— Nie wiem. Kurwa, nie mam pojęcia.
— Jadę go odjebać i tak, za długo z tym zwlekamy. — Przyjaciel Williama staje się coraz bardziej wzburzony.
— Chyba do reszty zgłupiałeś, jak go zabijesz narobisz nam tylko problemów. — Słyszę dźwięk odsuwanego fotela.
— William, śpisz na kasie. Te kilka baniek, których nie odzyskasz po śmierci Reeda, to dla ciebie nic.
— Chuj, z kasą, Levis! — Willam traci opanowanie i uderza ręką w blat biurka. — Jeśli raz pokażemy, że mogą nam podkradać towar, to będziemy mieli przejebane! Jego trup nie pomoże, przynajmniej teraz.
— To co, zrobisz? Porwiesz go i będziesz torturować?
— Przeszło mi to przez myśl, ale obawiam się, że nie przyniesie oczekiwanego efektu. Reed, to twardy skurwysyn.
W pokoju zapada cisza, mam wrażenie, że zaraz spadnie na mnie armagedon. Bo to, co usłyszałam przed chwilą jest dopiero małym granatem.
A więc nie tylko ja miałam interes w znajomości z Williamem.
Nie czuję złości, wygląda na to, że oboje jesteśmy siebie warci. Pytanie tylko, czy jego wyznanie było prawdziwe?
— Ożeń się z nią i zróbcie sobie dzidziusia!
Że co, kurwa?!
— Do reszty zgłupiałeś?! Już wolę go odjebać! — Słyszę odpowiedź, Williama. A moje serce zamiera.
W którą stronę pójdzie ta rozmowa?
— Pomyśl, Willi. Reed, dostanie zawału jak zrobisz Evie dziecko, jego krew i twoja, zmieszane. Rozumiesz paradoks? Rusz głową
— Ale ja, nie chce mieć dzieci, ani, kurwa żony!
— Przecież nie jest ci obojętna, a kiedy znudzisz się zabawą w dom, zawsze są rozwody. — Zerkam przez szczelinę drzwi, zauważając, że Levis, podchodzi do Williama. — To najlepsze rozwiązanie, bracie.
— Chyba masz rację — odpowiada, William, po chwili namysłu. — Tylko, jak ją przekonać?
— Kup kwiatki, jakąś błyskotkę. Nie wiesz co robić?
— Może wystarczy porozmawiać? — Mam dość tej głupiej debaty na mój temat i wchodzę do pomieszczenia.
— Jestem z was dumna, chłopaki. — Biję im brawo. — Traktujecie mnie jak worek kokainy, który trzeba sprzedać. Widzę, że w tym jesteście najlepsi.
— Wróbelku, to nie tak…
— A, kurwa, jak? — przerywam, Williamowi. — Te kilka dni były planem, kłamstwem, iluzją, prawda?
— Levis, zostaw nas samych.
— Nie, niech zostanie, skoro planuje za ciebie całe życie. Może weźmiemy ślub we trójkę? Co? Będziesz jak sułtan tylko zamiast haremu stworzysz trójkącik z przyjacielem.
— Evo, uspokój się. — Levis, podchodzi do mnie, kładąc rękę na ramieniu, co działa na mnie dosłownie jak zapalnik.
— Ja, jestem, kurwa spokojna! — krzyczę po czym unoszę dłoń policzkując mężczyznę. — Kim, ty jesteś, żeby decydować za mnie?
— Uderz mnie jeszcze raz a pożałujesz — odpowiada, nieźle wkurwiony. Nie zastanawiam się długo i robię mu na przekór. Moja dłoń ląduje w tym samym miejscu, co przed minutą. Levis, reaguje natychmiast, łapiąc mnie boleśnie za nadgarstek.
— Co ci, kurwa, powiedziałem?
— Myślisz, że się ciebie boję? — Prycham nieco rozbawiona jego złością.
— Przestańcie oboje, Levis, puść ją, odbiło ci? — William odsuwa mnie od przyjaciela.
— Teraz widzę, jakimi skurwielami jesteście. Wszystko do tej pory było ułudą!
— Słuchaj, Evo, to nie tak, jak myślisz. Musimy porozmawiać.
— Nie mogłeś ze mną rozmawiać w klubie? Ah, tak! Zapomniałam, byłeś zbyt zajęty moją cipką.
— Evo...— Ton głosu Levisa, zmienia się na sporo delikatniejszy, jakby się opamiętał i wrócił do swojej lepszej wersji. — Przepraszam, że naskoczyłem na ciebie. Zasłużyłem, ale jego też powinnaś spoliczkować.
W końcu się zgadzamy.
Odwracam się łapię Williama, za ramiona i kopię w krocze.
— Nie, on zasługuje na coś więcej. Nie chcę was znać, pojeby — krzyczę wychodząc z pomieszczenia.
Zbiegam energicznie po schodach, bo chcę jak najszybciej stąd wyjść. Mam bałagan w głowie i muszę go posprzątać.
— Zostań, pogadamy. Znajdziemy jakieś wyjście z tej całej, chorej sytuacji. —William, łapie mnie za ramię.
— Jestem wściekła, nie widzisz? Daj mi spokój.
— Nie kłamałem, naprawdę coś do ciebie czuję i wiem, że ty do mnie też, może ślub to nie jest taki zły pomysł?
— A dziecko? Chcesz mi, kurwa zrobić dziecko na złość mojemu ojcu? Przecież to żywa istota nie zabawka! Jak mogłeś o tym nawet pomyśleć!
— Po twoim kopniaku napewno jestem już bezpłodny — odpowiada.
— William, bawi cię to? — Przypiera mnie do ściany, wkładając nogę między moje uda.
— Ani trochę. — Zaczyna całować moją szyję.
— Spierdalaj, Shelley — Odpycham go od siebie. — Levis, miał rację, myślisz tylko tym, co masz w spodniach.
Wychodzę z impetem trzaskając drzwiami, to nawet jak dla mnie jest za dużo.
***
Wchodzę, a raczej wpadam do domu szukając ojca. Nie zajmuje mi to wiele czasu, gdyż zastaję go w gabinecie, pochylonego nad dokumentami. Przez krótką chwilę mnie nawet nie zauważa, nic z resztą nowego, dla niego całe życie byłam jak powietrze.
— Nie zrobię tego! — Podchodzę bliżej. — Wymyśl sobie inny sposób na, Shelleya.
— A gdzie dzień dobry? Tylko nie mów, że nie nauczyłem cię manier. — Jak zwykle opanowany, odchyla się leniwie na fotelu.
— Słyszysz, co mówię? Mam dość, on chce się ze mną ożenić!
— Świetnie! Lepiej być nie mogło.
— Co ty, pieprzysz. Nie wyjdę za mąż za Williama!
— Zrobisz to — nakazuje.
— Nie ma takiej opcji, wymyśl coś innego. — Nadal się buntuję.
Nic nie odpowiada, wychodzi z pokoju. Wiem, że to nie wróży nic dobrego, Carl nie zostawia niedokończonych rozmów. Po chwili wraca z moim ośmioletnim bratem, Dayanem.
— Eva! — Uradowany chłopiec, natychmiast przykleja się do mnie. — Gdzie byłaś, mieliśmy wypróbować nową grę.
— Miałam coś do załatwienia, obiecuję, że pogramy. — Obserwuję ojca, czekając na jego kolejny ruch.
— To, jak? Będziesz posłuszna? — Chłód jaki od niego bije zaczyna mnie przenikać.
— Nie zrobię tego!
Czego on ode mnie wymaga? Mam zostać żoną Shelleya, bo ta dwójka nie może odpuścić? To zaszło za daleko. Nie dam rady tego zrobić.
— Nie? No to patrz. — Ściąga pasek spodni po czym bierze zamach i uderza Dayana, w plecy, zahaczając o moją dłoń.
Krzyk brata rozdziera mi serce, czuję jak pod powiekami zbierają się łzy bezradności, ale wiem, że nie mogę się popłakać. Muszę być twarda.
Dla Dayana!
— Przestań, świrze! — Zauważając kolejny zamach chowam brata za sobą, tym samym pasek ląduje na moim ramieniu. — Zrobię to. Zostanę jego żoną!
— I po co się stawiałaś? Mogliśmy uniknąć tej sceny. — Ojciec uśmiecha się złośliwie.
— Dayan, kochanie przepraszam. — Kucam przy młodym, ocierając jego łzy. — To się więcej nie powtórzy, obiecuję.
— Zostaniesz ze mną? — pyta smutnym, dziecięcym głosem.
— Tak, idź do siebie, zaraz przyjdę. — Całuję go w blond czuprynę.
— Posłuchaj, mała dziwko, to było ostatnie ostrzeżenie. — Carl, ciągnie mnie za włosy, sprawiając ból. — Jeszcze raz mi się sprzeciwiasz, a będę kawałek, po kawałeczku odcinał mu palce, język, uszy, oczy, a ty będziesz na to wszystko patrzeć, rozumiesz?
— Jak możesz robić to swoim dzieciom? — Łza spływa po moim policzku, a w sercu zatapia się niewidzialny sztylet, który je przebija.
— Mogę i robię, a teraz wypierdalaj stąd. — Odpycha mnie. — Przelać ci pieniądze na suknię ślubną czy narzeczony ją opłaci?
— Jesteś pojebany. — Nie czekając na odpowiedź wychodzę i kieruję się w stronę pokoju brata.
***
— Gdzie masz tę grę?
— Przytul mnie, boję się. — Mały siedzi na łóżku ze spuszczoną głową.
— To minie, przysięgam. Nie pozwolę cię więcej skrzywdzić. — Biorę go na kolana i tulę z całych sił, kołysząc delikatnie.
— Kocham cię, siostrzyczko.
— Ja ciebie też, aniołku.
***
Jest już późno, nie wytrzymam w tym domu ani minuty dłużej, kiedy Dayan zasypia wychodzę.
— Pamiętaj, co masz robić. — Głos ojca zatrzymuje mnie na schodach.
Ma rozpiętą koszulę, podwinięte rękawy i mimo swojego wieku nadal jest przystojny. Szkoda tylko, że taki okrutny.
— Pożałujesz tego.
— Przestań pierdolić, Evo. Wszyscy na tym skorzystamy. Rozmawiałem już z kim trzeba, weźmiesz ślub na moich warunkach.
— Czyli jakich? — Boję się, co mogę zaraz usłyszeć.
— Chyba nie myślisz, że pozwolę temu idiocie wejść do naszej rodziny, aż tak mnie nie pojebało. Chodź, wszystko ci opowiem. — Przepuszcza mnie przodem. — Pamiętaj, nic nie możesz powiedzieć, Shelleyowi, bo wywiozę Dayana, w miejsce, gdzie nie będzie miał życia. Wiesz ile płacą, za dupę młodego chłopca?
— Ty świnio! — Chcę go uderzyć, ale udaje mu się załapać moją dłoń w powietrzu.
— Nie pozwalaj sobie, wystarczy, że pozwalam ci na te wszystkie epitety, którymi ciągle rzucasz w moją stronę. Chodź! — Popycha mnie w stronę drzwi.
W milczeniu wchodzimy do środka, a to co za chwilę będzie dane mi usłyszeć, po raz kolejny doprowadzi do tego, że cały mój świat runie, niczym domek z kart.
Zrobimy to na naszych warunkach… Moje dni zostały już dokładnie policzone.
Teraz w zestawie z suknią ślubną muszę kupić również taką, w której będą mogli mnie pochować. Trudno, lepiej mnie, niż niczemu winnego Dyana.
Tylko, co ja powiem Williamowi? Jak się zachowa, kiedy odkryje intrygę?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro