Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3.


William
♤♤♤

Kiedy Eva, bierze kąpiel wpadam niestety, z nadal twardym fiutem do biura. Widząc rozbawienie na twarzy kumpla od razu uderzam go w głowę. 

— Dobrze się bawisz? — pytam.

— Nie lepiej niż ty, przyjacielu. — Sięga po papierosy leżące na biurku. — Willy, miałeś ją porwać i wymienić w zamian za towar, który zajebał ci Reed, co ty, odpierdalasz?

— Jestem zdrowym facetem to normalne, że mi stoi na jej widok. — Podchodzę do okna, przeczesując palcami włosy.

— Jakoś mi nie staje. Zastanów się, kiedy zaczniesz bzykać tą małą, to możesz tylko sobie zaszkodzić. — Levis, wypuszcza z ust dym po czym siada w moim fotelu.

— Nie za wygodnie ci? — Odwracam się w jego stronę. — Co ma bzykanie Evy, do interesów z Reedem? Pierdolisz głupoty.

— No nie wiem czy to takie głupoty. Jak Reed, się dowie, że dymasz mu córkę tym bardziej nie odda ci kasy. Wiesz dobrze, że ten pajac ma obsesję na twoim punkcie.

— Gówno mnie to obchodzi. Nie zapominaj, kto tutaj rządzi. Jak mnie wkurwi, to będę miał i swoją kasę i jego córkę. — Podpieram się pod boki. — Złaź, do chuja, z mojego fotela.

— Już się tak nie irytuj, stary. — Podnosi się z siedzenia. — Jak masz ciśnienie to zadzwoń po Cassie i je spuść, może ci ulży. — Blondyn opiera się o kant biurka.

— Nie chcę. 

— To co? Zaliczysz, Evę?

— Pewnie tak, tym bardziej, że ona nie miałaby nic przeciwko, zapewniam. — Od razu przypominam sobie, jak jeszcze parę minut temu ją myłem.

— Nie odpuścisz żadnej lasce, prawda? 

— Levi, pragnę przypomnieć, że to ty, zaliczasz wszystko, co nie spierdala na drzewo. — Uśmiecham się złośliwie. — Proszę, zamknij się już, bo cię usłyszy. — Upominam go, rejestrując dźwięki dochodzące z sypialni.

— No i co z tego? Nie gadamy o niczym o czym, by pewnie nie wiedziała. Kiedy załatwimy sprawę z Caldwellami? 

— Jeszcze nie teraz. Dajmy im dwa albo trzy dni. Lubię trzymać ludzi w niepewności. 

— Tak jest, szefie. — Rozbawiony puszcza mi oczko. — Idę do siebie, bo mnie blady świt zastanie. 

Wychodząc macha mi na pożegnanie, a ja idę w stronę sypialni zaopiekować moim gościem. Jeszcze sięgam po szklankę wypełnioną lodem i whisky po czym wypijam jej całą zawartość. 

Kiedy rozsuwam drzwi widzę już śpiącą Evę, leży na prawym boku odwrócona w stronę okna. Skulona w kłębek, trzymając kołdrę między nogami tym samym, wypinając w drugą stronę diabelnie seksowne pośladki. Właśnie sobie przypominam sobie, że jest w samej koszuli.

Kurwa, przecież ona nie ma majtek!

Czuję jak w moich spodniach robi się coraz mniej miejsca, dlatego dobrze wiem, że tej nocy nie mogę spać obok niej. Po pierwsze, nie jestem masochistą, po drugie nie zwykłem walić konia, kiedy leży obok mnie taka kobieta i po trzecie, daleko mi do  barbarzyńcy. Byłbym nim, gdybym skorzystał z okazji i ją przeleciał.  Dziewczyna dość już dzisiaj przeszła, fizycznie oraz psychicznie. W końcu została postrzelona, prawda? A gdybym się za nią zabrał, to ciężko miałaby jutro z poruszaniem, zwłaszcza dolnymi częściami ciała.

Zatem wycofuję się najciszej, jak się da i kładę na niewygodnej kanapie. Trudno to w imię dobra ogółu, raz mogę zrobić wyjątek. Zerkam na zegarek. Dochodzi czwarta. Zajebiście, dużo snu mi nie zostało.

***

Pochylony nad papierami, które musiałem porzucić poprzedniego wieczoru nie zauważam, że do gabinetu wchodzi Eva. Rejestruję ten moment dopiero wtedy, gdy widzę jej smukłą sylwetkę przed biurkiem. 
Leniwie podnoszę wzrok, starając się zwiedzić każdy centymetr kobiecego ciała.

Znowu przypominam sobie, że nie ma bielizny, nawet nie muszę mówić czym to skutkuje.

Kurwa!

— Dzień dobry, wróbelku. Wyspałaś się? — Odsuwam fotel od biurka i rozsiadam wygodniej. 

— Chyba tak, która godzina?

— Dochodzi szesnasta, śpiąca królewno. Jak ręka?

— Która? — Reaguje zaskoczeniem. — Nawet nie wiem czy mam dwie ręce, nie czuje jej. Leki zwaliły mnie z nóg.

— Dobrze, że działają. To tylko draśnięcie, szybko dojdziesz do siebie. — Dobiega mnie dźwięk dzwoniącego telefonu, ale kiedy zerkam na wyświetlacz i widzę, kto próbuje się do mnie dobić od razu odrzucam połączenie. — Była rano Camilla, nie chciała cię budzić, prosiła żebyś się do niej później odezwała.

— Jasne, dzięki — odpowiada, biorąc róg koszuli w palce, ugniatając go. — Gdzie spałeś? Bo, że nie na łóżku, to zauważyłam.

— Na tym cholerstwie. — Kiwam głową w stronę kanapy.

— Dlaczego, przecież w sypialni jest wystarczająco dużo miejsca na dwoje ludzi. — Zauważam jak marszczy mały nos, co dodaje jej i tak, dość delikatnym rysom bardziej dziewczęcego wyrazu.

— Wiem, wróbelku. Problem polega na tym, że odkąd jesteś blisko ciągle mi stoi. — Zdaję sobie sprawę z tego, że jestem bezczelny, ale mam trzydzieści lat więc nie lubię bawić się w udawany wstyd, bo go nie posiadam. — A myśl, że właśnie nie masz na sobie bielizny doprowadza mnie do szaleństwa. — Okrążam biurko, opierając się o jego kant, łapię, Evę w talii po czym mocno do siebie dociskam. Kieruję jej drobną dłoń na moje krocze, zauważając przy tym, że nie spuszcza wzroku z moich powiek. — Widzisz, tak na mnie działasz, Evo Reed.

— Will…

— Chrzanić to. — Przerywam, napierając na jej soczyste wargi.

Chwilę trwa zanim otrząśnięta z pierwszego szoku wpuszcza mnie do środka. Kiedy to jednak robi, nasze języki łączą się w namiętnym pocałunku.

Wplata dłonie w moje włosy, przylegając do mnie jeszcze bardziej. Dociska usta do moich a ja nie mogę nasycić się jej smakiem. Nim się orientuję moja koszula leży na podłodze. Nie tracąc czasu, również odpinam guziki na tej, którą, Eva ma na sobie.

— Jesteś taka piękna — mówię  zachrypniętym głosem na widok jej nagich piersi. — Są idealne.

Ogarnięty pożądaniem łapię ją za tyłek i unoszę a ona automatycznie owija swoje długie nogi wokół mojego pasa, nie mogła być już bliżej. 

— Nie przeszkadza ci, że jestem córką twojego wroga? — mówi podgryzając płatek mojego ucha.

— To ciebie zaraz będę pieprzyć, nie jego.  — Przyciskam ją do ściany. — Na co czekasz, ściągnij mi spodnie, Evo.

Natychmiast czuję jej drobne dłonie na pasku, zsuwa ze mnie ubranie i wiem, że jej podniecenie wzrasta, kiedy tylko czuje pod swoją mokrą cipką mojego twardego penisa. 

Wkładam w nią dwa palce, dociskając do końca dłoń.Jęk wydobywający się z ust Evy, jest wyraźnym sygnałem, że jej się to podoba. 

— Cała pływasz, Evo. Tak bardzo cię podniecam? — Wciskam w nią palce jeszcze mocniej, biorąc w usta jeden ze sterczących sutków, liżąc i przygryzając na zmianę. Dosłownie pieprzę ją ręką.

— Za bardzo — mówi między jęknięćami, a ja przyspieszam. Zagarniam jej usta całe dla siebie, całując mocno, zachłannie, intensywnie. 

Czuję na plecach paznokcie Evy, które wbija, pewnie zostawiając na nich czerwone ślady. Lubię ból dlatego przez moje ciało przechodzi dreszcz. Jak na zawołanie zauważam, że kobieta wygina się w łuk, krzycząc moje imię po czym zaciska się na moich palcach.

— Świetnie, teraz czas na danie główne, wróbelku . — Wyciągam z jej środka palce, które ociekają sokami. Oblizuję je patrząc, Evie w oczy. — Smakujesz obłędnie.

Nie ściągając jej z siebie, nadal trzymając za tyłek, sadzam na biurku. Wiem, że gdybym ją puścił nie ustałaby na nogach. 

— Co byś zrobiła, gdybym cię teraz zostawił, taką mokrą i podnieconą?

— Przecież miałam orgazm — odpowiada, automatycznie bardziej rozszerzając uda.

— Ale nie miałaś mnie w środku. Uwierz, to bez porównania. — Zauważam, jak jej wzrok wędruje na mojego kutasa i mało nie prycham śmiechem na widok jej miny.

— William, przecież ty, mnie nim przebijesz. — Otwieram szufladę biurka, wyciągając prezerwatywę.

— Przestań,  owszem jest duży, ale dopasuje się do ciebie. 

Mam taką nadzieję! 

— Duży może być kawałek tortu, to jest jakieś monstrum!

— Zaraz zobaczysz, co te monstrum z tobą zrobi. — Uśmiecham się po czym zakładam lateks. Swoją drogą reakcja Evy, jest całkiem zabawna. — Evo, lubię na ostro.

— To działaj. — Przysuwa się bliżej.

— Jeśli cokolwiek nie będzie ci odpowiadać lub będzie cię boleć, musisz mi o tym powiedzieć, dobrze? — Nie tracąc czasu wchodzę w nią jednym mocnym pchnięciem i daję chwilę na dopasowanie. — Nie chcę cię skrzywdzić.

— William, nie jestem dzieckiem, uprawiałam już seks. — Dociska mnie do siebie poruszając tyłkiem. — Zerżnij mnie w końcu!

Posuwam ją głęboko, podgryzam cycki zaciskając dłonie na pośladkach. Ściągam Evę, z biurka stawiając na podłodze. Zrzucam z niego wszystko, co leży w zasięgu mojej ręki. Dźwięk upadającej popielniczki rozbrzmiewa w pokoju.

— Nogi szeroko — nakazuję a ona posłusznie wykonuje polecenie.

Dociskam ją do mebla, ciągnę za dupę w moją stronę po czym równocześnie z silnym pchnięciem uderzam w wypięty pośladek. Wynagradza mnie głośnym jękiem.

— O tak, krzycz, Evo.

Pieprzę ją dziko, zaciskając dłoń na jej karku. Na tyle mocno, aby podkręcić atmosferę, ale nie tak, żeby zrobić dziewczynie krzywdę. Nie wyrywa się, nie protestuje, tylko wychodzi mi naprzeciw, dopasowując biodra do rytmu, który narzucam. Wymierzam kolejnego, siarczystego klapsa, zostawiając czerwony ślad na jej jasnej skórze.

— Oh, tak! Mocniej — krzyczy, a ja wiem, że jest już blisko. 

— Dojdź dla mnie, Evo, głośno. Niech cały klub nas słyszy. 

Teraz ją rżnę, jak tego chciała. Wbijam się w nią mocno, tak, że po kilku pchnięciach widzę, jak Eva, wygina się w łuk, jej słodka cipka zaciska się na mnie pulsując rozkosznie. Dwa pchnięcia później i ja szczytuję.

— Jesteś boska — szeptam wtulony, całując plecy tej słodkiej kobiety. Nie chcę wychodzić jeszcze z jej ciepłego środka, starając się przedłużyć tą chwilę ile się da. — I jak? Przebiłem cię?

— Żartowniś, to było dobre. Jeśli kiedyś jeszcze raz to zrobimy…

— Jeśli? — Przerywam wpół zdania — Wątpisz w to, że będziemy się teraz pieprzyć, jak króliki? 

— Nie mam pojęcia, znamy się od wczoraj — odpowiada, prostując się powoli.

— No i co z tego, ty nie jesteś kobietą na jedną noc! — mówię, sam zaskoczony swoimi słowami.

Nie mam pojęcia, skąd u mnie takie stwierdzenie?

Wychodzę z niej pomału, bo czuję, jak znowu mi staje a nie chcę jej zajechać. Chociaż wygląda lepiej niż nad ranem, tak zdaję sobie sprawę z tego, że nie doszła jeszcze w pełni do siebie.

— Jestem córką twojego wroga, pamiętasz?

— A co, ma piernik do wiatraka? — No cóż… dla mnie ma, to znaczy nie w tym sensie. Owszem potrzebuję Evy, do szantażowania Reeda, ale po takim seksie nie wykluczam, że mógłbym mieć z nią chociaż przelotny romans. 

Dlaczego nie?

— Nie ważne. Czy mogę jeszcze u ciebie zostać, jakieś kilka dni? Nie mam ochoty wracać do domu do tego wariata. Mój ojciec, to naprawdę trudny człowiek.

— Jasne, wróbelku, zostań ile będziesz chciała. Prysznic? Chyba wstyd zostawiłaś na biurku, kiedy cię na nim pieprzyłem.

— Wariat. — Oplata mój kark ramionami po czym całuje delikatnie — Umyjesz mi plecy?

—  I nie tylko — Puszczam jej oczko i  już wiem, że się dogadamy. Nie mam pojęcia, co zrobił jej ojciec, ale zdaję sobie dobrze sprawę z tego, że nic nie łączy ludzi lepiej niż wspólny wróg. 

Poza porządnym dymankiem.

Potrzebuję Evy, żeby odzyskać pieniądze od Carla, i żeby udowodnić mu, że to ja rządzę tym wielkim miastem. Jestem w stanie zrobić wszystko, aby zmusić go do posłuszeństwa! Nie cofnę się przed niczym.

Kiedy mój ojciec żył było inaczej. Miał ogromny respekt wśród ludzi, do których również należał Reed. W chwili śmierci taty wszystko się zmieniło, objąłem mafię oraz interesy z nią związane w spadku. 

Większość z tych, którzy byli przy nim uważała, że jestem za młody, zbyt słaby, niedoświadczony. Fakt, zostałem bossem mając zaledwie dwadzieścia trzy lata, ale ojciec szkolił mnie od małego na prawdziwego żołnierza mafii, którym się stałem.

Nie, to nie było łatwe szkolenie; pierwszego trupa miałem bardzo wcześnie na swoim koncie. Dlatego wiem, że jeśli okażę słabość, pożrą mnie w jeden dzień.

Aby zdobyć szacunek nawet większy niż miał mój ojciec musiałem tym wszystkim złamasom pokazać, jak bardzo potrafię być bezwzględny.

Do dziś zdarzają się jednostki, które chcą wyjść przed szereg. Ale są to raczej idioci, którzy w jakiś dziwny sposób nie mają pojęcia, że dla takich nie ma miejsca w tym świecie.

Ambitni debile, którzy myślą, że mogą robić mnie w chuja, bo uważają się za lepszych. Dokładnie tak, jak głupek Reed, który zapłaci z nawiązką za to, że postawił się ponad mnie. Nawet nie wie, że kradzież mojego towaru, to tylko pretekst, aby się go pozbyć.

Bo tacy jak on to zaraza, jeśli nie wytępię tego w zalążku, to wirus się rozprzestrzeni a wtedy może już nie być tak łatwo, jak jest to w przypadku jednostki.
 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro