Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

27.

William

♤♤♤

— Chłopaki, musimy wykorzystać to, że Eva, wprowadziła Reeda w błąd, mam dość tego chuja, muszę go w końcu udupić. — Od soboty minęły zaledwie trzy dni, a w głowie ciągle mam słowa żony, o tym jak wielkim ślepcem jestem. Ma rację.

— Zostało nam niewiele dni, musimy działać szybko, ale z rozwagą. — Liam, z ręką w temblaku przechadza się po moim klubowym biurze. — Jeszcze dzisiaj trzeba puścić szczura, że udało nam się przyspieszyć dostawę dla Garrido. No właśnie, kurwa Garrido, co z nim?

— Na razie spokój. Pewnie myśli, że wystarczająco nas przestraszył strzelaniną w willi. Ma skurwiel tupet — odpowiada Levis, kręcąc w głową.

Żaden z nas dalej nie potrafi zrozumieć, jak to się mogło stać?!

— Zajaramy? — Louis, wyciąga przezroczysty woreczek z ciemnych jeansów, rzucając go na czarne biurko. — Muszę zresetować głowę.

— Tym gównem chcesz to zrobić? — pytam, unosząc brwi w zdziwieniu. — Nie słyszałeś brata? Musimy działać z rozwagą.

— Ej, czekaj to nie głupi pomysł. — Levi, wstaje z kanapy, siadając na ciemnym fotelu przy moim biurku. — Zrobimy pseudo imprezę, będziemy udawać najebanych, żeby wyszło naturalnie jak któryś z nas coś chlapnie. Wszyscy dobrze wiedzą, że informacje o dostawach od czasu numeru z Reedem, są bardzo pilnowane. — Patrzy na każdego z nas po kolei. — Pomyślcie, gdyby Liam, niechcący - na to słowo, robi w powietrzu symbol palcami, sugerujący cudzysłowów - coś powiedział pod wpływem, byłoby bardziej wiarygodnie, a wieść szybko dotarła by do tego jebanego, padalca z kompleksem wielkości.

— Co ty pieprzysz Levi, wszyscy wiedzą, że nie pozwalam sobie na takie błędy — wzdycham zmęczony tym całym kombinowaniem.

— Nie pierdol, William. Nie pozwalasz sobie na takie błędy? To jakim cudem zajebali ci towar wart kilka milionów? Co?

Nastaje cisza, mieli rację. Levis oraz Eva, pokazywali większą trzeźwość umysłu niż ja. Prawda jest taka, że nigdy nie powinienem dopuścić do tego, aby ktoś choćby przez chwilę pomyślał, żeby mnie okraść, a tym bardziej to zrobić.

— Dobra, zapalimy, a później pójdziemy do naszej sali się napić. Tylko, kurwa panowie z umiarem, mamy udawać — zgadzam się na plan Powellów, bo co mam niby do stracenia?

— Nie podoba mi się ten pomysł — wtrąca się Liam. — Możemy inaczej to rozegrać, co wam da, że się dzisiaj upodlicie?

— Kto mówi o upodleniu, połączymy przyjemne z pożytecznym, tyle. Nie pierdol, że nie masz tego wszystkiego dość, bracie?

— Mam, kurwa i to bardzo, ale takie jest nasze życie, to jego część, wiedzieliśmy jak to działa. Zawsze mogliśmy umyć rączki i zasiąść w zarządzie jakiejś korpo firmy dla piździelcow, a bawimy się w mafiozów.

— My się w nich nie bawimy, Liam my nimi jesteśmy. I mów co chcesz, ale tego nie zmienisz, bo od małego, każdego z nas szkolono na żołnierza mafii, po to aby w przyszłości być jej bossem. Tak samo ojciec Williama, jak i nasz, płodzili synów, aby przedłużyć dziedzictwo. Nie zmienisz przeznaczenia, możesz się z nim tylko pogodzić, albo je wyprzeć. Wybór należy do ciebie. — Levis, podchodzi do starszego brata, w międzyczasie zgarniając woreczek z marihuaną z biurka.

— Jesteś taki mądry, bo tobie dali wybór, a ja i Louis musimy siedzieć w tym głównie jako następcy, wkurwia mnie to, wiesz?

— Co nie zmienia faktu, że nadal siedzę w świecie mafii. Mam krew na rękach i muszę przekupywać policję całego stanu, żeby nie wjebali mi dożywocia. Jeśli ci tak źle, to pakuj się i wypierdalaj z powrotem do Niemiec, na chuj tu siedzisz i marudzisz jak pizda? — Nie wiedząc dlaczego, postawa Levisa, nagle zmienia się względem brata, co wprawia mnie w szok, ponieważ rzadko się to zdarzało. — Wiesz co, braciszku? Mnie pasuje takie życie, lubię się bić, okaleczać ludzi i czuć adrenalinę. Kocham widok krwi na moich knykciach i strach w oczach człowieka, którego wiem, że pozbawię życia. Podnieca mnie ból, który sprawiam złym ludziom rozumiesz?

— My też jesteśmy złymi ludźmi, dobrze o tym wszyscy wiecie. — Liam podnosi nieco głos i zaciska dłonie w pięści. — Ja w przeciwieństwie do was mam pomału dość takiego życia.

— Zło ma różne oblicza, uwierz, że nasze nie jest jeszcze takie złe, a wiesz dlaczego? Bo nie jesteśmy okrutni, dla słabszych. Nie gwałcimy, nie handlujemy dziećmi i nie zabijamy bez przyczyny, a przynajmniej nie z premedytacją. Od wszelkich pojebów typu Reed, odróżnia nas to, że jesteśmy skurwysynami z kręgosłupem moralnym. I mnie to pasuje, bo taki jestem, wyssałem to, kurwa z mlekiem matki. Jak widać ani Louisowi, ani Williamowi nie przeszkadza taki tryb życia. A zapewne mógłby bardziej niż tobie czy mi, ciąży na nich większa odpowiedzialnosc, są lub będą głowami rodzin, od nich będzie wiele zależało.— Levis, strzepuje niewidzialny kurz z białej koszulki Liama. — A ciebie widocznie od małego, karmili mlekiem modyfikowanym, skoro zaczynasz się wyłamywać, i pierdolić głupoty. — Odchodzi kilka kroków w tył, poczum wygina się teatralnie, kłaniając się. Nie czekając na reakcję, podchodzi do biurka, otwierając drugą szufladę. — Na chuj ci tyle prezerwatyw?

— Strzeżonego, pan Bóg strzeże — rzucam w stronę przyjaciela, zadowolony, że tym głupim tekstem rozładował ciężką atmosferę.

— Pojebany, przecież masz żonę, nie musisz ich używać. — Blondyn docina mi, wyciągając bletki, których szukał.

— Rób tego jointa, nie da się wytrzymać tej grobowej atmosfery — pospiesza Louis, który przeciera zmęczoną twarz dłońmi. — Co cię napadło na takie mocne przemówienie?

— Bo też mam dość, ale nie marzę się jak cipa. — Levis, wymownie zerka na Liama, który pod wpływem ciężkiego spojrzenia błękitnych oczu brata odwraca głowę, udając że patrzy w monitor, pokazujący co dzieje się w Grzech.

Z rodziną Powellów, znamy się odkąd pamiętam. Już za dziecka rodzice zabierali nas na różne przyjęcia, jednak wtedy nie było nam do siebie po drodze. Prawie całe dzieciństwo spędziłem z Theodorem i moim ówczesnym przyjacielem Nicolasem. Niestety bieg zdarzeń doprowadził do tego, że Nika straciłem, Theo znienawidziłem, a z Levisem się zbliżyłem.

Po tragedii jaką przeżyłem w wieku czternastu lat, najmłodszy z braci Powell, wziął mnie pod skrzydła, można śmiało powiedzieć, że jemu zawdzięczam życie. Bo kiedy zawalił mi się świat i chciałem zrzucić się z mostu wprost pod pędzący pociąg, to jego ramię mnie powstrzymało i zostało ze mną do teraz. Nie codziennie dowiaduje się, że ojciec to mafioso, który jest bezwzględny nawet wobec własnego syna.

Z każdym dniem stawaliśmy się sobie coraz bliscy, spędzaliśmy razem czas, w szkole i poza nią, a żadne z naszych rodziców nie miało nic przeciwko naszej przyjaźni. Jako jedynak zawsze zazdrościłem Levisowi rodzeństwa, to Liam i Louis zastępowali mi braci.

Tak, więc pomimo tych kilku lat różnicy między nami, wiele rzeczy robiliśmy wspólnie, a przy starszych Powellach, zaznałem nocnego życia, w którym niejednokrotnie łamałem swoje bariery i próbowałem, jeszcze wtedy dla mnie zakazanych owoców.

Każdy z braci Powell, jest różny. O! I to jak!

Levis, to wiecznie uśmiechnięty rozrabiaka i największy dupcik w całym Nowym Jorku, przysięgam, nie mam pojęcia jak to możliwe, że jeszcze nie złapał jakiejś wenery. Świetnie wyszkolony zabójca, jego lekkie podejście do spraw życia codziennego może wielu zmylić, chociaż ciężko go wyprowadzić z równowagi jest mściwy, a przy tym bardzo okrutny.

Liam, średni z nich jest nieco podobny do Levisa, często rzuca głupimi żartami, z których śmieją się tylko oni. Typ imprezowicza i lekkoducha, który zakochuje się średnio dwa razy w miesiącu. Artystyczna dusza, lubi malować i potrafi zrobić wielką krzywdę nawet pędzlem. Poważnie. Kiedyś wsadził kolesiowi pędzel ubrudzony czerwoną farbą do oka, tak głęboko, że to wypłynęło niemal natychmiast, oczywiście doszło do zakażenia i kolesiowi się zmarło. A to wszystko dlatego, że nieodpowiednio zerknął na jego ówczesną dziewczynę. Z tej trójki to właśnie Liam, jest najbardziej wybuchowy i porywczy.

Louis, najspokojniejszy i najrozważniejszy z rodzeństwa. Między nami jest różnica pięciu lat, ale charakterami jesteśmy do siebie najbardziej podobni z całej ekipy. Chociaż to we mnie siedzi większy mrok. Louis, to przyszła głowa rodziny Powellów, jest świetnie przygotowany aby objąć imperium po ojcu i stać się kolejnym dostawcą broni na rynek europejski. Dopóki nie ma jeszcze tak wielkich zobowiązań, często pomaga mi przy interesach, a zwłaszcza dostawach. Tym bardziej, że od kilku lat mieszka w Niemczech, gdzie spora część koki trafia do naszego tureckiego przyjaciela - Malika. Louis, ukończył studia prawnicze, co też zapewne ukształtowało jego charakter.

Każdy z nich jest inny, ale zostali wychowani w myśl idei: jeden za wszystkich, wszyscy za jednego i naprawdę tego się trzymają. Na palcach jednej ręki mogę policzyć ile razy widziałem ich kłócących się, dlatego dzisiejszy wybuch Levisa nieco mnie zszokował, jednak nie dziwię mu się, to co dzieje się wokół nas uderza w każdego na swój sposób. Zatem i on musiał kiedyś wybuchnąć, a to jak zachował się dzisiaj to dopiero wierzchołek góry lodowej, dobrze wiem, że jeśli nie rozwiążemy naszych problemów szybko, to nasz stan umysłu będzie się tylko pogarszać, co może skutkować, że będziemy popełniać coraz więcej błędów. W tym świecie nie ma na nie miejsca, zwłaszcza z moją pozycją.

***

Tego mi było trzeba. Zaciągając się blantem odchylam głowę do tyłu, opierając ją o kanapę. Przymykam na chwilę oczy, odsuwając od siebie wszystkie złe myśli. Już dawno nie czułem się tak spokojnie jak teraz. W tle słyszę rozmowy rozbawionych przyjaciół. Im też chwila wytchnienia dobrze zrobi.

— Malik, przyjeżdża. Chce pogadać z tobą osobiście. — Czuję jak miejsce obok mnie zajmuje jeden z braci, a po głosie rozpoznaję, że to Louis. — Przyjedzie z nim Emre.

— Co ty gadasz? Turecki książe ciemności do nas zawita? — Na te informacje od razu się prostuję i skupiam swoją uwagę na rozmowie.

— Taaaa, zamierza pokazać swojej pani, Nowy Jork. Trzeba ogarnąć im hotel.

— Emre i jego kobietę wezmę do siebie, ty zajmij się Malikiem. Evie, dobrze zrobią goście w domu.

— No ja nie wiem, dwa bucowate skurwysyny, pod jednym dachem? Tego nawet Eleonor, z cierpliwością anioła nie wytrzyma. — Kącik ust blondyna unosi się w kpiącym uśmieszku. — Ciekawe jaka ona jest?

— Nie znasz jej? — Sięgam po nowego blanta. — Hej, Levi, oddawaj zapalniczkę, mały złodzieju — wołam przyjaciela, który stoi przed weneckim lustrem, przyglądając się zabawie w głównej sali.

Dziś się dogadaliśmy, że to ja bardziej wyluzuję.

— Ej tylko nie mały. — Rzuca zapalniczkę w moją stronę, którą udaje mi się złapać za pierwszym razem.— Camilla, moje słoneczko... — W tym samym momencie odbiera telefon.

— Nie znam jej. Emre, ukrywa ją przed całym światem. Wiem tylko, że ta mała nieźle wkurwia Malika, i nie mam pojęcia czym. Chętnie popatrzę jak temu szaleńcowi bucha para z uszu przy niej. — Bblondyn bierze ode mnie blanta, zaciągając się nim. — Oby nie była taką choleryczką jak nasza Eva. — Robi pauzę, zastanawiając się nad czymś. — W sumie zmieniam zdanie, mogłaby też mieć taki charakterek byłoby podwójne kino.

— Ty, jaka nasza Eva? Nie zapominaj się — upominam go, sięgając po szklankę z whisky. Czuję coraz bardziej, że używki zaczynają na mnie działać. — A po drugie jak chcesz iść do kina, to sprezentuje ci bilet. Na jaki film chcesz iść? Gdzie jest nemo?

— Nie wierzę, Shelleyowi, wyostrzył się żarcik. Musisz częściej z nami jarać. — Do rozmowy dołącza jak zwykle ubawiony wszystkim, Levis.

— Poczekaj, jak będziesz się nabija to refleks też mi się wyostrzy i będziesz szukać zębów pod stołem. — Puszczam do niego oczko. — Co chciała Camilla? — Całą uwagę zwracam teraz na najmłodszym Powellu.

— Powiedziała, że zostaje u was na noc. Eva, jest przybita i potrzebuje towarzystwa.

— Od kiedy ona się tobie tłumaczy? Mogła zadzwonić do Williama. — Louis wstaje z kanapy, poprawiając spodnie. — A z resztą nie obchodzi mnie to, wasz układ jest pokręcony. Biorę Liama i idę na dół, czas roznieść plotki o dostawie.

— Chłopaki tylko rozsądnie. — Rozkładam się wygodniej, czując jak pomału odpływam. — Właśnie, dlaczego ona dzwoni do ciebie, a nie do mnie?

— Bo masz wyłączony telefon, ośle.

Dopijam to, co mam w szklance i tracę kontrolę nad resztkami zdrowego rozsądku.

— Nieprawda. — Wyciągam z kieszeni jeansów urządzenie, które wita mnie czarnym ekranem. — Patrz, klikam i się nie załącza, na bank ktoś nim steruje i go wyłączył specjalnie.

— Jezu, Will... — Levis najpierw patrzy na mnie z głupią miną, następnie chowa twarz w dłoniach. — Ale się upaliłeś, chodź jedziemy do domu, wariacie.

I to była najrozsądniejsza decyzja tej nocy, potrafię nieźle narozrabiać, kiedy jestem w takim stanie jak teraz.

— Tak, do mojej pięknej żony, zrobię jej dzidziusia, wiesz? Małego Shelleya, z niebieskimi oczami, albo nie! Małą śliczną dziewczynkę z czarnymi włosami. A może uda się od razu strzelić bliźniaki, moje plemniki to dzielne chłopaki poradzą sobie.

— Bredzisz stary jak nigdy dotąd, wstawaj, jedziemy. — Levis, klepie się w czoło, po czym podnosi się z kanapy, w ślad za nim robię to samo, lekko się zataczając.

— No co? w końcu mam żonę, to normalne, że będą z tego takie tyci, tyci — pokazuję kciukiem oraz palcem wskazującym jak małe będą — dzidziusie. Będziesz wujkiem Levisku.


— Taaaa, i pierwsze co kupie małemu Shelleyowi, to kastet zdobiony diamentami.

— Głupi jesteś? Pierwszy weźmie pistolet do ręki, a nie te twoje zabaweczki, któremi szybko się pokaleczy. — Kręcę z dezaprobatą głową.

— William, zamknij się już, pierdolisz dzisiaj takie głupoty, że nie da się ciebie słuchać. — Wychodzimy z pokoju mijając dwóch ochroniarzy, którzy idą w ślasd za nami. Po raz kolejny lekko tracę równowagę, na co mój przyjaciel reaguje natychmiast, chwytając mnie za ramię. — Ej! Ale holować cię nie zamierzam, ogarnij dupę.

— Nie przesadzaj dałbyś radę. Ile razy ja cię targałem do łóżka?

— Ty jesteś cięższy i wyższy, więc nie wiem czy to takie sprawiedliwe.

— Przestań jazgotać jak baba, mam tylko metr dziewięćdziesiąt pięć to tylko dziesięć centymetrów więcej od ciebie nie ma tragedii, Levi. Zrobiłbyś to dla mnie.

— Pierdol się, masz od tego ludzi, którym słono płacisz.

Kiedy wchodzimy na główną salę uderza mnie zapach potu i alkoholu, kolorowe światła oświetlają ciała tańczących ludzi, co nieco mnie przytłacza. Levis, podchodzi do braci, sprawdzić jak sytuacja z fałszywym przeciekiem, a ja obserwuję mój klub, dumny niczym ojciec z dziecka.

— Oj, przepraszam. — Jakaś rudowłosa wpada na mnie, rozlewając napój na moją koszulę.

— Uważaj jak chodzisz — burczę niezadowolony.

— Postawię ci drinka w ramach przeprosiny, Shelley. Co ty na to? — Kokieteryjnie patrzy w moje oczy, błądząc palcem po mojej klatce piersiowej.

— Po pierwsze, dla ciebie panie Shelley laleczko, po drugie...— Kładę dłoń na jej karku, zmniejszając tym samym między nami dystans tak, że nasze nosy się stykają. Zaciągam się jej zapachem i patrzę głęboko w zielone tęczówki.— W ramach przeprosin możesz zapłacić za pralnię, a nie stawiać mi drinka.

— Mogę postawić ci coś innego, pójdziemy do mnie, a wtedy...

— Spierdalaj stąd i to w podskokach — Odpycham ją na bezpieczną odległość. — A jeśli jeszcze raz będziesz się tak zuchwale wobec mnie zachowywać, to zapewnię ci miejsce w jednym z najbardziej obleganych burdeli w tym mieście. Tak się składa, że znam ludzi, którzy posiadają takie biznesy.

Nie muszę czekać długo na reakcję rudowlosej nieznajomej, jej spojrzenie diametralnie się zmienia, a po uwodzicielskiej pewności siebie niema nawet śladu. Zastępuje ją strach, co bardzo mnie cieszy. Nie mam pojęcia dlaczego ta mała odważyła się na zaczepienie mnie w taki daremny sposób, ale przynajmniej mam pewność, że więcej tego nie zrobi. A jeśli się odważy to zapewne Marley zrobi z niej użytek, już ja o to zadbam.

Swoją drogą to bardzo interesujące jak głęboko w mojej głowie siedzi Eva, że nawet w takim stanie potrafię zachować się trzeźwo...

***

Levisowi, udaje się dotargać mnie pod same drzwi sypialni, co okazało się ogromnym wyczynem. Kiedy on się ze mną mordował ją miałem z tego niezły ubaw. Cóż, i mnie czasem się zdarza stracić kontrolę nad swoim zachowaniem, za co przyjdzie mi zapłacić jutrzejszego poranka wysoką cenę, w postaci ogromnego bólu głowy.

— Moja śliczna żonka. — Nie wchodzę do sypialni, tylko do niej wpływam, rzucając się na łóżko tuż obok śpiącej Evy.

Moje wtargnięcie od razu wyrywa ją ze snu, a szkoda lubię ją wtedy obserwować. Jest taka spokojna, niewinna. Chociaż często płacze przez sen, nieświadoma tego, że w takich momentach przytulam ją do siebie i uspakajam. Na szczęście rano niczego nie pamięta i mogę dalej udawać swoją nienawiść, chociaż z każdym dniem przychodzi mi to coraz trudniej.

— Boże, odsuń się ode mnie, śmierdzisz — warczy na mnie niezadowolona.

Nic nowego.

— Nie zamierzam, chodź tu do mnie moja blondyneczko. — Przyciągam ją blisko zamykając w szczelnym uścisku.

— Shelley, wypuść mnie natychmiast, bo pożałujesz.

— Musisz się najpierw uwolnić, wróbelku. — Dłonią gładzę jej delikatną skórę, zatrzymując się na brzuchu. — Czy mieszka tutaj jakiś mały bejbik?

— Co ty brałeś? Opętało cię? Bierz tą łapę ze mnie, kretynie! — Jak oparzona odsuwa się ode mnie i siada na łóżku. — Widzę, że jesteś pijany, ale przestań pieprzyć głupoty, o jakim dziecku ty mówisz?

— O takim malutkim, płaczacym bobasku, którego sobie zaraz zrobimy. — Szybkim ruchem popycham żonę na łóżko, wchodząc na nią, tym samym górując swoim ciałem. — Albo już zrobiliśmy, hmmm? — Przykładam czoło do jej, zatapiając się w błękitnym spojrzeniu. — Najlepiej bliźniaki, tylko niech nie mają po tobie charakterów, bo będziemy mieli przejebane, księżniczko.

— Człowieku złaź ze mnie i przestań pieprzyć, nie pij jak masz ciskać takimi pierdołami. Żadnego dziecka nie ma i nie będzie, a teraz śpij, bo cię wyrzucę z tego łóżka!

— Zobaczymy czy nie będzie. — Zaskakuję Evę, nagłym pocałunkiem, jednak ta mała wiedźma, nie odwzajemnia go. — Pocałuj mnie, to pójdę spać.

— Ani mi się śni, wali od ciebie ziołem i gorzelnią. Złaź! — Odpycha mnie, swoimi drobnymi dłońmi, a moją uwagę przykuwa obrączka i pierścionek zaręczynowy, które ma na palcu.

Symbol jej zdrady...

Uderzony rzeczywistością, schodzę z niej, tak jak tego ode mnie oczekuje, ale znowu przyciągam ją do siebie, umieszczając dłoń na biodrze Evy.

— Przestań się wiercić, śpij ze mną dzisiaj, jakbyś naprawdę mnie kochała. Proszę. — Nie mam pojęcia czy usłyszała to błaganie, ale przestała się wyrywac i leży w moim uścisku. Delikatnie i niepewnie opiera głowę o moją klatkę piersiową, a ja czuję się jak w niebie.

Tylko dlaczego to niebo zaraz zakryją czarne chmury?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro