Rozdział VII - "Zwierzęce uszy wysłuchają wszystko"
*Trzy tygodnie później*
- Nie zaprzeczaj! Znalazłam to w twojej kieszeni kurtki ! - wrzeszczę na Hectora, trzymając w ręku fiolkę z jakimś cholerstwem, którym truł nas przez cały czas.
- Ale to naprawdę nie jest moje ! Doskonale wiesz, że jak na czymś mnie nakryją to się do tego przyznaję ! Wojna nie odebrała mi honoru - próbuję mnie przekonać.
- Jeszcze znajdę jakiś dowód, który będzie świadczył, że to Ty za wszystkim stoisz !
- To życzę Ci powodzenia, bo na pewno go nie znajdziesz !
- Pożyjemy zobaczymy - syczę przez zęby.
- Jaki dowód? O czym wy mówicie? - pyta zdezorientowany Zayn. Nawet nie usłyszałam kiedy wszedł do pomieszczenia.
- Niech on Ci opowie, jak zajebiście było Nas truć przez ten cały czas - rzucam tylko wychodząc z pomieszczenia.
Idę szybkim krokiem w stronę wyjścia. Na korytarzu spotykam Cedrica, który widząc mnie w takim stanie ma już zadać pytanie, ale ja jestem szybsza:
- Nie pytaj.
Biorę płaszcz, który zakładam dopiero na dworze. Przechodzę przez podwórze i docieram do stajni. Gdy tylko otwieram drzwi, czuję zapach świeżego siana. Podchodzę do boksu mojego kumpla, z którym znam się od dwóch tygodni. Tyle czasu wystarczyło, żebyśmy się ze sobą zżyli.
Na mój widok zaczyna cicho rżeć.
- Cześć chłopie - witam go, głaskając jego ciemną i gładką sierść na szyi.
Wpakował swój wielki łeb przez otwór w boksie i domaga się więcej pieszczot.
Wędruje na koniec stajni po szczotkę, a koń mi się uważnie przygląda, jakby myślał, że mu ucieknę.
Teraz ja jestem za niego odpowiedzialna. Dbam, aby był czysty, najedzony i wybiegany przed końcem dnia. Jutro zamierzam się na nim przejechać. Nie jeździłam już od dwóch lat, więc nie wiem czy będę potrafiła go odpowiednio przygotować. Ale myślę, że z tym jest tak samo jak z jazdą na rowerze, jak już raz się nauczysz to tego się już nie oduczysz.
- Dzisiaj też trzeba zadbać o twoją sierść - mówię mu i zaczynam szczotkować go od szyi, kiedy on zapycha się sianem.
W ciągu tych trzech tygodni sporo się wydarzyło. Do naszej ekipy doszły cztery nowe osoby, ale też tyle samo odeszło. Sean zginął dwa tygodnie temu w misji, która odbywała się w samolocie prezydenckim. Został postrzelony przed końcem operacji. Nie zdążyłam się z nim pogodzić, co mnie boli najbardziej. Niech spoczywa w pokoju.
Dwa dni później, swoje życie straciła Celeste, którą zabiła komórka nitro. Mam nadzieję, że trafiła do lepszego świata niż ten.
Tego samego dnia Indira popadła w śpiączkę, po tym jak została uderzona w tył głowy kolbą od strzelby. Do dzisiaj się nie wybudziła. Leży na OIOM'ie w szpitalu oddalonym od tego miejsca o jakieś trzysta kilometrów. Kiedy tam dotarłam, nawet mnie do niej nie wpuścili. Lekarze nie dają jej szans na przeżycie.
Tyr zginął wczoraj. To była najtrudniejsza operacja, jaką kiedykolwiek otrzymałam. Walczyliśmy z prawdziwymi zawodowcami. Ledwo wyszliśmy z tego cało. Musieliśmy zastosować taktyki, z których korzystamy tylko w naprawdę wyjątkowych sytuacjach. Na szczęście misja skończyła się powodzeniem, ale przyniosła też sporo szkód. Tyr w tej misji był naprawdę nieuważny, przez co stracił życie. Był chłopakiem z którym potrafił dogadać się każdy. Niech ma w opiece nas wszystkich.
A jeśli chodzi o mnie, to czuję się jak wrak człowieka. Jestem wypompowana z emocji. Sporo wydarzyło się w ciągu tego miesiąca. Tyle śmierci, kłamstw, spisków. Ledwo to wytrzymuję, ale próbuję nie dać po sobie tego poznać.
Po skończonym szczotkowaniu, mój kumpel popycha mnie lekko w ramię, na znak wdzięczności. Głaszczę go jeszcze po pyszczku, a potem zamykam jego boks. Spoglądam po raz tysięczny na tabliczkę z imieniem, gdzie widnieje duży napis "Hades".
- Nie rozumiem, dlaczego otrzymałeś takie imię - mówię do niego, wiedząc, że i tak nie otrzymam na te pytanie odpowiedzi.
Odnoszę szczotkę na swoje miejsce i wychodzę ze stajni. Na dworze jest zimno i wietrznie. Kiedy idę w stronę bramy, liście odbywają różne tańce, spadając z coraz bardziej łysych drzew.
Podążam dróżką w stronę lasu. Gdy jestem już wgłąb puszczy, postanawiam usiąść sobie przy jakimś drzewie. Wybieram wysoką sosnę i rozwalam się obok niej. Opieram głowę o jej szorstką korę i rozmyślam, spoglądając na zasłonięte przez chmury niebo.
Kilka minut później, dołącza do mnie wilk, który kładzie się koło mnie. Mam już dość twardej kory, dlatego opieram głowę na ciemnej sierści zwierzęcia.
- Wiesz co ? Przez te dwanaście lat, naczytałam się wielu, naprawdę wielu książek. Czytałam wszystkie gatunki, zaczynając od Fantasy aż po powieści psychologiczne, historyczne, przygodowe, dokumentalne i kończąc na obyczajowych. W większości z nich, bohaterowie mieli rodziców. Autorzy opisywali jak wyglądają ich codzienne śniadania. Ojciec czytający gazetę przy stole, mama robiąca śniadanie dzieciom, i rodzeństwo, które miało za zadanie denerwować pozostałych braci i sióstr. Ale dla mnie ... to nie jest normalne, dla mnie to jest jedną, wielką abstrakcją. Nie pamiętam, żeby chociaż raz mama przeczytała mi bajkę na dobranoc, ani żeby ojciec bawił się ze mną na podwórku. Dlatego ciężko było mi czytać takie książki, które w ogóle nie przypominały mi mojego dzieciństwa ... - przewracam się na lewy bok i czuję jak po moich policzkach spływają ciepłe łzy.
Wilk spojrzał na mnie jakby wszystko rozumiał, ale wiem, że nic nie pojął.
Zamykam oczy i nawet nie wiem, kiedy odpływam do krainy wiecznych koszmarów.
***
Budzę się późnym wieczorem w swoim niewielkim pokoju. Nie wiem jak tu się znalazłam. Pewnie ktoś z ekipy mnie tutaj przyniósł.
Spoglądam na gwieździste niebo rozciągające się za oknem i zastanawiam się, czy są tam pośród nich moi przyjaciele.
Moje rozmyślania nie trwają jednak za długo, bo zza drzwi rozchodzą się głośne krzyki. Błyskawicznie wstaję i sekundę później jestem już na korytarzu. Biegnę w stronę wrzasków, które słychać chyba w całym budynku. Zatrzymuję się przed drzwiami z napisem "Sala ćwiczeń". Kiedy słyszę kolejne krzyki, wparowuje do pomieszczenia.
Zastaję tam Cedrica i jeszcze pięć osób. Tylko Zayn spojrzał w moją stronę. Cedric wrzeszczał coś do Hectora, Helen siedziała na jednym z trzech krzeseł i cała się trzęsła, Anne trzymała rękę na ustach, a z jej oczu płynęły łzy, natomiast Mike stał przy Anne i nie wierząc w słowa zwiadowcy, przecząco kiwał głową, na znak, że nie dowierza Cedric'owi.
Podchodzę do Zayn'a i wypalam:
- O co tu chodzi do jasnej cholery ?
- Dobrze, że już jesteś Michaelle - mówi zwiadowca podając mi w dłoń GSH-18. Zastrzel go, bo ja nie zamierzam tego zrobić ...
- Kogo mam zastrzelić ? - pytam zdezorientowana.
- Domyśl się - odpowiada mi Cedric chłodno.
Spoglądam na wszystkich po kolei i napotykam wzrok Hectora, który jest pełen smutku i pozbawiony jakiejkolwiek nadziei.
Patrzę na niego wytrzeszczając oczy i nie mogę uwierzyć, że dostałam takie polecenie. Z wahaniem podnoszę pistolet i wymierzam prosto w jego głowę. Dłoń mi się strasznie trzęsie, jak nigdy dotąd. Może dlatego, że nigdy nie kazano zabić mi mojego członka ekipy, za którego byłam odpowiedzialna przez kilka tygodni.
Hector upada na kolana, a mi zaczynają spływać gorące łzy, już drugi raz w tym dniu. Widzę, że jego oczy są przeszklone. Przez wielką kulę w gardle, z trudem przełykam ślinę. Spuszczam pistolet nieco niżej. Mój palec leży na spuście, czekając aż się odważę go nacisnąć.
- Nie rób tego ! - słyszę zrozpaczony głos Anne za swoimi plecami, ale jest już za późno, bo w pomieszczeniu rozlega się głośny huk strzału.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro