Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Ciekawość, tłumy przedziwnych istot i nieuchwytny Pan Miasta Duchów

Od samotnego obudzenia się w małej świątyni Pu Qi minęło już kilka dni i Książę Koronny Xie Lian coraz częściej wracał myślami do Najwyższego Ducha rangi Dewastacji i do ich ostatniej rozmowy.

Żył na tym świecie dostatecznie długo, żeby nie dziwiło go zachowania ludzi, a nawet bóstw, ale San Lang był wyjątkowy.

Dlaczego zainteresował się akurat moim towarzystwem, skoro ledwo się poznaliśmy? - zastanawiał się.

Może już wcześniej zwrócił uwagę na Księcia Koronnego? Przecież musiał coś o nim usłyszeć albo poznać... kiedyś. Lecz jak to było możliwe i dlaczego? Przecież od setek lat Xie Lian żył ze zbierania niepotrzebnych przedmiotów, skrawków i złomu. Czyż nie nazywali go "Śmieciowym Bogiem"?

W takim razie jak to się stało, że przez kilka dni tak znana we wszystkich trzech królestwach silna, bardzo silna istota spędzała z nim każdą chwilę i pomagała, jakby byli... dobrymi znajomymi? Nie wiedział, czy nazwanie go tak było odpowiednie.

Czasami słowa młodzieńca brzmiały odrobinę dwuznacznie, ale poza złapaniem go, kiedy spadał w dół Otchłani Grzeszników w Ban Yue oraz na Górze Yu Jun, gdy pomógł mu wyjść z sedana i poprowadził do świątyni Ming Guang, wydawał się trzymać na dystans.

Odpowiedni dystans - powtórzył w myślach.

Może jeszcze, kiedy wysysał z jego na dłoni jad Węża Skorpiono-ogonowego, wydawał się odrobinę zbliżyć do niego. Tak, w tamtym czasie coś w oczach San Langa było dziwnie przejmującego. A widoku zmartwionych oczu tego beztroskiego, wszystko wiedzącego młodzieńca, nie dało się łatwo wyrzucić z umysłu.

Xie Lian stanął pod drzewem z miotłą, którą zamiatał liście na małą kupkę i potarł miejsce pomiędzy brwiami. Wzrok San Langa, którym spoglądał na niego, tak bardzo różnił się od tego, jakim obrzucał każdego innego: Fu Yao, Nan Fenga, a nawet mieszkańców wioski Pu Qi lub kupców na pustyni. Była w nim życzliwość, szczerość i jakieś ciepłe, dawno zapomniane uczucie. Książę Koronny pomyślał, że dawno temu było kilka osób, które tak na niego patrzyły, ale aż tak wpatrzonych w niego źrenic było niewiele. Kilka... a może tylko jedna? Miał nieodparte wrażenie, że widział ten wzrok już wcześniej, ale to musiało być tak dawno, że zupełnie nie pamiętał gdzie i kiedy.

Na tego charakterystycznego i pełnego wdzięku chłopaka, nie sposób było nie zwrócić uwagi, co więc sprawiło, że nie mógł go sobie przypomnieć? Może dlatego, że był wysoko postawionym duchem i miał wiele twarzy, które zmieniał jak rękawiczki i niełatwo było poznać jego prawdziwą tożsamość?

Poza tym, San Lang, choć mógł robić cokolwiek, być z kimkolwiek, to towarzyszył akurat jemu. Nie było osób silniejszych od niego, może z wyjątkiem Jun Wu - samego Niebiańskiego Cesarza, mimo to tylko do jego osoby wydawał się odnosić z ogromnym szacunkiem. Czasami również z rezerwą, która tak bardzo kontrastowała z nim samym - prawdziwym pewnym siebie Najwyższym Królem Duchów. To wszakże on powinien czuć się najważniejszy i to wobec niego ludzie, a nawet bogowie powinni podchodzić z rezerwą. W końcu był prawdziwym Królem i z tego, jakie krążyły o nim plotki, to nie miał wrogów, bo wszyscy się go obawiali.

Dlaczego więc tak wyjątkowo traktował dawno zapomnianego Księcia Koronnego, z którego naśmiewały się całe Niebiosa?

Wojenny Bóg, którym Xie Lian ciągle był (mimo nowego przydomka - Boga Zbieracza), nie mogąc czegoś zrozumieć, albo wyrzucał to z umysłu, albo starał się znaleźć rozwiązanie i odpowiedzi na swoje pytania. W ciągu ośmiuset lat życia wiele było spraw, których usilnie nie chciał pamiętać, ponieważ "tak było łatwiej je znieść".

Ale co powinienem zrobić z tym pełnym tajemnic mężczyzną? - myślał.

Oparł się o miotłę i spojrzał w błękitne niebo, przesłaniając przedramieniem czoło. Słońce było wysoko, a ptaki na niebie swobodnie latały z miejsca na miejsce, po drodze zjadając owady i oczyszczając powietrze. Przeniósł wzrok na równo ułożone porąbane drewno przy świątyni - ono także przypominało mu o San Langu, bo to właśnie on kilka dni temu pomagał w pracach "domowych".

Xie Lian zastanowił się, co teraz robi młodzieniec w szkarłacie.

Nawet jeśli jest Królem Duchów, który ma dużo wolnego czasu i jest najwyżej w hierarchii duchów, na pewno ma sprawy, którymi musi się zajmować. Choćby... choćby...

No właśnie, co?

Xie Lian poszedł z miotłą do wnętrza świątyni i oparł kawałek drewna o ścianę.

- Co teraz robisz, San Lang? - zapytał na głos, patrząc na ołtarz i obraz nad nim wiszący, tak perfekcyjnie odzwierciedlający jego osobę sprzed wielu setek lat, kiedy był jeszcze Księciem Koronnym i ulubieńcem bogów. - Kim dokładnie jesteś i ile o mnie wiesz? - Dotknął palcami płótna, wyczuwając jego nierówną strukturę - Ja też chciałbym poznać cię lepiej.

* * *

Tego samego dnia, zaledwie godzinę później, w jego świątyni rozległo się pukanie do drzwi. Xie Lian wstał ze stołka i podszedł do prawie idealnie złożonego drewnianego skrzydła, które także zawdzięczał San Langowi. W drzwiach stał Mistrz Wiatru - Shi Qing Xuan, który trzymał otwarty wachlarz przy twarzy i machał nim energicznie.

- Wasza Wysokość! - krzyknął, widząc mężczyznę w białej szacie. - Przybyłem czym prędzej na twe wezwanie.

- Ha, ha! - Xie Lian zaśmiał się niepewnie jak na to zareagować i potarł skroń. - Szanowny Mistrzu Wiatru, to nie było żadne wezwanie, tylko prośba albo raczej grzeczne zapytania.

- Ależ nie ma się czego wstydzić! - powiedział głośno z uśmiechem nowo przybyły mężczyzna, przekraczając próg podupadłej świątyni. - Czuję, że czas spędzony z Jego Wysokością Księciem Koronnym będzie wart każdej minuty.

Xie Lian odchrząknął lekko.

- Doprawdy, Mistrzu Wiatru, nie wiem od kogo to słyszałeś, ale zapewniam cię, że moje życie jest bardzo spokojne i możesz się zanudzić w moim towarzystwie.

- Zatem nie mam się czym martwić, że spotka nas coś złego. Jeśli Wasza Wysokość uważa, że będę się nudził, to tam, gdzie się wybieramy, nie spotka nas nic złego. Prawda?

Książę Koronny patrzył w radosne oczy i szeroki uśmiech na twarzy Shi Qing Xuana i nie wiedział, czy się śmiać czy płakać. Bo może i jego codzienność była monotonna, ale jeśli chodziło o szczęście i pech, to zdecydowanie to drugie przeważało w jego życiu.

* * *

Dwa kwadranse później obaj mężczyźni zbliżali się do Miasta Duchów, które było celem ich podróży. By nikt ich nie poznał, założyli długie czarne suknie żałobne, nie zapominając o czarnych woalkach z gęstego materiału, które bardzo dobrze maskowały ich twarze, a oni sami nie mieli problemów, żeby widzieć przez nie całe otoczenie.

Im bliżej miasta byli, tym więcej duchów i innych człekopodobnych stworzeń napotykali na swej drodze, dlatego starali się nie mówić do siebie głośno, a szeptać.

- Wasza Wysokość, czy wytłumaczysz mi jeszcze raz, dlaczego idziemy właśnie do tego miejsca? - Jedna z osób zbliżyła głowę do drugiej. - Jesteśmy niebiańskimi oficielami i jeśli któraś z tych kreatur nas rozpozna, to nasza prawdziwa tożsamość zostanie szybko odkryta i możemy mieć nie lada kłopoty.

- Spokojnie, Mistrzu Wiatru. - Głos Xie Liana był łagodny i pocieszający, a jego melodyjny ton jeszcze bardziej utwierdzał w przekonaniu, że nic im się nie stanie. - Ja nie mam mocy, więc mnie nie rozpoznają zbyt szybko, natomiast ty możesz w każdej chwili przenieść się do Niebios.

- Rozumiem, ale w takim razie, dlaczego chciałeś, abyśmy przyszli tu razem?

Druga z osób na chwilę się wyprostowała, gdyż mijali kilka duchów o głowach zwierząt, a potem zbliżyła się do Shi Qing Xuana i odpowiedziała.

- Prawdę mówiąc, kraina duchów jest mi całkiem obca i znajduje się w innym wymiarze. Nie miałem pojęcia, jak się tu dostać, a również z racji tego, że nie posiadam zbyt dużo mocy, to nie mogę używać szyków poza komunikacyjnym, a i w tym mam bardzo ograniczone możliwości.

Osoba obok kiwnęła głową na znak zrozumienia.

- Możesz na mnie liczyć, Wasza Wysokość. Energii mi nie brakuje i jeśli potrzeba, to z chęcią się nią podzielę. I wiadomo, że o wiele szybciej mogłeś się tu dostać w moim towarzystwie niż pieszo. - Zaśmiał się i z przyzwyczajenia przesunął dłoń ku twarzy, ale zapomniał, że nie ma w ręku wachlarza, dlatego szybko opuścił rękę.

- Bardzo dziękuję, Mistrzu Wiatru. To naprawdę wielka pomoc, że zgodziłeś się mi towarzyszyć.

- To nic takiego, ale Wasza Wysokość, czy mógłbyś mi zdradzić w jakim celu się tu udajemy? Czy nie powinniśmy unikać tak niebezpiecznych miejsc jak to?

Xie Lian spodziewał się tego pytania. Oczywiście, miał ukryty motyw, aby tu przybyć, ale nie mógł wprost powiedzieć o nim bóstwu.

- En. Powinniśmy unikać miejsc, gdzie możemy być narażeni na niebezpieczeństwo, ale obiecałem - na sekundę zamilkł, zastanawiając się jakiego słowa powinien użyć - "przyjacielowi", że kupię mu coś, co podobno można dostać tylko w Mieście Duchów.

Shi Qing Xuan, a raczej jego czarna woalka, przez dłuższą chwilę zwrócona była w stronę tej drugiej, bliźniaczej i w końcu padły kolejne słowa mężczyzny, wyrażające głęboki podziw.

- Wasza Wysokość jest naprawdę wspaniałym człowiekiem i przyjacielem. Ta osoba musi być prawdziwym szczęściarzem, że Książę Koronny tyle dla niego robi. Wszystko już rozumiem, w takim razie, tym bardziej muszę się postarać, aby nasza podróż i zakupy się udały!

Xie Lian miał wyrzuty sumienia, że skłamał. Jednak... co innego mógł powiedzieć? Nazwanie San Langa przyjacielem było dość bliskie prawdy, choć nie do końca byli już przyjaciółmi, a jeśli chodzi o zakup, to również nie do końca było to kłamstwo, gdyż istotnie zamierzał rozejrzeć się po bazarze i znaleźć jakiś upominek dla Króla Duchów. W końcu dostał od niego piękny kryształowy pierścień. Może nie wiedział do końca, czy został mu on przekazany tymczasowo, czy na dłużej, ale przy ich kolejnym spotkaniu nie mógł pozostać z pustymi rękoma i nie odwdzięczyć się mężczyźnie.

Nie miał jeszcze pojęcia, co mu podaruje, bo nie miał za dużo pieniędzy, ale może uda się coś znaleźć, co przykuje jego wzrok. W międzyczasie porozgląda się, czy jego przypuszczenia były słuszne i czy Król Duchów faktycznie, opuszczając jego świątynię, udał się do swojego Miasta Duchów. Przy okazji.

Prawie bez problemów udało się im przekroczyć bramę miasta i nagle uderzył w nich ogromny gwar. Wpadli w tłum różnego rodzaju istot - od tych przypominających normalnych ludzi, do zwierząt mówiących ludzkim głosem lub hybryd - pół ludzi, pół zwierząt, stworów oraz innych wszelakiej maści bytów krążących po tym świecie.

Shi Qing Xuan i Xie Lian trzymali się blisko siebie, aby się przypadkiem nie zgubić. Trącani przez przechodniów od czasu do czasu lekko się zataczali, ale nadal uparcie i prawie bez pośpiechu parli przed siebie, rozglądając się wkoło. Miasto wydawało się tętnić życiem. Było tu tłoczno, gwarno, raz wesoło, czasami kłótliwie. Od czasu do czasu widzieli bijatyki, więc starali się wtedy zmieniać kierunek marszu, aby przez przypadek nie zostać wciągniętym w walkę i przez to nie stracić swojego anonimowego wizerunku.

Jak dotąd nikt się nimi specjalnie nie zainteresował i wydawać by się mogło, że będzie tak już przez resztę wycieczki, ale nagle kilka osób z naprzeciwka zaczęło biec w stronę tej dwójki. W tym chaosie, zanim Xie Lian zdążył zareagować, Mistrz Wiatru został porwany przez tą "ludzką" falę i mężczyzna pozostał sam. Nie panikował, ale przesunął się w boczną uliczkę, by nikt na niego nie zwracał uwagi i przyłożył palce do skroni.

"Mistrzu Wiatru! Mistrzu Wiatru! Słyszysz mnie?"

"Wasza Wysokość! Tak, słyszę. Porwali mnie, ale już się wydostałem. Nic mi nie jest, ale... nie mam pojęcia, gdzie jestem. Nie poznaję tych straganów."

Wiedząc, że Shi Qing Xuanowi nie stała się krzywda, Xie Lian odetchnął.

"Bardzo się cieszę. Może jest koło ciebie coś wysokiego, jakieś strategiczne miejsce, które byłoby widać z daleka? Postaram się jak najszybciej do ciebie dołączyć."

"Wasza Wysokość, odezwę się jeszcze. Czuję, że ktoś się zbliża. Przerywam połącznie i nie martw się!"

"Mistrzu Wiatru?" - nie było odpowiedzi, więc Xie Lian spróbował ponownie, ale w szyku komunikacyjnym nikt mu nie odpowiadał.

Mistrz Wiatru nie był byle kim i na pewno będzie potrafił zadbać o siebie i uciec, jeśli zajdzie taka potrzeba. A co do samego Wojennego Boga, to choć energii nie miał, nie raz wychodził cało z gorszych kłopotów. Dodatkowo potrafił się bić, więc prawdopodobnie zdoła się obronić, a i w uciekaniu też był całkiem dobry i niezwykle szybki.

Choć jeszcze lepszy był w przyciąganiu kłopotów.

Rozejrzał się i postanowił kontynuować zwiedzanie miasta, oczywiście rozglądając się za prezentem dla San Langa, a przy okazji szukając też jego samego. Nie miał pewności, że tu będzie, ale nie miał też powodów, by w to wątpić.

Chodził od straganu do straganu, przyglądając się rozmaitościom ze świata duchów. Był przytłoczony ilością przedmiotów, o których zastosowaniu nie miał bladego pojęcia.

Do czego mogły służyć te cukierki? Nie wyglądają na zwyczajne słodycze, a ich koszt także jest wysoki. - Zastanawiał się, kiedy minął ducha o krokodylim pysku. - Huh? Tkaniny odporne na niebiańskie moce? To wygląda naprawdę ciekawie. - Przystanął przy kolorowym kramie, wypełnionym różnego rodzaju balami z materiałem.

- Co dziewucho byś chciała? - zapytał charczący głos właściciela, którym okazał się bardzo blady duch płci męskiej z licznymi ranami na szyi.

- S-szukam czegoś dla p-przyjaciela - odparł niepewnie Xie Lian, siląc się na jak najbardziej wysokie brzmienie swojego głosu.

- Przyjaciela... - zamyślił się sprzedawca. - To może ten prosty i lśniący strój do trumny? - Wskazał palcem. - Idealnie nada się na randkę z taką powabną żałobnicą.

Książe Koronny popatrzył na niego, nie bardzo rozumiejąc o czym mówi, po czym przypomniał sobie, jak był ubrany.

- Nie. - Podniósł w górę dłonie. - Choć może jakby miał pan coś czerwonego... - Nachylił się nad kolejnymi tkaninami.

- Fa Ran, Fa Ran!!! - krzyknął przeraźliwie głośno, aż Xie Lian przymknął oczy od tego wrzasku. - Cho no tu! Mamy klientkę!

Może powinienem jednak stąd odejść, zanim ściągnę na siebie jeszcze większą uwagę?

Niestety, sekundę po tym jak pomyślał, poczuł na ramieniu silny chwyt. Spojrzał w bok. Dwie oślizgłe macki, owijały się o materiał jego czarnej sukni, a ich właścicielka - duch o twarzy niezbyt pięknej ośmiornicy "zabulgotała":

- Czuugo ta piuukność szuuka? Cuuś dla siuubie?

- Nie, Fa Ran. Dla mężczyzny - odpowiedział za bóstwo w przebraniu właściciel straganu. - Coś ładnego i czerwonego.

- Fa Ran!!! - Nagle dobiegł ich kobiecy szczebiocący głosik i coś rzuciło się na plecy Xie Liana, oplatając go w pasie nogami i wbijając palce w barki. - Co to za koleżankę masz?

- Kuuuulientka - odparła "ośmiornica" płci żeńskiej.

- Świetnie! - Zeskoczyła z nadal lekko oszołomionego i speszonego Xie Liana i złapał go za dłoń. - Chodź szybko za mną! No już, nie ociągaj się! Mam coś dla ciebie.

- Ale ja... - zaczął, nim został brutalnie porwany w tłum, nawet nie zdążając pożegnać się z duchem sprzedającym tkaniny i podziękować mu za pomoc.

- Chodź szybko! Chodź szybko! - krzyczała dziewczyna-duch, ciągnąc go zygzakiem pomiędzy innymi gośćmi ogromnego targu. Była od niego zdecydowanie niższa, z zimną dłonią, odziana w zwiewną suknię w duże kwiatowe wzory.

Wydawało mu się, że gdzieś za plecami słyszy bulgoczący głos ducho-wodnego stwora, ale nie był niczego pewien. Gwar był tu za duży i nawet nie słyszał swoich własnych myśli. Do tego szaleńczy bieg, wcale mu nie pomagał.

W końcu oboje wbiegli w mniej zatłoczoną uliczkę i zwolnili, żeby całkowicie zatrzymać się przez niewielkim sklepikiem.

- Rozbieraj się.

- ??

- No już. Ta wodna wywłoka nic dobrego ci nie wybierze, za to ja mam dużo ładnych ciuchów.

- Ale...

- Żadnego "ale"! - Szybko weszła mu w słowo. - No już, już, ściągaj to. Zaraz znajdę ci coś ładnego.

- Ale ja nie potrzebuję sukienki! - krzyknął piskliwie, strącając jak najdelikatniej jej dłonie ze swojej sukni, kiedy sama próbowała go rozebrać.

- Jak to nie!? - Stanęła przed nim i podparła się pod boki. - Patrz jak wyglądasz! Kiedy ostatni raz oglądałaś się w lustrze? Na żałobnice nie ma teraz popytu. One były modne w tamtym roku! - Xie Lian patrzył na nią szeroko otwartymi oczami, bo nic nie rozumiał. - Tego lata są kwiaty i koronki! Tylko w nich powinnaś chodzić. No już, zdejmuj te łachy.

- Ale... ja nie mam pieniędzy! - Próbował w tę stronę zniechęcić nachalną młodą sprzedawczynię.

- To nic, to nic! - odparła i klasnęła w dłonie. - Wymienimy się. Nie musisz za nic płacić. Ty mi dasz tę sukienkę, a ja tobie nową. Oczywiście najmodniejszą, bardziej kobiecą, z kwiatkami, koronkami i falbankami. Zobacz, jak pięknie na mnie się prezentuje. - To mówiąc, obróciła się kilkukrotnie jak baletnica i już zaczęła ściągać z siebie ubrania.

Mężczyzna, widząc to, natychmiast chwycił za jej dłonie, nie pozwalając na podniesienie choćby skrawka sukni.

Nie dopuszczę, aby jakakolwiek kobieta, czy to duch się przede mną rozbierały!

Zebrał w sobie całą swoją odwagę. Schował wstyd głęboko w obszerne rękawy i przykucnął przed dziewczyną.

- Kochanieńka - ledwo to słowo przeszło przez jego gardło, ale grał dalej - jesteś tak słodka jak moja córeczka, ale ja szukam czegoś dla mojego "męża". Dla mężczyzny. On lubi, kiedy ubieram się w czerń, więc nie chciałabym go zawieść. Bardzo cię przepraszam, ale nie mogę oddać ci mojej sukni, bo to prezent od niego.

Bogowie, ukażcie mnie za te kłamstwa albowiem spalę się z zażenowania, jeśli będę musiał powiedzieć jeszcze choćby słowo!

Dziewczyna popatrzyła na czarną woalkę, przez którą nie dało się dojrzeć twarzy jej właściciela i posmutniała.

- Szkoda... wielka szkoda. Ale miłość nie wybiera. Rozumiem, rozumiem... - Xie Lianowi wydawało się, że chyba jednak nie do końca zrozumiała, bo zaraz dodała: - W takim razie mam dla ciebie coś innego. Jeśli twój mąż lubi ciebie w tej sukni, to twoja twarz musi być nieziemsko blada. - Książę Koronny znów nie zdążył nic powiedzieć, a ona nie zamierzała przestać mówić. - Wiem, że w kwiatach byłoby ci do twarzy, ale nic nie poradzimy. Za to mam wspaniałą maść ze skóry białego ducha. Skoro zasłaniasz twarz przed słońcem, to na pewno przypadnie ci do gustu. Działa niezwykle. Nie opalisz się nawet o jeden odcień, a twój mąż będzie mógł podziwiać jasność twojej skóry. To zaprawdę niezwykła maść. Jedyna taka w Mieście Duchów. Musisz ją mieć!

W tym samym momencie sięgała dłonią za pas swojej sukni, za który zatknięty miała mały pojemniczek skrywający białą jak śnieg maź.

- Odbija promienie słońca, więc używaj jej codziennie! - To powiedziawszy, wcisnęła ją w dłonie Xie Lian, zostawiając dłonie wyciągnięte i mówiąc: - Dwie srebrne monety.

Taka młoda, a już ma duszę starej sprzedawczyni!

Stali przez chwilę, oboje zastanawiając się, co zrobi ta druga osoba. Książę Koronny miał wystarczającą ilość pieniędzy, ale nie zamierzał płacić za coś, czego nie będzie używał, nawet jeśli sprawi tym przykrość żeńskiemu duchowi.

Dlatego zrobił to, w czym był dobry. Błyskawicznie wsadził w wyciągniętą rękę podejrzaną maź i ze słowami "przepraszam, ale duchy się nie opalają!" obrócił o 180⁰ i sprintem godnym geparda wbiegł w tłum.

Żeby mnie nie goniła, żeby mnie nie goniła! - powtarzał sobie.

Bał się obrócić za siebie, bo wiedział, że dziewczyna jest szybka i dobrze manewrowała wśród ludzi. Po kilku minutach kluczenia w końcu odważył się zatrzymać i z obawą zerknął przez ramię. Nikt go nie gonił i nikt za nim nie krzyczał.

Włożył dłoń pod woalkę i otarł delikatny pot z czoła. Jak tylko wyciągał dłoń, poczuł czyjeś chłodne nabrzmiałe palce oplatające mu nadgarstek. Nie wyczuł wcześniej zagrożenia, dlatego nie zdołał na czas zareagować, jak ktoś jednym ruchem przyciągnął go do siebie. Uderzył w niego ostry zapach sardynek i wodorostów.

Nim zdołał podnieść wzrok i zobaczyć, kto go tak potraktował, to na drugim nadgarstku także pojawiła się czyjaś dla odmiany koścista, twarda dłoń i pociągnęła w drugą stronę - stronę o zapachu papryki i octu. Popatrzył w prawo i w lewo, nie rozumiejąc, co się dzieje.

- Ona pójdzie ze mną! - odezwał się duży i dość szeroki duch, którego łatwiej byłoby przeskoczyć niż obejść i który pachniał rybami.

- Jeszcze się nie obudziłeś? - Głos ducha od papryki był suchy. Faktycznie, osoba po drugiej stronie była chuda jak tyczka. Niemal sama blada skóra i kości. - Kto chciałby iść z taką świnią do łóżka?!

Czy ja usłyszałem "łóżko"??

- Żałobnica jest dziś moja! Pierwszy ją zobaczyłem! - krzyczał ten "grubszy". - Moja figura nie ma nic do tego!

- Jaka figura? Jesteś spasioną nadymką! Spójrz w lustro!

Xie Lian znów poczuł pociągnięcie.

- Ta czarnula będzie dziś moja! Dam jej tyle przyjemności, że nie będzie chciała mnie opuścić do rana!

Czarnula? Radość? Do... rana?!

Xie Lian najchętniej szybkimi ciosami doprowadziłby obydwu "mężczyzn" do stanu nieprzytomności, ale ciągle musiał uważać na swoją tożsamość. W końcu był niebiańskim urzędnikiem w mieście pełnym duchów!

Tymczasem po obu stronach duchy w dalszym ciągu obrzucały się wyzwiskami.

- Knur!

- Szczota!

- Beczka smalcu na kółkach!

- Wyschnięty rodzyn!

- Wieloryb!

- Fasola!

- Oponiasty, oślizgły, tłusty pulpet!

- Wieszak i strach na wróble!

- Nie mieścisz się w drzwiach!

- Za to takich jak ty nawet nie zauważają! W ogóle nie rzucasz się w oczy!

- Jak możesz zapraszać kobiety do łóżka, skoro sam zajmujesz dwa na raz!?

- A ty jesteś tak chudy, że w twoich spodniach są tylko kości! Żadnej nimi nie zadowolisz!

- Szanowni panowie! - W końcu Xie Lian nie wtrzymał i krzyknął, oczywiście starając się nadać swojemu głosowi jak najbardziej kobiecy ton. - Ja... ja mam już męża!

- To tym lepiej! - odezwał się ten od papryki. - Znasz się na rzeczy. - Wyszczerzył zęby, a po plecach bóstwa przeszedł nieprzyjemny dreszcz.

- Ja naprawdę nie mo...

Wtem przerwał, bo dziesiątki głosów zaczęło przekrzykiwać jeden drugiego.

- To Hua Chengzhu! Wyszedł z Domu Hazardu!

- Idzie ulicami miasta!

- Wszyscy, idziemy do niego!

- Wiwat, Hua Chengzhu! - Zaczęli skandować jego imię.

Chwyty na nadgarstkach poluźniły się i oba duchy, trzymając się za ramiona jak gdyby nigdy nic, zaczęły biec wraz z tłumem przywitać pana ich miasta.

Xie Lian w końcu został sam, zastanawiając się, co jeszcze przytrafi mu się podczas tej wycieczki. Aktualnie kilka razy prawie cudem udało mu się uniknąć kłopotu, ale dzień się jeszcze nie skończył.

Jednak, kiedy już szedł w przeciwną stronę niż tłum, uśmiechnął się i pomyślał:

Więc jednak, cały czas tu byłeś, San Lang.

Mimo zapewnień dziewczyny-ducha, która chciała namówić Bóstwo Wojenne na zamianę czarnej sukni na kwiatową, Xie Lian był jeszcze kilkukrotnie zapraszany na obiad, picie piwa, wina, "zabawę do rana" i inne uciechy cielesne. A wszystko dzięki temu, że był "piękną niewiastą w żałobnym seksownym ubraniu". Ze wszystkich tych propozycji ledwo zdołał się wykręcić, dlatego potem szerokim łukiem omijał wszelkie gospody, knajpy i pijalnie trunków.

Nadal szukał odpowiedniego prezentu dla San Langa i nadal nic nie mógł znaleźć. Zaczął nawet zastanawiać się, czy przyszedł tu, by się z nim spotkać, czy tylko wybrać dla niego upominek.

Kiedy postanowił sobie, że jednak najpierw się z nim spotka, to nie mógł na niego trafić. Podążał za tłumem, ale nie mógł się przecisnąć, żeby chociaż zobaczyć czubek jego głowy, nie wspominając nawet o zbliżeniu się do jego osoby.

Pod koniec dnia był tak zmęczony, że nie zwracał już nawet uwagi na rzucających w niego jedzeniem*. Po prostu szedł przed siebie, starając się oddalić od męczącego go coraz bardziej tłumu wszelakich duchów i innych istot.

(* najbardziej bezpośredni sposób reklamowania swoich potraw, które trafiały "wprost" w potencjalnych gości)

Xie Lian czuł, jakby cały dzień walczył z wygłodniałymi bestiami i te prawie go pożarły.

Na zakończenie dnia - wisienka na torcie "cudownie spędzonego czasu w Mieście Duchów" - stojąc przy straganie z normalnymi ludzkimi owocami i ciesząc się, że w końcu coś zje "zwykłego i znanego" poczuł pchnięcie i wleciał na kosz pełen cytrusów. To Hua Chengzhu pojawił się w okolicy, więc tłum zgęstniał, prawie depcząc po leżącej osobie i nie pozwalając wstać. Dopiero po kilku minutach krzyków i wiwatów zdołał podnieść się z ziemi.

Za strącone owoce musiał oczywiście zapłacić, a gdy przewracał się na ziemię, podarł sobie żałobną sukienkę.

Westchnął zrezygnowany i zupełnie bez energii, a jedynie chyba samą siłą woli dotarł w spokojniejsze miejsce - nad błękitne jezioro, gdzie gęsto rosły stare drzewa z grubymi konarami i o rozłożystych koronach dających miły cień.

Ściągnął z siebie resztki czarnych ubrań, pozostając w swoich starych i znoszonych szatach kultywacyjnych, ale nie miał siły już się tym przejmować. Usiadł za drzewem, gdzie nikt nie powinien go dostrzec i odetchnął długo, ze zmęczeniem.

Opierał się o chropowatą korę i patrzył w kierunku słońca, które już za godzinę, może dwie schowa się za widnokręgiem.

To miejsce wydawało się innym światem. Cały dzień spędził w towarzystwie najrozmaitszych istot, wciągany w przeróżne często kłopotliwe sytuacje, na każdym niemal kroku mijał się z Królem Duchów i nawet nie udało mu się go zobaczyć, a co dopiero kupić prezent w ramach podziękowania.

Wziął głęboki oddech i wsłuchał się w śpiew ptaków, które siedziały na drzewach, gdzieś ponad jego głową. To były przyjemne i uspokajające dźwięki, tak różne od szumu w uszach jaki odczuwał po zbyt wielu godzinach w hałasie. Jezioro i niewielki park, w którym się znalazł, w ogóle nie kojarzyły mu się z tym szalonym popołudniem, który przeżył ledwo kilkaset metrów dalej.

Stracił tyle godzin, ale czegoś go to jednak nauczyło - Miasto Duchów było ogromne, głośne, zatłoczone, kolorowe, raz wesołe, raz zwariowane, czasami odrobinę dziwne, ale jedno było pewne - wszyscy jego mieszkańcy kochali Hua Chenga. Każdy, bez wyjątku z radością wykrzykiwał jego imię i cieszył się, gdy tylko tamten pojawiał się na ulicach miasta. Król Duchów był tu naprawdę lubiany i przez to Xie Lian nie potrafił się nie zaśmiać.

Przez tak wiele dni San Lang był ze mną. Nie powinien tak go monopolizować. W końcu ma wiele duchów, którymi się opiekuje i które go wielbią. Jednakże... W dalszym ciągu chciałbym spędzić z nim jeszcze trochę czasu.

Zanurzył dłoń w gęstej mocno zielonej trawie i spojrzał w dół. Pomiędzy jego palcami wystawała ponad długie trawiaste pasemka czterolistna koniczyna. Zerwał ją i podsunął sobie pod oczy. Ciągle się uśmiechał, bo nie mógł uwierzyć, że udało mu się znaleźć tak niesamowity i oznaczający szczęście przedmiot.

Może jednak dzisiejszy dzień nie był taki niefortunny?

Z taką myślą i z koniczyną w dłoni zasnął.

Chwilę po tym jak Książę Koronny oddał swoje ciało i umysł swobodnemu szybowaniu w odmętach świadomości, podeszła do niego postać od stóp do głów odziana w czerwień. Przez krótką chwilę przypatrywała się śpiącej osobie, aż w końcu z uśmiechem na ustach usiadła obok niej. Zachowywała się bardzo cicho i ostrożnie, aby nie zbudzić śpiącego. Jednak, chwilę później człowiek w bieli, widocznie czując przez sen czyjąś obecność, przysunął się bliżej i oparł głowę o jego ramię. Mężczyzna zamarł, nie wiedząc co zrobić. Bał się poruszyć, aby jego obecność nie została odkryta.

W końcu odważył się zerknąć na twarz śpiącego. Jedno z pasm brązowych włosów przesunęło się niesfornie w przód na czoło i osoba w czerwieni, siląc się na spokój i powstrzymując dłoń od drżenia, uchwyciła w palce zbłąkany kosmyk. Nie dotykając ciepłej skóry, powoli i z najwyższą troską, zaplotła go z powrotem o ucho.

Osobnik w czerwonej szacie dostrzegł, że mężczyzna trzyma coś w dłoni. Przyjrzał się temu i ponownie szeroko uśmiechnął. Delikatnie wysunął z palców koniczynkę i w jej miejsce umieścił biały kwiat. Następnie przysunął się odrobinę bliżej, aby zmęczonemu Księciu Koronnemu było wygodniej spać na jego ramieniu i tak jak on, oparł się plecami o drzewo.

*

Xie Lian nie wiedział, ile czasu jego umysł odpoczywał, ale obudził się, kiedy jeszcze trwał dzień. Drzemka pomogła mu nabrać nowych sił i znów spojrzeć pozytywnie na świat.

Dziś cię nie spotkałem, ale nie zamierzam tak łatwo się poddać.

Jak tylko o tym pomyślał, dostrzegł w swojej dłoni nie zieloną koniczynkę, która tam była, gdy zasypiał, ale mały biały polny kwiat. Gdy unosił ramię, srebrny motyl poderwał się z jego ramienia i odleciał.

- San Lang? - powiedział na głos, próbując sięgnąć go opuszkami palców.

Nagle za plecami usłyszał znajomy głos i kroki szybko zbliżającej się do niego osoby.

- Wasza Wysokość! Wasza Wysokość! Musimy jak najprędzej uciekać! Już prawie mnie dopadły - mówił głośno zdyszanym głosem.

- Kto, Mistrzu Wiatru, cię goni?

- Duchy! Dziesiątki duchów. Szybko, szybko, nie ma czasu!

Chwycił dłoń Księcia Koronnego i zamachał wachlarzem, który wyciągnął chwilę wcześniej z rękawa czarnej sukni. Dwójkę bogów otoczył wiatr i już po chwili nie byli przy błękitnym jeziorze w świecie duchów, ale przed świątynią Pu Qi.

Xie Lian otworzył drzwi, gestem ręki zapraszając niebiańskiego urzędnika do wnętrza i wskazał mu miejsce przy stole. Shi Qing Xuan miał już na sobie swoje szaty Mistrza Wiatru i wachlował się bezustannie, nawet kiedy usiadł.

- To było straszne, Wasza Wysokość, już więcej nie udam się do tego miejsca, nawet jako mężczyzna, a co dopiero kobieta! - zaczął mówić, a w tym czasie Xie Lian wstawił wodę na herbatę. - Te żałobne stroje zamiast odciągać uwagę, to jeszcze ją przyciągały. Potworne. Okropne! A duchy? Działałem na nich jak płachta na byka, każdy mnie zaczepiał, każdy chciał się ze mną napić. Stawiali przede mną coraz bardziej wymyślne dania, których zapach przywodził na myśl kompostownik! A na sam koniec - podniósł jeszcze bardziej głos. - Dopadły mnie kobiety-duchy i wręcz chciały zerwać ze mnie ubrania! Dobrze, że zdołałem odnaleźć Waszą Wysokość, bo bałbym się, że spotka go to samo! To były... - zawahał się, szukając odpowiedniego słowa -  rozwścieczone pijawki!

- Ha, ha! - Zaśmiał się mężczyzna w bieli i potarł palcem czoło. - Chyba cię dobrze rozumiem, bo mi przytrafiło się dokładnie to samo.

- Ale jak tak można!? Jestem Mistrzem Wiatru, zawsze pierwszy zaczynam rozmowę i jestem duszą towarzystwa. Tymczasem nie miałem nawet okazji sam za wiele powiedzieć, bo te duchy mnie ciągle przekrzykiwały! Czułem się rozrywany, nawet nie rozchwytywany, ale rozdzierany! Gdyby to było możliwe, to każda z tych istot wzięłaby sobie część mojego ciała, jakbym należał do nich. W życiu się tak nie czułem.

- Szanowny Shi Qing Xuan ma powodzenia nie tylko w Górnych Niebiosach, ale także w krainie duchów - powiedział to i ucieszył się, że nie tylko jego potraktowano w taki sposób. Tym samym poczuł, jakby te niezapomniane przeżycia były o połowę mniej zawstydzające.

- Pomijając to, czy udało się Waszej Wysokości znaleźć prezent dla przyjaciela?

Pomyślał nagle o motylku i koniczynie, która zamieniła się w biały kwiat. Ciągle miał go przy sobie i dopiero teraz, na słowa niebiańskiego urzędnika, wyciągnął go z rękawa.

Znalazł mały flakonik, nalał do niego wody i umieścił na ołtarzu pod obrazem.

- Niestety, moje zakupy okazały się bezowocne - odpowiedział, ale mimo tych słów, nie mógł powstrzymać uśmiechu, który wpełzał na jego usta. - Nic nie poradzę... lecz jeszcze wymyślę coś specjalnie dla niego.

Zalał ciepłą wodą wyschnięte liście zielonej herbaty i postawił jeden kubek przed Mistrzem Wiatru, a drugi po przeciwnej stronie niewielkiego stołu, za który służył mu ołtarz ofiarny.

- A więc odpowiedz mi dokładnie, co się stało, odkąd nas rozdzielono - poprosił Xie Lian, siadając i z lekkim uśmiechem przyglądając się koledze z niebiańskiego dworu.

* * *

Na koniec dnia, gdy gość wrócił do siebie, a Książę Koronny Księstwa Xian Le kładł się spać, nie zauważył jak w rękawie jego wierzchniej szaty siedziało coś, z czego nie zdawał sobie w ogóle sprawy. Mały srebrny lekko połyskujący w ciemności motylek. Magiczne stworzonko wleciało pod strój żałobny i uczepiło się kultywacyjnej szaty, gdy tylko Xie Lian oraz jego przyjaciel przekroczyli tego popołudnia granicę do świata duchów. Od tamtej chwili właściciel motyla niepostrzeżenie towarzyszył Księciu Koronnemu we wszystkich "przygodach" w głośnym i niepozwalającym się nudzić mieście.

* * *

Tego dnia delikatny uśmiech Najwyższego Króla Duchów nie schodził z jego ust i wszyscy mieszkańcy Miasta Duchów nie mogli odgadnąć, dlaczego ich pan ma tak dobry humor.

* * *

I ponownie na koniec One Shota - wierszyk dla Czytelników ^-^

Najwyższy Duch ze swojego księcia oka nie spuszczał,
Nawet gdy nie był blisko, do jego krzywdy nie dopuszczał.

Szkarłatnego Deszczu szukało to Wojenne Bóstwo
I mimo okazji, których było mnóstwo

Coś zawsze na przeszkodzie stawało
I ich spotkanie odwlekało.

Duch jednak nie ingerował
Tylko obserwował.

Nigdy nie przeszkadzał,
Lecz spokojem i cierpliwością się wykazał.

Bo choć nie chciał opuszczać Xie Liana boku,
Postanowił trzymać się za nim kilka kroków,

By bóstwo nie czuło się osaczone
I samo do niego przyszło, udając żonę.

A jeszcze co do zmysłowego żałobnego odzienia,
Które było odzwierciedleniem Mistrza Wiatru skrytego pragnienia,

W Mieście Duchów aksamitna czerń a nawet całun na zwłoki,
Przyciągało uwagę mężczyzn (głównie duchów) i tłum szeroki.

Dlatego Hua Cheng śmiał się pod nosem
I z troską oraz uwielbieniem powtarzał półgłosem:

- Gege zawsze mnie czymś miło zaskoczy,

Dlatego w oczach San Langa zawsze jest tak uroczy.

(◍•ᴗ•◍)❤

The End ^_^


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro