Rozdział 4: Klub dla nadnaturalnych
Następnego dnia Jennifer poczyniła odpowiednie przygotowania. W końcu wychodziła w teren. Musiała być gotowa. Przez mały pokaz mocy w bibliotece jej mroczna energia zmalała i musiała ją odbudować. Zamknęła się na kilka godzin w swojej sypialni, uprzednio prosząc Abigail, aby przypilnowała, żeby jej nikt nie przeszkadzał. Lepiej, żeby nikt nie wyrwał jej z transu, kiedy medytowała. To zastępowało jej sen. Musiała być w pełni sił, bo kto wiedział, z kim przyjdzie jej się zmierzyć.
Założyła na siebie swój ulubiony, czarny kombinezon. Włosy zostawiła rozpuszczone. Na to nałożyła czarną sukienkę w kwiaty do kolan. Bądź co bądź, szła do klubu. A kombinezon był szyty specjalnie dla niej, na miarę, tak, aby dało się go ukryć pod czymś innym. Sprawdzał się świetnie, jeśli dochodziło do walki. Jennifer miała nadzieję, że do żadnej walki nie dojdzie, ale musiała spodziewać się wszystkiego w nowym miejscu, gdzie nikogo nie znała. Abigail powiedziała, że znała klub dla takich, jak oni. Stwierdziła, że powinna zawrzeć kilka znajomości. I może przy okazji się najeść.
Jak tylko o tym pomyślała, poczuła, jak skręca ją w żołądku. Tak, zdecydowanie powinna się najeść. Jadła porządnie ostatnio przed wyjazdem. Potrafiła powstrzymać pragnienie, żywiąc się jedynie produktami zastępczymi, ale nie dłużej, jak tydzień. Nic nie potrafiło zamienić smaku krwi.
Sprawdziła, czy miała przy swoim pasku potrzebne rzeczy. Przypięła sobie mały nożyk ze srebra, który był poręczny, a łatwo było go ukryć pod sukienką. Opakowanie sproszkowanego tojadu, gdyby się okazało, że musiałaby się pozbyć nieprzyjaciela. Zabrała też apteczkę, na wypadek, gdyby jej lub Abigail coś się stało. Telefon komórkowy wsadziła w kieszeń kombinezonu. Szła udawać, że dobrze się bawi. A tak naprawdę jej celem było zdobycie paru informacji.
Czy gdzieś w okolicy nie pojawił się ostatnio potężny wampir?
Musiała to wiedzieć. Musiała to wiedzieć, bo w końcu to tu trop zaprowadził ją śladami matki. Matki, która ją stworzyła, a zaraz potem zostawiła na pewną śmierć. Jennifer chciała wiedzieć, dlaczego kobieta chciała ją zabić. Nawet jej nie znała. Podejrzewała, że była przypadkową osobą, którą tamta przemieniła. Chciała poznać prawdę. Chciała poznać prawdę, dlaczego przeżyła. I dlaczego to pamiętała. Większość wampirów nie pamięta swojej przemiany, przejścia w drugie życie. Jednego była pewna; nie miała prawa przeżyć. A jednak przeżyła i została przemieniona. Wyczytała, że takie przypadki zdarzają się raz na jedno stulecie. Albo rzadziej. Więc czemu?
Dziewczyna potrząsnęła głową, chcąc uwolnić się od nieprzyjemnych myśli. Zbliżała się umówiona godzina. Abigail już pewnie na nią czekała. Musiała się skupić. Wyczyściła swój umysł, wracając do rzeczywistości. Była gotowa.
Wyszła na korytarz i skierowała się na górę. Tam jak zwykle było głośno i gwarno. Ktoś grał na pianinie. Młodzi biegali po całym pomieszczeniu i krzyczeli, najwyraźniej się wygłupiając. Zauważyła Nyssę przy barku, rozmawiającą ze swoim ojcem, ale nie zdecydowała się podejść. Ojcem Nyssy był ten sam mężczyzna, który się z nią droczył, gdy przyjechała. W ich kierunku zdążał Lawrence. Chłopak rzucił jej nieprzychylne spojrzenie i prychnął, gdy zwróciła na niego uwagę. Później dowiedziała się, że Lawrence był bratem Nyssy. Oczywiście tamta jej tego nie powiedziała, bo ostatnio była zbyt zajęta. Dowiedziała się od Abigail, która, jak się okazało, znała wszystkie plotki, jakie krążyły po klanie. Głównie ona wytłumaczyła jej panujące tu relacje rodzinne, żeby wiedziała, kto jest kim. Jennifer ciężko było się połapać w całym tym rodowodzie, ale Abigail uparła się, że musi się tego nauczyć, bo to ważne, jeżeli chciała funkcjonować w tej rodzinie.
- Wychodzicie? – gdy były już przy schodach do przedsionku, zatrzymał je wuj rudowłosej. Ten sam, który zaczepiał na początku Jennifer. – Czy ktoś z dorosłych wie o waszej małej wycieczce? – zapytał, rozciągając usta w uśmiechu. W tym jego uśmiechu błysnęły kły.
- Oczywiście, wuju – zapewniła go Abigail, ani na moment nie tracąc opanowania. – O wszystko zadbałam.
- Świetnie, moja droga siostrzenico – odparł, naśladując jej ton. Wyglądało na to, że dobrze się bawił. – Tylko nie zapomnij o śniadaniu. Jeśli spotkasz gdzieś na mieście brata, przypomnij mu, że ma dom, dobra? – znów błysnął kłami i Jennifer przyszło do głowy, że nie chciałaby mieć go jako wroga. W jego tonie było coś niepokojącego. Władczego. Na pewno świadczyło o tym, że miał wyższą rangę niż ona.
- Jasne – rudowłosa uśmiechnęła się złośliwie. – Sama planowałam to zrobić.
Wuj dziewczyny kiwnął głową i odsunął się, wyraźnie usatysfakcjonowany. Przepuścił je, nie robiąc więcej problemów. Jennifer spodziewała się, że będzie im robił awanturę, ale nie wyraziła swoich przypuszczeń na głos. Abigail tymczasem wyprowadziła ją z kryjówki i znalazły się na zewnątrz. Noc była przyjemnie ciepła. Brunetka zaciągnęła się powietrzem, ale nie miała czasu na przyjemności. Od razu skierowały się w stronę miasta. Gdy była noc, mogły poruszać się szybciej, skacząc przez cienie, przez co dla zwykłego oka stawały się niedostrzegalne. W ciągu dziesięciu minut dotarły na miejsce. Teraz Jennifer musiała zdać się całkowicie na Abigail, bo nie znała drogi.
- Chodź – rzuciła rudowłosa przez ramię, a wtedy dziewczyna stanęła obok niej. – Pokażę ci miejsce, gdzie nasz gatunek może poczuć się swojsko.
Uniosła brwi, zaintrygowana. Zdawała sobie sprawę, że przez większość czasu wampiry musiały się ukrywać. Inaczej ludzie urządziliby na nich rzeź. A teraz okazało się, że w tym wielkim mieście mają swoje siedlisko. Oczywiście, że tak. Na to liczyła, inaczej by tu nie przyjeżdżała. Abigail poprowadziła ją przez kilka przecznic, a potem skręciła w boczną uliczkę. Weszły na obskurny plac. Gdzieniegdzie walały się butelki po alkoholu i Jennifer musiała uważać pod nogi, żeby w nic nie wdepnąć. W najbliższym otoczeniu nie było nawet lamp. Ale na samych tyłach wyrastał porzucony garaż. Jennifer pokiwała głową z uznaniem. To było dobre miejsce na maskowanie się. Obie zbliżyły się do garażu i dopiero teraz zobaczyła stojącego przed wejściem potężnego mężczyznę.
- Kto idzie?! – zawołał grubym głosem, ale Jennifer nie dała się zastraszyć. Wręcz przeciwnie, przybrała buntowniczą pozę, gotowa w razie czego na atak. Abigail posłała jej szybkie spojrzenie i wystąpiła do przodu, tak, aby mężczyzna mógł ją zobaczyć.
- Jedna z was. A konkretnie Abigail z Legionu Krwi i nowa członkini klanu. Na razie bez przysięgi.
Jennifer uniosła brwi na dźwięk nazwy. Chyba z raz ją już słyszała, ale jakoś nie zapamiętała i teraz pluła sobie za to w brodę. Zanotowała sobie to w pamięci. Miała nadzieję, że dzięki temu uniknie wpadki. Mogła zapytać. Wręcz powinna, ale tego nie zrobiła.
- Ach, ta Abigail. Dziewczyna Umazana Farbami, mam rację? – mężczyzna wyszczerzył zęby w uśmiechu. Od razu dało się poznać, że był nadnaturalny, tak jak one. – Co robisz w takim miejscu? Nie powinnaś zajmować się swoimi farbami? – zadrwił, ale ku zdumieniu Jennifer rudowłosa zachowała spokój.
- Moje farby mają się świetnie – odpowiedziała, krzyżując ręce. – Nie mamy całej nocy. Wpuścisz nas w końcu, czy chcesz posmakować mojej mocy?
- Dobra, już dobra, panienko, żartowałem – mężczyzna wyraźnie spokorniał, po czym się odsunął i otworzył drzwi. – Zapraszam. Tylko nie róbcie kłopotów, bo już nie będę taki miły, rozumiemy się?
Jej towarzyszka przepchnęła się obok niego, a ona podążyła za nią, będąc pod wrażeniem widocznej pozycji dziewczyny. Prawdopodobnie była w tej dzielnicy rozpoznawalna. Gdy tylko weszły do środka, ogłuszył ją niewyobrażalny wrzask. To muzyka dudniła z głośników na cały regulator. Pomieszczenie wręcz jaśniało od różnokolorowych świateł, co sprawiało, że było prawie tak jasno, jak w dzień. Wewnątrz było mnóstwo ludzi, którzy albo bawili się na parkiecie przed sceną, albo siedzieli przy barze i pili drinki. Tuż przed nimi, na scenie, grał jakiś zespół, którego Jennifer nie znała. Ludzie znajdowali się także na balkonie. Z tyłu dało się dostrzec drzwi, pewnie prowadzące do drugiej sali. We wnęce przy ścianie znajdowały się kanapy i stoliki do kawy. Niedaleko nich znajdowały się schody prowadzące na piętro.
- Chcesz coś do picia?! – wykrzyczała do niej Abigail. Jennifer kiwnęła głową i dała się zaciągnąć w stronę barku.
Przy barze siedziało kilku mężczyzn. Biła od nich wyczuwalna, złowroga aura i Jennifer uświadomiła sobie, że są w trybie polowania. Prawie każdy z chłopców miał przy sobie dziewczynę, z której pił. Bezceremonialnie wgryzali się w szyję swoich partnerek, czy też przypadkowych ofiar. I nikt sobie z tego nic nie robił. Nikt nie zwracał na to uwagi, jakby takie rzeczy były tu na porządku dziennym. Skrzywiła się i odwróciła wzrok. Nie lubiła, jak ktoś popisywał się przy jedzeniu, a ci wyraźnie robili to na pokaz. Bądź co bądź, miała swoje zasady.
Abigail zamówiła dla nich po szklaneczce wina z dodatkiem krwi. To musiało jej wystarczyć do czasu, aż znajdzie sobie odpowiednią ofiarę. Obie usiadły trochę z boku, z dala od tych pożywiających się osobników. Nawet nie zwróciła uwagi na osobę, która podrzuciła im zamówienie.
- Nie lubię takiego zachowania – wyjaśniła, gdy ruda posłała jej pytające spojrzenie. – Są jak zwierzęta. Nie mają za grosz honoru.
- To tutaj normalne – uśmiechnęła się tamta. Zaraz potem spoważniała i dodała już ciszej. – Słuchaj, wiesz, ludziom w stanie wskazującym, nieważne, czy to po alkoholu, czy po narkotykach, łatwiej wmówić, skąd u nich czerwone plamy na szyi. Tak czy inaczej, zachowujemy środki ostrożności. Taki człowiek jest bardziej podatny na hipnozę, a to znaczy łatwiejszy posiłek dla nas. Są tacy, którzy wolą polować, owszem, ale niektórzy bardziej wolą subtelniejsze sposoby.
- A czy krew po używkach nie jest, no wiesz, skażona? – zapytała przytomnie Jennifer, naśladując ton dziewczyny. – Nadaje się w ogóle taka do spożycia?
- Narkotyki i alkohol nie ma na nas żadnego wpływu – Abigail znowu się uśmiechnęła, jakby była niesamowicie zadowolona z tego faktu. – Znaczy, są jakieś efekty uboczne, ale wiesz, nie umrzemy drugi raz – zaśmiała się głośno, a Jennifer zmarszczyła brwi na ten czarny humor. Ale nie potrafiła być dłużej poważna. Kąciki jej ust powędrowały do góry i brunetka kiwnęła głową z uznaniem.
- Rozumiem – odparła więc i za jednym zamachem wypiła swój przydział. Co tu dużo mówić, poczuła się zachęcona. A dodatek krwi w winie jedynie wzmógł jej apetyt. – No to chodźmy się zabawić w takim razie – rzuciła z leniwym uśmiechem i wstała, rozciągając się.
Jennifer zamknęła oczy i skupiła się. Gdy używała mrocznej energii, potrafiła między innymi wyczuć grupę krwi. Ale żeby móc zjeść, musiała już wejść w swoją mroczną postać. Pozwoliła, by energia oplotła całe jej ciało. Jej wampirze zmysły się wyostrzyły. Gdy otworzyła oczy ponownie, świat wydał się jej jakby bardziej... wyrazisty. Widziała więcej szczegółów. Słyszała więcej. Zapach alkoholu i dymu uderzył w nią mocniej. Teraz mogła dokładnie odróżnić człowieka od swojego. Spojrzała na parkiet. Zaskoczyło ją, jak wielu było tutaj ludzi w stosunku do jej własnego gatunku. Weszła bez strachu w tłum, nie obawiając się nawet, że kogoś przestraszy swoim dziwnym wyglądem.
Przesuwała się pomiędzy tańczącymi niczym cień. Mogła sobie wybrać dowolną grupę krwi. Teraz ludzie nie byli dla niej niczym więcej. Szukała bez pośpiechu swojej ulubionej grupy. Nie była wybredna. Ale dzisiaj miała ogromną ochotę zjeść coś specjalnego. A tak się składało, że jej ulubioną grupą krwi była BRh minus. Znalazła kilku osobników właśnie z taką krwią. Nie obchodziła jej płeć tej osoby. Równie dobrze mogła to być albo dziewczyna, albo chłopak. Nie miało to znaczenia. Wybrała już ofiarę.
- Hej, kotku – wymruczała zaczepnym tonem, wyrastając obok nieznajomej dziewczyny. Albo może kobiety? Była tak umalowana, że wyglądała na co najmniej jakby była w jej wieku. – Ale jesteś piękna. Czemu taka piękna dziewczyna tańczy sama? Zatańcz ze mną.
Nieznajoma spojrzała na nią, zaskoczona jej nagłym pojawieniem się, ale nie trzeba jej było długo przekonywać. Jennifer zarzuciła jej zgrabnym ruchem ręce na ramiona i zbliżyła się, żeby spojrzeć jej w oczy. To było konieczne, jeśli chciało się wprowadzić człowieka w hipnozę. Musiał być bezpośredni kontakt z oczami. A te oczy były zdecydowanie mętne. Jennifer pozwoliła, by mroczna energia wypłynęła z jej własnych.
- Jestem taka samotna, wiesz? – wypaliła nagle dziewczyna, bez żadnego ostrzeżenia. Patrzyła prosto na nią i nie mogła oderwać wzroku. – Mój chłopak zostawił mnie dla mojej siostry. To niesprawiedliwe – jęknęła, a w jej oczach stanęły łzy. – Niby w czym ona jest lepsza ode mnie? Ja go kochałam!
- Och, moja droga, masz rację. To okropne – przyznała Jennifer bez cienia skrępowania. Nie, żeby jej było żal dziewczyny. Było jej to obojętne, ale ona była świetną aktorką. Udawała. Udawała, żeby sobie zaskarbić jej przychylność. – Chcesz, to ci pomogę. Sprawię, że zapomnisz o swojej samotności.
- Jak? – dziewczyna pokręciła głową. – Mnie się nie da pomóc. To niemożliwe.
Jennifer obnażyła kły, po czym wbiła je w szyję nastolatki. Tamta jęknęła głucho, ale to nie miało żadnego znaczenia. Właśnie w tym momencie zabierała się za czyszczenie jej pamięci. To wymagało dużej precyzji i musiała się skupić. Wypchnęła swoją ofiarę z tłumu i, trzymając ją jedną ręką, poprowadziła do łazienki. Nie dość, że do czyszczenia pamięci musiała wypić odpowiednią ilość krwi, to jeszcze trzeba było przelać w ofiarę mroczną energię. I musiała to zrobić przy patrzeniu jej w oczy. W końcu oczy to najkrótsza droga, żeby włamać się do czyjegoś umysłu. Każdy głupi to wiedział. A żeby przemienić kogoś w wampira, trzeba było odebrać mu coś ważnego, ludzkiego. Coś, na czym kandydatowi zależało. W końcu po przemianie nie był już człowiekiem.
Wiedziała, że esencja zadziałała, kiedy oczy dziewczyny stały się mętne. Bez problemu weszła w jej umysł, nie napotkawszy żadnego oporu. Zabrała się za wyszukiwanie jej wspomnień. Szybko okazało się, że nastolatka mówiła prawdę, co Jennifer zaskoczyło. Rzeczywiście kilka ostatnich dni, a może nawet miesięcy, było przepełnione traumatycznymi wydarzeniami. Kłótnia rodziców, zerwanie z chłopakiem, wszyscy znajomi się jej wyparli... W duchu brunetka ucieszyła się i pewnie gdyby mogła, klasnęłaby z radości w ręce. Idealnie się składało. Będzie mogła stworzyć z niej swoją pierwszą potomną, a to tylko przybliży ją do jej celu. Już wiedziała, na czym jej najbardziej zależało. Na chłopaku, który zostawił ją dla jej własnej siostry, a właściwie kuzynki. Jennifer wyciągnęła z niej całą relację, jaka łączyła ją z tym chłopakiem.
Oderwała się wreszcie od nieprzytomnej dziewczyny, o której wiedziała już wszystko, co tylko chciała, dzięki ukradzionym wspomnieniom. Patrzyła obojętnie, jak osunęła się po ścianie, brudząc ją krwią. Zapewne nikt nie zwróci na nią uwagi, w końcu takie rzeczy zdarzały się tu codziennie, biorąc pod uwagę, że większość bywalców to istoty nadnaturalne. Postanowiła później odnaleźć dziewczynę, a teraz musiała wrócić do swojej towarzyszki, która pewnie się zamartwiała, gdzie była. Wyszła więc z łazienki, uprzednio zmywszy krew z ust.
Nie dostrzegła Abigail przy barku, gdzie ją zostawiła. Uznała, że ruda załatwia swoje własne interesy. Wyglądało na to, że nawet strażnik ją znał, więc musiała być popularna. Jennifer zdecydowała się zaczekać na nią i zamówiła dla siebie drinka. W końcu jednak minęło dosyć sporo czasu, a Abigail nadal się nie zjawiła, a ona zdążyła już wypić kilka kieliszków. Chwilę zajęło jej uświadomienie sobie, że ktoś na nią patrzy i najwyraźniej coś do niej mówił. Brunetka odskoczyła jak poparzona od natręta, obnażając nieświadomie kły. Do jej uszu dotarł głośny wybuch śmiechu.
- I czego rżysz?! – naskoczyła na niego z warknięciem, przyglądając się z wściekłością chłopakowi, który naruszył jej spokój.
Był całkiem wysoki, miał jasne, zmierzwione włosy i, dziewczyna musiała mu niestety przyznać (zupełnie obiektywnie!), był przystojny. Widziała jego zarysowane mięśnie, zwłaszcza, że nie miał na sobie koszulki.
- Pytałem, czy nie potrzebujesz towarzystwa, ale widzę, że już sama się ugościłaś – odparł blondyn, zupełnie nieporuszony jej wybuchem, nadal się szczerząc. Miał ewidentnie dobry humor, co Jennifer automatycznie się nie spodobało. A więc to ten typ.
- Nie potrzebuję niańczenia – burknęła, nadal nieprzychylnie nastawiona. Uważała, że miała prawo pozostawać nieufna. W końcu nikogo tu nie znała.
- Okej, okej, spokojnie, śliczna – chłopak uniósł ręce w geście obronnym, a ona aż się zapowietrzyła, słysząc, jak ją nazwał, ale zaraz sobie przypomniała, że przecież korzystała ze swojej wampirzej magii. Natychmiast uśmiechnęła się do niego kokietyjnie. – O, widzę, że humor ci wrócił, to dobrze – stwierdził rozbawiony. – Czy uczynisz mi ten zaszczyt i...
- Jennifer, tu jesteś! – usłyszała za sobą znajomy głos i odwróciła się gwałtownie. – Chodź, zbieramy się, zasiedziałyśmy się trochę... Och.
To ostanie Abigail wypowiedziała ze zdziwieniem, zauważając osobnika, z którym rozmawiała. Zaraz potem jej twarz przybrała wściekły wyraz, co nieznajomy chłopak zauważył i natychmiast parsknął śmiechem.
- Ty – wyrzuciła z siebie rudowłosa z nieukrywanym obrzydzeniem, co zdziwiło brunetkę. Do tej pory wydawało jej się, że była taką osobą, która lubiła wszystkich. Najwidoczniej się pomyliła.
- Ja – odparł jej wciąż rozbawiony blondyn, przyglądając się jej życzliwie. – Nie spodziewałaś się chyba na mnie wpaść, co?
- Jennifer, idziemy – zarządziła stanowczo Abigail, łapiąc ją za nadgarstek. – Teraz.
- Heeej! – zaprotestowała, ale ona miała ją gdzieś i zaciągnęła ją do wyjścia.
W końcu udało im się przecisnąć przez tańczący tłum i wyjść na zewnątrz. Na szczęście było jeszcze ciemno, ale w tym momencie jej to nie obchodziło. Alkohol sprawił, że nie była już tak bardzo spięta i czujna. Jennifer czasem zdarzało się pić, ale jako istota nocna nie mogła się upić, co najwyżej wstawić. Ale jej bardzo podobał się ten stan. Sprawiał, że stawała się wyluzowana i było jej wszystko jedno. Abigail tymczasem mocno pchnęła ją na ścianę, aż jęknęła, kiedy jej plecy uderzyły o beton.
- Psujesz zabawę, Abigail – mruknęła niezadowolona brunetka, zamiast się wściec za to, że ją tak bezceremonialnie popchnęła.
- Czy ty masz pojęcie, co wyprawiałaś?! – syknęła tamta, wciąż rozjuszona. Jennifer uniosła brwi, zdziwiona.
- Rozmawiałam z całkiem przystojnym facetem? – zachichotała głupio, napędzana alkoholem. – Nie wiedziałam, że to dla ciebie zbrodnia.
Abigail otworzyła szeroko oczy, po czym odrzuciła swoje długie włosy wolną ręką, bo jedną trzymała na ścianie tuż przy jej głowie. Zaraz potem westchnęła z niedowierzaniem.
- Mój brat ci nie powiedział – bardziej stwierdziła, niż zapytała. – Oczywiście, że nie, bo i po co? – prychnęła pogardliwie. Jennifer dłuższą chwilę zajęło połączenie wątków. – Kto jak kto, ale sądziłam, że ty potrafisz rozpoznać wilkołaka.
- Że co? – nie zrozumiała dziewczyna, wpadając w niekontrolowany chichot. – Lysander jest wilkołakiem? Tego mi nie powiedział?
Pewnie gdyby mogła, Abigail uderzyłaby się ręką w czoło. Zamiast tego westchnęła, zawiedziona, a potem nagle z łagodnością położyła dłonie na ramionach brunetki, co ją zdezorientowało. Przecież przez chwilą była na nią wściekła, mimo że nie wiedziała, dlaczego!
Później nie za wiele pamiętała z drogi do domu. Nie miała pojęcia, kiedy znalazła się w swoim łóżku i zapadła w sen. Jak była już w swoim pokoju, słyszała tylko jakieś niezidentyfikowane krzyki, a potem czuła, jak ktoś kładzie ją na materacu i nakrywa kołdrą. Zasypiając, wydawało jej się, że poczuła czyjeś usta na swoim czole. Ale mogło jej się tylko wydawać, bo była zbyt zamroczona.
***
Hejka!
Mam już trochę napisanych rozdziałów do przodu i poprawionych, także mam nadzieję, że uda mi się wrócić do regularnego publikowania!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro